środa, 11 lutego 2015

8. Quidditch.





Dzień po konfrontacji Harry'ego z Malfoy'em w szkole aż huczało. Nikt nie powinien o tym wiedzieć... dlatego każdy to wiedział- tak jak to kiedyś powiedział Dumbledore. Niektórzy mogliby pomyśleć, że Harry pławi się w sławie, ale on miał dość. Tak bardzo chciałby choć na chwilę stać się zwykłym chłopcem, bez tej przeklętej blizny... Cóż. Jest kim jest i tyle. A niedługo wszystkim się znudzi... I miał nadzieję, że nic już się nie stanie.
Niestety mylił się. Podczas wycieczki do Hogsmade, miesiąc po uprzednim zdarzeniu dwóch śmierciożerców zaatakowało Harry'ego. Na szczęście zza rogu wyskoczyła grupa młodych Gryfonów, którzy akurat szli do Trzech Mioteł. Gdy zobaczyli Harry'ego przerazili się, ale nie chcieli, by coś mu się stało, więc oszołomili jednego ze śmierciożerców, a drugiego rozbroili. Harry zajął się resztą.
Raz też na zielarstwie, gdy Pani Sprout poszła po coś do składzika pojawiło się kilku dementorów. Wszystkich przeszło zimno i rozpacz. Harry od razu przywołał patronusa. Wystrzeliło też kilka innych patronusów i dementorzy uciekli. Pomogli mu członkowie GD. Pan Harris dowiedziawszy się o tym promieniał, więc postanowił nagrodzić 10 punktami każdego z uczniów.
Nie można pominąć tego, że Harry musiał prowadzić treningi Quidditcha. Na szczęście znalazł odpowiednich zawodników. Ron był obrońcą, Ginny ścigającą wraz z Lucy Walker i Adamem Foster. Pałkarzami zostali Lucas Muller i Rob Khan. On sam był oczywiście szukającym.
Zbliżał się ich pierwszy mecz, dlatego Harry wyciskał z nich siódme poty. Modlił się w duchu, by na meczu nie pojawił się nikt niepożądany, tak jak na jednym z treningów, gdy srebrny jeleń odganiał dementorów, a kolorowe światła oszałamiały śmierciożerców. Ci ostatni przygotowali się na tamtą napaść trochę lepiej niż ostatnio, dlatego Lucy i Rob trafili na jakiś czas do Skrzydła Szpitalnego. Harry ucierpiał wtedy najbardziej, ugodzony Cruciatusem jako jedyny. Nie szczędziły go też inne zaklęcia krojące. W ostatniej chwili ominął Avadę. Jego najbliżsi postradali zmysły, gdy tak leżał w Skrzydle Szpitalnym w śpiączce, zwłaszcza Ginny. Gdy się obudził spędził z nimi miłe chwile. Dowiedział się, że odwiedzali go Jake i Timmy, ale teraz nie przyjdą, bo mają "dużo roboty". Chyba każdy się domyśla, dlaczego nie przyszli.
Przyszedł dzień meczu. Gryfoni vs. Puchoni. Harry właśnie wygłaszał przemowę przed meczem. Każdy miał na sobie strój do gry.
- Myślę, że mamy duże szanse.- stwierdził Harry.- Trenowaliśmy długo i zawzięcie, dlatego efekt powinien być zadowalający. Wiem, że dla większości z Was będzie to ich pierwsza gra w życiu- spojrzał na pałkarzy oraz Lucy i Adama.- ale nie stresujcie się zbytnio. Ja wiem, że łatwo mi teraz tak mówić, ale naprawdę znam to uczucie. Gdy wzbijemy się w powietrze, wszystko powinno ujść. Skupmy się więc na grze. I mam tylko nadzieję, że nie będzie tu żadnego ze śmierciożercy, ani dementora...- urwał na chwilę.- ale nie powinniśmy się tym przejmować. Jeśli będziemy grać tak jak na treningach wygramy. A teraz, do boju!
Odpowiedział mu krzyk bojowy pozostałych zawodników i wyszli na boisko. Z loży Ślizgonów i Puchonów słychać było gwizdy, ale Gryfoni i Krukoni wiwatowali głośno. Czapka-lew Luny zaryczał głośno z loży komentatora. Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie, a Pani Hooch zaczęła coś mówić o Fair Play. Za chwilę wszyscy wzbili się w powietrze i gra zaczęła.
- Właśnie rozpoczął się mecz.- oznajmiła Luna.- Gryfoni mają kafla. Lucy podaje do Adama... Adam do Ginny. Och, Ginny pięknie wyglądasz! 10:0 dla Gryffindoru!- Luna krzyknęła, a w tej chwili z loży dobiegł krzyk radości jak i zawodu.- Spójrzcie! Ta chmura ma kształt Znicza... a może to gnębiwtrysk? Och, co? Ach tak... 30:20 dla Gryffindoru! Harry uwaga, prawie dostałeś tłuczkiem. Swoją drogą jakieś takie inne te tłuczki, czyżby wyczyszczone? No tak, tak... 50:60 dla Puchonów. Wspaniałe odbicie, Lucas! Twoje też, Rob! O nie... 80:60 dla Puchonów... o świetny rzut, Adam! Ginny, Lucy świetnie współgracie! Świetne fryzury swoją drogą, po meczu będziecie musiały mi powiedzieć jakiego szamponu używacie. Spokojnie Pani McGonagall, wszystko obserwuję. Tak, kafel znów u Gryffindoru i... TAK! 90:80 dla Gryffindoru... To niesamowite, nawet nie zauważyłam jak Gryfoni zdobyli te punkty...-każdy na widowni zaśmiał się pod nosem.- O, a ta chmura...
Harry przestał słuchać, bo nagle zobaczył złoty blask i rękę szukającego z Puchonów. Wystrzelił w tamtą stronę...
- Och, Harry! Zauważyłeś coś? On i jakiś Puchon, nie wiem jak ma na nazwisko... a tak Loyd, dziękuję Pani McGonagall. Czarne włosy Harry'ego owiewa wiatr, gdy tak pędzi... Ach, jak ja też chciałabym poczuć taki wiatr we włosach...
Z Loyd'em pędzili łeb w łeb przepychając się lekko. Nagle znicz zmienił kierunek na korzyść Harry'ego. Już zaraz, już prawie...
- Harry Potter wychyla się po znicz! Wygląda na to, że zaraz go złapie. Och, przykro mi Panie Loyd. Cóż za piękna chmura na niebie! Ale niestety, nie ma czasu na ich podziwianie. Harry jeszcze trochę, troszeczkę... Zaraz go złapie... iiii..... GRYFFINDOR WYGRYWA 270 do 110!!!
Znicz trzepotał w ręce Harry'ego. Gryfoni już do niego lecieli, gdy zauważył ich przerażone twarze i usłyszał krzyk Ginny. Widownia ucichła, by potem spanikować. Drętwota trafiła Harry'ego i ten bezwładnie osunął się z miotły... Leci...

Znalazł się w nicości... usłyszał znajomy głos i zaraz za nim ruszył. Lily i James Potterowie patrzyli na niego z lekkim uśmiechem.
-Cześć, Harry.
-Cz-cześć.- bąknął Harry.- Czy ja... umarłem?
-Nie, Harry.
-Ale jak to możliwe?
-Dowiesz się, jak wrócisz.
-A-ale ja może nie chcę wrócić.
-Ja wiem, że chcesz wrócić.- powiedział z przekonaniem James.- Jednak teraz jest ta chwila, gdy możesz pójść z nami i już nie wrócić.
-Czemu mogę wybrać?
-Bo otarłeś się o śmierć, Harry. Wygrałeś z nią nieświadomie i ledwo co, dlatego możesz wybrać.
-Ale już raz prawie umarłem. Wszystko wyglądało inaczej. Byłem na King's Cross i...
-Za każdym razem wygląda to inaczej.- przerwała mu Lily.- Wracaj na ziemię, Harry. Przed tobą długie życie. To nie twój czas.
Harry zawahał się... być na zawsze z rodzicami lub wrócić do przyjaciół i ukochanej. Po krótkim namyśle stwierdził, że jeszcze się spotka z rodzicami, bo w końcu kiedyś umrze. I zostają jeszcze sny.
-Macie rację, wracam.
Pomachał im i w tej chwili wszystko się oddaliło.

Z daleka słyszał głosy.
-Czy on się kiedyś obudzi?
-Nie wiadomo... to wygląda coraz gorzej.
-C-co?- ten głos był roztrzęsiony, słychać było, że łkała. To Ginny.
-Czas pokaże.
Otworzył oczy. Ujrzał Rona, który był cały blady, Hermione, która wcześniej chyba płakała i Ginny pogrążoną w rozpaczy. Wszyscy wyglądali jakby nie spali od dłuższego czasu. Nie zauważyliby nawet, że się obudził gdyby czegoś nie powiedział.
-C-co się stało?
Wszyscy odwrócili głowę w jego stronę.
-Harry...-szepnęła Hermiona.
Ginny od razu przytuliła go, lecz Pani Pomfrey zaprotestowała.
-Nie teraz! On jest zmęczony!
-Dlaczego nie świętujecie wygranej?- zapytał.
Wszyscy spojrzeli po sobie.
-Zwariowałeś stary?-Ron miał zdziwioną minę.- Minął miesiąc! Byłeś w śpiączce!
-Co? MIESIĄC!?- krzyknął Harry, po czym zaczął donośnie kaszleć.
-Nie przemęczaj się!- krzyknęła Pani Pomfrey i podała mu eliksir.
Harry wypił go i skrzywił, ale poczuł natychmiastową ulgę.
-H-Harry..- Ginny nadal szlochała, co zdarzało jej się rzadko. Musiało stać się coś okropnego.- My byliśmy przy tobie! I reszta drużyny też. I ci pierwszoroczniacy... a no Jake i Timmy... Gdy mama przeczytała o Twoim wypadku od razu tu wpadła z tatą i Georgem... I Hagrid oczywiście...
-A wy w ogóle trochę spaliście?
Nikt mu nie odpowiedział. Trochę na pewno, ale to za mało.
-Co się stało?- zmienił temat.
-Na koniec meczu zjawili się smierciożercy i oszołomili Cię. Spadłeś z miotły...- w tej chwili Pani Pomfrey poszła po coś do swojego gabinetu, a Hermiona kontynuowała.- i rąbnąłeś w ziemię. Byłeś bardzo wysoko. Przeżyłeś prawdopodobnie dla tego, że Harris w ostatniej sekundzie rzucił zaklęcie ochraniające. Ale gdy spadłeś zobaczyliśmy krew..- urwała.
-No i myśleliśmy, że to za późno.- dopowiedział Ron.- Byłeś blady jak ściana i każdy panikował. Aurorzy złapali część śmierciożerców, ciebie wynieśli na wyczarowanych noszach, mimo, że każdy spodziewał się najgorszego. Nikt nie imprezował tego dnia. I ogólnie w całej szkole panowała grobowa atmosfera, tylko Ślizgoni mięli humor jak zawsze. Miałeś połamane żebra, pękniętą czaszkę, złamaną rękę i Merlin wie co jeszcze. Pani Pomfrey stwierdziła jednak, że jeszcze żyjesz i byliśmy przy tobie, aż do dzisiaj. Powoli nawet uzdrowicielka traciła nadzieję, ale jesteś tu.
-Idźcie się przespać...
-Zwariowałeś!?- przerwała mu Ginny.
Harry spojrzał na lustro wiszące na przeciwko jego łóżka. Wyglądał jak śmierć.
W tej chwili do sali weszli Jake i Timmy. Rozmawiali o czymś, ale gdy zobaczyli go wśród żywych znieruchomieli w miejscu.
-Cześć...- uśmiechnął się Harry.
Oni jednak w pośpiechu wybiegli z sali, niczym po 1000 galeonów.
-No tak...-mruknął Harry.
Wtedy wróciła Pani Pomfrey i kazała mu coś przełknąć. Zgodził się, ale było to równie nie dobre jak poprzednie.
-Kiedy będę mógł wyjść?- spytał w końcu.
-Jeszcze na trochę tu zostaniesz.-odpowiedziała uzdrowicielka.- Musimy zrobić badania...
Harry westchnął. Sam nie wiedział po co pytał, przecież znał odpowiedź już wcześniej.
Do sali wpadła McGonagall.
-Potter!- krzyknęła.- Merlionowi najświętszemu dzięki! Byli u mnie ci... Jake i Timmy... dlatego tu jestem.
-Dziękuje Pani Profesor. Wszystko w porządku.
Posiedziała jeszcze trochę i wróciła do obowiązków.
-Dziękuje Wam.- szepnął Harry.- I podziękujcie innym, że byli przy mnie.
-Nie ma sprawy.- powiedzieli zgodnie.

Wieczorem po namowach Harry'ego wrócili do łóżek. Rano jednak znów do niego wpadli. Nawet Jake i Timmy odważyli się na rozmowę z nim. Wpadł też Hagrid cały rozpromieniony, Państwo Weasley, którym wyraźnie ulżyło, no i oczywiście George rozbawiał go. Wypuścił nawet sztuczne ognie, na co Pani Pomfrey się wściekła. Odwiedziła go też reszta drużyny. Za każdym razem uzdrowicielka mówiła, że to Skrzydło Szpitalne, a nie miejsce schadzek, ale nikt na to nie reagował.

Po dwóch tygodniach Harry wrócił do szkoły. Każdy uśmiechał się do niego (Ślizgoni to wyjątek) i zewsząd czuł poklepywania po plecach i zwroty typu:
-Cześć, Harry!
-Witaj wśród żywych!
-Chwała Merlinowi, żyjesz!
-Trochę mizernie wyglądasz, biedaku.

Z nauczycieli to Pan Harris był dla niego najmilszy. Promieniał na jego widok. Harry po lekcji podziękował za uratowanie życia, a on na to:
-Daj spokój, Harry! Powinienem to zrobić wcześniej, nie męczyłbyś się tyle w tym Skrzydle Szpitalnym.

Wieczorem w Pokoju Wspólnym Gryfonów była impreza. Było to opóźnione świętowanie wygranego meczu no i oczywiście powrotu Harry'ego, który czuł się wzruszony. W połowie imprezy usiadł na sofie przy kominku, by nikt tego nie zauważył. Jednak spostrzegawcza Ginny od razu do niego przyszła i ułożyła się, wtulając się w niego. On pocałował ją czule. 

12 komentarzy:

  1. Tym razem to dłużej udawał martwego niż ostatnio.
    (Sorry za dociny, ale lubię tak komętować.)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    och śmierciożercy atakują, a Harry jest cały czas ich celem....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Tu piszesz, że Neville'a i Luny nie będzie ale przecież Luna jest w wieku Ginny i powinna wrócić do Hogwartu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopowiedzenie
      W rozdziale ,,znowu na peronie" to napisałaś a teraz Luna się pojawia

      Usuń
    2. A moim zdaniem fajnie że Luna komentuje

      Usuń
  4. Hej,
    wspaniale, tak śmierciożercy atakują i Harry to cały czas jest ich celem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    rozdział wspaniały, śmierciożercy ciągle atakują i Harrumy wciąż jest ich celem...
    Dużo weny życzę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  6. ❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤ Tylko na to nie stać...
    Życzę weny i pozdrawiam.
    Pola ❤

    OdpowiedzUsuń
  7. Super opowiadanie
    Pozdrawiam Przemysław z Wiskitek

    OdpowiedzUsuń