Kolejne dni mijały szybko. Było gorąco, a zachodzące słońce padało na biurko w gabinecie Harry'ego. Siedział on teraz w Ministerstwie, przeglądając jakieś papiery.
Oczywiście, że wolałby być teraz w domu, razem z Ginny i Jamsem, ale cóż mógł zrobić? Swój urlop już wykorzystał.
Już właśnie kończył, gdy do jego gabinetu wpadł Watson. Był zdyszany i trochę wystraszony.
-Potter..-wydyszał.- Zabieraj Weasley'a.. I na dół... Śmierciożercy... napadli... na Hogwart..
Ze świstem złapał powietrze i wybiegł, o mało się nie potykając. Harry był w szoku. Czemu zawsze Hogwart?
Postanowił jednak nie zwlekać. Teraz razem z Ronem zbiegali na dół, gdy poczuli na sobie czyiś dotyk. Obejrzeli się i zobaczyli Hermionę. Była wyraźnie przerażona, ale jak zwykle zachowała zimną krew, mówiąc:
-Błagam... Uważajcie na siebie... Ja... Muszę tu zostać i dokończyć raport o W.E.S.Z, ale...- zawahała się. Widać było, że w głębi jej toczy się jakaś wojna. Przytuliła każdego z mężczyzn, jakby żegnała się z nimi na zawsze, a gdy wsiedli do windy, przyglądała im się, zastanawiając się nad czymś.
Nie minęło 5 minut, gdy zobaczyli ją znowu. Omotali ją pytającym spojrzeniem, a ona powiedziała:
-Zamierzam tam iść i walczyć o Hogwart. I nie obchodzi mnie ten cały raport. Zawsze Wam towarzyszyłam, więc i teraz tak będzie.
Harry i Ron spojrzeli po sobie zdziwieni. Po chwili ten drugi stwierdził:
-Hermiono, to niebezpiecznie... Nie jesteś Aurorem...
-Tylko dlatego, że się na to nie zgodziłam.- syknęła w odpowiedzi jego żona.
Po chwili byli na dole, a Watson zarządził, by grupkami deportowali się do Hogsmeade. Tak też zrobili.
Gdy Harry, Ron i Hermiona zobaczyli Hogwart, wydawali się w ogóle nie zaskoczeni. Prawdę mówiąc, spodziewali się tego.
Zamek otoczony był niewidzialną tarczą, która coraz bardziej słabła. Część zaklęć się od niej odbijało, a część ją niszczyła.
Harry nawet się nie zorientował, gdy cała trójka się rozdzieliła. Teraz walczył pomiędzy uczniami, aurorami i nauczycielami. Przerażała go myśl, że jakiś uczeń może tu zginąć. Pragną jednego- zakończyć to, nawet jeśli sam będzie musiał umrzeć.
Tarcza otaczająca zamek już dawno się rozpadła. Harry dzielnie walczył, nieraz ratując jakiegoś ucznia przed zaklęciem uśmiercającym lub Cruciatusem.
Gdy wszedł do Hogwartu przeraził się- do tej pory walczył tylko na zewnątrz.
W środku wszędzie latały kolorowe płomienie, a w tym zielone, co oznaczało jedno. Zewsząd dosłyszeć można było krzyki czarodziejów i czarownic, wypowiadających zaklęcia.
Było ciemno. Na podwórku już dawno zapadł mrok, a w zamku paliło się zaledwie kilka świec i lampek, bo reszta została zniszczona.
Postanowił ruszyć ku źródło, skąd dosłyszeć można było najwięcej dźwięków. Biegł tak, gdy nagle się o coś potknął. Ku jego przerażeniu wyczuł, że to ciało. Postanowił jednak nie sprawdzać, kto to. Za bardzo się bał, a do tego musiał walczyć. W głębi duszy modlił się, by nie byli to Ron ani Hermiona.
Wszedł w tłum. Rozbroił kilka zamaskowanych postaci, aż w końcu sam uderzył plecami w ścianę, dostając Drętwotą.
Zobaczył przed sobą Lucjusza Malfoy'a. Ryknął:
-Impedimenta!
I ruszył przed siebie, unikając tysiąca zaklęć.
Wybiegł na błonia. Za nim kroczył Lucjusz Malfoy. Harry w pewnym momencie obrócił się i z zaskoczenia krzyknął:
-Drętwota!
Niestety. Chybił.
Zaczął gorączkowo myśleć, co ma zrobić, gdy nagle zielony płomień ruszył w jego stronę. W ostatniej chwili odskoczył. Ale czy na pewno?
Był przekonany, że Malfoy go nie trafił. Jednak poczuł, że zaklęcie uderza w jego ramię.
Wszystko spowiła ciemność. Odgłosy walki dobiegały do niego jakby z daleka.
Potem upadł na ziemię, już niczego nieświadom.
Ron był w zamku, walcząc w tłumie innych.
Nagle zobaczył, że ktoś wymyka z zamkowych błoni. Rozpoznał Lucjusza Malfoy'a.
Automatycznie wybiegł na zewnątrz, spodziewając się najgorszego. Jednak wszystko zdawało się być w porządku. Ludzie walczyli, nie widział żadnego martwego ciała, więc już miał wracać, gdy zobaczył, że jakaś ciemnowłosa Krukona o coś się potknęła, jednak nawet nie zwróciła na to uwagi. Ruszył w tamtą stronę, mając nadzieję, że nie znajdzie tam martwego ciała.
To co zobaczył, wstrząsnęło nim doszczętnie. Zobaczył ciemnowłosego mężczyznę. Oczy miał zamknięte, a z nosa zsuwały mu się okrągłe okulary. Na czole miał bliznę w kształcie błyskawicy.
Ron wydał z siebie zduszony krzyk i upadł na kolana obok swojego najlepszego przyjaciela.
Przyłożył ucho do jego ust i usłyszał płytki, cichy oddech.
Sam już nie był pewien, czy nie przesłyszało mu się to. Bo jeśli Harry dostał Avadą Kedavrą, to przecież nie jest to możliwe..
Zaczął się gorączkowo rozglądać. Nikt ich nie zauważał, każdy był pogrążony w walce.
Jeszcze raz spojrzał na Harry'ego. Bladł z chwili na chwilę, a pierś jego nie ruszała się... Czyżby już nie oddychał?
Przerażony tą myślą poczuł, że coś piecze go w kącikach oczu. To były łzy...
Czy jeszcze kiedykolwiek usłyszy głos swojego przyjaciela?
:'(
OdpowiedzUsuńSmuteeeg :((( Pisz szybko!
OdpowiedzUsuń:(( świetny
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńno i znów zaatakowali śmierciożercy, czym Harry oberwał?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ech i znów atak śmierciożerców, ale czym to Harry oberwał?
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no i znów atak śmierciożerców, ale czym Harry tym razem oberwał?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza