Harry przyglądał się sowom z zainteresowaniem. Ginny jednak postanowiła sprawdzić, co kryją koperty, poprzyczepiane do nóżek sówek, więc podeszła do pierwszej.
-To z Hogwartu.- mruknęła.
Teddy oczami wyobraźni już widział siebie z listem w dłoni, zaadresowanym do niego.
-To moje!- pisnął.- Oddajcie mi to!
Jednak Harry już rozrywał kopertę i czytał list, który niewątpliwie był do niego.
Drogi Panie Potter.
Nie złożył Pan jeszcze formularza o zwolnieniu z pracy.
Nalegam jednak, by nie robił Pan tego. Bardzo cenimy Pana metody nauczania.
Prywatnie rzecz biorąc, chciałabym Pana przeprosić za to, co powiedziałam.
Mam nadzieję, że wytłumaczymy sobie to, gdy w poniedziałek zjawi się Pan w Hogwarcie.
Jeżeli nie zamierza Pan odchodzić, zapomnimy o całej sprawie i proszę przyjść do pracy, jak każdego zwykłego dnia.
Jednak jeżeli Pan zdecydował się odejść, to proszę o zabranie ze sobą formularza.
Ginny czytała to nad ramieniem Harry'ego, po czym spojrzała na niego pytająco. On jednak otwierał kolejny list
Harry!
Słyszałem, że chcesz odejść.
Proszę Cię jednak, żebyś tego nie robił. W Ministerstwie dalej mam dużo pracy, a Twoja pomoc jest mi bardzo potrzebna.
Byłbym wdzięczny, gdybyś postanowił jednak zostać w Hogwarcie.
Ale bardzo Ci dziękuję za pomoc, którą dotychczas od Ciebie otrzymałem.
Mam wobec Ciebie ogromny dług.
Harry czytał to z wypiekami na twarzy; był szczerze zdumiony.
Zanim jednak zdążył pomyśleć, co ma zrobić, do ich domu wpadł nieproszenie Ron, w szacie Aurorskiej.
-Harry!- wydyszał ze złością.- Ile mam na Ciebie czekać!? Już jesteśmy spóźnieni, Watson nas zabije!
Harry uświadomił sobie nagle, że też ma na sobie szatę Aurorską i właśnie wybierał się do pracy, gdyby nie te listy.
Ron rozejrzał się po pokoju i najwyraźniej zapomniawszy o swojej złości, zapytał:
-Co to za listy? Od wielbicielek?- wyszczerzył zęby w stronę Harry'ego i Ginny.
Ta druga tylko fuknęła, a Harry w pośpiechu zawołał:
-Nie teraz, Ron!
I wybiegli, by deportować się do gmachu Ministerstwa Magii.
Zadyszani wpadli do budynku, czego nie łatwo było nie zauważyć. Każdy patrzył na nich to z zainteresowaniem, to ze zdziwieniem, lub z politowaniem.
Zaledwie zrobili kilka kroków w stronę swoich gabinetów, usłyszeli:
-POTTER! WEASLEY!
Obrócili się, przełykając głośno ślinę. Stał przed nimi purpurowy jak śliwka Watson.
-Do gabinetu!- warknął.
Posłusznie ruszyli za swoim szefem. Byli trochę przestraszeni, niczym ci chłopcy, za czasów Hogwartu. Zawsze musieli się wpakować w jakieś kłopoty, a potem na drżących nogach szli do gabinetu dyrektora. Harry i Ron. I często towarzyszyła im Hermiona.
Gdy tylko usiedli niepewnie na twarde krzesła gabinetu swojego szefa, Watson rzucił kilka zaklęć na drzwi. Spodziewali się, że wybuchnie, ale on zamiast tego usiadł na krześle naprzeciwko ich, chowając twarz w dłonie. Harry i Ron spojrzeli po sobie zdumieni.
Po chwili wycedził przez zęby:
-Potter i Weasley. Drużyna marzeń. Wiecznie pakują się w kłopoty, a teraz jeszcze się spóźniają.
Harry zaczął niepewnie:
-Przepraszamy szefie, po prostu...
-Nie w tym rzecz, Potter!- mówił Watson, a jego głos z każdym głosem robił się coraz głośniejszy, więc teraz wręcz na nich wrzeszczał.- Czy wy ZAWSZE musicie sprowadzać jakieś kłopoty!? Czy musicie działać sami, tak pochopnie!?
Harry i Ron milczeli, wpatrzeni w swoje adidasy.
-MOŻECIE BYĆ PEWNI, ŻE JESZCZE JEDNA TAKA AKCJA, BEZ MOJEJ WIEDZY, A ZOSTANIECIE WYWALENI NA ZBITY PYSK, BEZ WZGLĘDU NA TO, CO BYŁO POWODEM TEJ ESKAPADY! CZY TO JASNE!?
-Tak.- mruknęli zgodnie Harry i Ron. Było im strasznie głupio.
-Gdzie jest Weasley?- zapytał Watson, teraz oddychając już spokojniej.
Oboje spojrzeli na niego, jak na ostatniego idiotę. Ron powiedział z politowaniem:
-Przecież jestem tutaj...
-Nie ty, baranie...- mruknął Watson.- Twoja żona... Hermiona, tak?
Ron kiwnął głową.
-Przyprowadź ją tutaj.
Ron posłusznie wyszedł, kierując się do gabinetu Hermiony.
Harry nie chciał zostawać sam z szefem, jednak było to nieuniknione. Nagle Watson ryknął:
-POTTER! WIEM, ŻE TO WSZYSTKO TWOJA SPRAWKA! ILE RAZY JESZCZE WYKAŻESZ SIĘ BEZMYŚLNOŚCIĄ!? PO RAZ OSTATNI RATUJEMY CI SKÓRĘ, MOŻESZ BYĆ PEWNY!
Watson teraz dyszał głośno, ale najwyraźniej tłumił to w sobie, bo teraz jakby spokorniał.
-Co było tego powodem?
-Bo...- bąknął speszony Harry.- Ja dostałem list z Ministerstwa, w którym było napisane, że zamordowano mugolską rodzinę i trzeba zbadać okoliczności, bo prawdopodobnie to była magia i...
-A czy ten list miał na sobie pieczątkę Ministerstwa?- wycedził Watson.
Harry nagle coś sobie uświadomił... No tak! Przecież list nie miał pieczątki.
Nie miał, ponieważ nie da się jej podrobić. Jest ona zabezpieczona wieloma czarami i po prostu sfałszowanie jej jest nie możliwe.
Harry zaczął niepewnie:
-No nie...
-NO WŁAŚNIE!- wykrzyknął Waston.-Właśnie!
Harry zebrał w sobie odwagę i rzekł:
-Ale ja nie miałem czasu, by sprawdzić, czy koperta ma na sobie pieczątkę! Byłem przerażony!
-To może zacznij myśleć racjonalnie! Przestań działać pod wpływem emocji, bo to do niczego Cię w życiu nie doprowadzi!
Harry chciał coś powiedzieć, ale do gabinetu wszedł Ron i lekko zaczerwieniona Hermiona. Ta druga skinęła niepewnie głową i usiadła na wskazane miejsce.
-Pani Weasley!- burknął Watson.- Z tego, co wiem, Pani także uczestniczyła w nocnej eskapadzie tych dwóch, prawda?- wskazał brodą na Rona i Harry'ego.
Dziewczyna nerwowo kiwnęła głową.
-No właśnie. Czy muszę Pani mówić, jak bardzo było to nieodpowiedzialne i głupie?! Przecież...
-Nie musi Pan.- przerwał mu oburzony Ron.- Ona dla Pana nie pracuje!
Watson nagle zrobił się purpurowy bardziej, niż dotychczas.
-Nie będziesz mi Weasley mówić, co mam robić!
Hermiona spojrzała z wyrzutem na swojego męża, ale najwyraźniej była tego samego zdania. Podniosła się i teraz już śmiało powiedziała:
-Nie zamierzam tego wysłuchiwać. Chciałam pomóc moim przyjaciołom i będę tak robić za każdym razem.
Kiwnęła głową i podeszła do drzwi. Watson jednak zaprzeczył:
-Proszę poczekać. Mam dla Pani propozycję.
Cała trójka wlepiła w jego zaciekawiony wzrok.
-Nie zastanawiała się Pani, czy zostać Aurorem? Myślę, że nadawałaby się Pani.
Ron lekko rozchylił usta w zadziwieniu. Hermiona i Harry też byli zszokowani, jednak ta pierwsza po chwili odpowiedziała:
-Nie. Jestem zadowolona ze swojej dotychczasowej pracy, ale dziękuję.
I wyszła.
Był poniedziałek. Harry nerwowo przygładzał sobie ręką włosy, co i tak niewiele dawało, bo jego kruczoczarna czupryna zawsze była poczochrana. Poprawił okrągłe okulary. Podeszła do niego rudowłosa kobieta i objęła go w pasie:
-Nie denerwuj się tak. Na pewno wszystko sobie z McGonagall wyjaśnicie...
Harry był jej wdzięczny, więc pocałował ją z troską i wyszedł, by deportować się do Hogwartu.
Postanowił nadal nauczać w Hogwarcie. Było mu jednak głupio po tym, co się ostatnio stało...
Niepewnie zajrzał do Wielkiej Sali, a potem, najciszej jak mógł wszedł do środka. Każdy jednak wlepił w niego wzrok.
Gryfoni wstali natychmiast i zaczęli bić brawo. Za chwilę dołączyli się Puchoni i Krukoni, jednak Harry uniósł rękę, w geście podzięki, prosząc jednocześnie, by przestali. Zapanowała więc cisza. Każdy wpatrywał się w niego z napięciem, czekając, aż coś powie. On jednak, nie mówiąc nic podszedł do stołu nauczycielskiego, by zacząć jeść. Po chwili w sali panował codzienny, choć weselszy niż zwykle gwar.
Neville zagadał do Harry'ego, gdy usiadł obok niego:
-Hej, Harry! Jak dobrze, że jednak zostajesz! Uczniowie byli załamani.
Harry spojrzał na niego z zaciekawieniem:
-Zrobili małą manifestację pod gabinetem McGonagall. I choć domy straciły mnóstwo punktów, nie zamierzali przestać.
Harry'emu zrobiło się strasznie głupio. Omijał, jak tylko mógł, dyrektorkę szkoły. Rozmowa jednak była nieunikniona.
McGonagall, ku zdumieniu Harry'emu, przepraszała go za to, co powiedziała. Po prostu była wściekła, a teraz zrozumiała, że to były tylko plotki... Kilku uczniów nawet się przyznało, do wymyślenia ich.
Harry nie zamierzał się na nią złościć.
I tak upłynął mu dosyć miły dzień.
Harry był w nicości. Niczego nie było wokoło, tylko ciemność.
Nagle usłyszał znajomy głos James'a Potter'a. Ruszył ku swojemu ojcu.
I byłaby to normalna rozmowa ojca z synem (oczywiście pomijając fakt, że James nie żył i rozmawiali we śnie) gdyby nie nagłe przybycie Lupina. Był bardzo zdenerwowany i wręcz błagał Harry'ego o pomoc. Nie chciał powiedzieć nic konkretnego, był po prostu zbyt spanikowany.
Mężczyzna obudził się i zobaczył nad sobą swoją żonę. Była bledsza, niż zwykle. A nawet biała, jak kreda.
Wyjąkała:
-Teddy... Ja usłyszałam krzyk... I... Nie ma go...
Superaśny! :D ;)
OdpowiedzUsuńBrak mi słów *.*
OdpowiedzUsuńWow.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńTeddy został porwany o nie, wrócił Harry do szkoły...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, o nie Tedd'iego porwano...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, nie, nie Tedd'iego porwano... gdzie są wszyscy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza