sobota, 4 kwietnia 2015

49. Groźba Romildy i mecz.


Chciałabym Wam życzyć spokojnych i radosnych Świąt Wielkanocy. Spędźcie ten czas z najbliższymi. Wesołego Alleluja! :)
___________________________________________________________________

-ROMILDA  VANE?
Harry nie mógł uwierzyć. Patrzył na nią, szczerze zdumiony. Różdżkę trzymał w pogotowiu.
-Harry, a więc mnie pamiętasz!- kobieta rozpromieniła się.- Zostaw tą różdżkę... EXPELLIARMUS!
Różdżka Harry'ego poszybowała w powietrze i zginęła w ciemności. Harry przeklął się w duchu i modlił się, by Ron i Bruno tu byli.
Romilda zrobiła pewny krok w stronę Harry'ego i uśmiechnęła się uwodzicielsko, trzepocząc rzęsami tak, że Harry miał ochotę miotnąć w nią jakąś klątwą.
-Tyle lat, Harry... Tyle lat..
Harry uniósł brwi i cofnął się, lecz ona wciąż do niego podchodziła, była coraz bliżej i bliżej...
-Nie uciekaj, Harry. Przed miłością nie da się uciec.
Harry parsknął niekontrolowanym śmiechem..
-Kobieto...- zarechotał.- Ja mam żonę i dziecko...
Twarz Romildy wydłużyła się.
-Więc to prawda?
-Tak.
Kobieta obrzuciła wściekłym wzrokiem pobliskie drzewa, jakby to one wszystkiemu zawiniły.
-Mogłeś wybrać lepiej. A poślubiłeś tą małą, plugawą, rudą...
Harry nie dał jej dokończyć.
-NIE ŚMIEJ JEJ TAK NAZYWAĆ!- ryknął Harry.
Ron prawdopodobnie by ją zaatakował, gdyby Bruno nie nadepnął mu ostrzegająco na stopę pod Peleryną Niewidką. Harry to usłyszał i poczuł ulgę.
Romilda przybliżyła się tak, że Harry mógł policzyć wszystkie piegi na jej twarzy. Chciał się wycofać, ale przywarł do drzewa.
-Oboje wiemy, że pragniesz czegoś innego... Kogoś innego... Przecież ona nie musi się dowiedzieć.
-Jesteś wariatką.
-Tak? Może zwariowałam z miłości...
-RON, BRUNO TERAZ!
Mężczyźni zdjęli Pelerynę. Ron ryknął:
-EXPELLIARMUS!
Różdżka wypadła z ręki zaskoczonej Romildy. Bruno krzyknął:
-INCANCERUS!
Ale nie trafił, więc grube liny oplotły pobliskie drzewo. Harry rzucił się na ziemię w poszukiwaniu różdżki. Usłyszał nad sobą:
-Ta Twoja ruda zdrajczyni własnej krwi jeszcze pożałuje, zobaczysz!
I uciekła.
Harry znalazł różdżkę i spojrzał po swoich przyjaciołach.
-Wracajmy.- mruknął.
Ron przez całą drogę gadał:
-'Ruda zdrajczyni własnej krwi'? Zupełnie jakbym słyszał Ślizgonkę! Przecież ona była Gryfonką!
Gdy weszli, zobaczyli ulgę na twarzy swoich żon. Za nimi powlókł się Bruno.
Gdy opowiadali im o tym, co się stało, Hermiona co chwilę im przerywała, szepcząc z niedowierzaniem:
-Nie spodziewałabym się...
-Ale, że Romilda?
-Jak ona mogła tak powiedzieć...
I tego typu rzeczy. Na koniec to skwitowała:
- Romilda zawsze była jakaś stuknięta. Pamiętacie te czekoladki nafaszerowane Eliksirem Miłosnym?
-Trudno by mi było zapomnieć...- mruknął z przekąsem Ron.
Ginny była naburmuszona. Romilda zadarła nie z tą kobietą... O tak, pożałuje, że kiedykolwiek dobierała się do jej męża.
Harry pragnął już tylko zostać sam na sam z Ginny. Hermiona jakby to wyczuła, więc zabrała Rona, twierdząc, że jest już późno. Bruno poszedł za nimi, mówiąc, że Emma dostanie zawału, jak zobaczy, że go nie ma.
-Pewnie zaraz wzywałaby aurorów...- powiedział.
Drzwi zamknęły się za nimi. Spojrzenia Harry'ego i Ginny spotkały się.
-Co za wariatka.- mruknął Harry.- Dopilnuję, by stanęła przed samym Wizengamotem, za naruszanie naszej prywatności...
-Nie o to chodzi..- zaperzyła się Ginny.- Jak ona może!? Jesteś żonaty!
Harry podszedł do niej i przytulił. Ginny poczuła nagły napływ ciepła, kończący się motylkami w brzuchu. Jak dobrze było go mieć przy sobie.
-Tak, mam żonę.- mruknął jej Harry w ucho.- I dziecko... Niedługo dwójkę dzieci... I jestem szczęśliwy. Żadna Romilda nigdy tego nie zmieni. Jasne?
Ginny kiwnęła głową czując, że się rumieni.
-Musisz na siebie uważać.- powiedział Harry.
-To ona powinna uważać...- warknęła Ginny.- Gdy ją dorwę...
-Daj spokój, nie wiemy do czego ona jest zdolna. Już raz prawie zabiła Rona, co prawda nieświadomie, ale jednak...
Spojrzeli sobie w oczy, a Ginny poczuła, że się rozpływa w zieleni oczu Harry'ego... Dlaczego tak na nią działają?
-Kocham Cię.- usłyszała głos swojego męża.
Chciała odpowiedzieć, że ona go też, ale pogrążyli się w pełnych pożądania i miłości pocałunkach.

Był początek lutego, bardzo pochmurny i deszczowy. Wiał wiatr, zaginający czubki gołych drzew. Przed domem stała kobieta o płomiennorudych włosach. Miała na sobie płaszcz butelkowego odcienia, a na głowę naciągnęła kaptur. Obok stał jej mąż, ciemnowłosy mężczyzna z okrągłymi okularami i dziwną blizną na czole. Wyciągnął w górę różdżkę, mruknął coś, a krople deszczu zaczęły się od nich odbijać.
Podeszła do nich kobieta o burzy brązowych włosów i mężczyzna o strasznie rudych włosach. Krople deszczu także do nich nie docierały. Potem odeszli nieco dalej, obrócili się w miejscu i zniknęli.
Harry, Ron, Hermiona i Ginny stali przed wielkim budynkiem. Był to stadion quidditcha.
Stał on na odludziu, a gdy już jakiś mugol go zobaczył, przypominał sobie nagle o czymś bardzo ważnym i musiał zawrócić.
Potterowie i Weasley'owie wybrali się na mecz towarzyski Irladnia vs. Harpie z Holyhead. Ginny musiała napisać o nim raport, a Harry, Ron i Hermiona po prostu zabrali się z nią.
Harry bardzo chciał zobaczyć mecz quidditcha, ale z drugiej strony bał się też o Ginny, po tym, co powiedziała Romilda. Chciał zabrać James'a, ale Ginny uparła się, że byłby to dla niego za duży szok. Mimo to, Harry uważał, że quidditch najlepiej od małego wpijać dziecku do głowy.
Niestety, James został z Molly, która ochoczo go przyjęła.
Ponieważ Ginny była niegdyś ścigającą w Harpiach, zaopatrzyli się w gadżety w barwach Harpii. Weszli na trybuny, a miejsce mięli w loży honorowej. Ginny zawsze dostawała miejsca w loży honorowej, a po części dlatego, że jest redaktorką i musi widzieć mecz dokładnie, a po części dlatego, że ma na nazwisko Potter.
Maskotki obu drużyn powitały ryczących z zachwytu widzów. Po chwili zaczął się mecz. Wystrzelili na miotłach, a Harry poczuł niezłomną ochotę wzniesienia się w górę na swojej Błyskawicy. Już tak dawno nie grał w quidditcha, pomijając mecze mini-quidditcha, które rozgrywał z Weasley'ami w Norze.
Ponieważ stadion był pod gołym niebem, deszcz dudnił jak najęty w twarze graczy, co było utrudnieniem. Po stadionie rozbrzmiewał głos komentatora:
-Teraz kafla mają Harpie, nie Irlandia, nie znów Harpie! Za chwilę... coraz bliżej pętli... I GOOL! HARPIE PROWADZĄ 10:0!
Fani Harpii wznieśli się w górę, w tym Harry, Ron, Hermiona i Ginny.
Po 45 minutach zdrowej rywalizacji szukająca Harpii złapała znicza. Harpie wygrały 390:230.
Harry, Ron, Hermiona i Ginny wyszli z loży w świetnym humorze. Szybko się jednak popsuł.
Właśnie zamierzali się deportować, gdy przed nimi stanął Draco Malfoy. W Harrym zebrała się nienawiść.
To fakt, podczas wojny z Voldemortem i śmierciożercami Harry i Malfoy starali się sobie pomagać. Teraz jednak, gdy wszystko się skończyło, przypomniały im się stare urazy. A Harry dalej nie mógł wybaczyć Malfoy'owi tego, że używał wobec niego leglimencji. Niby był do tego zmuszony, ale Harry nie do końca mu wierzył.
-O, kogo mu ty mamy! Potter, rudzielce i szlama!
-Zamknij się Malfoy!- warknął Ron.
-Och, proszę, nie bij!- krzyknął Malfoy, niby głosem pełnym przerażenia, ale zaraz roześmiał się kpiąco.- Co Weasley, twoja siostrzyczka dostaje miejsca za darmo, więc w końcu możesz sobie pooglądać mecz, tak? Czy może sprzedałeś cały swój dobytek, by wykupić te miejsca?
Teraz Ron i Harry wyciągnęli różdżki. Malfoy zrobił to samo.
-A gdzie Twoja matka, co Malfoy?- zapytał Harry z kpiną w głosie.- Uciekła przed śmierciożercami, już nie interesuje się swoim synalkiem? A ojciec? A no tak, w Azkabanie, tam gdzie jego miejsce, pewnie na Ciebie czeka..
Malfoy zaczerwienił się ze złości.
-A gdzie Twoja mamusia, co Potter? Nie żyje. A tatuś? Nie żyje. Cóż, tchórze zawsze umierają, to dziwne, że wy jeszcze żyjecie..
Ale Harry już nie dbał o to, co mówi Malfoy. Złość w nim kipiała, pragnął rzucić się na Malfoy'a i wydłubać mu oczy. Jak śmiał wspominać o jego rodzicach?
-DRĘTWOTA!- ryknął Harry, a Malfoy odleciał. Hermiona i Ginny złapały Harry'ego i Rona za kurtkę, ale było już za późno, oboje byli wściekli. W tej chwili do Malfoy'a podbiegła jakaś kobieta:
-Draco, och Draco... Kto Ci to zrobił?
Spojrzała na Harry'ego i skamieniała.
-Harry Potter...- szepnęła, a jej oczy zatrzymały się na bliźnie Harry'ego.- Draco, spójrz, to Harry Potter!
Harry poczuł mściwą satysfakcję, gdy Malfoy wstał, złapał ową kobietę za rękę i warknął:
-Chodź...
Najwyraźniej dziewczyna Malfoy'a darzyła podziwem Harry'ego. Co mogło się lepszego zdarzyć?
W lepszych już humorach wrócili do Doliny Godryka, by świętować zwycięstwo Harpii, oblewając to Kremowym Piwem
__________________________________________________________________
P.S. W rozdziale "25. Tajemniczy list" doszło do pewnej zmiany. Tam jest wyjaśnione, dlaczego.




4 komentarze:

  1. Super rozdział! :D <3
    PS: Wesołych Świąt :D :* <3 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. wspanialy rozdzial:) zycze wesolych swiat i mokrego dyngusa :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    jej słowa straszne gdzie miecz, dziewczyna Malfloya zachwycona spotkaniem z Potterem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń