Przyszedł styczeń, a razem z nim nowy rok. Napadało jeszcze więcej śniegu, ale świeciło Słońce.
Ginny i Harry szli zasypaną śniegiem ścieżką, na którą padały promyki Słońca. Ginny trzymała Harry'ego pod ramię, ten natomiast prowadził wózek z małym James'em. Wyglądaliby jak normalna, szczęśliwa rodzina, gdyby nie to, że Harry usuwał ukradkiem za pomocą magii śnieg, który mięli pod stopami.
Rozmawiali beztrosko, gdy nagle Harry znów to usłyszał. Jakiś dźwięk dochodził zza pobliskich drzew. Przestał usuwać śnieg spod ich stóp i wycelował różdżką w tamtą stronę. Ginny, która niczego najwyraźniej nie usłyszała, patrzyła się na niego zdziwiona.
-Harry?- zapytała.- Coś się stało?
Z uniesionymi brwiami patrzyła, jak mężczyzna podchodzi do tamtego miejsca, przeszukując je dokładnie.
-Może wracajmy?- zapytała.- I tak zaraz musisz iść do Ministerstwa...
Harry zawahał się, po czym zawrócili się z powrotem do domu. Gdy stali już w ciepłym salonie, Ginny zapytała:
-Harry, o co Ci tak właściwie chodzi?
-Ktoś tam był.- odparł stanowczo Harry.- Mógłbym przysiąc...
Ginny przewróciła oczami.
-Och, Harry, wydaje Ci się. Po prostu jesteś zbyt wyczulony...
Opadli na kanapę.
-Nie sądzę.- Harry zmarszczył czoło.- Chyba lepiej będzie, jak zapewnię nam dodatkowe zabezpieczenia.
-Co?!- krzyknęła Ginny, wstając.- Jakie niby... 'zabezpieczenia'?
-No takie, które chroniłyby nasz dom przed intruzami...
Ginny patrzyła niego jak na idiotę.
-Harry, ty naprawdę oszalałeś! Zrozum- za każdym rogiem nie kryją się śmierciożercy, są w Azkabanie.
-Wiem.- mruknął Harry.- To wcale nie muszą być śmierciożercy.
-Harry, zachowujesz się jak Szalonooki Moody. Kompletnie oszalałeś.
Teraz i Harry się poderwał.
Szaloonoki był wspaniałym aurorem, Harry zawsze darzył do dużym szacunkiem. Ale po prostu... No miał lekkiego bzika.
-Nie oszalałem!- żachnął się Harry.- Po prostu dbam o nasze bezpieczeństwo...
-Dbasz o nasze bezpieczeństwo!? Harry, to przesada! Ty chyba powoli wariujesz... A ja bym po prostu chciała żyć w spokoju!
-Więc chyba poślubiłaś nie tą osobę.
James zaczął płakać. Harry ruszył w jego stronę, by go uspokoić, ale Ginny patrząc na niego spode łba, przysunęła wózek do siebie.
To przeważyło szalę.
-Świetnie!- ryknął Harry, po czym wyszedł z domu, trzaskając drzwiami tak głośno, że Ginny się wzdrygnęła, a James zaczął płakać jeszcze głośniej.
Harry kroczył korytarzem Ministerstwa Magii. Był wściekły.
Jak ona może w ogóle tak uważać? Jak mogła nie pozwolić mu wziąć James'a na ręce? Czy ona naprawdę nie rozumie, że chce ich chronić?! Przecież nie oszalał!
Nie panował nad emocjami. Jego młodzieńczy temperament, nad którym nigdy nie panował, powrócił ze zdwojoną siłą.
Za każdym razem, gdy ktoś mówił:
-Dzień dobry, szefie.
Albo:
-Skończyłem już to, co miałem zrobić...
Lub:
-Co mam dzisiaj zrobić?
To Harry odpowiadał w bardzo niemiły sposób. Po prosu warczał na każdego, kto się nawinął. I gdy już 5 osób go zaczepiło, obiecał sobie, że następnej osobie zrobi po prostu krzywdę. I gdy usłyszał za plecami:
-Harry, poczekaj!
To odwrócił się z wycelowaną w ową osobą różdżką. Zobaczył Rona i natychmiast ją opuścił.
Jego przyjaciel patrzył na niego trochę przestraszony.
-Spokojnie, stary. Co Ci jest?
Harry zawahał się, po czym powiedział:
-Pokłóciłem się z Ginny.
Na twarzy Rona zobaczył... ulgę?
-W takim razie nic strasznego. Też ciągle kłócę się z Hermioną, bo wiesz, teraz mają te swoje humorki, w końcu są w ciąży...
-Ach, doprawdy, Ronaldzie?- usłyszeli kobiecy głos.
Za nimi stał nie kto inny, jak Hermiona.
-Och, Hermiono!- wybąkał Ron.- Co Ty tutaj robisz?
-Pracuję?- Hermiona uniosła brwi, po czym zwrócił się do Harry'ego.- A ty co taki nadąsany?
Opowiedział im o wszystkim, zaczynając od spaceru, kończąc na ich kłótni.
-I moja siostra uważa Cię za wariata?- oburzył się Ron, a następne zdanie wypowiedział pod nosem.- Ja jej zaraz dam wariata...
Harry był im wdzięczny- przynajmniej oni nie uważają, że oszalał.
Hermiona miała natomiast przestraszoną minę:
-Harry, masz rację, powinieneś rzucić na Wasz dom jakieś zabezpieczenia, może pójdź z tym do Kingsley'a?
Harry'emu od razu przypomniała się Hermiona z lat Hogwartu. Zawsze gdy działo się coś dziwnego, np. Harry'ego bolała blizna, ona od razu była zaniepokojona i kazała mu iść do Dumbledore'a. Mimowolnie się uśmiechnął.
-Nie sądzę, bym powinien zawracać głowę Ministrowi Magii. A tak poza tym, nie zamierzam robić czegoś wbrew woli Ginny.
James spał. Ginny stała przy oknie, wpatrując się tempo przed siebie. Była nie tylko wściekła na Harry'ego, ale i na siebie.
Nie powinna była go oskarżać. Przecież Harry chciał jak najlepiej. Ale z drugiej strony, czy on wszędzie musi dopatrywać się niebezpieczeństwa?
Zobaczyła czyjąś rękę za drzewami. Ta od razu się schowała.
Zamarła. To były te drzewa, za którymi Harry coś usłyszał.
Czyli jednak miał rację. Poczuła ukłucie wyrzutów sumienia i strach.
Walczyły w niej mieszanie uczucia. Rozum mówił jej:
-Ginny zostań tu! To niebezpieczne, Harry się wścieknie, jak się dowie, że tam poszłaś!
Natomiast serce wołało:
-Idź tam! Przecież ten ktoś narusza Waszą prywatność! To przez tego kogoś pokłóciłaś się z Harrym!
Serce wygrało.
Jednak tak jak się spodziewała- gdy tam przybyła, gotowa do walki, nikogo już nie było.
Pozostało jej tylko czekać na swojego męża.
Tak więc, gdy zobaczyła, że wskazówka Harry'ego wskazuje na: "dom", zamarła w napięciu. Usłyszała otwierające się drzwi.
Harry wszedł do salonu bez słowa, rzucił jej krótkie spojrzenie, podszedł do kojca, który stał obok Ginny i powitał się z synem.
Odłożył go delikatnie i już miał wyjść, gdy Ginny zagadnęła:
-Harry..?
Obrócił się na pięcie i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
Z jednej strony chciał wyjść, powiedzieć, że przecież jest wariatem i nie mają o czym rozmawiać, ale z drugiej strony pragną przytulić ją do siebie i nigdy już nie puścić.
Zamiast tego stał w miejscu z lekko uniesionymi brwiami.
-Harry.. Miałeś rację..- Ginny podeszła do niego nieśmiało.- Ktoś tam naprawdę był. Dzisiaj widziałam jego rękę, ale gdy tam poszłam, już tej osoby nie było...
Harry spojrzał na nią przerażonym wzrokiem.
-Poszłaś tam!? Przecież to...
-... niebezpieczne.- dokończyła Ginny.- Tak wiem.
Stali w milczeniu, patrząc na siebie.
-Może jednak warto rzucić te zaklęcia, co?
-Tak.- burknął Harry.- Chyba tak. Nie mówię tu o żadnych skomplikowanych zaklęciach, ale o takich najważniejszych...
Ginny kiwnęła głową i złapała go lekko za ramię, bojąc się, że ten je wyrwie. Nic jednak nie zrobił.
-Przepraszam.- wyszeptała.- Ja naprawdę nie chciałam.. Po prostu zdenerwowałam się, w moim stanie to może się zdarzyć...
Harry kiwnął głową, ale w głębi serca pomyślał, że Hermiona na pewno nie nazywa Rona wariatem.
-Jesteś na mnie zły.- stwierdziła Ginny i poczuła jeszcze większe ukłucie wyrzutów sumienia.
Harry niezbyt przekonująco pokręcił głową i powiedział, przypatrując się swoim butom:
-Też przepraszam. Może faktycznie jestem przewrażliwiony.
I wyszedł, pozostawiając Ginny z mętlikiem w głowie.
Nie była na niego zła, że tak ją potraktował. Chyba sobie zasłużyła.
Postanowiła, że zrobi wszystko, by już się nie złościł.
Genialnie! :') :D Ale super ciekawe co będzie dalej... :D <3 :P :D
OdpowiedzUsuńNareszcie ludzie zaczęli głosować :D Widzę aż 3 głosy xD :D <3
UsuńGenialne!!!! Jestem ciekawa kto tam byl za tymi drzewami, dodasz dzis jeszcze jedna notke, czy dopiero jutro?
OdpowiedzUsuńJutro :)
UsuńA tak w ogóle to mniej więcej, o której byś wstawiła nowy rozdział? :) <3
UsuńFajny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny!
OdpowiedzUsuńNiesamowite piszesz wspaniałe naprawdę bardzo mi się to podoba
OdpowiedzUsuńStrasznie dużo błędów ortograficznych, stylistycznych itp. Pilnuj się !
OdpowiedzUsuńPS. Rozdział ciekawy. Pozdrawiam !
Hej,
OdpowiedzUsuńniepotrzebnie, tak gwałtownie zareagowała Ginny, Harry bardzo troszczy się o swoją rodzinę, i jest obserwator...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia