wtorek, 28 kwietnia 2015

59. Urodziny Jamesa.


Była końcówka czerwca. Tego gorącego poranka w domu Potterów aż wrzało. Były dzisiaj pierwsze urodziny Jamesa. Wszystko musi być idealne.
Harry machał różdżką, wieszając na ścianach najróżniejsze ozdoby: kokardki, wstążki, serpentyny i wiele, wiele innych. W salonie wisiał wielki szyld z napisem:
''Wszystkiego najlepszego, James!"
Ginny nerwowo krzątała się po kuchni, przystrajając tort urodzinowy, z niepokojem spoglądając na pieczeń w piekarniku i pilnując ziemniaków, leniwie bulgoczących w garnku. Reszta potraw była już gotowa.
Ron i Hermiona wszędzie, gdzie się tylko dało wtykali różdżki, krzycząc:
-Chłoszczyć!
Hermionie te zaklęcia wychodziły wspaniale, ale Ron bardziej szkodził niż pomagał, więc on miał za zadanie pilnować swojego chrześniaka. Przecież już niedługo i on zostanie rodzicem...
Półtora godziny później w kominku pojawili się pierwsi goście- Molly, Artur, George i Teddy. George przywitał się radośnie z James'em, wystrzeliwując z różdżki kolorowe konfetti, które opadło na roześmianą twarz chłopca. Molly już skarcała swojego syna (''przecież on mógł się zadławić!"), gdy w szmaragdowym płomieniach pojawili się Percy z Audrey, Bill z Fleur, Victorie i mała Dominique. Potem do drzwi zapukali Luna, Neville i Hagrid.
Zjawili się też Bruno i Emma. Na stołku piętrzyła się góra prezentów. Wszyscy zasiedli przy długim stole (to, że wszyscy się pomieścili zawdzięczyć można Hermionie) i zabrali się do jedzenia. Bill dzielnie karmił małą Dominique, która nie była dziś w sosie. Ron śmiał się widząc, jak Harry siłuje się z James'em- mały był cały ubrudzony swoim urodzinowym tortem, bo wciąż wykręcał główkę, patrząc po swoich gościach.
-Ha, ha..- mruknął Harry.- Jeszcze się przekonamy...
Hagrid musiał zająć aż dwa i pół krzesła. Właśnie opowiadał Hermionie o Tobym. Miała nietęgą minę.
Hagrid od czasu ich odwiedzin często do nich pisał o Tobym. Cała czwórka przerażona była faktem, że Hagrid trzyma w swojej drewnianej chatce wielkiego trolla!
Zaczęło się rozpakowywanie prezentów. Chłopiec dostał wiele wspaniałych prezentów- w tym zabawkową różdżkę od George'a z jego sklepu i wspaniałego zaczarowanego smoka-zabawkę od swoich rodziców chrzestnych-Rona i Hermiony- ale najbardziej uwagę przykuwała podłużna paczka, starannie zapakowana i obwiązana czerwoną wstążką.
Był to prezent od Ginny i Harry'ego. To była... miotła!
Mała, zabawkowa miotełka, unosząca się zaledwie na dwie stopy. Gdy Harry wyciągnął ją i delikatnie ułożył na podłodze, James podszedł do niej chwiejnym krokiem i spojrzał na nią niepewnie. Przeniósł wzrok na Ginny, która zachęciła go uśmiechem, a potem na Harry'ego.
-To miot-la?- zapytał chłopiec, nie spuszczając wzroku ze swojego ojca.
-Tak.- odparł Harry, uśmiechając się.- Jest twoja. No dalej, spróbuj!
-Moja?- zdziwił się chłopiec.- Mo-gę?
Harry kiwnął głową. James wsiadł na miotłę i przez kilka sekund nic się nie działo. A potem...
James nagle wystrzelił w powietrze niczym pocisk. Zaczął latać w tą i z powrotem, ku ogólnej radości. Sam rechotał szalenie, a wyglądał jak smuga przemierzająca świat w powietrzu. Po chwili Harry złapał swojego synka, wciąż zanosząc się śmiechem. To był piękny moment.

Czas mijał i mijał, a każdy bawił się wspaniale. Ogólna uwaga skupiona była na James'ie, który teraz urzekał wszystkie kobiety, bawiąc się pluszowym hipogryfem od Hagrida. Hipogryf latał nad jego głową, a chłopiec próbował go złapać w swoje małe piąstki.
Luna stała w kącie i opowiadała coś Neville'owi, który wyglądał na poddenerwowanego. Harry podszedł bliżej i usłyszał strzępek rozmowy:
-Już jutro wyruszam z tatusiem na poszukiwanie chrapków krętorogich. Tatuś wie o nich bardzo dużo, więc wiemy, gdzie ich szukać. Zaczniemy od... Hej, Harry! Właśnie opowiadałam Neville'owi o mojej wyprawie...
-To już jutro?- zapytał nieco rozkojarzony Harry.
Luna kiwnęła z podekscytowaniem głową, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć podbiegła do nich Hermiona. Wyglądała na nieźle podnieconą. Za nią kroczyła Emma z uśmiechem na twarzy.
-Harry!- krzyknęła Hermiona, rzucając się mu na szyję tak, że prawie upadł.- Emma zostanie moją współpracownicą! Teraz razem będziemy pracować nad W.E.S.Z!
Harry spojrzał nad ramieniem Hermiony na Emmę, która wyglądała na równie podekscytowaną.
-Emmm.. to świetnie..- bąknął Harry, wyzwalając się z objęć Hermiony.- Muszę znaleźć... Ginny.
Tak też było.
Szukając wzrokiem Ginny zobaczył Rona, który rozmawiał z Hagridem. Miał minę przerażoną, a Harry zrozumiał, że Hagrid opowiada mu o Tobym.
Teddy i Victorie o coś się sprzeczali, a Molly próbowała ich uspokoić. Artur pogrążył się w rozmowę z Percym. Fleur (która trzymała na rękach nadąsaną Dominique) i Audrey rozmawiały żywo, a Bill zapoznawał się z Brunem. George wyczarowywał wszędzie kolorowe konfetti, co bardzo rozbawiało Jamesa, który siedział na kolanach.. Ginny!
Harry podszedł do nich. Wziął od niej Jamesa, całując go w czoło. Po chwili delikatnie go odłożył, a ten ruszył roześmiany w stronę George'a, który teraz wyczarował małe hipogryfki, który leciały w stronę Jamesa. Harry ujął Ginny za rękę i razem weszli na górę. Pragnęli chwili spokoju.
-Tak szybko rosną...- szepnęła Ginny.
-Taak.- zgodził się Harry. Dotknął brzucha Ginny.- Ten tutaj też jest coraz większy.
Ginny objęła go w pasie, a on zanurzył rękę w jej rudych włosach. Delikatnie ją pocałował, a ona odpowiedziała mu tym samym.
Ginny szepnęła, nie wypuszczając go z objęć.
-Jak dobrze, że tu jesteś.


czwartek, 23 kwietnia 2015

58. Tajemnica Hagrida.


Czas mijał, a w rodzinie Weasley'ów zawitała nowa osóbka-Dominique, córka Billa i Fleur. Harry, Ron, Hermiona i Ginny zobaczyli ją pierwszy w Norze (Molly wciąż zapraszała ich na obiadki). Nie trudno było zauważyć, że mała Victorie była bardzo zazdrosna. Jednak, ku ogromnego zdumieniu Harry'ego, Teddy ją pocieszał. Był bardzo dumny z chrześniaka, a gdy mu to powiedział, ten promieniał dobrym humorem.
Szybko przyszedł czerwiec. Za oknem była przepiękna pogoda, a Harry, Ron, Hermiona i Ginny chodzili po całym domu Potterów, zbierając gorączkowo swoje rzeczy. Ron i Hermiona dalej mieszkali u nich, ponieważ ich dom nie został jeszcze do końca wyremontowały, ale prace na budowie wrzały. Na stole leżał list:

Drogie Harry, Ron, Hermiona i Ginny.
Może byście mnie odwiedzili, co? Mam Wam coś do pokazania.
Tylko musicie mi obiecać, że zachowacie to w tajemnicy, dobrze?
Odpiszcie mi szybko.
Hagrid.
P.S. 3 czerwca jest finał Pucharu Quidditcha, Gryfoni przeciw Ślizgonom. Może mielibyście ochotę pokibicować Gryffindorowi, co?

Tak więc, 3 czerwca Ron, Hermiona, Harry i Ginny ubrali się w szaliki w barwach Gryffindoru, które zachowali jeszcze z czasów szkolnych i deportowali się do Hogsmeade. Jamesa zostawili w Norze, ku wielkiej uciesze Molly.
Ruszyli w stronę Hogwartu. Za chwilę byli pod drzwiami domu Hagrida. Zapukali, a Hagrid wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi tak szybko, że nie ujrzeli, co jest w środku. Spojrzeli na niego zaskoczeni, a Hagrid, trochę nerwowo, zawołał:
-Cholibka, jak dobrze Was widzieć!- uścisnął Harry'ego tak, że żebra mu zatrzeszczały.- No, to chodźmy. Mecz zaraz się zacznie.
Ruszyli niepewnie za Hagridem, wymieniając zdumione spojrzenia. Ze stadionu już dobiegały ich podniecone głosy uczniów. Usiedli w ostatnim rzędzie, wśród czerwono-złotych kibiców. Po drugiej stronie błyszczało srebro i zieleń, ale było ich znacznie mniej, bo Hufflepuff i Ravenclaw kibicowali Gryffindorowi. Kilku uczniów zauważyło Harry'ego. Rozpoznali też Rona i Hermionę, więc teraz rzucali na nich podniecone spojrzenia, szepcąc coś 'ukradkiem'. Udając, że tego nie zauważają, zajęli swoje miejsca i spojrzeli na stadion. Harry poczuł przypływ wspomnień. Ach, ile by dał, by móc się wzbić w powietrze... I poczuł dominujący żal. Swoją Błyskawicę stracił, gdy ewakuowano go do Nory, przed jego 17 urodzinami. Westchnął.
Na stadion weszły obie drużyny. Pani Hooch mówiła coś o fair play, po czym kapitanowie uścisnęli sobie dłonie. Usłyszeli gwizdek, ryk kibiców i obie drużyny wzbiły się w powietrze. Harry wypatrywał szukającego. Był to niski i szczupły chłopiec o blond włosach. Poruszał się dosyć sprawnie.
Usłyszeli komentatora. Był to męskie głos.
-Gryffondor przejmuje kafel! Lecą, lecą iii.... Ach! To było nieczyste zagranie.
Czerwono-złota część trybunów ryknęła ze złości i oburzenia. Jakiś Ślizgon sfaulował jednego z ścigających, który zachwiał się niebezpiecznie. Pani Hooch zagwizdała i Gryfoni zdobyli gola w rzucie wolnym. Jedna część trybun zawrzała z radości, druga ze złości.
-Ślizgoni przejmują kafla.. Coraz bliżej pętli.. Będzie strzelał... iiii... Slytherin wyrównuje, mamy 10:10.
Teraz Gryfoni jęknęli z żalu. Harry spojrzał w stronę loży komentatora i zobaczył bladego chłopca. Miał na sobie barwy Gryffindoru, ale nie wiadomo, czy nie był w Hufflepuffie lub Ravenclawie.
Robiło się coraz gorzej. Chociaż Gryfoni grali naprawdę dobrze, to Ślizgoni po prostu byli nie uczciwi. Pani Hooch nie mogła wszystkiego dojrzeć, więc często uchodziło im to na sucho.
Było już 60:30 dla Slytherinu. Wtedy Harry to zobaczył.
Mały, trzepoczący złoty znicz wznosił się nad bramką szukających Ślizgonów. Harry automatycznie szturchnął Rona i ten także wbił tam wzrok. Niestety, żaden z szukających tego nie ujrzał. Po chwili złoty znicz odleciał i zniknął im z oczu. Ron zaczął obficie kląć, więc Hermiona musiała mu zwrócić uwagę. Harry w duchu powiedział sobie, że ON by to zauważył. Za chwilę jednak zbeształ się za tą myśl.
Po jakimś czasie Slytherin prowadził już 110:60. Ron znów zaczął kląć, a Harry podłamał się w duchu. Ginny nerwowo skubała koniec swojego szalika w barwach Gryffindoru, a Hermiona w chwili słabości chciała skonfundować jednego z tęgich Ślizgonów, który bardzo brutalnie potrącił pałkarza z Gryffindoru, ale w porę się opanowała.
Nagle Harry znów to zauważył. Najwyraźniej instynkt szukającego dalej w nim drzemał. Mały złoty znicz trzepotał nad głową szukającego Gryffindoru. Harry stwierdził, że jest on po prostu ślepy. Nie wytrzymał, poderwał się gwałtownie i krzyknął, ile sił w płucach:
-NAD TWOJĄ GŁOWĄ! ZNICZ! SPÓJRZ DO GÓRY!!!
Starał się przekrzyczeć tłum, ale nie było to takie łatwe. Na szczęście, usłyszały go pobliskie sektory. Ron natychmiast dołączył się do Harry'ego, zaraz po nim Ginny i na końcu Hermiona. Inni kibice, też się dołączyli, więc teraz słychać było zewsząd krzyki:
-NAD TOBĄ!!
-SPÓJRZ DO GÓRY! NAD TWOJĄ GŁOWĄ!!
-TY BARANIE, OBEJRZYJ SIĘ!
Szukający Gryfonów poderwał głowę i natychmiast wystawił rękę. Szukający Ślizgonów już ku niemu leciał, więc teraz toczyła się zażarta walka. Harry obserwował go, z nerwów przygryzając wargi. Ach, ten chłopiec musi się jeszcze wiele nauczyć. Popełniał wiele prostych błędów, które aż piły w oczy byłego szukającego- Harry'ego.
Po chwili obaj chłopcy zakryli własnymi ciałami akcję i... no właśnie, co?
Krzyki ucichły, każdy czekał w napięciu.
Szukający Gryfonów wzniósł w górę rękę, w której trzepotał się złoty znicz.
Gryfoni ryknęli triumfalnie, a szukający wykrzykiwał:
-Gryffindor zdobywa Puchar Quidditcha! GRYFFINDOR WYGRAŁ 230 do 120!!
Harry zaczął obejmować Ginny, Rona i Hermionę. Ginny wskoczyła na niego, całując go ze szczęścia, a Harry kątem oka zauważył, że Hermiona także dopadła już Rona.
Hagrid wzniósł w górę zaciśniętą pięść. Drużyna Gryfonów tarzała się po ziemi, nie zważając na nic.
Po chwili każdy śmiejąc się i wznosząc ręce w triumfalnym geście opuścił stadion (pomijając oczywiście Ślizgonów, którzy zwiesili ponuro głowy). Ginny wymachiwała radośnie szalikiem w barwach Gryffindoru. Po chwili usłyszeli za sobą surowy, ale mimo to radosny głos:
-Potter?
Obrócili się. McGonagall patrzyła na niego z mieszaniną zdumienia i radości. Najwyraźniej wygrana jego domu bardzo ją uszczęśliwiła.
-Pani Dyrektor!
Teraz zebrało się wokół nich wiele gapiów. Spoglądali na Harry'ego wybałuszonymi oczami, odwracając wzrok, gdy ten na nich spojrzał
-Co ty tutaj robisz, Potter?
McGonagall uśmiechała się. Harry, Ron, Hermiona i Ginny także się do niej uśmiechnęli.
-Odwiedzamy Hagrida, więc postanowiliśmy pokibicować Gryffindorowi.
Harry kątem oka ujrzał, że jakiś Gryfon dumnie wypina pierś, gdy usłyszał, że Harry Potter jest Gryfonem.
-Może mielibyście ochotę na jakieś ciasteczko?
Takie zaproszenie na ciasteczko było bardzo dziwne ze strony McGonagall.
-Bardzo dziękujemy, Pani Profesor, ale nie możemy...
-Jeżeli macie ochotę, możecie świętować razem z innymi Gryfonami w dormitorium, byle nie za długo...
Teraz to Ron wybałuszył na nią oczy. McGonagall wyraźnie miała wyśmienity humor.
Gryfoni spojrzeli teraz na Harry'ego z nadzieją, lecz ten szybko zaprotestował:
-Nie, nie, Pani Dyrektor, dziękujemy, ale Hagrid na nas czeka..
-Rozumiem. W takim razie, do zobaczenia.
Oddaliła się sprężystym krokiem, a Ginny, Ron i Hermiona wciąż spoglądali na nią niepewnie.
-Czy to ta sama McGonagall?- zapytała nieufnie Hermiona
-Chyba się ucieszyła na nasz widok, przecież jesteśmy jej ulubionymi uczniami, nigdy nie sprawialiśmy jej kłopotów, więc pewnie już tęskni...- zarechotał Ron, a reszta parsknęła śmiechem.
Ponownie zapukali w drzwi chatki Hagrida, który szybko się ulotnił. Zapukali, a on uchylił drzwi, zachęcając ich gestem do wejścia. Przecisnęli się przez tą szparkę i oniemieli.
Stał przed nimi wielki troll, jeszcze większy od Hagrida.W ręku dzierżył wielką maczugę. Spoglądał na nich nieufnie i ryknął ze złości. Hermiona pisnęła ze strachu (na pewno przypomniała sobie swoją przygodę z pierwszej klasy, w której uczestniczył troll), a Ginny przywarła bliżej do Harry'ego, który stał, jak wryty. Ron wytrzeszczył w oniemieniu i z przerażenia oczy.
Troll ruszył w ich stronę, a Harry natychmiast wyciągnął różdżkę.
-Toby, nie! TOBY, TO PRZYJACIELE!
Troll, zwany Tobym zatrzymał się, patrząc na nich spode łba.
-Toby?- zapytał Ron, nie spuszczając oczu z trolla.
-A tak, Toby.
-H-Hagridzie?- wyjąkała Hermiona.- C-Co on tutaj robi?
-Przyprowadziłem go tutaj. Błąkał się bidula, po Zakazanym Lesie, więc postanowiłem mu pomóc.
-On na pewno dobrze sobie radził!- pisnęła Ginny nienaturalnie wysokim głosem.
Hagrid nie odpowiedział. Zachęcił ich gestem, by usiedli, ale oni nie ruszyli się z miejsca.
-Hagridzie..- powiedział Harry siląc się na stanowczy ton.- Ja wiem, że ty lubisz wszelkie niebezpieczne stworzenia, ale...
-Toby nie jest niebezpieczny!- obruszył się Hagrid.- Jest bardzo spokojnym trollem!
-Tak, tylko, że właśnie próbował nas zabić!- żachnął się Ron, ale głos lekko mu drżał.- To Graup już Ci nie wystarcza?
-Graupek radzi sobie świetnie!- ucieszył się Hagrid.- Zastanawiam się, czy może nie puścić go na wolność...
-NIE!- krzyknęła równocześnie cała czwórka.
Tego dnia uciekli bardzo szybko z chatki Hagrida, twierdząc, że muszą odebrać Jamesa z Nory. Tego im jeszcze brakowało... Trolla!

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

57. Jak za starych lat.


Ron i Hermiona wprowadzili się do Potterów. Szybko przyszła połowa maja, a wraz z tym miłe chwilę z przyjaciółmi.
Harry ustatkował się w pracy. Gdy sprawa Romildy ucichła stał się spokojniejszy. Jakoś radził sobie z dementorami, więc mógł spędzać więcej czasu z rodziną.
Romilda została zesłana do Azkabanu za naruszenie prywatności, niewybaczalne zaklęcie i prześladowanie. Do tego zapłaciła pokaźną sumę galeonów dla Rona i Hermiony, co pokryło się z kosztami remontu domu, więc teraz prace trwały. Miało to nie trwać długo, w końcu wynajęli czarodziejów.
Harry ciągle napomykał Ronowi i Hermionie, że może się dołożyć do zapłaty, bo ciągle czuł dominujące wyrzuty sumienia. Oni jednak stanowczo odmawiali, a gdy Harry proponował im to 7 raz, Ron nie wytrzymał i użył na niego zaklęcia Jęzlep.
Na początku chcieli ukarać Hermionę, za rzekome 'użycie zaklęcia niewybaczalnego bez uprawnień'. Chodziło oczywiście o zaklęcie 'Avada Kedavra', które użyła pod działaniem Imperiusa.
Hermiona jest mugolakiem, a w Ministerstwie dalej znaleźć można zwolenników czystej krwi, więc nie patrzono na nią łaskawie. Hermiona była bardzo zestresowana, a jej zeznania nie były wiarygodne (ale prawdziwe). Tak więc, Harry wstawił się za nią, a sprawa szybko ucichła.
Pani Weasley, gdy tylko dowiedziała się o tym, co się stało od razu zaczęła interweniować. Była oburzona, że dowiedziała się o Romildzie dopiero wtedy, gdy spaliła dom jej synowi i jego żonie. Nikt nie potrzebował pomocy, bo razem radzili sobie świetnie, ale Molly najwyraźniej wiedziała swoje. Wciąż ich zapraszała na obiady, a gdy się wykręcali, to sama do nich przychodziła z porcją zupy cebulowej, pod pretekstem pożyczenia Proszku Fiuu.
Harry siedział na podłodze, na przeciwko niego Ginny. Na kanapie rozsiedli się Ron i Hermiona, objęci. Wszyscy mięli nadzieje, że dom zostanie szybko wyremontowany, ale w głębi serca cieszyli się z tych chwil.
Harry trzymał w pozycji pionowej James'a, po czym puszczał go, a on robił kilka kroczków, po czym się wywracał. W ten sposób ćwiczyli chodzenie. Miał podejść do Ginny, która była kilka stóp od nich.
Ron ziewnął przeciągle i powiedział:
-To kiedy Harry wybierasz się do Hogwartu?
Harry przewrócił oczami.
-Mówiłem, że w piątek.
Harry dostał zaproszenie od McGonagall. Miał przeprowadzić wykład na temat Obrony Przed Czarną Magią. Cieszył się na tą myśl. Tęsknił za Hogwartem. Miał też po cichaczu nadzieję, że odwiedzi Hagrida i spotka Neville'a, który uczył tam Zielarstwa.
-Ale będą mięli uciechę, co?- zapytała Hermiona, która wyciągnęła różdżkę i dla własnej rozrywki unosiła za pomocą magii łyżeczkę od herbaty.
Harry spojrzał na nią pytająco.
-Przecież jesteś Harry Potter. Pogromca Voldemorta.
Ron i Ginny wzdrygnęli się na to nazwisko.
-Sama z chęcią bym tam wróciła.- ciągnęła Hermiona.- Dawno nie widziałam Hagrida, Neville'a i Luny....
-A może zaprosiłbyś ich do nas, co?
To ostatnie pytanie zadała Ginny. Harry spojrzał na nią, jednocześnie łapiąc James'a, który się przewalił.
-Też o tym myślałem.
Ron jeszcze raz ziewnął. Hermiona ze znudzeniem unosiła łyżeczkę od herbaty. Ginny zamyśliła się, po czym zaczęła:
-Ciekawa jestem, czy Luna dalej wierzy w te swoje...
Nagle wydała zduszony okrzyk. Każdy patrzył na nią w otumanieniu, a później zdał sobie z tego sprawę. Łyżka Hermiony opadła z głuchym brzękiem, gdy zaczęła bić brawo. Ron się do niej przyłączył, a Harry wytrzeszczył oczy w zdumieniu. James właśnie maszerował ku Ginny, chwiejąc się lekko. Gdy doszedł do swojej mamy opadł na jej kolana, a ona natychmiast go uścisnęła. Harry dalej lekko otumaniony, podszedł do nich niepewnie i z dumą spojrzał na swojego syna.
Był on bardziej podobny do niego, niż Ginny. Miał tak samo kruczoczarne włosy, jak Harry. Ale oczy miał po mamie- brązowe.
Ginny właśnie podawała mu James'a, który chichotał, gdy płomienie w ich kominku zrobiły się wielkie i szmaragdowe. Wyszła z nich Pani Weasley, cała rozpromieniona, a za nimi lekko zszokowany Teddy.
James zawołał radośnie:
-Ba-ba! Ed-dy!
Molly zaśmiała się, po czym oznajmiła im, że Teddy właśnie przejawił swoje zdolności magiczne. Do tej pory zrobił to tylko raz- gdy śmierciożercy zabijali jego babcię, jakimś cudem znalazł się na dachu. Nie licząc oczywiście tego, że cały czas zmieniał mu się kolor włosów i oczu, bo był metamorfomagiem.
Teddy bardzo nie chciał ubrać swetra, który uszyła mu Pani Weasley. Wyrywał się i oburzał, a sweter nagle zwinął się w kłębek wełny.

W piątek Harry deportował się do Hogsmeade, a stamtąd ruszył w kierunku Hogwartu. Gdy zobaczył wielki zamek, coś w nim podskoczyło. Hogwart był jego pierwszym prawdziwym domem. Jak dobrze tu być.
Nie trudno było przewidzieć, że Harry ściągał na siebie chmarę gapiów- wytrzeszczali oczy, jakby był Chrapakiem Krętorogim.
Profesor McGonagall powitała go radośnie. Harry tego dnia odwiedził Hagrida- gdy Harry zaprosił go do siebie, Hagrid wydmuchał hałaśliwie nos, co wskazywało na to, że się wzruszył. Odmówił jednak, twierdząc, że ma dużo do roboty. Harry nie śmiał zaprzeczyć, ale obawiał się, że Hagrid po prostu znów hoduje jakieś niebezpieczne zwierzę.
Neville zgodził się radośnie. Gdy Harry zapytał, czy ma kontakt z Luną, ten wyraźnie się zakłopotał i powiedział, że nie. Harry zrozumiał- nie są już razem. Starając się ukryć rozczarowanie na swojej twarzy powiedział, że sam do niej napisze.
Harry czuł, że podczas wykładu oczy uczniów świdrowały po jego czole. Czuł się trochę dziwnie, ale z powodzeniem udawał, że nie zauważa tego, więc mogli wpatrywać się w niego do woli. Poczuł ulgę, gdy zadzwonił dzwonek na przerwę. Gdy wszyscy już wyszli, oglądając się za siebie, by spojrzeć jeszcze raz na Harry'ego, w sali została jakaś przerażona pierwszoroczniaczka. Cała rozdygotana podeszła do Harry'ego, prosząc go o autograf, co sprawiło, że Harry miał ochotę zapaść się pod ziemię.

Minął tydzień. Ginny nerwowo chodziła po domu, wołając cały czas:
-Chłoszczyć!
Hermiona pomagała jej. Ron i Harry oczekiwali na przybycie pierwszego gościa, bo jak Harry się spodziewał, nie przyszli oni razem. Pierwszy pojawił się Neville. Rozpromienił się na widok starych przyjaciół. Usiadł, a chwilę po tym pojawiła się Luna.
Neville spiął się trochę, ale Luna była całkiem rozluźniona. Harry z ulgą stwierdził, że nie ma ona na sobie swoich kolczyków- rzodkiewek, ale założyła widmokulary i naszyjnik z kapsli po Kremowym Piwie. Usiadła, rozglądając się spokojnie (i trochę nieprzytomnie). Gdy każdy już usiadł, z butelką Piwa Kremowego, powiedziała:
-Pełno nargli w tych roślinach, pełno nargli...
Podbródkiem wskazała na roślinki rosnące na szafce. Ron uniósł lekko brwi.
Harry pośpiesznie zmienił temat. Luna rzadko się odzywała. W końcu zaczął się temat o pracy.
-Harry, ostrzegałam Cię! Proszę Cię, powiedz, że nie maczasz palców w Sprzysiężeniu Zgniłego Kła! Chociaż myślę, że to nie możliwe, przecież jesteś Szefem Biura Aurorów.
Harry spojrzał na nią pytająco i nagle sobie coś przypomniał. Parsknął śmiechem, ale z powodzeniem udał, że to było gwałtowne kichnięcie.
Pamiętał, jak Luna opowiadała o tym Stowarzyszeniu Zgniłego Kła na przyjęciu bożonarodzeniowym u Slughorna.
-Och, nie, jasne, że nie...
Luna nie wyglądała na przekonaną. Ron spojrzał na Harry'ego z wyrzutem, najwyraźniej dąsając się, że nic nie wie o owym Stowarzyszeniu i, że nie został do niego zaproszony. Harry uznał to za przejaw skrajnej głupoty.
Dowiedzieli się, że Luna pomaga swojemu ojcowi w pisaniu 'Żonglera', Opowiedziała im także o wyprawie, na którą się wybierają. Mają wyruszyć na poszukiwanie Chrapaków Krętorogich. Gdy Hermiona zapytała się, bardzo delikatnie, czy ona jest pewna, że one istnieją, to Luna z obrażoną miną zapewniła ją, że tak. Nikt już nie wspomniał o tym.
Ten wieczór spędzili bardzo miło. Choć Luna co jakiś czas wyskakiwała z dziwnymi stwierdzeniami, to Harry ucieszył się, że się nie zmieniła. Stara, dobra Luna Lovegood. No i oczywiście poczciwy Neville Longbottom. Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak za nimi tęsknił.


sobota, 18 kwietnia 2015

56. Harry triumfuje.


Oboje stali jak wryci patrząc, jak płomienie tańczą na domu Rona i Hermiony. Obudził ich dopiero głos Hermiony. Ktoś najwyraźniej zdjął z niej Imperiusa:
-Harry? Ginny? Co ja tu robię? Rozplączcie mnie!
Harry lekko zdezorientowany machnął różdżką i grube liny przerwały się. Hermiona wstała z obrażoną miną, otrzepując się.
-O co Wam chodzi?- popatrzyła po nich badawczo.- Wyjaśnicie mi coś?
Harry niechętnie podszedł do niej, położył dłoń na plecach i podprowadził pod okno. Oczy Hermiony zwęziły się, a z gardła wydała zduszony krzyk. Harry nie zdejmował ręki z jej pleców jakby bał się, że zaraz upadnie. Hermiona jednak zawołała:
-Musimy coś zrobić!
I popędziła w stronę schodów, a Harry i Ginny za nią. W biegu opowiedzieli jej pokrótce, co się stało.
-I ja... próbowałam Cię... ZABIĆ?!- wydyszała przerażona.
-Tak.
-Przepraszam!
-Daj spokój.-żachnął się Harry.- Byłaś pod działaniem Imperiusa.
Wybiegli na zewnątrz. Zobaczyli Rona z wyciągniętą różdżką, z której tryskała woda. Cała trójka podeszła i robiła to samo, jednak niewiele to dawało, bo dom był zbyt duży.
-Bogu dzięki, jesteś Hermiono...- odetchnął Ron, spoglądając na nich.
-Co się tutaj stało!?- zapytała ze strachem Ginny.
-Nie wiem.- w głosie Rona także wyczuć można było przerażenie.- To chyba... chyba JA.
-Co!?- zapytały równocześnie Ginny i Hermiona, ale Harry zrozumiał.
-Byłeś pod działaniem Imperiusa. Hermiona też, próbowała mnie zabić.
Ron nagle wciągnął ze świstem powietrze i wytrzeszczył na niego oczy, nie zdając sobie sprawy, że skierował różdżkę w swoją stronę, dopóki strumień wody nie trafił go prosto w twarz.
-Ale.. kto?- wyjąkał, ocierając twarz rękawem.
Harry zaczął rozglądać się, a jego mózg pracował gorączkowo. No właśnie. Kto?
I wtedy ją zobaczył. Romilda przyglądała się nim zza drzewa. Gdy zdała sobie sprawę, że Harry ją zauważył, uciekła w gąszcz, ale Harry był już w połowie drogi.
-Harry, gdzie Ty...?- usłyszał głos Hermiony, ale uciszył ja gestem.
Ron, Hermiona i Ginny ruszyli za nim, ale on zawołał:
-Zostańcie tutaj i gaście dom! Ja sobie poradzę!
-Ale z czym..?- dobiegł go głos Ginny, ale on zniknął im już z oczu.
Rozchylał gałęzie, nie zważając na to, że podarł sobie... piżamę. No tak, był w piżamie, na którą narzucił wiosenną kurtkę. Nagle zrobiło mu się strasznie głupio i zimno,
Szybko jednak o tym zapomniał, bo usłyszał ciężki oddech kobiety. Miał tylko nadzieję, że Romilda nie rzuciła jeszcze na siebie zaklęcia kameleona. Zobaczył ją. Stała pod drzewem, dysząc ciężko. Harry zaczaił się i zza drugiego drzewa wystawił różdżkę, krzycząc:
-Expelliarmus!
Cudem udało mu się trafić. Różdżka Romildy wyleciała w powietrze, a on złapał ją z gracją. Piorunowali się spojrzeniami, dopóki Romilda nie zaczęła uciekać.
-Incarcerous!
Nie trafił. Grube liny oplotły drzewo, a Romilda była coraz dalej.
-Nie.-powiedział sam do siebie.- Tym razem nie dam Ci uciec.
Rzucił się w pogoń, wciąż wykrzykując różne zaklęcia. W końcu:
-Drętwota!
I Romilda upadła, odrzucona siłą zaklęcia.
-Incarcerous!
Teraz grube liny oplotły Romildę.
Gdy do niej podszedł zobaczył, że nie jest wcale przerażona. Wręcz przeciwnie. W jej oczach malowała się mściwa satysfakcja.
-Dlaczego?- zapytał Harry, patrząc na nią z pogardą.-Dlaczego chciałaś mnie zabić?
-Za to, że nie chcesz być mój. Co mi z tego, że zabiję tą Twoją plugawą żonkę? Zrozumiałam, że i wtedy byś mnie nie pokochał...
-I masz rację!
-... więc postanowiłam, że Cię zabiję. Za to, ile bólu mi sprawiłeś.
-Dlaczego Ron i Hermiona!? Nie lepiej było po prostu zabić mnie osobiście?!
-Och, wiedziałam, że są dla Ciebie ważni.- powiedziała zdawkowym tonem.- Dlatego postanowiłam ich wykorzystać. Żeby jeszcze bardziej Cię pogrążyć.
Krew uderzyła Harry'emu do głowy. Oczami wyobraźni zobaczył przerażoną Hermionę, gdy zobaczyła swój palący się dom i zszokowanego Rona, który próbował go ugasić cienkim strumieniem wody.
Zrozumiał, że to wszystko jego wina. Przez tyle lat, od kiedy tylko się poznali, ciągle sprawia im jakieś problemy. A oni tyle dla niego zrobili...
Spojrzał rozwścieczonym wzrokiem na Romildę, która... uśmiechała się drwiąco i z satysfakcją. Ta kropla przelała czarę.
-CRUCIO!- krzyknął, a bezwładne ciało Romildy, aż podskoczyło. Zaczęła wyć z bólu, a on po chwili szybko cofnął zaklęcie, zdając sobie sprawę, co właśnie robi.
Nienawidził Romildy całym sercem za to, co zrobiła mu, Ginny, Ronowi i Hermionie, więc nie potrafił się opanować. Mimo to, czuł się teraz jakoś dziwnie, jakby popełnił wielkie przestępstwo.
Zawsze gardził tym zaklęciem i tak jest dalej. Musi po prostu nad sobą panować.
Romilda zaśmiała się drwiąco, po czym powiedziała:
-Nigdy nie byłeś w tym dobry, prawda?
Harry bez słowa złapał jej splątane ciało i deportował się.
Znalazł się przed gmachem Ministerstwa. Machnął różdżką i ciało Romildy uniosło się. Harry prowadził je przed sobą za pomocą magii.
Gdy tylko znalazł się w środku każdy, kto go omijał wytrzeszczał na niego oczy.Na szczęście była późna pora, więc było ich niewielu. Harry nie zważając na nich brnął przed siebie, prostu do gabinetu Ministra Magii. Modlił się w duchu, by tam był. Im bliżej był, tym bardziej w to wątpił. Jednak gdy zapukał w drzwi, usłyszał głęboki głos Kingsley'a:
-Proszę wejść.
Kingsley, który do tej pory spokojnie przeglądał swoje papiery, teraz patrzył na niego z zaskoczeniem.
-Harry..? Co...?
Harry bezceremonialne opuścił różdżkę, a Romilda upadła na sofę. Nabrał powietrza i zaczął wszystko po kolei tłumaczyć- zaczynając od podejrzanego podglądacza, kończąc na tym, jak znalazł się w jego gabinecie.
Kingsley milczał, aż w końcu powiedział:
-Myślę, że dobrze się spisałeś, Harry. Zaraz wyślę Pannę Vane do Azkabanu, gdzie będzie czekała na rozprawę. Wyślę też Brygadę Uderzeniową żeby pomogła ugasić Wam ten pożar. Myślę, że Pani Vane będzie zmuszona zapłacić odszkodowanie Ronowi i Hermionie. Na pewno pokryje się ono z kosztami wyremontowania domu.
Romilda wydała z siebie niezrozumiały dźwięk. Harry poczuł, że kamień spadł mu z serca.
Już podchodził do drzwi, gdy Kingsley znów się odezwał:
-Harry, radzę Ci się przebrać. Budzisz duże zainteresowanie.
Harry przypomniał sobie, że jest w piżamie przesiąkniętej gdzieniegdzie krwią, bo gdy przedzierał się przez krzaki okaleczył sobie lekko nogi. Jego cienka kurtka także była porozrywana. Zarumienił się lekko i wyszedł.

Gdy znalazł się w Dolinie Godryka zobaczył, że Ron, Hermiona i Ginny dalej gaszą dom. Teraz pomagali im Emma i Bruno. Patrzyli na niego z niepokojem, ale on promieniał radością.
Po chwili zjawiła się Brygada Uderzeniowa i po jakimś czasie dom przestał się palić. Nie był jednak zdatny do użytkowania. Harry czując dominujące wyrzuty sumienia zaproponował im, by na czas remontu zamieszkali z nim i Ginny.
Na początku mówili, że pójdą do Nory, ale Harry nie chciał się na to zgodzić. Za wszelką cenę chciał im to wynagrodzić.
Więc zgodzili się.


środa, 15 kwietnia 2015

55. Percy i Audrey.


Zbliżał się koniec kwietnia. Zdawało się, że pogoda za oknem szydzi z Harry'ego. Dlaczego?
Była po prostu piękna. Słońce świeciło, wszędzie robiło się zielono, a on musiał siedzieć w pracy. Cały dzień przesiadywał w Ministerstwie, do domu wracając jedynie po to, by się przespać.
Był w stanie załamania nerwowego. To było normalne, że widywało się go zmęczonego i z ponurą miną. Miał strasznie dużo roboty i nie mógł sobie pozwolić chociażby na chwilę wytchnienia. Po pierwsze- dementorzy dawali o sobie znać. Po drugie- Romilda- zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. Po trzecie- Azkaban- wciąż musiał wypełniać jakieś papiery na temat ich zabezpieczeń. Po czwarte- zaklęcia niewybaczalne. Wciąż ktoś ich używał- najczęściej Imperius, rzadziej Cruciatus- czarodzieje używali go tylko, gdy wychodzi ze skóry. Avada Kedavra to są pojedyncze przypadki, ale niestety- zdarzały się. Po piąte- kierowanie aurorami, rekrutowanie nowych... to też zajmowało sporo czasu.
Do tego Skeeter wieszała na nim psy, gdy tylko miała okazję. Ciągle pisała, jakim to on jest złym szefem. A ty razem Harry się z nią zgadzał- też tak myślał. Miał poczucie, że po prostu sobie nie radzi. Momentami chciał zapaść się pod ziemię, po prostu przestać istnieć.
Dochodził do tego strach o najbliższych. Po tym, co stało się u Weasley'ów był w ciągłej panice. Nie chciał, by komukolwiek coś się stało. Wiedział, że Ginny, James, Ron i Hermiona są w największym niebezpieczeństwie- są jego najbliższymi.
Ginny, Ron i Hermiona widzieli co się dzieje. Trudno było z resztą nie zauważyć, że Harry nie jest w najlepszej kondycji. Zdawał się być jakby chory. Cała trójka zastanawiała się, jak można go przywrócić na ziemię. Ron wychodził ze skóry, by pomóc Harry'emu w Ministerstwie, a oprócz tego ciągle zapraszał go do siebie i Hermiony. Niestety, Harry ciągle odmawiał.
Ginny, Ron i Hermiona starali się go gdzieś wyciągnąć, chociażby do Hogsmeade, jednak ten się upierał, że musi pracować. Po części była to prawda, ale było coś jeszcze. Bał się, że po prostu znowu zostaną zaatakowani.
Tak więc, gdy zbliżał się ślub Percy'ego i Audrey, Hermiona, Ron i Ginny odetchnęli. W końcu Harry odpocznie.
Ślub miał być w Norze. Tak więc tego dnia, odświętnie ubrani, Ron, Hermiona, Harry i Ginny z James'em w nosidełku wybrali się do Nory. W ogródku zrobione było coś na wzór ołtarza. Cała czwórka zajęła miejsce w jednym z rzędów krzesełek. Harry rozglądał się niespokojnie, a w kieszeni trzymał dłoń zaciśniętą na różdżce. Zauważył, że ogród jest bardzo ładnie przystrojony... białe wstążki, kokardki, dywan na środku, na uboczu przygrywała zaczarowana harfa... Pasowało to do Percy'ego.
W pierwszym rzędzie siedzieli Molly i Artur. Najwyraźniej Molly uważała, że ślub bez łez, to nie ślub, więc szlochała cicho. Obok nich siedzieli ludzie, których Harry nie znał- stwierdził, że to muszą być rodzice Audrey. Byli to ludzie o miłym obliczu i jasnych włosach.
Harry usłyszał za sobą chichot. Odwrócił się i zobaczył za sobą trzy dziewczyny. Były bardzo wystrojone. Śmiały się z czegoś, a gdy zobaczyły Harry'ego natychmiast ucichły i wlepiły w niego oczy, bez skrupułów przyglądając się jego bliźnie.
Były to chyba przyjaciółki Audrey, bo Harry ich nie znał. Gdy znów zwrócił głowę w stronę ołtarza, usłyszał za sobą jeszcze głośniejsze chichoty i podniecone szepty. Żałował, że w ogóle się odwrócił.
Zaczęła się ceremonia. Była ona bardzo poważna i uroczysta, tak jak przystało na Percy'ego. Wyglądałoby na to, że będzie to bardzo sztywny i wyniosły ślub, gdyby nie George. Gdy Percy i Audrey powiedzieli sobie "tak", George nagle powstał i wypuścił w powietrze kilkanaście fireworków. Układały się w najróżniejsze napisy:
Percy Prefekt się zakochał!
UWAGA, UWAGA! Powiedzieli sobie "tak"!
Nowożeńcy, UWAGA, NOWOŻEŃCY!
i wiele, wiele innych. Otaczały one wielką twarz Percy'ego, z podpisem "PERCY PREFEKT".
Harry nie mógł powstrzymać śmiechu. Rozejrzał się- prawie każdy się śmiał.
Angelina patrzyła z wyrzutem na George'a, ale widać było, ze też ma ochotę parsknąć śmiechem. Molly patrzyła na to osłupiała, ruszając bezgłośnie ustami, a Percy kipiał ze złości. Po chwili jednak, ku zdumieniu Harry'ego, roześmiał się ze razem z innymi, w tym razem z Audrey.
Natomiast James zaczął płakać, więc trzeba było go uspokoić.
Wesele, tak jak zwykle u Weasley'ów, odbywały się w wielkim namiocie postawionym w ogrodzie. Harry nie znosił tańczyć więc ograniczył się do trzech tańców.
Najpierw tańczył z Ginny, ale Bill mu ją odebrał. Podszedł do Hermiony, ale po długim tańcu Ron postanowił odbić swoją żonę. Wrócił do Ginny i po 15 minutach stwierdził, że już starczy, więc usiadł z nią przy stoliku, przy którym siedzieli Ron i Hermiona, ze swoim chrześniakiem- James'em.
Rozmawiali wesoło jakiś czas, gdy Harry usłyszał za sobą znajomy chichot. Obejrzał się i zobaczył, że przy pobliskim stoliku siedzą owe trzy przyjaciółki Audrey. Patrzyły pełnym pożądania wzrokiem na Harry'ego, tak jakby lew patrzył na swoją ofiarę. Harry uśmiechnął się lekko do swoich adoratorek, co one skwitowały donośnym chichotem i maślanym oczami. Gdy Harry odwrócił się do swoich przyjaciół, wciąż czuł na plecach ich podniecony wzrok.
Impreza trwała w najlepsze. Harry został zmuszony jeszcze do kilku tańców, więc gdy wracali do domu, pragnął tylko jednego- snu. James też już grymasił.
Osunął się pod kołdrę, z Ginny u piersi i natychmiast zasnął.

                                               ~*~

Harry'ego obudził głośny dźwięk. Natychmiast zerwał się, nerwowym ruchem założył okulary i osłupiał.
Różdżka Ginny leżała na podłodze, a ona sama kuliła się bezradnie pod kołdrą. Czyjaś noga kopnęła różdżkę, a ta wpadła za szafkę. Była to noga... Hermiony!
Hermiona stała przed nim z wyciągniętą różdżką. Celowała prosto w jego pierś.
Wyglądała jakoś dziwnie... tak nieswojo.
Harry nie wierząc własnym oczom osunął się pod kołdrę. Usłyszał głos Hermiony:
-Avada Kedavra!
Zielony strumień światła osunął się o jego włosy. W Harrym walczyły sprzeczne uczucia. Nie chce skrzywdzić Hermiony. Nie potrafi rzucić na niej żadnego zaklęcia! To jego najlepsza przyjaciółka, jest dla niego jak siostra! I do tego jest w ciąży, każde zaklęcie może być dla niej niebezpieczne!
Ale z drugiej strony- stała tu z wyciągniętą różdżką i próbowała go zabić. Ale dlaczego?
I nagle zrozumiał. Była pod zaklęciem Imperius.
Dlatego wyglądała tak nieswojo.
Zastanawiał się gorączkowo, co ma zrobić. Nie może jej skrzywdzić!
Wyślizną się spod kołdry. Hermiona dalej rzucała w jego stronę zaklęcia, a on zgrabnie ich omijał.
Za plecami Hermiony, Ginny dosięgnęła swojej różdżki. Krzyknęła:
-Incarcerous!
I Hermionę oplotły grube liny.
-Ginny!-krzyknął w rozpaczy Harry. Bał się, że liny mogą opleść Hermionę za mocno.- Ona jest pod zaklęciem Imperius!
-Ale przecież musiałam coś zrobić! To tylko liny, nic jej nie będz...
Urwała. Patrzyła osłupiała przez okno. Harry zrobił to samo i natychmiast zamarł.
Dom Rona i Hermiony stał w płomieniach.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

54. Święta Wielkanocne z ponurym zakończeniem.


Przez następny czas Harry gryzł się za to, co stało się tamtego pamiętnego wieczoru. Teraz wyłaził ze skóry, by zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie. Odbijało się to na jego zdrowiu. Cały czas przesiadywał w ministerstwie, a gdy wracał, był strasznie zmęczony.
Ginny, Ron i Hermiona widzieli, jak Harry'emu jest ciężko. Było im go żal, a Ron starał się jak tylko mógł, by pomóc mu w pracy.
Do tego, że poszukiwania Romildy działały pełną parą, doszły jeszcze śledztwa w sprawie dementorów. Podobno zaatakowali w jakimś mugolskim miasteczku. Oprócz tego, było jeszcze masa roboty papierkowej, interwencje z Azkabanu i sprawa zaklęć niewybaczalnych- podczas sprzeczek czarodzieje często wychodzili z siebie i używali ich, co było nielegalne.
 Harry mając tyle na głowie, w końcu się załamał, twierdząc, że jest beznadziejnym szefem i , że najlepiej będzie od razu go zwolnić. Kingsley powiedział tylko, by przestał się tym wszystkim obarczać i by wziął sobie wolne.
-To naturalne, że czasem bierzemy na swoje barki o knuta więcej, niż możemy unieść, Harry.- mówił Kingsley.- Za bardzo się zamartwiasz. Weź wolne, dobrze Ci zrobi.
Ale Harry nie chciał brać wolnego- za wszelką cenę chciał odnaleźć Romildę. Nie to, że prześladowała jego rodzinę i naruszała ich prywatność, to jeszcze ich atakowała, a przede wszystkim używała zaklęć niewybaczalnych.
Dopiero, gdy przyszedł kwiecień, a wraz z nim piękna pogoda i święta Wielkanocne Harry odetchnął. Postanowił cieszyć się tym czasem razem z rodziną. Tak więc z Wielkanoc wybrali się do Nory na świąteczne śniadanie. Tam, jak zwykle- wszystko było przystrojone. Były pisanki, które grzecznie leżały na talerzu, lub takie, co się unosiły, różne wstążki, króliczki Wielkanocne (niektóre z nich naprawdę kicały!) i wiele, wiele innych.
Gdy tylko przybyli, Molly zaczęła się użalać, jak to straszne Harry schudł. Ale tym razem nikt nie mógł zaprzeczyć- Harry naprawdę zmizerniał. Zajął miejsce obok Rona, a po jego drugiej stronie siadła Ginny z James'em na kolanach. Chłopiec radośnie gaworzył i śmiał się do każdego, co wzbudzało ogólny zachwyt wśród kobiet. Obok Rona zasiadła Hermiona, dalej pan Weasley i jego żona, Percy z Audrey, George z Angeliną, Teddy, Victorie, Bill z Fleur (która miała brzuch, jakby ktoś jej go napompował- zbliżał się termin jej porodu) i Charlie. Każdy zajadał, pogrążony w rozmowie. W końcu do Harry'ego zagadała Hermiona. Do tej pory robiła maślane oczy do James'a.
-Harry, naprawdę nie wyglądasz najlepiej..
-Dzięki.- burknął Harry i zabrał się do swojej sałatki.
-Och, dobrze wiesz o co mi chodzi. Przepracowujesz się...
-I ty mi to mówisz?- żachnął się Harry.- A kto musiał używać zmieniacza czasu, by być na wszystkich lekcjach?
Hermiona już otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nagle wtrącił się Pan Weasley.
-Harry, myślę, że Hermiona ma rację. Ostatnio ciągle widuję Cię zabieganego, nawet nie mam okazji zagadać. A tak bardzo chciałbym poznać sekret gumowej kaczki...- Artur przybrał rozmarzoną minę.- Może w końcu mi powiesz?
Ale i tym razem Pan Weasley nie dowie się, do czego służy gumowa kaczka, bo okazało się, że George podłożył do sosu zimny ogień z zestawu Filibustera. Zaczarował go tak, by pierwsza osoba, która weźmie do ręki dzbanuszek została opryskana sosem. A ofiarą właśnie został Percy. Sos prysnął na jego okulary w rogowych oprawkach. Pani Weasley i Angelina patrzyły na George'a z wyrzutem, gdy zanosił się śmiechem. Ron i Teddy też to wyraźnie rozśmieszyło. Harry też po kryjomu rechotał, a widać było, że Bill i Charlie, także się powstrzymują. Victorie miała minę, jakby zastanawiała się, co właściwie powinna zrobić. Reszta kobiet zwróciła głowy w stronę Jamesa, który po nagłym wybuchu zaczął płakać. Po chwili uspokoił się, zasypiając w ramionach swojego ojca.
Ten poranek Harry spędził naprawdę miło. Gdy nadeszło popołudnie w Norze panował radosny gwar- każdy z kimś o czymś rozmawiał. Harry właśnie rozmawiał z Charlie'm na temat smoków. Usłyszał cichy chichot i zorientował się, że wszystkie kobiety zebrały się wokół wózka z James'em. Harry zaśmiał się widząc, że wzbudza on aż taki zachwyt. Gdy podszedł, kobiety rozstąpiły się i Harry ujrzał swojego roześmianego synka.
-No James, ty uwodzicielu...- szepnął ze śmiechem.
Zorientował się, że nie ma wśród nich Ginny. Spojrzał po nich, lekko zdezorientowany i wtedy to usłyszał:
-A-ta...
Był to głosik Jamesa.
Błyskawicznie odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego.
-Coś mówiłeś?
-Ta-ta...
Harry wytrzeszczył oczy i stał jak wryty... PIERWSZE SŁOWO JAMES'A!
Kobiety wokół zaczęły bić po kryjomu brawo, chichocząc i gratulując Harry'emu.
-Gdzie Ginny?- zapytał Harry.- Muszę jej o tym powiedzieć!
-Jest na górze.- odpowiedziała mu Angelina.- Teddy coś od niej chciał.
Harry zorientował się, że nie ma tu też Hermiony i dawno nie widział Rona. Poszedł na górę. Zobaczył uchylone drzwi, więc otworzył je i stanął w progu, a to co zobaczył lekko go zszokowało.
Na krześle siedział Ron, a na jego kolanach Hermiona. Koszula Rona było trochę rozpięta, a koszulka zsuwała się z ramiona Hermiony, ukazując ramiączko od stanika. Obejmowała go za szyję, całując go bardzo namiętnie, co w ogóle nie pasowało do grzecznego charakteru Hermiony. Szybko oderwali się od siebie i spojrzeli w drzwi, przerażeni. Harry wybąkał:
-Emmm... Wybaczcie.. Ja.. nie chciałem przeszkadzać. Więc.. no sobie już pójdę.
Speszony i lekko zarumieniony wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Nie był pewny, dlaczego go to tak zszokowało. Po prostu traktował Rona i Hermionę jak brata i siostrę, więc dziwnie było ich widzieć w takiej sytuacji. To jasne, że widział już jak się całują, w końcu są małżeństwem i spodziewają się dziecka! Ale żeby widzieć ich w tak namiętnych chwilach? Przeklął się, że w ogóle tam wszedł. Czemu nie zabezpieczyli drzwi?
Mimowolnie zachichotał. Zawsze, gdy myślał o Ronie i Hermionie, to widział ich sprzeczających się wiecznie. I nie znał Hermiony od tej strony...
Znów zachichotał. Nagle przypomniał sobie, jak to oni nakryli go i Ginny podczas jego 17 urodzin, ale oni po prostu się całowali. Mimo to, pamiętał, jakie to było krępujące. I nagle zrobiło mu się głupio.
A gdyby to jego i Ginny przyłapało na takiej upojnej chwili? Przecież przeżywali je dosyć często, więc byłaby ku temu sposobność, gdyby nie przeżywali ich u siebie w domu, gdy nikogo u nich nie było, nie licząc Jamesa.
Nie powinien był tam tak po prostu wparadowywać. W końcu mają swoją prywatność... No cóż. Najlepiej o tym nie rozmyślać.
Zszedł na dół, kompletnie zapominając, że miał znaleźć Ginny. Opadł na kanapę, blisko wózka Jamesa, dalej obtoczonego przez kobiety. Fleur jednak już ustąpiła i zajmowała się Victorie.
Charlie i Bill gawędzili beztrosko. Percy rozmawiał z Panem Weasley'em o jakichś, za pewne, bardzo ważnych sprawach Ministerstwa. Wyglądał na lekko poddenerwowanego.
Ze schodów zeszli Ron i Hermiona. Automatycznie spojrzeli na Harry'ego, a kiedy spojrzenia trójki przyjaciół spotkały się, to Hermiona zarumieniła się wlepiając oczy w swoje buty, a Ronowi natomiast spłonęły uszy. Usiedli naprzeciwko Harry'ego, który nie miał pojęcia, co ma powiedzieć. Postanowił więc udawać, że nic się nie stało.
-Widzieliście gdzieś Ginny? Podobno jest na górze z Teddym. Szukałem jej, ale...- ugryzł się w język, by nie dokończyć zdania.
-Nie..- powiedziała cicho Hermiona, najwidoczniej dalej skrępowana.
-Zobaczcie, chmurzy się.- zagadał radośnie Ron, ale głos mu lekko drżał.
Harry spojrzał przez okno i zobaczył, że na podwórku naprawdę zrobiło się jakoś ciemno... Ale nie było to zwykłe zachmurzenie; było w nim coś złowieszczego...
-Wuuujek!- Teddy złapał nagle Harry'ego za kolana. Za nim szła Ginny.- Zagramy w miniquidditcha?! Proszę! Ciocia Ginny już się zgodziła! Wujek George też!
-No jasne.- powiedział Harry z uśmiechem.
Podekscytowany Teddy zagadał teraz do Rona, który też się zgodził. Harry wykorzystał ten czas, by opowiedzieć Ginny o pierwszym słowie Jamesa. Razem podeszli do wózka.
-James...- szepnęła Ginny, pochylając się nad swoim synem.
-Ta-ta!- zapiszczał radośnie chłopiec.- Ma-ma!
Ginny zakryła usta ręką, po czym w euforii rzuciła się Harry'emu na szyję, cała rozpromieniona. Tą chwilę szczęścia przerwał Percy, który uroczystym tonem ogłosił. że on i Audrey zaręczyli się.
Harry właśnie wpatrywał się w sztuczne ognie George'a, które układały się w napis:
PERCY PREFEKT UMIE KOCHAĆ!
Gdy nagle dopadł go Teddy. W dłoni ściskał swoją małą miotełkę.
-Wujek!- zapiszczał z zapałem.- Idziemy?
Tak więc wyszli na zewnątrz; on, Teddy, George, Ron, Ginny i Hermiona, która postanowiła popatrzeć. Gdy tylko zaczerpnęli świeżego powietrza, Harry poczuł doskwierające mu, przenikliwe zimno. Była beznadziejna, pochmurna pogoda. Poczuł, że to wszystko nie ma sensu... Ten cały quidditch, świętowanie, w ogóle... życie.
Zrozumiał, że już nigdy nie będzie szczęśliwy. Dlaczego?
Ano dlatego, że szybowało ku nim 20, może 30 dementorów. Błyskawicznie wyciągnął różdżkę. Starał się myśleć o czymś szczęśliwym. Tak więc pomyślał, o Jamesie, który wypowiedział swoje pierwsze słowa, o pierwszym pocałunku jego i Ginny, przypomniał sobie, gdy po raz pierwszy spotkał Rona i Hermionę...
-EXPECTO PATRONUM!- ryknął, a z jego różdżki wystrzelił srebrny jeleń. Inni poszli w jego ślad.
-Expecto Patronum!
Z różdżki Hermiony wystrzeliła srebrna wydra.
-Expecto Patronum!
Ku dementorom szybował pies, Jack Russell Terrier, którego wyczarował Ron.
-Expecto Patronum!
Koń z różdżki Ginny już przeganiał dementorów.
-Expecto..E-Expecto.. Pat-patronum...
To był George. Otaczali go dementorzy. Harry szybko nakierował swojego jelenia, który przegonił dementorów. Harry podbiegł do rozdygotanego George'a:
-Co z Tobą?!
George nie uśmiechał się jak zawsze.
-Nie potrafię. Po prostu nie mogę wyczarować Patronusa! Wszystkie moje dobre wspomnienia wiążą się z Fredem!- powiedział łamiącym się głosem.
Harry'ego ogarnęło współczucie. Zaprowadził go i przerażonego Teddy'ego do Nory, po czym razem z Ronem, Hermioną i Ginny zaczął przeganiać resztkę dementorów, zastanawiając się, dlaczego zaatakowały akurat Norę. Może wyczuły tu za dużo szczęścia?




sobota, 11 kwietnia 2015

53. Napad.


Marzec mijał szybko i zanim się obejrzeli, była już jego końcówka. Rozpogodziło się, z promyki słońca padały na drogę w Dolinie Godryka.
Po zalanej słońcem drodze szedł Harry, niosąc nosidełko z James'em, Ginny, Ron i Hermiona.
Obie kobiety były w ciąży. Ciąża Hermiony była już dosyć zaawansowana, był to 6 miesiąc, natomiast Ginny piąty, więc nie było jeszcze tak źle, chociaż brzuszek miała już duży, więc obie kobiety kroczyły trzymając pod rękę swoich mężów.
Ponieważ nie mięli w tym okresie aż tak dużo pracy, to postanowili spędzić wspólnie czas w Hogsmeade, jak za starych, dobrych czasów. Pomyśleli też, że dobrze by było odwiedzić Hagrida.
Tak więc, gdy stali już na uliczce głównej w Hogsmeade, ruszyli żwawym krokiem przed siebie, aż w końcu weszli do Trzech Mioteł, tak jak za hogwartowych czasów.
Powitały ich podniecone szepty i tysiące spojrzeń. Główną uwagę zwracał na siebie Harry i jego czoło, ale Ron i Hermiona też byli w centrum zainteresowania.
Trudno było udawać, że tego nie widzą, więc po prostu nie zwracając na to uwagi zajęli jeden ze stolików i zamówili cztery kremowe piwa.
Sączyli je beztrosko, rozmawiając o najróżniejszych sprawach, aż nagle Hermiona wydała z siebie dziwny dźwięk. Okazało się, że zachłysnęła się piwem, wpatrując się w drzwi wejściowe Trzech Mioteł. Ginny, która siedziała obok niej jęknęła i naburmuszyła się. Harry i Ron, którzy siedzieli tyłem do drzwi odwrócili się gwałtownie, a w progu zobaczyli Ritę Skeeter.
Szybko powrócili do swojego kremowego piwa, kuląc się najbardziej jak to możliwe i starając się nie zwracać na siebie uwagi.
Jednak bystre oczy Rity już ich wyśledziły spod swoich okularów z oprawkami, z których wyleciały już prawie wszystkie diamenciki. Natychmiast ruszyła w ich stronę, wyczarowując sobie krzesło i bezczelnie dosiadając się do nich. Harry spojrzał na nią pytająco, a Skeeter natychmiast nabrała powietrza i wyrecytowała:
-Rita Skeeter, piszę dla 'Proroka Codziennego'...
-Tak, wiemy.- warknęła Hermiona z ponurą miną.
Skeeter zacmokała, wyciągnęła z torby swoje jadowicie zielone, samonotujące pióro, possała jego koniec z wyraźną przyjemnością, po czym pióro uniosło się ponad pergamin, gotowe do działania.
-Chciałabym zadać kilka pytań...
-Nie ma mowy!- syknęła Hermiona, która zawsze nie znosiła Skeeter.
-Nie będę pytać Cię o zdanie, Panno Napuszona.
Hermiona zrobiła obrażoną minę i zmierzyła Skeeter nienawistnym wzrokiem.
-Panie Potter, może mi Pan powiedzieć, co robi Pan w Trzech Miotłach?
-Nie widać?- burknął Harry.
Kątem oka zobaczył, jak samonotujące pióro Rity Skeeter notuje:
Harry Potter, znany także jako Chłopiec-Który-Przeżył lub Wybraniec został przyłapany na rodzinnym spotkaniu w Trzech Miotłach.
-"Przyłapany"?- przeczytał Ron, unosząc brwi.
-Czy nie powinien być Pan w pracy, panie Potter?
-Nie Pani zakichany interes.
Pióro zareagowało natychmiast.
Spytany, czy nie powinien być w pracy, odpowiedział, że ktoś inny zajął się jego pracą. Wiemy, że jest on Szefem Biura Aurorów, więc widzimy, jak wykorzystuje swoich podwładnych, wówczas, gdy on odpoczywa...
-Proszę?- zapytał Harry z nutą kpiny w głosie.- Nic takiego nie powiedziałem. Mam dzisiaj dzień wolny, bo mamy mało pracy w Ministerstwie, a zapewniam Panią, że nie zmusiłem żadnych pracowników do odwalania roboty za mnie!
Skeeter puściła to mimo uszu, a Harry'ego wcale to nie zdziwiło.
-Kto zajmuje się Pana synem?
-Jest tutaj!- warknął Harry.- Widzę, że te okulary to tylko na pokaz...
Pióro zanotowało:
Na stole stały opróżnione butelki kremowego piwa i ognistej Whisky, podczas gdy syn Pottera miał widocznie przerażoną minę, widząc swoich rodziców i chrzestnych zachowujących się jak pijacy...
Hermiona i Ron byli rodzicami chrzestnymi James'a, więc i im się oberwało.
-Dosyć tego!- krzyknęła Ginny tak, że wiele osób się obejrzało i przypatrywało się całej scenie z zaciekawieniem.
Skeeter zmierzyła ją swoim badawczym wzrokiem.
Ginewra Potter, nerwowa małżonka Harry'ego Pottera, pod wpływem alkoholu zaczęła się wściekać....
-Pod jakim wpływem alkoholu?! Przecież to tylko kremowe piwo!
...pragniemy nadmienić, że kobieta jest w ciąży, a nadal nie wiemy, jakim zaklęciem udało się jej uwieść Harry'ego Pottera...
-To niedorzeczne!
... Czy kobieta będąca w ciąży powinna zabawiać się tak beztrosko? Razem z Hermioną Weasley (która także jest w ciąży) bawiły się świetnie. Czy Ginewra Potter jest dobrą matką? Czy da sobie radę z kolejnym dzieckiem? Jak pogodzi obowiązki domowe z pracą, a jednocześnie znajdując czas na imprezy takie, jak ta? Czy w ogóle postara się jakoś to pogodzić?...
Ginny poderwała się z miejsca. Buzowała w niej złość, widząc, co za oszczerstwa są wypisywane na temat jej i jej rodziny. Żałując, że w ogóle ruszyła się z domu, porwała nosidełko z James'em i wybiegła z baru, nie zwracając uwagi na wołanie Harry'ego i skrobanie samonotującego pióra Rity.
Ruszyła drogą, najszybciej, jak tylko się da. Sama nie wiedziała, gdzie idzie, miała tylko jedną myśl: najdalej, jak się da od tej okropnej baby.
Wyszła na uliczkę, której nie znała. Teraz zorientowała się, że słońce już zaszło, a uliczkę, którą podąża oświetla tylko jedna, mrugająca latarnia. Spowolniła, dysząc ciężko. Nagle coś usłyszała. Zaczęła obracać się gwałtownie, ale nic nie usłyszała. Ruszyła dalej, teraz już trochę przestraszona.
Znów coś usłyszała, był to kobiecy głos.
-Imperio!
Ginny poczuła, że ogarnia ją błogość. Poczuła się lekko, wszystkie myśli wyleciały jej z głowy. Jakiś głos w jej głowie powiedział:
-Skręć w prawo...
Poddała się mu zupełnie. Skręciła w prawo, wciąż trzymając nosidełko z James'em. Nagle przestała czuć się tak lekko, a myśli z powrotem wleciały jej do głowy. Zdała sobie sprawę, że stoi w ciemnej uliczce, a jedynym źródłem światła jest księżyc.
Naprzeciw niej stanęła kobieta o ciemnych oczach i czarnych włosach. Uśmiechnęła się kpiąco.
Ginny automatycznie nabrała powietrza i zaczęła:
-Expelliar...
-Expelliarmus!
Romilda była szybsza. Różdżka wyleciała z rąk Ginny i poszybowała wysoko. W następnej chwili Romilda krzyknęła:
-Drętwota!
Wielka siła odepchnęła Ginny na jedną ze ścian uliczki, a nosidełko z James'em wypadło z jej rąk. James zaczął przeraźliwie płakać, a Ginny ogarnęła złość.
Teraz zauważyła, że Romilda ma na sobie sweter Harry'ego, który ukradła wówczas z ich domu. Coś ścisnęło ją w piersi ze złości.
-Jesteś nienormalna...- powiedziała półgłosem.- Wariatka...
Spróbowała wstać, ale natychmiast poczuła bardzo silny ból w podbrzuszu, więc opadła z powrotem, opierając się o ścianę i krzywiąc z bólu.
Wiedziała jedno- w tej fazie ciąży wystarczy nawet jeden Cruciatus, by poroniła. Przerażona tą wizją, zaczęła rozpaczliwie myśleć, że chyba wolałaby już, by Romilda po prostu ją zabiła.
Romilda chyba zdawała sobie z tego sprawę i domyślała się, o czym myśli teraz Ginny. Podeszła bliżej, wciąż uśmiechając się kpiąco. Ginny bezradnie przymknęła oczy, a Romilda nabrała powietrza i zaczęła:
-Cruc...
-DRĘTWOTA!
Ginny automatycznie poderwała głową. Świetnie znała ten głos, który wypowiedział to drugie zaklęcie. Harry.
Zobaczyła swojego męża, z uniesioną różdżką i Romildę, która pod wpływem zaklęcia Harry'ego leżała teraz na ziemi.
Ginny w życiu nie widziała Harry'ego tak wściekłego. Było to nawet trochę przerażające.
W następnej chwili Harry stanął nad Romildą i ryknął:
-CRUCIO!
Romilda zaczęła zwijać się z bólu. W pierwszej chwili Harry poczuł satysfakcję. Niech ma za swoje.. Jak śmiała podnieść różdżkę na Ginny?
W następnej chwili jednak zdał sobie sprawę, co robi. Szybko opuścił różdżkę w dół, a zaklęcie przestało działać.
Harry, jako auror miał prawo używać zaklęć niewybaczalnych w szczególnych wypadkach, ale nigdy tego nie lubił. Po prostu nie potrafił..
Tak było i teraz. Widząc, że zadaje jej prawdziwy ból po prostu nie mógł dalej tego robić. Chciał, żeby cierpiała za to, co zrobiła, ale to było trudniejsze, niż się wydaje...
W następnej chwili stały się dwie rzeczy. Romilda podniosła się, a do uliczki przybiegli Ron i Hermiona.
Ron wspomagał Hermionę, która miała lekkie problemy z biegiem z powodu ciąży. Ron wysapał:
-Incarcerous!
Grube liny wyleciały z jego różdżki. Ron trafiłby, gdyby Romilda nie odskoczyła w ostatniej chwili. Jednym ruchem przyłożyła swoją różdżkę do głowy, rzucając zaklęcie kameleona i znikając. Hermiona zaczęła rzucać na oślep zaklęcia:
-Incarcerous! Locomotor Wibbly! Confundus! Drętwota! Immobilus!... Och...
Wszystkie na marne. Romildy prawdopodobnie już tu nie było.
Przerażony Harry w jednej chwili porwał nosidełko z James'em próbując uspokoić malca i sprawdzając czy nic mu nie jest, a jednocześnie ukląkł obok Ginny.
-Nic Ci się nie stało?
Patrzył na nią z niepokojem, jednocześnie uciszając James'a.
Wyglądało to tak żałośnie, że Hermionie i Ronowi zrobiło się żal Harry'ego. Widzieli, jak się niepokoi, jednocześnie próbując pomóc swojej żonie i uspokajając syna, który krzyczał w niebo głosy.
Podeszli i zabrali od Harry'ego swojego chrześniaka. Harry spojrzał na nich wdzięcznym wzrokiem, po czym znów zwrócił się do Ginny:
-Wszystko dobrze?
-Tak... Auu..
Ginny dalej czuła ból w podbrzuszu..
-Jedziemy do Munga...
-Nie.- oznajmiła stanowczo Ginny.- Wszystko jest dobrze.. Użyła tylko Drętwoty... Lepiej znajdźmy moją różdżkę..
Za chwilę płacz James'a ustał, tak samo jak ból w podbrzuszu. Cała czwórka i James ruszyli do Doliny Godryka z ponurymi minami. Harry przez cały czas gryzł się, że to wyłącznie jego wina. Ciągle sprowadza jakieś niebezpieczeństwa na najbliższych. Przecież on tego nie chce..



czwartek, 9 kwietnia 2015

52. Azkaban i Umbridge.


Przyszedł pochmurny marzec. Deszcz często siąpił, a wiatr wiał bardzo mocno.
Od czasu włamania, Harry zaczął śledztwo w sprawie Romildy. Niestety jednak, jak na razie skutków nie było. Harry załatwił im dodatkowe zabezpieczenia na dom, a Stworek dalej im służył.
Ginny czuła się coraz gorzej. Brzuch miała już spory i często zbierało jej się na wymioty. Do tego miała swoje 'humorki' i zachcianki. A z tego, co wiedział, Hermiona tak samo.
Pewnego ranka Harry obudził się przygnębiony- to dzisiaj musi jechać do Azkabanu. Musi po prostu sprawdzić zabezpieczenia i cały stan rzeczy.
Tak więc razem z Ronem deportowali się we wskazane miejsce i popłynęli łódką, by dopłynąć do wielkiego, zniszczonego budynku, otoczonego zewsząd wodą. Gdy do niego weszli, od razu poczuli przygnębienie. Dementorów już tu nie było, ale najwyraźniej jakaś część ich zostanie tutaj na zawsze.
Rozglądali się dosyć niepewnie, gdy podszedł do nich jakiś niski mężczyzna. Spoglądał na nich ze zdziwieniem.
-Gości dzisiaj nie przyjmujemy!
Harry stanął naprzeciwko mężczyzny i przedstawił się, wyciągając do niego rękę.
-Szef biura Aurorów i jego zastępca. Harry Potter i Ron Weasley.
Spojrzenie mężczyzny powędrowało na bliznę Harry'ego. Uścisnął mu niepewnie rękę.
-Alan Walters, strażnik główny. Są tu panowie na inspekcję, tak?
Skinęli głowami.
-No dobrze. Zaraz panów oprowadzę. Panie Weasley, proszę za mną.
Ron spojrzał zdziwionym wzrokiem na Harry'ego i poszedł za Waltersem do jego gabinetu.
Harry rozejrzał się lepiej. Wciąż ogarniało go poczucie smutku i bezsilności. Zaczął się przechadzać po komnacie i spojrzał w pobliski korytarz.
Wnętrzności w nim podskoczyły. Wielki smok pilnował kilku cel, w których siedzieli więźniowie. Teraz spał, ale Harry wiedział, że nie chciałby mieć z nim do czynienia, gdyby się obudził.
Spojrzał na drugi korytarz; to samo. Harry zauważył, że wszystkie smoki mają na nogach grube łańcuchy, które przymocowane były do kamiennych obręczy.
Harry skądś znał tego smoka; to Rogogon Węgierski! Zaczął się zastanawiać, czy może nie jest to ten, z którym zmierzył się podczas Turnieju Trójmagicznego, gdy drzwi od gabinetu Walters'a się otworzyły.
Walters wyszedł pierwszy, nadąsany, a za nim szedł Ron, o głowę o niego wyższy, trzęsąc się ze śmiechu, który z trudem powstrzymywał.
Walters mruknął:
-Za mną.
I wyprzedził ich o kilka stóp. Harry spojrzał pytająco na Rona.
-Spytał się, czy nie załatwię mu Twojego autografu.- szepnął Ron.- Powiedziałem mu, że jak chce to mogę zerwać Ci kilka włosów i zabezpieczyć w foli bąbelkowej.
Harry miał ochotę parsknąć śmiechem. Cieszył się, że Ron odpowiedział tak, a nie inaczej. Dogonili Walters'a, a ten powiedział, wciąż nadąsany:
-Jak widzicie, smoki chronią cele. Ten tu to Rogogon Węgierski...
-Trudno by było, żebym się nie zorientował...- mruknął Harry.
-...ten tutaj to Spiżobrzuch Ukraiński, tamten w korytarzu naprzeciwko to Długopysk Portugalski, w korytarzu na lewo mamy Opalookiego Antypodzkiego...
Dalsza wycieczka po Azkabanie była bardzo przygnębiająca. Nikogo nie opuszczał kiepski nastrój.
Każdą celę, oprócz smoków chronili ochroniarze. Harry nie miał pojęcia, jak oni tu wytrzymują. Gdy przechodzili obok wielkich, metalowych drzwi, zabezpieczonych na kilkanaście spustów, usłyszeli donośne krzyki. Walters wytłumaczył im, że prawdopodobnie tamten więzień właśnie dostaje bzika.
Harry pragnął tylko jednego; w końcu stąd wyjść. To miejsce jest po prostu straszne.
Gdy Harry przechodził obok drzwi, w których były małe okienka z grubymi kratami, często dostrzegał znajomych śmierciożerców- w tym samego Lucjusza Malfoy'a. Bardzo wychudł, a jego niegdyś zadbane, długie blond włosy były teraz brudne i splątane. Gdy zobaczył Rona i Harry'ego rzucił się do drzwi, ale bezskutecznie; do nogi przyczepione miał grube, żelazne łańcuchy.
Harry z zadowoleniem stwierdził, że Azkaban ma dobre zabezpieczenia. Nie takie, jakie były, gdy dementorzy tu urzędowali, ale dobre.
Przez cały czas panowała grobowa i przygnębiająca atmosfera, więc gdy Harry i Ron wychodzili, po głowie kołatała im się tylko jedna myśl- NIGDY więcej Azkabanu. Nigdy.

Harry musiał wrócić do Ministerstwa, by napisać raport. Właśnie usiadł za swoim biurkiem, patrząc na zdjęcie na swoim biurku, na które padały promienie słoneczne. Spojrzał na nie i uśmiechnął się.
Na zdjęciu była Ginny z małym James'em na rękach, a Harry ją obejmował, machając radośnie ręką i uśmiechając się od ucha do ucha. Ginny delikatnie bujała James'a w ramionach i śmiała się do obiektywu.
Teraz Harry spojrzał na zdjęcie, które wisiało na ścianie. Stał na nim Ron, uśmiechając się i obejmując Hermionę, która z czegoś się śmiała, trzymając na łokieć Harry'ego. Ginny trzymała pod ramię Harry'ego. Wszyscy wyglądali na bardzo szczęśliwych i w rzeczywistości też tak było. Nawet nie wiedzieli, jak Harry bardzo ceni przyjaźń z nimi.
Nagle ktoś zapukał do gabinetu. Harry niepewnie spojrzał w tamtą stronę i wychrypiał:
-Proszę.
Otrząsnął się z rozmyślań i wyprostował. Do środka wszedł wysoki, szczupły mężczyzna, miał najwyżej osiemnaście lat. Był widocznie podniecony danym mu zadaniem, bo trząsł się z przejęcia i omotał spojrzeniem bliznę Harry'ego.
-Pan Potter proszony jest do Starej Sali Rozpraw Numer 10.- powiedział z przejęciem chłopak.
Harry skinął głową, zastanawiając się gorączkowo. Znał tą salę, to w niej był przesłuchiwany, gdy miał 15 lat. Ale po co go teraz tam wzywają?
Szybko wsiadł do winy, a za chwile był przed odpowiednią salą. Wszedł do środka.
Byli tam wszyscy członkowie Wizengamotu i sam Minister Magii, Kingsley Shacklebolt. Kingsley powiedział:
-Usiądź, Harry.
Wskazał mu miejsce, niedaleko siebie. Harry, całkowicie zbity z tropu usiadł na wyznaczone miejsce i rozejrzał się. Każdy wpatrywał się w niego, a raczej w jego bliznę na czole.
Po chwili do sali weszło kilka osób, a prowadzili oni kobietę, o ropuchowatym wyrazie twarzy. Ubrana była w różową szatę, a na głowie miała kokardkę takiego samego koloru. Harry nie mógł uwierzyć własnym oczom. Poczuł wstręt, a jednocześnie złość. To Umbridge...
Gdy usiadła, kajdany, które jak dotąd wisiały bezwładnie, oplotły jej ręce. Umbridge nie uśmiechała się jak zawsze, wręcz przeciwnie, na jej twarzy mieszał się wyraz oburzenia, strachu i złości.
Zaczęła się rozprawa; z tego, co Harry zrozumiał Umbridge została oskarżona o niestosowne, a czasem nawet niesłuszne kary stosowane na uczniach w Hogwarcie i prześladowanie mugolaków. Harry mógł się z tym w 100% zgodzić, jednak dalej nie rozumiał, co tu robi. Aż do czasu.
-Wezwałem na tą rozprawę Harry'ego Potter'a, który był w 5 klasie, gdy oskarżona uczyła w szkole.- powiedział Kingsley.- Wiem, że Harry odbywał w tym czasie kary u Pani Umbridge,..- Harry mógłby przysiąc, że na twarzy Kingsley'a pojawił się cień uśmiechu, na wspomnienie o łamaniu regulaminu.- ...więc chcę usłyszeć, co ma na ten temat do powiedzenia.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę Harry'ego, który trochę się zakłopotał. Zrozumiał, że musi wstać, więc zrobił to, nabrał powietrza i zaczął:
-Tak, w tym czasie byłem kary u Pani Umbridge. Zostałem oskarżony o rzekome mówienie kłamstw na temat powrotu Voldemorta..- większość wzdrygnęła się na to nazwisko.-... więc musiałem pisać na kartce "nie będę opowiadać kłamstw". Pisałem jednak piórem, które dała mi oskarżona. Nie było to zwykłe pióro. Pisałem własną krwią, a na mojej dłoni wyryty został rzekomy napis.
Harry uniósł dłoń, na której blizny układały się w napis "nie będę opowiadać kłamstw".
Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem, a nawet oburzeniem. Harry poczuł mściwą satysfakcję.
-Panie Ministrze, ja naprawdę nie wiem...- zaczęła swoim przesłodzonym głosem Umbridge, jednak Kingsley był wyraźnie oburzony tym, co powiedział i pokazał Harry.
-Proszę o ciszę.- uciął krótko Kingsley.- Myślę, że nie nie wybroni się Pani z tego. Inni uczniowie pytani o Pani sposób karania, mówili to samo.
Umbridge zamknęła usta, a Harry uśmiechnął się widząc wyraz jej twarzy. Teraz zorientował się, że każdy patrzy właśnie na niego, ale nie na bliznę w kształcie błyskawicy, która widniała na czole. Po raz pierwszy każdy patrzył się na inną bliznę na jego ciele- wyryty napis na dłoni. Harry właśnie zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma uniesioną dłoń, więc schował ją w popłochu.
-Jest Pani też oskarżona o prześladowanie mugolaków...
Reszta rozprawy toczyła się, a Umbridge pogrążała się z każdym wypowiedzianym przez siebie słodkim głosikiem słowem. I została zesłana do Azkabanu.
I choć Harry nie okazywał tego, to czuł, że zatriumfował tamtego dnia.



środa, 8 kwietnia 2015

51. Stworek.


Harry i Ginny przez chwilę stali i wpatrywali się przed siebie.
-Ale...kto?
-To chyba logiczne!- żachnęła się Ginny, wchodząc do środka i rozglądając się w furii.- Romilda tu była.
-Ale po co? Czego tu szukała?
-Mnie!
Harry'emu coś nieprzyjemnie skręciło się w żołądku.
-Ciebie? Ale chyba nie szukała Ciebie po szafkach, co?
-Jak zobaczyła, że mnie nie ma, to zaczęła czegoś szukać!-oburzyła się Ginny.- Zobaczmy, czy wszystko mamy.
Małżeństwo odłożyło nosidełko z zaniepokojonym Jamesem i zaczęła przeszukiwać wszystko, po drodze potykając się o rozbite rzeczy. Gdy stwierdzili, że na dole wszystko w porządku, weszli na górę. W pierwszej kolejności ruszyli do swojej sypialni.
Gdy otworzyli drzwi, w pierwszej kolejności rzuciło im się w oczy, że wszystkie ubrania Harry'ego są poprzewracane i powywalane z szafy. Harry zaczął przeglądać rzeczy i stwierdził, że nie ma jego zielonego swetra z napisem "szef aurorów", który dostał od Pani Weasley na święta. Ukrywał go na samym dnie szafy.
-Nie ma mojego swetra.
Oczy Ginny przybrały barwę gorzkiej czekolady, a Harry'emu zdawało się, że jej rude włosy są jeszcze bardziej płomieniste niż zwykle.
-A to wariatka!- krzyknęła.- Jak ona może?! Przecież to jest chore!
-Tak, wiem..- mruknął zmieszany Harry. Niewątpliwie, Ginny miała rację. Romilda chyba ma jakąś obsesję..
-Tak się zdrowy człowiek nie zachowuje!- krzyknęła Ginny i kopnęła pobliski stolik, który i tak był już roztrzaskany na kilka kawałków.
Buzowała w niej złość. Ginny przez tyle lat podkochiwała się w Harrym, przez tyle lat ciągle nie przestawała mieć nadziei, tyle lat czekała, aż w końcu ją zauważy. A kiedy się udało, to zjawia się jakaś 'Romilda' i próbuje zniszczyć ich związek, ba, grozi, że ją dorwie!
-Musimy zacząć to ogarniać.- wycedziła przez zęby Ginny.- Reparo!
Stołek, który przed chwilą kopnęła, złączył się w całość i wyglądał jak nowy.
-Poczekaj.- powiedział Harry, łapiąc ją za ramię.- Chyba powinniśmy iść do Nory, zaraz będą się bali, że coś się stało, a jeśli tu przyjdą...
-Dobra.- mruknęła Ginny.- Ty idź, tylko nie mów im co się stało i zaraz wracaj, bo sama sobie z tym wszystkim nie poradzę.
Harry'emu nagle wpadł do głowy pewien pomysł.
-Stworek...- rzucił w przestrzeń.
Ginny spojrzała na niego zaskoczona. Oboje podskoczyli, bo usłyszeli za sobą donośny trzask.
-Pan wzywał Stworka?- skrzat ukłonił się.
-Tak, Stworku. Masz pomóc Ginny w sprzątaniu, ja zaraz wrócę.
-Tak jest, Stworek zrobi co w jego mocy.- skrzat ponownie się ukłonił, po czym powiedział pod nosem:- Pan pewnie myśli, że jak tak wezwie Stworka po latach, to wszystko będzie w porządku, nie, Pan się myli, bardzo się myli...
Harry obrócił się na pięcie i spojrzał na starego skrzata.
Fakt, dawno go nie wzywał, ale po prostu nie było takiej potrzeby. Ostatnio, gdy się widzieli, to skrzat lubił Harry'ego, bo ten mu dał przedmiot, który należał niegdyś do Regulusa Black'a.
-Stworku, nie było potrzeby, żebym Cię wzywał.
-Oczywiście, Panie.- skrzat ukłonił się nisko, po czym znów zaczął mruczeć pod nosem, najwyraźniej myśląc, że nikt go nie słyszy.- Stworek przecież nie jest nikomu potrzebny...
-Stworku..- westchnął Harry.- Daj spokój. Nie wzywałem Cię, bo nie było takiej potrzeby. Teraz jesteś potrzebny, więc proszę rób to, co należy do Twoich obowiązków. Ginny będzie sprzątała tu, a ty idź na dół.
Skrzat po raz kolejny się ukłonił, zszedł na dół, gadając coś cały czas do siebie. Harry podszedł do Ginny, pocałował ją w policzek i powiedział:
-Zaraz wrócę. Hej, głowa do góry. Znajdziemy tą Romildę, jutro dodam ją do akt poszukiwanych.
Spojrzeli sobie w oczy. Ginny przełamała się pod jego pełnym troski spojrzeniem i kiwnęła głową. Harry pocałował ją delikatnie, a ona nie miała ochoty od niego się oderwać. Niestety, chwilę później Harry zszedł na dół, a Ginny patrzyła w tamtą stronę z utęsknieniem.
Na dole Stworek niedbale przerzucał rzeczy. Harry podszedł do niego i powiedział:
-Proszę Cię o jeszcze jedno. Miej oko na moją żonę, Ginny. Jest w niebezpieczeństwie, ktoś pragnie ją dorwać.
Stworek ukłonił się, ale w jego oczach czaiła się pogarda.
-Stworku, daj spokój.- powiedział Harry.- Już zapomniałeś, kto dał ci TO?
Harry wskazał na wisior, który wisiał na szyi skrzata. Należał on niegdyś do Regulusa Black'a.
Stworek spojrzał na swój wisior i energicznie pokiwał głową, przytulając medalion do swojej piersi.
-No właśnie, więc przestań już się na mnie boczyć.
Stworek ukłonił się, ale teraz widać było, że nie czaiła się za nim chęć mordu.
Harry już był przy kominku, gdy obrócił się nagle i powiedział:
-A i mój syn, James.- wskazał na kojec, stojący na stole, który jako jeden z nielicznych nie był roztrzaskany.- Na niego też miej oko. Ja zaraz wrócę.
Stworek gorliwie pokiwał głową. Harry z ulgą stwierdził, że Stworek chyba znów go lubi. W każdym razie, nie jest już taki oschły...
Harry wyciągnął rękę do miseczki z Proszkiem Fiuu, która stała zwykle na gzymsie, ale tam jej nie było. Spojrzał w dół i zobaczył, że miseczka jest roztrzaskana, więc uzbierał trochę proszku z ziemi i wrzucił go do kominka. Płomienie od razu zmieniły kolor na szmaragdowy.
Wszedł w nie i powiedział głośno i wyraźnie:
-Nora!

Harry wyszedł z kominka. Zamierzał powiedzieć tylko, że z Ginny nie mogą przyjść, bo James jest już zmęczony i muszą się nim zająć. Usłyszał głos Pana Weasley'a:
-Panie Granger, to zawsze mnie zastanawiało... Do czego służy gumowa kaczka?
Lecz prawdopodobnie i tym razem Pan Weasley się tego nie dowie, bo Molly właśnie usłyszała przybycie Harry'ego. Wybiegła do przedpokoju i zaszczebiotała:
-Harry, kochaneczku! A gdzie Ginny?
-Ja tylko na chwilę, żeby powiedzieć, że nie możemy zostać, bo James jest zmęczony i...
-Och, daj spokój!- powiedziała Pani Weasley i wepchnęła Harry'ego do kuchni.- Przecież nic się nie stanie, jak zostaniesz na chwilę. Na Brodę Merlina, zmizerniałeś!
Harry prawdopodobnie by się zaśmiał, gdyby nie niepokój, który się w nim wezbrał. Natomiast Ron parsknął śmiechem w swój talerz.
Obok Rona siedział George, dalej Pan Granger, Artur, Pani Granger, dalej było puste miejsce Molly, Teddy, a na samym końcu Hermiona.
Teddy wstał i przytulił nogi Harry'ego.
-Cześć, wujek!
-Hej, Teddy.- Harry pogładził mu włosy, które miały teraz odcień gumy balonowej, co znaczyło, że się cieszy.
Niepewnie usiadł na wskazane miejsce. Zauważył, że Hermiona przygląda mu się badawczo.
Ron już się rozluźnił, więc śmiał się z czegoś, co powiedział mu George. Po chwili jednak pokręcił głową, a z ruchu jego warg można było wyczytać: "lepiej nie, proszę Cię George".
-Harry, co zjesz?- zapytała Pani Weasley.
-Dziękuję, nie jestem głodny...
-Ależ daj spokój, nałóż sobie chociaż ziemniaków...
Harry nie musiał już nic zrobić, bo ziemniaki same wleciały na jego talerz. Kątem oka zauważył, że George wyciąga coś z kieszeni i pokazał to Panu Grangerowi, który był tym bardzo zaciekawiony.
-Harry, co się stało?- Hermiona szturchnęła w ramię Harry'ego.
-Co? Nic...- bąknął Harry.
-Przecież widzę...
-Daj spokój, wszystko w porządku.
Harry zabrał się za swoje ziemniaki, mając nadzieję, że Hermiona da mu spokój, ale ta dalej patrzyła na niego z niepokojem.
-Jesteś spięty.
-Ja? Nie..
Usłyszeli stłumiony krzyk Pani Granger. Oboje spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli, że Pan Granger krwawi mocno z nosa. George zanosił się śmiechem, Pan Weasley był widocznie zakłopotany, a Ron wahał się, jakby z jednej strony chciał się zaśmiać, a z drugiej strony wiedząc, że nie powinien.
Teddy rechotał cicho, Hermiona i Molly podbiegły do Pana Grangera.
-GEORGE, JAK MOGŁEŚ!- ryknęła Pani Weasley.- W TEJ CHWILI DAJ PANU LEKARSTWO! Och, bardzo Pana przepraszam, on dał Panu krwotoczki truskawkowe, on i Fred...
Zrobiło się cicho. Nawet George przestał rechotać.
Tak się działo zawsze, gdy ktoś wspominał o Fredzie. George, przygnębiony podał Panu Grangerowi tabletkę, której na samym początku nie chciał przełknąć.
George wpatrywał się teraz w swój talerz.
Harry bardzo się zmieszał. Przypomniał sobie nagle o Ginny i ich domu, więc wstał i powiedział:
-Muszę już wracać do Ginny, pewnie się denerwuje.
Ron i Hermiona prześliznęli się za nim.
-Mamo, tato..- powiedziała Hermiona do przerażonych Grangerów.- Zaraz do Was wrócę, zostańcie tu...
Państwo Granger jakby chcieli zaprotestować, ale najwyraźniej zrezygnowali.
Harry spojrzał na nich pytająco.
-Coś ukrywasz.- powiedział Ron.
Harry westchnął. Czy naprawdę nie da się przed nimi nic ukryć?
Za chwilę wyszli z szmaragdowych płomieni i znaleźli się w Dolinie Godryka.
Hermiona wydała z siebie zduszony krzyk, a Harry zmuszony był opowiedzieć im, co się stało.
-Ale przecież użyłeś zabezpieczeń na Wasz dom!
-Widocznie za słabych.- powiedział Harry.- Jutro załatwię lepsze. A wiecie co jest najgorsze? Że zawsze, jak mam okazję ją złapać, to ona... Jakby znika! Słyszę ją za drzewami, idę tam, a jej znowu nie ma! Ale Peleryny Niewidki raczej nie używa, gdy byliśmy wtedy na polanie, nie miała żadnej przy sobie..
-Zaklęcie Kameleona.- stwierdziła rzeczowym tonem Hermiona i zrobiła bardzo hermionową minę.- Wiesz co to?
-Tak. Szalonooki Moody kiedyś go na mnie użył.
-No właśnie.
Stworek przeszedł obok nich, rzucił na nich krótkie spojrzenie i zabrał się do roboty. Ginny, która teraz też pracowała na dole krzyknęła:
-Chłoszczyć!
I Kremowe Piwo, które było porozlewane po blacie zniknęło.
-Stworek tu jest?- zdumiał się Ron, a na jego twarzy malował się wstręt.
-Tak, przyda się.
-To wspaniale!- krzyknęła entuzjastycznie Hermiona.- Będziesz mógł wprowadzić W.E.S.Z w życie!
Harry i Ron wymienili krótkie spojrzenia. Ginny właśnie ich zauważyła, więc cała trójka zabrała się do roboty.
Pracowali przez resztę wieczoru i połowę nocy. Hermiona tylko na chwilę wyszła, by zaprowadzić swoich rodziców do domu jej i Rona. Gdy Harry i Ginny kładli się spać czuli piasek pod oczami.


poniedziałek, 6 kwietnia 2015

50. Grangerowie i zdemolowany dom.


Na samym początku chciałabym Wam podziękować- to już 50 rozdziałów, wow!
Dziękuję za wszelkie miłe słowa, jak i słowa krytyki. Naprawdę, motywujecie mnie do dalszego działania!
Jestem ciekawa, czy jest osoba, która przeczytała wszystkie 50 rozdziałów- jeśli tak, to jestem pod wrażeniem, dziękuję! :)
Mam nadzieję, że z czasem będzie nas więcej, a moje rozdziały będą coraz lepsze :)
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
___________________________________________________________________

Była połowa lutego. Ginny właśnie skończyła pisać swoje sprawozdanie odnośnie meczu quidditcha. Obok niej siedział Harry z James'em na rękach. Mężczyzna wyczarowywał małe zwierzątka, które latały obok chłopca, który piszczał z radości. Harry już wrócił z ministerstwa, ponieważ na razie aurorzy nie mają zbyt dużo do roboty, więc spędzali razem miły wieczór.
Ginny poszła na górę i wyciągnęła z klatki brązową sowę w czarne cętki. Była to Fuksja, ich domowa sowa, którą mieli już od dłuższego czasu. Ginny bardzo podobały się białe sowy, ale wiedziała, że Harry'emu bardzo przypominają Hedwigę.
Ginny przywiązała sowie pergamin do nóżki i powiedziała:
-Polecisz do redakcji, Fuksjo.
Fuksja dumnie zagruchała i wyleciała.
Po chwili Ginny powiedziała:
-Możemy już iść.
Ubrali się, zabrali James'a i zapukali do domu, który stał obok nich. W drzwiach stanęła rozpromieniona kobieta o burzy brązowych włosów.
-Wchodźcie, zaraz tu będą.
Usiedli wygodnie na kanapie. Naprzeciwko siedział Ron, bardzo zesztywniały i spięty. Twarz miał bladą jak pergamin i wpatrywał się tempo przed siebie.
-Co, Ron, stresik?- Harry wyszczerzył do niego zęby.
-Łatwo Ci mówić, ty od małego znałeś moją mamę.- burknął Ron.
-Och, Ron, ty też znasz moich rodziców!- powiedziała Hermiona, po czym postawiła na stół półmisek z ciasteczkami.
-No tak, ale ostatnio jak ich widziałem, to mój tata walczył z Malfoy'em w Esach i Floresach.- Ronowi spłonęły uszy.
-Nie prawda, byli przecież na ślubie.
-No tak, ale nie rozmawialiśmy za dużo.
-Och, weź się w garść Ronald.- żachnęła się Hermiona.- Nie powiesz mi chyba, że boisz się mugoli?
Ron mruknął coś w rodzaju: ''Po nich, to można się wszystkiego spodziewać", po czym wcisnął sobie do buzi ciasteczko.
-A właściwie, to po co my tutaj jesteśmy?- zapytała Ginny, wskazując na siebie i Harry'ego.
-Chciałam, żeby rodzice poznali lepiej moich najlepszych przyjaciół.- powiedziała Hermiona, wzruszając ramionami.- Często o Was mówiłam, gdy byłam mała, a rzadko mięli okazje Was zobaczyć, więc teraz w końcu zapoznam Was jak należy. O Tobie, Harry, zawsze opowiadałam najwięcej, więc znają twoją historię... Możliwe, że będą się trochę przy Tobie krępować, ale nie martw się...
Harry przewrócił oczami, natomiast Ginny parsknęła śmiechem. Ron wpychał w siebie kolejne ciasteczko.
-Ron! Zanim przyjdą rodzice, to już nic nie zostanie.
James zakwilił. Hermiona spojrzała gwałtownie w tamtą stronę.
-Och, Jim, zapomniałam o Tobie!- zaszczebiotała, po czym podeszła powitać chłopca.- Jak się masz? Bardzo roz...
Ucięła. Usłyszeli pukanie do drzwi. Hermiona natychmiast odłożyła chłopca i w ciszy podeszła otworzyć drzwi. Ginny i Harry wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a Ron zakrztusił się ciasteczkiem. Ze łzami w oczach opanował kaszel i wyprostował się.
-Mamo! Tato!- ucieszyła się Hermiona.- Jak ja Was dawno nie widziałam, wejdźcie!
-No córciu, ładny ten Wasz dom.- pochwalił Hermionę jej tata.
-Ale Ci już brzuszek urósł!- usłyszeli głos kobiety.
-Chciałabym Was lepiej poznać z moimi najbliższymi. Widzieliście ich już, ale nie znacie się najlepiej, więc poznam Was na nowo.
Gdy weszli, cała trójka wstała. Ron lekko się zachwiał.
Hermiona skinęła głową na Rona.
-Jak wiecie, to Ron, mój mąż.
Ron uśmiechnął się nerwowo, podał rozdygotaną rękę Panu Grangerowi, który uśmiechał się szeroko i skinął w stronę Pani Granger.
-To Ginny, moja przyjaciółka, siostra Rona i żona Harry'ego.
Teraz dopiero Grangerowie ujrzeli Harry'ego. Ich spojrzenie powędrowało na bliznę.
Ginny podeszła beztrosko do nich beztrosko, powitała się z Grangerami, którzy nie spuszczali wzroku z Harry'ego.
-No i Harry, mój najlepszy przyjaciel.- Hermiona uśmiechnęła się lekko, widząc rozkojarzenie na twarzach swoich rodziców.- Zawsze Wam o nim opowiadałam, pamiętacie?
Grangerowie skinęli niepewnie głowami. Harry podszedł do nich i powitał się, udając, że nie czuje na sobie ich natarczywych spojrzeń. Teraz wszyscy siedzieli wygodnie na kanapach, a Grangerowie ciągle rzucali niepewne spojrzenia w stronę Harry'ego, jakby bali się, że ich zaatakuje.
-Och, dajcie spokój.- Hermiona przewróciła oczami, najwyraźniej widząc niepokój na twarzy swoich rodziców.- Przecież Harry to dobry czarodziej, mówiłam Wam już, kogo pokonał.
Harry poczuł, że się czerwieni, a Grangerowie skinęli niepewnie głowami.
James zapłakał. Grangerowie wzdrygnęli się i spojrzeli w tamtą stronę. Ginny podeszłą i uspokoiła synka, a Hermiona powiedziała:
-To James, syn Harry'ego i Ginny. Napijecie się czegoś?
Pan Granger odchrząknął, po czym zachrypiał:
-Herbaty.
Reszta skinęła głowami, na znak, że proszą o to samo. Ron dalej się nie odzywał.
-Accio kubki!- krzyknęła Hermiona, po czym wystawiła rękę, a kubki same wleciały jej do dłoni. Grangerowie wzdrygnęli się i spojrzeli po wszystkich z niepokojem, a Hermiona przywołała teraz dzbanek z herbatą, która porozlewała się troszkę po drodze i cukier.
Jakiś czas później każdy trochę się rozluźnił, nawet rodzice Hermiony. Ron dalej mówił dosyć niepewnie i rzadko się odzywał, ale przestał być już taki blady. W pewnym momencie Hermiona opowiedziała o swoim zawodzie, dokładnie informując ich o W.E.S.Z. Ginny opowiedziała, że pisze dla "Proroka Codziennego" o meczach quidditcha, po czym wyjaśniła, o co w nim chodzi, bo Hermiona najwyraźniej nigdy nie zrobiła tego, aż tak dokładnie.
-Mają w sumie państwo przed sobą trzech graczy.- powiedziała Ginny i uśmiechnęła się.- Ja byłam ścigającą w drużynie Gryfonów, Harry był szukającym, a Ron obrońcą.
Pan Granger był bardziej zafascynowany tym sportem, więc teraz wypytywał Rona i Harry'ego, jak to jest grać na poszczególnych pozycjach, a Pani Granger ukradkiem zapytała:
-A Twój mąż, Hermiono? Czym on się właściwie zajmuje?
-Jest aurorem.
Na ten moment Pan Granger urwał w połowie swojego pytania o budowę tłuczka i spojrzał w ich stronę.
-To jest dosyć niebezpieczne zajęcie, prawda?
Hermiona skinęła głową.
-Harry jest szefem Biura Aurorów, a Ron jego zastępcą.
Zapanowała cisza. Państwo Grangerowie wpatrywali się z niepokojem w Rona i Harry'ego.
-Ale.. Teraz nie jest tak niebezpiecznie.- zaczął niepewnie Harry.- Od kiedy śmierciożercy są w Azkabanie..
-Śmiercio-co?
-W Abakazanie?
-Azkabanie.- poprawiła ich Hermiona i przewróciła oczami.- Przecież Wam opowiadałam! Śmierciożercy to poplecznicy Voldemorta..
-Ach, no tak...- przytaknął gorliwie pan Granger.
-...a Azkaban to ich więzienie.
Państwu Granger trzeba było przypominać niektóre rzeczy, od kiedy Hermiona cofnęła zaklęcie modyfikacji ich pamięci.
Przez resztę czasu rozmawiali o zawodzie aurora i śmierciożercach, aż w końcu Hermiona powiedziała:
-No, już czas! Jeszcze mieliśmy iść do Nory!
-N-nory?- zaniepokoił się Ron.
-No tak. Rodzice dawno nie widzieli się z Molly i Arturem. Użyjemy Proszku Fiuu.
-Proszku Fiuu?- zapytała z niepokojem Pani Granger.
-Tak.
Ginny i Harry wstali, po czym zabrali Jamesa, a Harry powiedział:
-Miło mi było Państwa spotkać.
Państwo Grangerowie uśmiechnęli się nerwowo.
Ron spojrzał błagalnie w stronę Harry'ego i zapytał:
-Nie idziecie do Nory?
Ginny pokręciła głową.
-Och, chodźcie!- zwołała Hermiona.- Molly się ucieszy.
Harry spojrzał w stronę Rona, którego oczy mówiły:
-Błagam Harry, błagam..
Po czym na Ginny, która skinęła głową.
-No dobra.
-Ale musimy iść na chwilę do domu.- powiedziała Ginny.- Przewiniemy James'a i nakarmimy...
Wyszli na zewnątrz i ruszyli w stronę swojego domu i wtedy to zobaczyli.
Drzwi była otwarte na oścież. Gdy weszli do domu przerazili się. Wiele rzeczy było porozbijanych i połamanych, jakby przeszło tamtędy tornado. Szafki były pootwierane, a rzeczy z nich powyrzucane.
-Ktoś tu czegoś szukał.



sobota, 4 kwietnia 2015

49. Groźba Romildy i mecz.


Chciałabym Wam życzyć spokojnych i radosnych Świąt Wielkanocy. Spędźcie ten czas z najbliższymi. Wesołego Alleluja! :)
___________________________________________________________________

-ROMILDA  VANE?
Harry nie mógł uwierzyć. Patrzył na nią, szczerze zdumiony. Różdżkę trzymał w pogotowiu.
-Harry, a więc mnie pamiętasz!- kobieta rozpromieniła się.- Zostaw tą różdżkę... EXPELLIARMUS!
Różdżka Harry'ego poszybowała w powietrze i zginęła w ciemności. Harry przeklął się w duchu i modlił się, by Ron i Bruno tu byli.
Romilda zrobiła pewny krok w stronę Harry'ego i uśmiechnęła się uwodzicielsko, trzepocząc rzęsami tak, że Harry miał ochotę miotnąć w nią jakąś klątwą.
-Tyle lat, Harry... Tyle lat..
Harry uniósł brwi i cofnął się, lecz ona wciąż do niego podchodziła, była coraz bliżej i bliżej...
-Nie uciekaj, Harry. Przed miłością nie da się uciec.
Harry parsknął niekontrolowanym śmiechem..
-Kobieto...- zarechotał.- Ja mam żonę i dziecko...
Twarz Romildy wydłużyła się.
-Więc to prawda?
-Tak.
Kobieta obrzuciła wściekłym wzrokiem pobliskie drzewa, jakby to one wszystkiemu zawiniły.
-Mogłeś wybrać lepiej. A poślubiłeś tą małą, plugawą, rudą...
Harry nie dał jej dokończyć.
-NIE ŚMIEJ JEJ TAK NAZYWAĆ!- ryknął Harry.
Ron prawdopodobnie by ją zaatakował, gdyby Bruno nie nadepnął mu ostrzegająco na stopę pod Peleryną Niewidką. Harry to usłyszał i poczuł ulgę.
Romilda przybliżyła się tak, że Harry mógł policzyć wszystkie piegi na jej twarzy. Chciał się wycofać, ale przywarł do drzewa.
-Oboje wiemy, że pragniesz czegoś innego... Kogoś innego... Przecież ona nie musi się dowiedzieć.
-Jesteś wariatką.
-Tak? Może zwariowałam z miłości...
-RON, BRUNO TERAZ!
Mężczyźni zdjęli Pelerynę. Ron ryknął:
-EXPELLIARMUS!
Różdżka wypadła z ręki zaskoczonej Romildy. Bruno krzyknął:
-INCANCERUS!
Ale nie trafił, więc grube liny oplotły pobliskie drzewo. Harry rzucił się na ziemię w poszukiwaniu różdżki. Usłyszał nad sobą:
-Ta Twoja ruda zdrajczyni własnej krwi jeszcze pożałuje, zobaczysz!
I uciekła.
Harry znalazł różdżkę i spojrzał po swoich przyjaciołach.
-Wracajmy.- mruknął.
Ron przez całą drogę gadał:
-'Ruda zdrajczyni własnej krwi'? Zupełnie jakbym słyszał Ślizgonkę! Przecież ona była Gryfonką!
Gdy weszli, zobaczyli ulgę na twarzy swoich żon. Za nimi powlókł się Bruno.
Gdy opowiadali im o tym, co się stało, Hermiona co chwilę im przerywała, szepcząc z niedowierzaniem:
-Nie spodziewałabym się...
-Ale, że Romilda?
-Jak ona mogła tak powiedzieć...
I tego typu rzeczy. Na koniec to skwitowała:
- Romilda zawsze była jakaś stuknięta. Pamiętacie te czekoladki nafaszerowane Eliksirem Miłosnym?
-Trudno by mi było zapomnieć...- mruknął z przekąsem Ron.
Ginny była naburmuszona. Romilda zadarła nie z tą kobietą... O tak, pożałuje, że kiedykolwiek dobierała się do jej męża.
Harry pragnął już tylko zostać sam na sam z Ginny. Hermiona jakby to wyczuła, więc zabrała Rona, twierdząc, że jest już późno. Bruno poszedł za nimi, mówiąc, że Emma dostanie zawału, jak zobaczy, że go nie ma.
-Pewnie zaraz wzywałaby aurorów...- powiedział.
Drzwi zamknęły się za nimi. Spojrzenia Harry'ego i Ginny spotkały się.
-Co za wariatka.- mruknął Harry.- Dopilnuję, by stanęła przed samym Wizengamotem, za naruszanie naszej prywatności...
-Nie o to chodzi..- zaperzyła się Ginny.- Jak ona może!? Jesteś żonaty!
Harry podszedł do niej i przytulił. Ginny poczuła nagły napływ ciepła, kończący się motylkami w brzuchu. Jak dobrze było go mieć przy sobie.
-Tak, mam żonę.- mruknął jej Harry w ucho.- I dziecko... Niedługo dwójkę dzieci... I jestem szczęśliwy. Żadna Romilda nigdy tego nie zmieni. Jasne?
Ginny kiwnęła głową czując, że się rumieni.
-Musisz na siebie uważać.- powiedział Harry.
-To ona powinna uważać...- warknęła Ginny.- Gdy ją dorwę...
-Daj spokój, nie wiemy do czego ona jest zdolna. Już raz prawie zabiła Rona, co prawda nieświadomie, ale jednak...
Spojrzeli sobie w oczy, a Ginny poczuła, że się rozpływa w zieleni oczu Harry'ego... Dlaczego tak na nią działają?
-Kocham Cię.- usłyszała głos swojego męża.
Chciała odpowiedzieć, że ona go też, ale pogrążyli się w pełnych pożądania i miłości pocałunkach.

Był początek lutego, bardzo pochmurny i deszczowy. Wiał wiatr, zaginający czubki gołych drzew. Przed domem stała kobieta o płomiennorudych włosach. Miała na sobie płaszcz butelkowego odcienia, a na głowę naciągnęła kaptur. Obok stał jej mąż, ciemnowłosy mężczyzna z okrągłymi okularami i dziwną blizną na czole. Wyciągnął w górę różdżkę, mruknął coś, a krople deszczu zaczęły się od nich odbijać.
Podeszła do nich kobieta o burzy brązowych włosów i mężczyzna o strasznie rudych włosach. Krople deszczu także do nich nie docierały. Potem odeszli nieco dalej, obrócili się w miejscu i zniknęli.
Harry, Ron, Hermiona i Ginny stali przed wielkim budynkiem. Był to stadion quidditcha.
Stał on na odludziu, a gdy już jakiś mugol go zobaczył, przypominał sobie nagle o czymś bardzo ważnym i musiał zawrócić.
Potterowie i Weasley'owie wybrali się na mecz towarzyski Irladnia vs. Harpie z Holyhead. Ginny musiała napisać o nim raport, a Harry, Ron i Hermiona po prostu zabrali się z nią.
Harry bardzo chciał zobaczyć mecz quidditcha, ale z drugiej strony bał się też o Ginny, po tym, co powiedziała Romilda. Chciał zabrać James'a, ale Ginny uparła się, że byłby to dla niego za duży szok. Mimo to, Harry uważał, że quidditch najlepiej od małego wpijać dziecku do głowy.
Niestety, James został z Molly, która ochoczo go przyjęła.
Ponieważ Ginny była niegdyś ścigającą w Harpiach, zaopatrzyli się w gadżety w barwach Harpii. Weszli na trybuny, a miejsce mięli w loży honorowej. Ginny zawsze dostawała miejsca w loży honorowej, a po części dlatego, że jest redaktorką i musi widzieć mecz dokładnie, a po części dlatego, że ma na nazwisko Potter.
Maskotki obu drużyn powitały ryczących z zachwytu widzów. Po chwili zaczął się mecz. Wystrzelili na miotłach, a Harry poczuł niezłomną ochotę wzniesienia się w górę na swojej Błyskawicy. Już tak dawno nie grał w quidditcha, pomijając mecze mini-quidditcha, które rozgrywał z Weasley'ami w Norze.
Ponieważ stadion był pod gołym niebem, deszcz dudnił jak najęty w twarze graczy, co było utrudnieniem. Po stadionie rozbrzmiewał głos komentatora:
-Teraz kafla mają Harpie, nie Irlandia, nie znów Harpie! Za chwilę... coraz bliżej pętli... I GOOL! HARPIE PROWADZĄ 10:0!
Fani Harpii wznieśli się w górę, w tym Harry, Ron, Hermiona i Ginny.
Po 45 minutach zdrowej rywalizacji szukająca Harpii złapała znicza. Harpie wygrały 390:230.
Harry, Ron, Hermiona i Ginny wyszli z loży w świetnym humorze. Szybko się jednak popsuł.
Właśnie zamierzali się deportować, gdy przed nimi stanął Draco Malfoy. W Harrym zebrała się nienawiść.
To fakt, podczas wojny z Voldemortem i śmierciożercami Harry i Malfoy starali się sobie pomagać. Teraz jednak, gdy wszystko się skończyło, przypomniały im się stare urazy. A Harry dalej nie mógł wybaczyć Malfoy'owi tego, że używał wobec niego leglimencji. Niby był do tego zmuszony, ale Harry nie do końca mu wierzył.
-O, kogo mu ty mamy! Potter, rudzielce i szlama!
-Zamknij się Malfoy!- warknął Ron.
-Och, proszę, nie bij!- krzyknął Malfoy, niby głosem pełnym przerażenia, ale zaraz roześmiał się kpiąco.- Co Weasley, twoja siostrzyczka dostaje miejsca za darmo, więc w końcu możesz sobie pooglądać mecz, tak? Czy może sprzedałeś cały swój dobytek, by wykupić te miejsca?
Teraz Ron i Harry wyciągnęli różdżki. Malfoy zrobił to samo.
-A gdzie Twoja matka, co Malfoy?- zapytał Harry z kpiną w głosie.- Uciekła przed śmierciożercami, już nie interesuje się swoim synalkiem? A ojciec? A no tak, w Azkabanie, tam gdzie jego miejsce, pewnie na Ciebie czeka..
Malfoy zaczerwienił się ze złości.
-A gdzie Twoja mamusia, co Potter? Nie żyje. A tatuś? Nie żyje. Cóż, tchórze zawsze umierają, to dziwne, że wy jeszcze żyjecie..
Ale Harry już nie dbał o to, co mówi Malfoy. Złość w nim kipiała, pragnął rzucić się na Malfoy'a i wydłubać mu oczy. Jak śmiał wspominać o jego rodzicach?
-DRĘTWOTA!- ryknął Harry, a Malfoy odleciał. Hermiona i Ginny złapały Harry'ego i Rona za kurtkę, ale było już za późno, oboje byli wściekli. W tej chwili do Malfoy'a podbiegła jakaś kobieta:
-Draco, och Draco... Kto Ci to zrobił?
Spojrzała na Harry'ego i skamieniała.
-Harry Potter...- szepnęła, a jej oczy zatrzymały się na bliźnie Harry'ego.- Draco, spójrz, to Harry Potter!
Harry poczuł mściwą satysfakcję, gdy Malfoy wstał, złapał ową kobietę za rękę i warknął:
-Chodź...
Najwyraźniej dziewczyna Malfoy'a darzyła podziwem Harry'ego. Co mogło się lepszego zdarzyć?
W lepszych już humorach wrócili do Doliny Godryka, by świętować zwycięstwo Harpii, oblewając to Kremowym Piwem
__________________________________________________________________
P.S. W rozdziale "25. Tajemniczy list" doszło do pewnej zmiany. Tam jest wyjaśnione, dlaczego.