sobota, 26 grudnia 2015

95. Mały triumf.

Ten rozdział dedykuję Pati H, która podpisuje się jako Bura88. Powodzenia na nowej drodze życia! I dziękuję za komentarze, które wciąż dodają mi otuchy :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To był pomysł Hermiony. Już od dawna nawiała do tego swoich przyjaciół, jednak oni nie byli co do tego przekonani. Wciąż znajdowali jakieś wymówki: albo, że mają dużo pracy albo, że są zmęczeni. Dzisiaj jednak nic nie było w stanie przekonać kobiety.
Wybierali się do mugolskiego kina.
Dla Harry’ego, Rona i Ginny było to coś nowego: Weasley’owie wychowali się w magicznym domu, a Harry zawsze zostawał w domu, gdy Dursley’owie zabierali swojego synka do kina.
Harry mimowolnie pomyślał o Dudleyu- jakiś czas temu udało mu się nawiązać z nim kontakt, ale teraz kuzyn po prostu nie dawał po sobie znaku życia.
Harry, Ron i Ginny od początku byli przeciwni całemu wypadowi- niebezpiecznie byłoby kręcić się z różdżką w kieszeni wśród stada mugoli. Ale nie chcieli zrobić przykrości Hermionie, która wręcz promieniała.
Tak się złożyło, że na swoją korzyść, Ginny tego akurat dnia pracowała do późnego wieczora, więc nie mogła pójść razem z nimi. Kobieta teatralnie przeklinała dosłownie wszystkich: swojego szefa, Ministra Magii, a nawet Harry’ego; jej mąż widział jednak w jej oczach iskierki rozbawienia. Od razu więc zapowiedział, że nie musi się martwić, bo następnym razem na pewno pojedzie razem z nimi.
Dzieci zebrały się w jednym domu, a Rose i Al mieli opiekować się swoim młodszym rodzeństwem. Zarówno Potterowie i Weasley’owie stwierdzili, że ich podopieczni są już na tyle duzi, że mogą się zając sobą sami, jednak Molly obiecała, że na wszelki wypadek do nich zajdzie: czasem zdarzają się nieprzewidywalne rzeczy.
Harry nigdy nie lubił się teleportować, więc z niechęcią chwycił dłoń Hermiony, która natychmiast się obróciła. Znosił to o wiele lepiej niż za swoich szkolnych lat, lecz wciąż potrzebował chwili, by dojść do siebie.
Znaleźli się w ciemnym zaułku.
-Emmm… Hermiono? Jesteś pewna, że to właśnie to miejsce?- w głosie Rona pobrzmiewała kpina i niepewność.
-Tak.- fuknęła Hermiona.- Przecież nie mogliśmy się teleportować pod samo kino, Ronaldzie.
Przez resztę drogi do kina Harry musiał wysłuchiwać ich kłótni. Momentalnie przeniósł się w czasie: poczuł się, jakby znów miał 15 lat. Może ten pomysł był głupi i niebezpieczny: ale Harry cieszył się, że robią coś razem.
Hermiona, kipiąc ze podekscytowania, poszła kupić bilety, natomiast Ron i Harry ze zdezorientowaniem przysiedli na kanapie w poczekalni.
Potter niemal czuł, że jego różdżka w tylnej kieszeni pali jego skórę żywcem. Przełknął ślinę. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą oskarżycielskim wzrokiem- jakby wiedzieli, że nie jest zwyczajnym człowiekiem. Coraz mniej podobał mu się ten pomysł.
Odczuł ulgę, gdy Hermiona do nich podeszła, podając im bilety.

Reszta wieczoru minęła w zastraszającym tempie. Harry poczuł wewnętrzny spokój dopiero gdy wracali do uliczki, z której mieli się teleportować. Hermiona z zapałem omawiała film z Ronem, który co jakiś czas coś pomrukiwał w geście aprobaty.
-I co? Jak wam się podobało?- kobieta wyprzedziła ich trochę i zaczęła iść tyłem. W jej oczach wciąż błyszczał ten sam entuzjazm.
-Było fajnie.- powiedział zgodnie z prawdą Harry.
-Fajnie?- ich przyjaciółka uniosła brwi.- Tylko tyle?
-Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia, jak takie coś może dawać radość mugolom.- skwitował Ron.- To znaczy… Tak, było interesująco!- dodał, widząc minę swojej żony.- Ale nie ma w tym nic magicznego. I jeszcze ten gruby facet, który mlaskał cały film…- mamrotał z dezaprobatą mężczyzna.
-Ronald!- oburzyła się Hermiona.
Harry zaśmiał się pod nosem. Fakt- spędzili ten czas w dosyć nietypowy dla czarodziei sposób. Ale było to coś nowego. I ważne, że byli razem.
                                                                                  ~*~
Lekcja Transmutacji. Wszyscy siedzą jak na szpilkach- oprócz jednej Krukonki-Spencer Houck, która jak zwykle była przygotowana na lekcje. Pani McGonagall pewnym krokiem weszła do sali, po czym oznajmiła:
-Jak wcześniej mówiłam: dzisiaj odbędzie się sprawdzian. Teraz się okaże, kto uważał na poprzedniej lekcji i wie, jak zamieniać monety w guziki.
James z trudem przełknął ślinę. Jasne, że nie wiedział. Ale uknuł plan wraz z innymi Gryfonami. Nie zmieniało to jednak faktu, że zawsze mogło się coś nie udać. Albo, co gorsza, nauczycielka dowie się kto za tym wszystkim stoi. Gryffindor już nigdy by się nie pozbierał po takiej stracie punktów.
Chłopak napotkał spotkanie Lucy, która patrzyła na niego pytającym wzrokiem. Kiwnął niepewnie głową, a ona szturchnęła siedzącą obok Emily. Ta natomiast odwróciła się do Matta i Rena, którzy nerwowo skinęli głowami. Mike przed chwilą zawiadomił siedzącą za nimi Arię.
James w następnej chwili wyciągnął z kieszeni szaty małe pudełeczko. Położył je na ziemi, a reszta Gryfonów zrobiła to samo. W następnej chwili ze wszystkich pudełeczek wystrzelił różnokolorowy dym, zapełniając całą salę. Część Krukonów zaczęła krzyczeć, inni natomiast kaszleć; w ciągu sekundy wybuchł gwar i zamieszanie. Profesor McGonagall próbowała przebić się przez hałas, oczywiście bezskutecznie. Jamesowi zrobiło się przez moment jej szkoda- jednak poczuł też dziką satysfakcję. Kątem oka zobaczył, że do pomieszczeni wchodzi Teddy.
-Pani profesor!- zawołał z wyćwiczonym zdumieniem.- Usłyszałem hałas i postanowiłem zajrzeć! Trzeba się ewakuować, to może być szkodliwe!
Jasne, że ten dym nie był szkodliwy. Wujek George o to zadbał.
Usłyszeli to wszyscy: zaczęli się przepychać ku wyjścia, ktoś upadł na ziemię pchnięty łokciem.
-Ustawcie się!- krzyczała dyrektorka. Jakiś uczeń wołał z paniką:
-Duszę się! Duszę!
Było to tak niedorzeczne, że James niemal wybuchnął śmiechem. Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili. Nie może wzbudzać podejrzeń.

Lekcja została odwołana, ale nauczycielka brała kolejno każdego ucznia do swojego gabinetu na przesłuchanie. James bał się, co go tam czeka. Wymienił jedynie spojrzenia z resztą Gryfonów- wszyscy czuli satysfakcję. Był ich to mały triumf, który bardzo ich do siebie zbliżył.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 19 grudnia 2015

94. Nowe przyjaźnie.

Ten rozdział dedykuję Amidel. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! :)
Chciałabym także pozdrowić wspomniane Emi, Pauli, Zuzu, Zo i Zole, które wraz z jubilatką postanowiły w tym dniu przeczytać od początku mojego bloga. To niezmierne miłe, dziękuję! <3
Powodzenia, dziewczyny... I do boju!

Korzystając z okazji- chciałabym Wam życzyć wesołych świąt. Mam nadzieję, że spędzicie je w gronie najbliższych. Życzę Wam, abyście spełniali swoje marzenia i zawsze się uśmiechali. I niech 2016 rok będzie jeszcze lepszy niż 2015.
Jak dla mnie był on bardzo udany, a dla Was? Między innymi wszystko dzięki Wam- najlepszym prezentem pod słońcem są wasze miłe słowa.  Bez Was już dawno bym się poddała.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!! <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hermiona z trudem powstrzymywała śmiech, patrząc jak jej mąż nieporadnie przewraca zapałki w dłoni z zamiarem podpalenia świec. Gdy trzecia próba nie przyniosła sukcesu poddał się, wyjmując z tylnej kieszeni różdżkę. Wymamrotał z zawstydzeniem zaklęcie, a świecie natychmiast rozbłysły.
Tego wieczora to on odpowiadał za kolację. Kobieta z pobłażaniem spoglądała na spaghetti niestarannie ułożone na talerzu. Zasiadła naprzeciwko Rona, który z napięciem się jej przyglądał, gdy próbowała jego dania.
Opanowała odruch wymiotny. Nie chciała zrobić mu przykrości.
-I jak?
-Wyśmienite.- wysiliła się na uśmiech, a Ron roześmiał się nerwowo.
Mimo tego, że kolacja nie smakowała najlepiej, to Hermiona doceniała jego starania. Wiedziała, że było to dla niego wielkim wyzwaniem- a salon naprawdę wyglądał pięknie.
Gdzieniegdzie poustawiane były świece, te największe na środku stołu, rzucały na ich twarze pomarańczowy blask. Hermiona zastanawiała się, skąd jej mąż wytrzasnął ten obrus. Wyglądał na bardzo stary, ale mimo to miał w sobie coś pięknego.
Ten wieczór spędzili naprawdę mile- była to wspaniała odmiana, nie musieli przejmować się dziećmi, które kręciły się nieustannie pod ich nogami. Tę noc spędzały u Potterów, co znaczyło, że mieli chwilę tylko dla siebie.
Kobieta zrozumiała, jak dawno z nim nie rozmawiała o czymś innym niż codziennych obowiązkach- miło było posłuchać najnowszych plotek z Ministerstwa, pośmiać się z tego, co opowiadał jej mąż. Sama nie pozostała mu dłużna, odwdzięczając się tym samym.
Przez moment poczuła się, jakby znowu byli tylko parą nastolatków siedzącą w fotelach przed kominkiem w wieży Gryffindoru, snując kolejne plany i podejrzenia.
Brakowało tylko Harry’ego.
Ale był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyłoby, że zapukałaby do drzwi domu obok, a już miałaby go przy sobie.
Była naprawdę szczęśliwa, że otaczają ją ludzie, których kocha. Że ich przyjaźń przetrwała wojnę. Że wyszła za mąż za najlepszego mężczyznę pod słońcem.
Wydawało jej się to naprawdę cudowne, że siedzi tu i wie, że w każdej chwili może liczyć na wsparcie najbliższych.
Nagle przepełniła ją taka fala wdzięczności do całego świata, że wstała od stołu i usiadła na kolana swojego męża, który patrzył na nią zdezorientowany. Musnęła ustami jego górną wargę i wyszeptała:
-Dziękuję.
                                                  ~*~
James zauważył to niemal natychmiast. Między tą dwójką działo się coś dziwnego.
Zazwyczaj biegali po całym Pokoju Wspólnym walcząc na poduszki lub naśmiewali się z kolejnego żartu. Teraz jednak siedzieli w kącie na fotelach, pochylając się nad pergaminami. Co chwila na siebie spoglądali, a gdy ich oczy się spotykały, po ich twarzach błąkał się delikatny uśmieszek.
-Jak myślisz, co im się stało?- wyszeptał Mike, gdy w trójkę obserwowali ich z drugiego końca pokoju.
-Nie wiem. Może się pokłócili?- odpowiedział James, sam nie wiedząc, co o tym sądzić.
-Pokłócili?- prychnęła Aria.- Dajcie spokój! Nie widzicie, jak na siebie patrzą? Między nimi wyraźnie iskrzy.
-Iskrzy?- James popatrzył z roztargnieniem na swoją przyjaciółkę, która aż przewróciła oczami patrząc na jego minę.
-Jak możecie tego nie widzieć? Są w sobie zadurzeni po uszy!
Chłopcy przenieśli wzrok na Teddy’ego i Victorie, którzy teraz o czymś cicho rozmawiali. Na policzkach dziewczyny wykwitł czerwony rumieniec.
-Tylko na nich popatrzcie.- kontynuowała Aria.- Znają się od dziecka, świetnie się dogadują, są najlepszymi przyjaciółmi. Ale w pewnym momencie zdali sobie sprawę, że to coś więcej i… teraz nie wiedzą jak się zachować. Są szczęśliwi z tego powodu, ale jednocześnie zaniepokojeni, że to może źle wpłynąć na ich przyjaźń.
Chłopcy wymienili zdumione spojrzenia.
-Ja tam po prostu widzę chłopaka i dziewczynę, którzy nie potrafią nawiązać rozmowy, pomimo wielkich starań.- odezwał się Mike, a James natychmiast mu przytaknął.
-Bo nie umiecie patrzeć.- Aria wzruszyła ramionami, jakby było to tak oczywiste jak to, że w nocy będzie ciemno.
James pokręcił głową i z rozpaczą spojrzał na zwoje pergaminu, które piętrzyły mu się na kolanach. Jutro Profesor McGonagall miała sprawdzić ich umiejętność transmutacji monet w guziki.
Aria była najlepsza w Eliksirach, Mike uwielbiał lekcje Zaklęć, a James bez problemu wykonywał każde zadania na Obronie Przed Czarną Magią.
Ale Transmutacja? Było to coś nieosiągalnego. Cała ich klasa była beznadziejna w tym właśnie przedmiocie. Do tego umysły Arii, Mike’a i Jamesa ostatniego czasu zakrzątane były przez sprawę Kishana, więc nie mieli czasu nawet myśleć o nauce.
Teraz piętrzył się przed nimi stos monet, które próbowali zmienić w guziki. Bezskutecznie.
James właśnie miał wyrazić swoje niezadowolenie, gdy niespodziewanie podeszli do nich Ren i Matt.
Byli to koledzy Jamesa i Mike’a, także z pierwszego roku. Chociaż cała czwórka spała w jednym dormitorium, to tylko czasem wymieniali między sobą kilka zdań. Było więc to dla nich wielkie zdziwienie, gdy Ren zagadał nieśmiało:
-Cześć… Wiecie może jak zamienić te głupie monety w guziki? Bo my…- wskazał na siebie i na Matta.-... jesteśmy kompletnie beznadziejni.
James dopiero po chwili odzyskał głos. Uśmiechnął się lekko.
-Tak samo jak my. To będzie kompletna porażka.
-Możemy się dosiąść? Może razem coś wymyślimy?
-Jasne.
Chłopcy spojrzeli z lekkim niepokojem na Jamesa, co dosyć go zaskoczyło. Czy naprawdę aż tak obawiali się jego reakcji?
Kolejne półtora godziny nie przyniosło żadnych efektów poza tym, że James zdał sobie sprawę, że Ren i Matt to naprawdę mili chłopcy. Teraz nie rozumiał, dlaczego wcześniej nie rozmawiali. Co chwila wybuchali śmiechem, gdy ktoś rzucił jakimś głupim żartem, albo gdy wymyślali kolejne beznadziejne wymówki, dlaczego się nie nauczyli.
James, Aria i Mike myśleli, że już nic ich nie zaskoczy. Aż do czasu, gdy dołączyły do nich Emily i Lucy, które dzieliły dormitorium z Arią. Okazało się, że one także nie są przygotowane na jutrzejszy sprawdzian, co tylko wywołało kolejną salwę śmiechu.
Z początku Aria była trochę spięta. Tylko raz wspomniała, że nie dogaduje się z nimi najlepiej. Teraz jednak, gdy wszyscy rozmawiali tak swobodnie ona także się rozluźniła, śmiejąc się z głupiego pomysłu swoich koleżanek, by podrzucić środek nasenny do herbaty Profesor McGonagall, aby zaspała na ich lekcję.
Zrobiło się już późno, w Pokoju Wspólnym została tylko ich siódemka. Ogień, który wcześniej wesoło trzaskał w kominku teraz już dogasał. Gryfoni zaczęli knuć plan, by sprawdzian naprawdę się nie odbył. Z początku były to tylko żarty, ale gdy zorientowali się, że na nic ich starania postanowili zastanowić się nad innym rozwiązaniem.
Nagle podszedł do nich Teddy, ciągnąc ze sobą Victorie. Rozmowy i śmiechy momentalnie ucichły. Prefekci.
Mogli ich wysłać do dormitorium, ucinając pogawędkę lub ukarać ich za sam pomysł sabotowania lekcji. Zamiast tego dosiedli się do nich ze słowami:
-Kochamy niecne plany.
James mimowolnie zauważył, że ich dłonie są splecione. Wymienił spojrzenie z Arią, której usatysfakcjonowany wzrok pytał: „A nie mówiłam…?”

To był najlepszy wieczór w życiu Jamesa.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 12 grudnia 2015

93. Niesiony na skrzydłach.

Ten rozdział dedykuję Rose Weasley. Chciałaś Rose, więc masz :)
P.S. Tak z ciekawości- którą perspektywę wolicie? Tą Hogwartową, czy nie-Hogwartową? Dajcie znać w komentarzach :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rose była w swoim pokoju na piętrze. Upewniła się, że zamknęła drzwi na klucz. Wiedziała, że w razie potrzeby wystarczy jedno zaklęcie rodziców, by zamek wyleciał w powietrze, ale miała nadzieję, że postanowią dać jej trochę prywatności.
Nie było nic złego w tym, co robiła. Słyszała jednak głos swojej mamy w głowie : „Rose! To niebezpieczne! Nigdy więcej tego nie rób!”.
Ale co mogliby jej zrobić oprócz tego? Założyć kraty w oknach?
Nie, przecież to do nich nie pasowało.
Zdawało jej się, że w oknie domu obok zobaczyła błysk rudych włosów. Natychmiast otwarła okiennice, a jej kuzynka Lily zrobiła to samo. Już po chwili widziała jej 8-letnią twarz.
2 lata różnicy w wieku nie stanowiły dla nich absolutnie żadnych barier. Świetnie się rozumiały i lubiły razem spędzać czas.
Często fantazjowały o Hogwarcie. Lily nieskrycie wyrażała swą zazdrość, że Rose trafi tam już za niecały rok. Czasem nawet nieudolnie ćwiczyły zaklęcie swymi zabawkowymi różdżkami, chociaż zdawały sobie sprawę, że to kompletnie nie ma sensu.
Spędziły już wiele godzin, siedząc na parapetach swych okien i rozmawiając. Domy znajdowały się na tyle blisko siebie, że wcale nie musiały krzyczeć, chociaż swobodna pogawędka także nie wchodziła w grę. Czasem, gdy było już bardzo późno, po prostu patrzyły w gwiazdy, bo wiedziały, że ich nienaturalnie podniesione głosy mogłyby obudzić resztę rodziny. Innym razem po prostu wysyłały sobie wiadomości za pośrednictwem sów.
I tak właśnie było tym razem. Niebo było zasnute jasnymi gwiazdami. Księżyc spoglądał na nie z góry, odbijając światło, które padło na uśmiechnięte twarze dziewczynek.
Lily wyciągnęła kawałek pergaminu i coś na nim napisała. Przywołała Fuksję jednym skinieniem ręki i wręczyła sówce list. Odległość była tak bliska, że nawet nie musiała przywiązywać go do jej nóżki. Zwierzę po prostu trzymało go w dziobie.
Fuksja przysiadła na parapecie Rose. Dziewczynka poklepała sówkę po głowie i sięgnęła po liścik.
„Moich rodziców nie ma w domu. Jak myślisz, co robią?”
Rosie przewróciła z rozbawieniem oczami. Jak Lily mogła się tego nie domyślać?
„To jasne! Wybrali się na potajemną randkę, moi rodzice też tak robią!”
Fuksja wróciła do pokoju swojej właścicielki. Dziewczynka przeczytała list i uśmiechnęła się pod nosem.
Szybko wyskrobała coś na tym samym kawałku pergaminu.
„No tak, pewnie są w ogrodzie. Nie zostawiliby nas samych. Morze powinnam zobaczyć co robią?”
Rose automatycznie zauważyła błąd ortograficzny, który popełniła Lily. Zawsze ją poprawiała.
Poczuła na skórze zimny wiatr. Wzdrygnęła się lekko i sięgnęła po swoją ciepłą bluzę. Żałowała, że nie może jej przywołać, tak jak robili to jej rodzice.
„Pisze się „może”, a nie „morze”. Daj spokój, pod żadnym pozorem tego nie rób! Pewnie by się zezłościli. A tak poza tym, pewnie się całują.”
Lily lekko się skrzywiła, przeczytawszy list
„Fuj! Tylko raz widziałam jak to robią, przyłapałam ich w kuchni. Z początku myślałam, że zjadają sobie tważe!”
Rose roześmiała się, zatykając buzię. Nikt nie może ich usłyszeć. Czuła się, jakby robiła coś naprawdę złego, zakazanego, co tylko jeszcze bardziej ją podnieciło.
„ Nie „tważe”, tylko „twarze”! Przestań, nie rozmawiajmy o tym… Powiedz mi lepiej, co słychać u Jamesa.”
                                     ~*~
Pokój Życzeń zawsze zmieniał się dla nich w to samo- wyłożony był poduszkami, z małym stolikiem na końcu i regałem, po brzegi wypełnionym książkami. Oni jednak siadali na podłodze, na miękkiej pierzynie. Zazwyczaj przychodzili tu by się uczyć, często jednak kończyło się to na pogaduszkach. Podobało im się to, że pomimo ciszy nocnej nikt nie zwróci im uwagi, bo też nikt nie wiedział, że tutaj są.
Teddy nie krył tego, że lubi Victorie. Była jego najlepszą przyjaciółką, dogadywał się z nią znacznie lepiej niż ze wszystkimi chłopakami ze swojego dormitorium. Dzielił ich tylko rok różnicy- Victorie miała 15 lat, a Teddy 16.  Znali się od dziecka, co tylko dodawało skrzydeł ich przyjaźni. Czuli się przy sobie tak swobodnie, mogli porozmawiać o wszystkim…
Jednak od jakiegoś czasu Teddy czuł coś więcej. Miał wrażenie, że czas się zatrzymuje, gdy jest z Victorie. Zwracał uwagę na dosłownie każdy szczegół: to, jak przeczesuje dłonią włosy, jak ślicznie marszczy nos, gdy się śmieje.
Ale bał się jej tego powiedzieć. Wiedział, że źle by się to skończyło dla ich przyjaźni. Miał nadzieję, że to po prostu z czasem zniknie.
Ale nie znikało.
Teraz pochylał się nad wypracowaniem z Transmutacji. Było już po północy, oczy lepiły mu się od zmęczenia. Jego włosy przybrały czarny kolor, co oznaczało tylko jedno: był przygnębiony, znudzony i pragnął snu.
Poczuł, że coś ukuło go w ramię. Podniósł zdezorientowany wzrok znad wypracowania i zobaczył Victorie, która pochylała się w jego stronę, z rozbawieniem przygryzając wargę.
Włosy Teddy’ego natychmiast przybrały jasnobłękitny kolor.
-Mam już tego dość.- powiedziała unosząc swoją pracę domową z Zielarstwa.- Jestem zbyt zmęczona, by myśleć. Poróbmy coś innego.
Chłopak natychmiast odłożył pióro i założył ręce na biodra. Z udawaną dezaprobatą pokręcił głową.
-Droga Panno Victorie, to bardzo nierozsądne! Jak Pani zamierza napisać SUMY?
Victorie roześmiała się, odsłaniając swoje idealnie proste zęby.
-Rozważam możliwość ucieczki, Panie Profesorze.
Teddy ukrył uśmiech, który cisnął mu się na usta.
-To oburzające! Jest Pani Prefektem! Proszę oddać mi odznakę, w tej chwili!
-Musi mnie Pan najpierw złapać!
Pokój, w którym się znajdowali był duży, więc dziewczyna ruszyła biegiem przed siebie, do przeciwległej ściany. Teddy już nie potrafił ukryć uśmiechu, kiedy ruszył w pogoń za nią. Zgrabnie wymijał poduszki, które leżały nie podłodze. Specjalnie biegł wolno, by dziewczyna miała nad nim przewagę.
Victorie dotarła do ściany kończącą pokój. Przywarła do niej bezradnie, wyciągając ręce przed siebie.
-Nie, Panie Profesorze!
-A teraz spotka Panią kara!
Teddy także wyciągną dłonie, ale tylko po to, by ją połaskotać.
Dziewczyna zaczęła się wić ze śmiechu, rozpaczliwie wołając:
-Nie! Proszę, nie! Wystarczy… Ratunku!
Chłopak dobrze wiedział, że wystarczyłoby jedno machnięcie różdżką, by osiągnąć jeszcze lepszy efekt. Nie chciał jednak tego robić. Nie na tym polegała zabawa.
Victorie zsunęła się na ziemię, wciąż zanosząc się histerycznym śmiechem. W końcu Teddy postanowił się nad nią zlitować.
-Dziękuję.- wyspała jego przyjaciółka, gdy zakończył swe tortury.- Dziękuję…
Wyciągnął dłoń, a ona bez wahania ją ujęła. Wstała, a ich oczy się spotkały.
Teddy jeszcze nigdy nie był tak świadomy jej bliskości. Poczuł, jak puls mu przyspiesza. Jego serce chyba chciało wyfrunąć z klatki piersiowej.
Spojrzał w jej ciemnoniebieskie oczy i wiedział, że ona też tego chce.
Przełknął nerwowo ślinę, nagle kompletnie rozbudzony. Czemu atmosfera sała się taka gorąca…?
Pochylił się lekko, a ich wargi w końcu się spotkały.
Włosy Teddy’ego natychmiast przybrały taki sam odcień blondu, jaki miała Victorie. Dziewczyna wplotła w nie palce, podczas gdy on obejmował ją w pasie.

To, co wtedy czuł było nie do opisania. Przez najbliższy tydzień czuł się, jakby był niesiony na skrzydłach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay


sobota, 5 grudnia 2015

92. Rozmowa.

Ten rozdział dedykuję Koko Wariatce. Oby więcej takich komentarzy jak Twoich!
P.S. Na asku zostałam poproszona o dodanie spisu treści, więc oczywiście to zrobiłam. Pamiętajcie, że jestem otwarta na Wasze sugestie :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To był naprawdę piękny wieczór.
Jak na tę porę roku było naprawdę ciepło. A nawet jeśli tak nie było, to im to nie przeszkadzało. Przepełniała ich wewnętrzna radość ściśle związana ze wspólnym spędzaniem czasu. To ogrzewało ich od środka.
Poza tym rozpalili ognisko. Usadowili się obok niego i grzali sobie dłonie. Wbijali wzrok w żarzący się ogień, a po ich twarzach błąkał się lekki uśmiech.
Gwiazdy świeciło mocno, całe niebo było nimi upstrzone. Potterowie mieli wrażenie, że nad nimi czuwają.
Dzieci poszły już spać, więc wreszcie mieli czas dla siebie. Harry niemal pokładał się ze śmiechu, gdy jego żona opowiadała mu o AG.
-Gdy tylko przeczytałem ten artykuł już myślałem, że macie z tym coś wspólnego.- wydusił.
-To było coś wspaniałego. Skeeter nie może się dowiedzieć, że to Allie. Miałaby wtedy spory problem.
Harry wbrew własnej woli zaczął rozmyślać o tym jak okropna byłaby zemsta Rity. Wzdrygnął się na samą tą myśl.
Ryzykowały bardzo dużo. To było czyste szaleństwo.
-Dziękuję.- powiedział mężczyzna po chwili ciszy.
-Za co?- zapytała z rozkojarzeniem Ginny.
-Wiem, że robiąc to wszystko nie myślałaś tylko o sobie. Myślałaś o Allie, Ronie, Hermionie i reszcie tych niewinnych ludzi, którzy zostali zaatakowani przez Skeeter. I o mnie. Dziękuję.
Kobieta mimowolnie się zarumieniła. Zbeształa się za to w myślach.
-Nie ma sprawy. Kocham cię, wiesz?
Harry z rozbawieniem przewrócił oczami. Jak zawsze w takich chwilach, puls mu lekko przyspieszył.
-Wiem. Ja ciebie też.
Uśmiech nie schodził mu z ust już do końca wieczora. Ciepłe wargi jego żony tylko to przypieczętowały.
Ogień radośnie trzaskał, oświetlając ich złączone sylwetki.
                           ~*~
Już dawno po szkole chodziły plotki, że kolejną ofiarą Kishana będzie Puchon.
Nikt jednak nie sądził, że to będzie TEN Puchon.
Profesor Harris, nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią, a jednocześnie opiekun domu Hufflepuffu został zaatakowany. Znalazła go Profesor McGonagall, która akurat wracała z wieży Gryffindoru.
Profesor Harris był powszechnie lubianym nauczycielem, więc wielu uczniów poszło go odwiedzić, gdy tylko się obudził. James, Aria i Mike także chcieli to zrobić, ale wiedzieli, że teraz nie mieliby szans z nim porozmawiać. Zbyt dużo ludzi kręci się obok niego.
Obmyślili jednak plan: przeczekali, aż wszyscy uczniowie pójdą już spać. Po cichutku wymknęli się z wieży Gryffindoru, po czym od razu wybrali się do gabinetu nauczyciela.
Zapukali trochę niepewnie, w myślach zaklinając, by jeszcze nie spał. Po chwili drzwi się otworzyły; stanął w nich ten sam mężczyzna, którego znali, ale w znacznie gorszej formie. Włosy miał poczochrane, oczy straciły swój blask. Był trupioblady i wyraźnie zmęczony życiem.
Ale mimo wszystko uśmiechnął się na ich widok.
-Nie powinniście już spać?- zapytał z nutą żartobliwej nagany w głosie.
-Może…
Harris roześmiał się i wpuścił ich do środka.
-Jak się pan czuje?- zapytał Mike, rozglądając się z zaciekawieniem po środku.
Gabinet sprawiał wrażenie nieskazitelnego; książki na półkach były równo poustawiane, obrazy na ścianach wisiały nienaturalnie prosto. Jednak było coś, co mogło zdradzać jego ostatnie nerwowe ruchy: kartki porozrzucane gdzieniegdzie po podłodze, rozlana kawa powoli sącząca się z białego kubka.
Profesor czym prędzej wyciągnął różdżkę, by sprzątnąć cały bałagan, jednak zaklęcie nie zadziałało. Nauczyciel westchnął, przetarł twarz wierzchem dłoni i wymusił uśmiech.
-Bywało lepiej. Potrzebuję trochę snu.
-Przepraszamy, że tak pana nachodzimy. Ale naprawdę musimy coś profesorowi powiedzieć.- zapewnił James.
Harris oparł się o biurko.
-Słucham więc.
Teraz głos zabrała Aria:
-Ja też zostałam zaatakowana przez Kishana. I też mam na nadgarstku bliznę.- Złapała się w tamto miejsce, natomiast Harris odruchowo obciągnął rękaw szaty.- Musi pan coś wiedzieć. Blizna mnie boli, gdy ktoś inny zostaje zaatakowany. Czasem budzę się w dziwnych miejscach, jakby wyrwana z transu. I zazwyczaj ściskam wtedy w dłoni różdżkę, z ukrycia kierując ją w stronę nauczycieli. Na podstawie tych zdarzeń i legendy myślimy… myślimy, że…
-Kishan chce stworzyć małą armię, by zgładzić profesorów i przejąć Hogwart.- dokończył dzielnie Mike.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Harris ich nie wyśmiał, co James bardzo docenił. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak absurdalnie to brzmi. W końcu profesor się odezwał:
-To kompletne szaleństwo.
-Wiemy.
-Ale przecież… Kishan już nie żyje.
-Ale wciąż tu jest. I atakuje.
James naprawdę chciałby mu wszystko opowiedzieć: o tym, że Aria widziała Kishana w Zakazanym Lesie, że dowiedzieli się na podstawie książek, że jest on demonem oraz o tym, że są wybranymi i mają już dwa elementy.
Ale wiedział, że nie może.
-Czy inni też mają takie ataki, zaniki pamięci?
-Nie wiemy.
-Aria, nie pytałaś się Lucy? Przecież mieszkacie razem w dormitorium.
Dziewczynka pokręciła głową.
-Nie dogaduję się najlepiej z dziewczynami…- wymamrotała, a James i Mike wymienili zaciekawione spojrzenia. Nigdy im o tym nie opowiadała.
-Myślę, że to wszystko mało prawdopodobne. Ale tego nie wykluczam.- przyznał Harris.- Muszę się nad tym zastanowić. A teraz zmykajcie, zanim ktoś was przyłapie.
Cała trójka skinęła pokornie głowami i wyszła z gabinetu, po cichu udając się z powrotem do wieży Gryffindoru. Bez słowa ruszyli do swoich dormitorium.
Na Jamesa czekał krótki liścik.
                      To już prawie koniec tej przygody,
             Już niedługo Kishan zostanie unicestwiony.
                  Ostatni element kryje się niedaleko,
                   Stąpasz po nim codziennie, kolego.
Wystarczy głowa na karku, by odkryć gdzie go ukryto,
                     I zapewnić, by nikogo nie zabito.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay


sobota, 28 listopada 2015

91. Powrót.

Ten rozdział dedykuję Kasi Granger. Twoje komentarze są naprawdę pocieszające, dziękuję <3
Przepraszam za takie dziwne odstępy w perspektywie Hogwartowej. Nie wiem o co chodzi, może mój laptop zwariował.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Harry niespokojnie biegał z jednego kąta domu do drugiego. Niezgrabnie machał różdżką mając nadzieję, że to wystarczy.
Dzisiaj wracała Ginny. Był przerażony.
Ostatni tydzień był prawdziwą udręką. Do tej pory był przekonany, że to James jest największym rozrabiaką. I to prawda. Lily i Al to z reguły spokojne dzieci, ale gdy wymyślą sobie jakąś zabawę, to strach się bać. A Harry przekonał się o tym na własnej skórze.
Nie potrafił aż tak dobrze wykonywać zaklęć gospodarczych, więc teraz dopadała go coraz większa panika. Ginny będzie tu już niedługo.
Był dozgonnie wdzięczny Molly, która przez przerwy wpadała, by mu pomóc: to w przygotowywaniu obiadów, to w sprzątaniu. Hermiona też czasem się pojawiała, ale miała ograniczony czas ze względu na swoje własne dzieci. A Ron jako gosposia domowa okazał się jeszcze większą porażką niż Harry.
Mężczyzna chciał zrobić dobre wrażenie na swojej żonie, która wracała z delegacji. Nie chciał, by wiedziała, że miał jakiekolwiek problemy. Nie to, że byłaby zła, to jeszcze dopadłyby ją wyrzuty sumienia, że zostawiła ich na pastwę losu.
To było jak wyścig z czasem. Nerwowe drganie ręki, przyspieszone bicie serca, nierówny oddech.
Nawet Al i Lily byli dzisiaj wyjątkowo pokorni.
Ostatnie poprawki. Wszystko jest już gotowe.
Chyba…
Dzieci czaiły się za rogiem, także oczekując na mamę i na jej werdykt. Usłyszeli stukot jej obcasów na schodach. Na Brodę Merlina, już tu jest! Drzwi się otworzyły i w progu stanęła Ginny. Harry natychmiast przechwycił jej wzrok. Okropnie za nią tęsknił.
-Mama!- pisnęła Lily i natychmiast podbiegła do rudowłosej, Al poszedł w jej ślady.
-Uważajcie, bo mnie przewrócicie…- zaśmiała się Ginny, lekko się chwiejąc.
-Jak było?
-Wszystko nam opowiedz!- dzieci przekrzykiwały się nawzajem. Lily podążyła za wzrokiem swojej mamy. Ona i tata patrzyli na siebie. To jasne, że chcieli zostać sami.
Dziewczynka znacząco szturchnęła swojego brata. Chłopcy kompletnie nie mają wyczucia w tych sprawach.
Powoli się wycofała, ciągnąc za rękę Ala. Gdy tylko zniknęli za rogiem ich rodzice wybuchli śmiechem. To wyglądało wręcz komicznie.
Harry już bez chwili wahania podszedł do swojej żony i natychmiast ją przytulił.
-Jestem pod wrażeniem.- wymamrotała Ginny, tuląc się do jego piersi.- Bałam się, że zastanę dom w płomieniach.
Harry roześmiał się nerwowo. W głowie odnotował, że prawie do tego doszło.
-Tęskniłem.- wyznał, zmieniając sprytnie temat.
-Ja też.
Mężczyzna musiał czekać cały tydzień, by znów poczuć smak jej warg. To było niczym prawdziwa katorga. Teraz nareszcie ugasił swe pragnienie.
                                        ~*~
Ten dzień był naprawdę szczęśliwy. Gryffindor zdobył Puchar Domów.
Slytherin dzielnie walczył, ale ostatecznie to Teddy złapał znicza, nie szukający Ślizgonów.
 W Pokoju Wspólnym Gryffindoru trwała impreza z tej okazji.
Ktoś podkradł trochę jedzenia z kuchni, starsi uczniowie sięgali po kolejne butelki Kremowego Piwa.
Rozradowany tłum krzyczał imiona zawodników, wznosząc ich różnymi zaklęciami do góry.
 Puchar przechodził z rąk do rąk, każdy chciał go chociaż dotknąć.
 James postanowił, że od razu napisze do rodziców. Na pewno będą szczęśliwi. I dumni z Teddy’ego.
-Utarliśmy nosa tym głupim Ślizgonom!
-A widzieliście minę ich trenera?! Wyglądał, jakby miał roztrzaskać swoją miotłę!
-Może zamiast tego roztrzaskał komuś czaszkę…?
Kolejna salwa śmiechu. Zabawa trwa najlepsze, ktoś całuje się oddalony od grupy.
Te szczęśliwe chwile pomogły choć na chwilę zapomnieć Jamesowi, Arii i Mike’owi o ich misji i
 o tym, czego się dowiedzieli. 
Teraz z wypiekami na twarzy dołączyli się do wspólnego wiwatu, wymachując szaleńczo 
szalikiem w barwach Gryffindoru.
Gwen White, kapitanka, była przez wszystkich przytulana, zewsząd dobiegały ją słowa uznania. 
James także miał się przyłączyć do grupowego uwielbienia, gdy do Pokoju wpadła profesor 
McGonagall.
-Jest już cisza nocna!- zawołała.- Także cieszę się z sukcesu Gryffindoru, ale już wystarczająco się 
naświętowaliście. Pora spać!
Jednym ruchem różdżki zgasiła wszystkie świece. Gryfoni jęknęli przeciągle, a nauczycielka
 zawróciła, by przejść przez obraz w ścianie. Gdy tylko zniknęła w powietrzu zaczęły unosił się 
malutkie płomyki, które kolejno podpalały świece. Impreza wciąż trwała w najlepsze, nawet prefekci 
nie wracali na nic uwagi.
James zaśmiał się cicho, uradowany takim obrotem sytuacji. Spojrzał z entuzjazmem na swoich 
przyjaciół, którzy byli równie rozpromienieni.
-Profesor McGonagall się wścieknie, gdy się dowie.- roześmiał się Mike.
-I co z tego? Widać, że ona także się cieszy!- Aria tego dnia nie rozstawała się z uśmiechem na 
twarzy.
-Ciekawe, czy ona umie grać w quidditcha…- zastanowił się James.
-Nie sądzę.- zaczęła Aria.- Przecież…
Złapała się gwałtownie za nadgarstek, urywając w połowie zdania. James i Mike wymienili 
przerażone spojrzenia, pomagając swojej przyjaciółce przyjąć prostą postawę.
Kolejny atak.

Na kogo padło tym razem…?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 21 listopada 2015

90. Demon.

Ten rozdział dedykuję MisterCrayzolkowi, który podpisuje się jako Mrs.Late.
Mój Boże. Uwielbiam Twoje komentarze.

Swoją drogą- jeśli chcielibyście się czegoś o mnie dowiedzieć udostępniam wam (jeszcze do niedawna mojego prywatnego) aska. Zadawajcie pytania, z chęcią na nie odpowiem: ask.fm/SmallMockingjay
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`

Tego dnia na ściany przybyła nowa warstwa zdjęć Rity Skeeter. Ginny szła korytarzem dumna jak paw. Od wczoraj nie widziała tej wstrętnej dziennikarki. A więc jednak udało się im ją złamać.
Gdy weszła do stołówki pierwsze, co się rzuciło w jej oczy to dziesiątki rozłożonych egzemplarzy „Proroka Codziennego”. Na każdym stoliku leżało ich kilka, a ci, którzy przybyli już na śniadanie właśnie zabierali się za lekturę. Z końca sali do rudowłosej radośnie machała Allie. Kobieta bez wahania dosiadła się do swojej przyjaciółki, po czym także chwyciła jeden z numerów „Proroka Codziennego”.
Na pierwszej stronie znajdowały się dwa ogromne zdjęcia Rity- te same, które wisiały na ścianach.
Ginny szybko przebiegła wzrokiem po tekście napisanym niżej:

RITA SKEETER- PRZYŁAPANA!
Wszyscy znamy Ritę Skeeter, która nigdy nie szczędzi uszczypliwych komentarzy i złośliwych recenzji. Tego jednak dnia pragniemy ukazać ludzkości jej brudne sekrety.
Skeeter od zawsze budziła strach w swoich niczego nieświadomych ofiarach. Ale czy na pewno powinniśmy obawiać się kobiety, która wciąż sypia z… pluszowym Hipogryfem?
Teraz już wiemy, że Rita ma słabość do Hipogryfów! Pytanie tylko, czy te prawdziwe także przytuliłaby do piersi?
Widzimy też, że najwyraźniej Ricie spodobała się męska moda. Postanowiła zapuścić wąsy! A może… to hormony źle zadziałały?
Możliwe, że niedługo się dowiemy. Pozostaje tylko pytanie: Czy potrafimy postawić się okrutnej Skeeter?
Podpisano: AG

-AG?- zapytała Ginny ocierając łzy śmiechu.
-Anonimowy Gnębiciel.- teraz i Allie wybuchła nieopanowanym śmiechem. Obie zaczęły chichotać w najlepsze, aż zaczęto się na nie oglądać. Jednak inni też byli w wyraźnie lepszym humorze.
W tym momencie do pomieszczenia wpadła bohaterka tego poranka i wszystkie śmiechy ucichły. Z furią zaczęło wyrywać gazety z rąk innych, rozrywając je na strzępy. W oczach miała amok, okulary przekrzywione, a włosy poczochrane. Trzęsącymi się ze złości rękoma wyciągnęła z kieszeni różdżkę i zaczęła wymachiwać nią zamaszyście. Zdjęcia ze ścian zaczęły opadać, by zaraz znów się do niej przykleić.
-POLICZĘ SIĘ Z TOBĄ, AG!- wrzasnęła.- KIMKOLWIEK JESTEŚ, POŻAŁUJESZ!
I pobiegła korytarzem. 
Zza rogu wyłoniła się młoda para mugoli, których najwyraźniej przyciągnął hałas. Z zaciekawieniem spojrzeli na ścianę. Ginny poczuła, że staje jej serce.
Zdjęcia czarodziei się ruszają.
Ale te… pozostały całkowicie nieruchome. Ginny wcześniej tego nie zauważyła. Allie najwyraźniej zadbała również o to.
Mugolska dziewczyna zaczęła cicho chichotać, a chłopak parsknął śmiechem.
                                             ~*~
Mike czuł, że torba ciąży mu na ramieniu. W końcu trzymał w niej opasłą książkę, którą wziął z blioteki. Zdawało mu się, że znalazł w niej odpowiedź na nurtujące ich pytanie: czym jest Kishan?
Wszyscy już spali. Mike wszedł do dormitorium. Postanowił, że nie może czekać do ranka. Potrząsnął ramieniem Jamesa i wyszeptał:
-James… Obudź się, James…
Chłopiec w końcu otworzył zaspane oczy.
-Mike. Która jest godzina?
Ignorując pytanie przyjaciela odpowiedział:
-Chyba… chyba znalazłem.
James poderwał się do pozycji siedzącej i zawołał:
-ZNALAZŁEŚ!?
-Cśśśśśś...- skarcił go Mike.- Obudzisz ich.
Wskazał na Rena i Matta, którzy także spali w najlepsze w tym dormitorium.
-Przepraszam.- młody Potter od razu zniżył głos.-Więc… udało ci się?
-Tak.- Mike nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na twarz.- Wstawaj, pokażę ci.
Razem przeszli na palcach do Pokoju Wspólnego.
-Chodźmy obudzić Arię.- powiedział Mike, kierując się w stronę schodów prowadzących do dormitorium dziewcząt.
-Nie!- zastrzegł go w panice James.
-Dlaczego?- jego przyjaciel zdawał się być kompletnie ogłupiały.
-Bo schody zmienią się w zjeżdżalnie i pobudzisz wszystkie dziewczyny.
-Skąd wiesz?- Mike w pośpiechu oddalił się od schodów.
-Tata mi mówił. To niesprawiedliwe, bo… Nieistotne. Pokaż, co masz!
Mike ściągnął torbę z ramienia i wyciągnął z niej podniszczony tom. Specjalnie zagiął wcześniej stronę, więc teraz odnalazł ją bez problemu.
Wskazał palcem jedno z pojęć. Oboje pochylili się nad książką.

Demon- postać zmarła, lecz pozostała na ziemi. W odróżnieniu od duchów nie jest przezroczysta, lecz na wpół materialna. Potrafi latać i nieoczekiwanie rozpływać się we mgle. Demonem pozostaje osoba, która już zmarła, lecz na ziemi robiła tak złe rzeczy, że świat umarłych nie chciał jej przyjąć do siebie. Demon może odczuwać ból, lecz potrafi też zabijać. Niewielu czarodziei wierzy w demony. Ci, którzy wierzą upierają się, że jest ich po prostu niewiele.

Chłopcy wymienili przerażone spojrzenia.
Wiedzieli, że myślą o tym samym- co takiego robił Kishan, że świat umarłych nie chciał przyjąć go do siebie, zsyłając z powrotem na ziemię?

I dlaczego nigdy o nim nie słyszeli, skoro czynił tak wielkie zło?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

A także na aska: ask.fm/SmallMockingjay




sobota, 14 listopada 2015

89. "To wariactwo...".

Ten rozdział dedykuję Adzedb (Agadb, mam nadzieję, że dobrze odmieniłam :) )
Dziękuję, że brnęłaś przez te wszystkie rozdziały aż do samego końca.
Dziękuję, że w ogóle ktoś to czyta. <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ginny obudziła się, sennie przecierając oczy. Jednym żwawym ruchem wyłączyła budzik. Niewiele myśląc wstała i pomaszerowała do łazienki. Trzeci dzień delegacji.
Gdy była już gotowa wyszła na korytarz z zamiarem udania się do jadalni. Wtedy jednak to ujrzała.
Wszędzie, dosłownie wszędzie- na drzwiach pokoi, ścianach korytarzy, a nawet na suficie!- poprzyklejane były kompromitujące zdjęcia Rity Skeeter. Ginny z trudem powstrzymywała śmiech. Ruszyła na śniadanie, czując na sobie oskarżycielki wzrok kobiet ze zdjęć.
Gdy tylko przekroczyła próg zauważyła, że radosny humor udzielał się wszystkim. Zewsząd dobiegały śmiechy i poszeptywania. Ginny czuła się jak niesiona na skrzydłach, gdy dosiadła się do stolika, przy którym siedziała Allie.
-Jesteś genialna.- powiedziała do swojej przyjaciółki.
-To jeszcze nie koniec.- złotowłosa wyszczerzyła zęby. Ginny uniosła brwi pytająco, nie zdołała nic wyczytać w twarzy Puchonki.
Skeeter nie pojawiła się na śniadaniu. Pani Potter zrobiło się jej nawet trochę żal- szybko jednak przypomniała sobie o nieczystych zagrywkach dziennikarki. Ma, na co zasłużyła.
Tego dnia obu kobietom uśmiech nie schodził z twarzy, pracowało się nawet trochę lepiej. Tak więc, gdy Ginny kładła się spać tego wieczoru w ogóle nie była zmęczona.
                                    ~*~
Biblioteka, późno w nocy. Mike pochylał się nad jakąś opasłą książką.
On, Aria i James postanowili, że każdej nocy jedno z nich będzie pełnić „wartę” w bibliotece. Musieli się dowiedzieć, czym tak naprawdę jest Kishan.
Uczy mu się lepiły, a w głowie kołatała się tylko jedna myśl: „mam brata”.
Był podekscytowany. Chciał go poznać. Czy też będzie czarodziejem?
Domyślał się, że to mało prawdopodobne. Przecież jego rodzice to mugole. Nadal nie miał pojęcia, jakim cudem się tu znalazł.
Pamiętał to, jakby to było wczoraj. Siedział spokojnie na łóżku, przeglądając swoje nowe podręczniki. Miał iść do mugolskiej szkoły.
Wtedy usłyszał zdumiony głos swojej mamy:
-Mike?! Coś do ciebie!
Był równie zdziwiony. Kto mógł do niego wysyłać listy? Mimo wszystko szybko zszedł na dół, jego ciekawość kazała gnać mu do przodu.
Tata niepewnie podał mu list. Mike dokładnie mu się przyjrzał. Zielonym atramentem wypisano jego adres- co go dziwiło, niezwykle dokładny.

Pan M. Montgomery
Mała sypialnia
Kingsway
Londyn

Lekko go to przeraziło. Jego uwagę przykuła pieczęć. Była bordowa z czymś w rodzaju herbu- lew, wąż, kruk i borsuk. Nie miał pojęcia, co może to oznaczać. Szybko jednak otworzył kopertę i przeczytał jej zawartość.

                                      HOGWART
                                         SZKOŁA
                       MAGII I CZARODZIEJSTWA
                     Dyrektor: Minerwa McGonagalll

       Szanowny Panie Montgomery,
      Mamy przyjemność poinformować Pana, że został Pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
      Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
      Z wyrazami szacunku.
                                                Minerwa McGonagall
                                                          Dyrektor
Przeczytał list kilka razy, wciąż nie wierząc własnym oczom. Ktoś sobie robi z niego żarty, to jasne.
Rodzice spoglądali na niego zniecierpliwieni.
-Mike? O co chodzi?- głos matki wyrwał go z zamyślenia. Podał jej list, wciąż rozmyślając o nim intensywnie.
-To niedorzeczne!- zagrzmiał jego ojciec.- To na pewno jakieś żarty!
Tak, jego tata miał rację. Przecież to tylko jakieś głupie żarty. Lub pomyłka. Żart lub pomyłka, żart lub pomyłka…
-No nie wiem…-jego mama się zawahała.- To wygląda realistycznie.
Cisza. Cisza napierająca zewsząd, dusząca i zaciskająca swe palce wokół jego płuc. Mike czuł, że nie może oddychać. Milczenie jeszcze nigdy nie przyprawiało go o ból głowy.
Trzęsącymi się rękoma jeszcze raz sięgnął do koperty.
-Tu jest spis książek.- powiedział słabym głosem. Jego tata natychmiast przechwycił kartkę.
-Tu jest podany adres…-wymamrotał w zamyśleniu. Marszczył czoło, jak zawsze, gdy nad czymś intensywnie rozmyślał.- To w Londynie. Ulica… Pokątna? Takiej nie ma, prawda, Lauro?
-Nie jestem tego pewna. Może…
Mike znał już odpowiedź. Jasne, że nie ma takiej ulicy. Desperacja i strach powoli zacieśniały swój uścisk. A jeśli to nie pomyłka? Jeśli naprawdę jest czarodziejem?
Nie, to wariactwo.
Ale mimo wszystko jest teraz tutaj, w bibliotece Hogwartu, a w kieszeni gniecie go różdżka. I wie, że to dopiero początek.
I nagle z rozmyślań wyrwało go to jedno słowo, które widniało na pergaminie w jego opasłej księdze. Czy to właśnie to, czego szukał?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com



sobota, 7 listopada 2015

88. Mam braciszka.

Ten rozdział dedykuję Edycie G, która wcześniej się nie udzielała, choć od dawna czyta mojego bloga.
Dla wszystkich tych, którzy czytają, a nie komentują: zacznijcie to robić :) To daje dużą motywację i aż ciepło się robi na sercu. 
I naprawdę- czytam wszystkie komentarze, od deski do deski.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To był drugi dzień delegacji. Tego wieczoru, już po pracy, podczas kolacji Ginny i Allie przełamały się i usiadły przy tym samym stoliku, co Rita Skeeter. Oczywiście- wcześniej rudowłosa naczytała się wiele głupstw w „Proroku Codziennym” na swój temat. Nie przejęła się jednak tym. W jej głowie pojawił się już plan zemsty.
Stolik, przy którym usiadły nie był oczywiście przypadkowy. Skeeter zajęta była rozmową ze swoim szefem.
-Nie uwierzy pan, co dzisiaj udokumentowałam. Jeden z zawodników…
Ginny patrzyła na kobietę z obrzydzeniem. Teraz uczepiła się kogo innego.
Allie, korzystając z nieuwagi reporterki, pochyliła się do przodu, pozornie sięgając po sól. W rzeczywistości jednak dolała kilka kropel eliksiru słodkiego snu do soku dyniowego znienawidzonej dziennikarki.
Gdy Gryfonka spytała swoją przyjaciółkę skąd takowy ma, ta odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem:
-Przezorny zawsze ubezpieczony.
Ginny przerażała myśl, co blondynka może mieć jeszcze w swojej torbie.
Udało się. Należało tylko czekać na efekt. Już po 5 minutach, gdy szklanka Skeeter była pusta, kobieta oznajmiła:
-Ależ to był ciężki dzień! Powinnam się przespać.
Po czym ze sztucznym uśmiechem wstała od stołu, rzucają pełne wyższości spojrzenie pani Potter. Ta jednak odwzajemniła uśmiech. Nic jej już nie popsuje humoru.
Allie i Ginny tak że się ulotniły, nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Odczekały 20 minut, po czym po cichutku zakradły się do pokoju numer 111. Blondynka lekko pociągnęła za klamkę- tak jak myślały, drzwi były zamknięte.
-Alohomora.- szepnęła Puchonka. Było już późno, dochodziła północ. Usłyszały cichy dźwięk otwieranych drzwi. Teraz weszły do środka bez najmniejszego problemu.
W dłoniach trzymały zapalone różdżki. Pierwsze, co Ginny rzuciło się w oczy to okulary i zielone pióro samonotujące, które leżały na szafce nocnej obok fotela. A następnie zobaczyły swą ofiarę- leżała w łóżku, przykryta kołdrą aż po samą szyję. Jej fryzura nie była już tak idealna, włosy sterczały na wszystkie strony. Ginny z trudem opanowała nerwowy śmiech. Teraz jej uwagę przykuły wielkie puchate bambosze stojące pod łóżkiem. Już miała wziąć się do roboty, gdy zauważyła, że Allie trzęsie się nieznacznie. Spojrzała na swoją przyjaciółkę z niepokojem. Okazało się, że blondynka zatykała sobie usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Rudowłosa patrzyła na nią rozkojarzona, a wtedy Puchonka wskazała na coś palcem. Teraz i Ginny z trudem opanowywała chichot.
Rita Skeeter miała coś pod głową. Wcześniej Gryfonka wzięła to za dodatkową małą poduszkę, lecz gdy przyjrzała się bliżej zauważyła, że to pluszowa zabawka- wielki, różowy hipogryf. Allie nieznacznie uniosła swój aparat fotograficzny, który miała zawieszony na szyi, a jej przyjaciółka szybko skinęła głową. Takowy aparat dostaje każdy reporter. Ten akurat należał do blondynki.
Pstryk. Błysk flesza. Przez chwilę Ginny pełna przerażenia miała wrażenie, że Skeeter się obudzi. Ta jednak tylko z grymasem na twarzy przekręciła się na drugą stronę. Eliksir działał wspaniale.
Teraz nadszedł ten moment. Pani Potter pochyliła się nad swoją ofiarą. Uniosła lekko trzęsącą się rękę wraz z różdżką i zaczęła zataczać koła nad twarzą kobiety. Po cichu szeptała zaklęcia.
Efekt był natychmiastowy- na twarzy Skeeter powoli wyrastały ogromne wąsy. Obie reporterki poczuły zastrzyk emocji- miały wrażenie, że znów mają 16 lat. Teraz ręka Ginny ani drgnęła. Gdy w końcu efekt był zadawalający- wąsy były ogromne, jeszcze większe niż wuja Vernona- Allie uniosła aparat. Pstryk. Jeszcze jeden raz błysnął flesz. Teraz obie kobiety wybiegły na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi. Ruszyły do pokoju 114- pokoju Ginny. Czuły się jak niesione na skrzydłach. A tam… już nie mogły się powstrzymać. Wybuchły gromkim śmiechem, niczym te głupiutkie nastolatki. Allie trzęsła się w charakterystyczny dla siebie sposób, Ginny natomiast zgięła się w pół, kurczowo trzymając za brzuch.
-To…było…świetne…- wysapała blondynka.
-Bezbłędne!- dopowiedziała ta druga.
Tej nocy jeszcze długo nie spały. Wciąż omawiały to, co się stało. Nie mogły doczekać się jutrzejszego poranka, by zobaczyć minę reporterki- nie cofnęły czaru, więc kobieta obudzi się z ogromnymi wąsiskami na twarzy. A zdjęcia…? Obie już dobrze wiedziały, co z nimi zrobić.
                                                  ~*~
James zajadał się śniadaniem w Wielkiej Sali. Choć po głowie chodziły mu różne czarne myśli, to nie dawał po sobie tego poznać. Aria i Mike także. Ich wyrazy twarzy były pogodne, niezmącone.
Do pomieszczenia wleciały sowy. James ze spokojem odebrał swój numer „Proroka Codziennego”. Zapłacił zwierzęciu, które natychmiast odleciało, żwawo machając skrzydełkami.
Już miał odłożyć gazetę na bok, gdy zauważył spory nagłówek: „GINEWRA POTTER- KOLEJNE WYBRYKI”. Szybko przeczytał artykuł. W jego głowie pojawiło się tysiące gniewnych myśli. Co za okropna, wstrętna, przebrzydła…
Mike wydał z siebie zduszony okrzyk. Gryfoni, którzy siedzieli w pobliżu spojrzeli na niego podejrzliwie. Chłopiec zaczerwienił się, a gdy wszyscy w końcu odwrócili wzrok, wyszeptał:
-Mam braciszka! Urodził się wczoraj nad ranem!
Aria i James wymienili zdumione spojrzenia.
-Nie mówiłeś, że będziesz miał brata.- wypalił w końcu młody Potter po chwili ciszy.
-Nie było okazji.- Mike wzruszył ramionami.
Kolejne sekundy upływały w milczeniu. W końcu James wyszczerzył zęby:
-To super! Gratulacje, stary!
Aria także się rozochociła. Z podekscytowaniem w głosie zawołała:
-Masz zdjęcie!?
Ich przyjaciel pokiwał z radością głową. Podał im fotografię, na której widniał… bobas. Po prostu, małe dziecko, nic szczególnego- przynajmniej zdaniem Jamesa.
-Oooch, ale on uroczy!- zaszczebiotała Aria, wpatrując się w zdjęcia jak urzeczona. Młody Potter kompletnie tego nie rozumiał- przecież to zwykły niemowlak.

-Tylko… czemu to zdjęcie się nie rusza?- zapytała po chwili ich przyjaciółka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 31 października 2015

87. Allie Haloway.

Ten rozdział dedykuję Toothleshoe 51, który podpisał się jako Marcel, jedemu z nielicznych chłopaków, którzy mnie czytają.
Chłopcy, mężczyźni, jesteście tu? :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ginny wybiegła ze swojego pokoju- niegdyś złote cyfry na drzwiach tworzyły liczbę 114. Ruszyła korytarzem prosto do 107, zapukała kilka razy i weszła. Tak jak myślała- jest w środku.
A mowa tu o jej przyjaciółce, Alyson Haloway. Jej piękne, długie blond włosy opadały falami na plecy. Oczy miały ciepły, migdałowy odcień. Cera- jasna i gładka. To po prostu śliczna kobieta.
Pracuje ona w „Proroku Codziennym” od 3 lat, więc krócej niż Ginny. Obie reporterki szybko znalazły wspólny język. Allie-bo tak karze nazywać siebie blondynka, nie znosi swojego pełnego imienia- także zajmuje rubrykę „SPORT”. Tyle, że ona w odróżnieniu od Ginny przeprowadza wywiady ze sportowcami, przed i po meczach.
Allie także uczyła się w Hogwarcie. Należała do Hufflepuffu. Teraz, rudowłosa nie jest w stanie uwierzyć, że wcześniej nigdy ze sobą nie rozmawiały. Kobieta ta wręcz promieniuje optymizmem, zaraża nim wszystkich wokoło. Wciąż się uśmiecha, lubi wszystkich- z jednym wyjątkiem, którym jest oczywiście Rita Skeeter. Allie nieraz już oberwała od niej po uszach.
Harry i Ron także szybko polubili Alyson, Hermiona była dosyć sceptycznie do niej nastawiona. Wystarczyło jednak pół godziny i ta ostatnia także ją pokochała. Blondwłosa jest naprawdę inteligentną kobietą, co musiało wzbudzić podziw Hermiony, która mimo wszystko wciąż jest najmądrzejsza z ich wszystkich.
Allie jest szczęśliwą singielką. Ginny nie jest w stanie pojąć, jak to możliwe, że tak ładna i pozytywna kobieta nie znalazła sobie męża. Ta jednak wciąż powtarza, że „gdzieś tam czeka na nią książę z bajki…”.  
I teraz blondwłosa piękność rozpromieniła się na widok swojej przyjaciółki:
-No i jak tam wrażenia po pierwszym dniu delegacji?- widząc jednak grymas na twarzy Ginny, dodała szybko:- Chyba nie najlepiej, co?
-Skeeter.- to jedno słowo wystarczyło, wszystko nagle stało się jasne.
Allie jednak uśmiecha się jeszcze szerzej. W jej policzkach pojawiły się dołeczki.
-Nie martw się, mnie też dopadła. W sumie to nic nowego, ta baba uwzięła się na mnie od kiedy powiedziałam jej, że ma ohydny kapelusz. Ale przecież to była szczera prawda, sama musisz przyznać.
Ginny parsknęła śmiechem, Allie także. Nawet jej śmiech był melodyjny i piękny, niczym śpiew syren.
Dopiero teraz rudowłosa zauważa, że ta druga nad czymś pracowała, niewielki hotelowy stolik był cały obłożony papierami, obok stał kałamarz z piórem. Pewnie redagowała artykuł do „Proroka”. Gryfonce zrobiło się nagle głupio- wparowała tu bez żadnej zapowiedzi, nie myśląc o tym, że może przeszkadzać.
-Wybacz, że tak nagle wpadłam. Musiałam ci przeszkodzić w pracy, co?- blondynka zaczęła energicznie kręcić głową, zaprzeczając.- Po prostu ta wścibska baba zaczyna mnie coraz bardziej irytować. Mam ochotę udusić ją przez sen, wchodzisz w to?
W oczach Allie rozbłysła radosna iskierka. Przez chwilę Ginny sądziła, że redaktorka wzięła jej propozycję na serio. Po chwili jednak Allie odezwała się z głosem pełnym podekscytowania:
-Nie musimy jej od razu dusić, ale… są przecież inne sposoby zemsty, prawda?
Kobiety uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo, konspiracyjnie.
-Prawda.
                                                         ~*~
James i Mike siedzieli w pokoju wspólnym Gryffindoru. Ogień w kominku powoli dogasał, tak samo jak temperament chłopców. Oboje lekko przysypiali w fotelach, co jakiś czas zastrzegając:
-Nie zasypiaj.
-Nie śpię.- zawsze odpowiadał ten drugi.
Rzecz jasna czekali na Arię. Dlaczego nie wraca tak długo? Nie mieli już wątpliwości, że Hagrid zabrał ją do Zakazanego Lasu. Nie mogli pozbyć się wrażenia, że stało się coś naprawdę złego.
James zauważył, że Mike otwiera usta, chyba chciał coś powiedzieć, ale w tym czasie obraz rozsunął się i do pomieszczenia powoli wkroczyła ich przyjaciółka. Zamiast tego chłopiec więc tylko ziewnął przeciągle.
-Jesteś!- zawołał z udawanym entuzjazmem James.- Możemy iść już spać?
Zauważył jednak, że brunetka jest wzburzona. Już dobrze znał tą minę. Stało się coś niedobrego.
-Co się stało?- Mike najwyraźniej też to zauważył.- Byłaś z Hagridem w Zakazanym Lesie?
Aria przysiadła na trzecim fotelu, wzięła głęboki oddech i wypaliła:
-Zdaje mi się, że widziałam Kishana.
Chłopcy wymienili zdumione spojrzenia, żaden z nich nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Przez chwilę James myślał, że jednak nie dał rady i zasnął, a to wszystko mu się śni.
Ale dziewczyna zaczęła bardzo dokładnie opisywać postać Kishana. Z każdą mijającą sekundą Aria przypominała sobie kolejne rzeczy- szczegóły, na które wcześniej nie zwróciła uwagi.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że postać, którą zobaczyła uśmiechała się złowieszczo. Jego czerwone oczy niebezpiecznie błyszczały. I choć 11- latka nie zwróciła na to uwagi-w końcu to jeszcze dziecko- to warto dodać, że jest przy tym zabójczo przystojny. Ma w sobie coś, co każe ci uciekać, a jednak chcesz zostać. Mrozi krew w żyłach, ale nie możesz oderwać od niego oczu, pociąga cię to.
-Z twojego opisu wychodzi na to, że jest to duch. Skoro ma postać 17-latka, to musiał umrzeć młodo.- mówił powoli James, w zamyśleniu marszcząc czoło.
-Nie.- brunetka stanowczo pokręciła głową.- To na pewno nie był duch.
-Ale żywy też nie może być.- wtrącił Mike.- Wiem, że czarodzieje żyją długo, ale mimo wszystko to nie możliwe, by przeżył do teraz.
A głowie Jamesa włączył się alarm: horkruksy. To by pasowało. Kishan zrobił to samo, co niegdyś Voldemort. Chłopiec uświadomił to sobie w niemym przerażeniu.
-On nawet nie wyglądał na żywą postać.- wyrwała go z zamyślenia Aria.- Ale na ducha też nie. Coś… po środku. Do tego rozpłynął się jak we mgle. Żywi tego nie potrafią, a duchy nie są aż tak materialne jak on, są wręcz przezroczyste.
James odetchnął z ulgą. Więc nie mogą to być horkruksy. Szybko jednak powrócił niepokój.
-Czym więc jest Kishan?- zapytał.
W tej chwili usłyszeli kroki na schodach. Z mroku wyłonił się chłopak z piątek klasy, prefekt. Miał na sobie niebieską piżamę, jego blond włosy były powyginane we wszystkie strony. Wzrok, zarówno jak i głos miał zaspany:
-Co wy tutaj jeszcze robicie? Wracajcie do dormitorium zanim wszystkich pobudzicie.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 24 października 2015

86. Koszmar na jawie.

Ten rozdział dedykuję Sophie Black. Wiedz, że czytam wszystkie Twoje komentarze.
I nie tylko Twoje :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Poddenerwowana Ginny wpadła do swojego pokoju w mugolskim hotelu. Rzuciła torbę na ziemię, różdżkę odłożyła na stolik. Usiadła na łóżku, od razu tego żałując. Materac był niezwykle szorstki i twardy, czuła się, jakby leżała na kamieniach.
Po chwili zawahania wyciągnęła rękę po różdżkę i zgrabnie nią machnęła. Materac urósł, sprawiając, że kobieta niemal się w nim zapadła. Natychmiast poczuła błogą ulgę, uśmiechnęła się lekko. Przecież zanim się ktoś zorientuje, cofnie zaklęcie i wszystko wróci do normy.
Przypomniała sobie jednak sobie o Skeeter i czar prysł. Czy ta okropna baba musi mieszać się w nie swoje sprawy?
Co z tego, że Ginny także była redaktorką? Do niej należy tylko mała rubryka „SPORT”, a w zasadzie do jej szefa, który na resztę nie ma wpływu. Skeeter nie omieszka jej oczernić. Widziała już niemal nagłówek : „GINEWRA POTTER- CZY ABY NA PEWNO NADAJE SIĘ NA ŻONĘ I MATKĘ?”
I pomyśleć, że aktualnie znajduje się z tą kobietą w jednym budynku. Wszyscy, którzy  pracują dla Proroka Codziennego tutaj są.
I wtedy sobie o czymś, a w zasadzie o kimś przypomniała. Natychmiast poderwała się z łoża i ruszyła ku drzwi, szybko naciągając buty na stopy. W progu jeszcze na chwilę przystanęła i przez ramię doprowadziła materac do jego starej postaci.
                                                  ***
Aria kroczyła za Hagridem przez Zakazany Las. U jej boku żwawo podskakiwał Kieł. Już się nie bała.
Była więc wyjątkowo dzielną dziewczyną, bo Las wyglądał co najmniej mrocznie. Drzewa, jakby się zmówiły, pochylały się ku sobie, całkowicie zasłaniając niebo. Przez ich łyse korony dostawało się tylko trochę światła. Otoczenie niemal promieniowało tajemniczością i złowieszczością. Dziewczyna czuła na sobie czyiś wzrok, jednak to nie zmąciło jej spokoju. Dopiero, gdy usłyszała w pobliżu jakiś szmer wzdrygnęła się lekko.
Hagrid niósł w ręku latarenkę, ona zapaliła różdżkę. Półolbrzym mówił:
-Toby to duży troll, więc powinnaś go zauważyć. Cholibka, do tej pory nie wiem, jak to możliwe, że mi zwiał.
W końcu stanęli na polanie.
-Teraz się rozdzielimy.- wytłumaczył Hagrid.- Jeśli zauważysz Toby’ego, wystrzel zielone iskry. Jeśli stanie się coś złego- czerwone. Możesz zabrać Kła, ale to niezwykły tchórz.
Dziewczyna przytaknęła, chociaż poczuła lekki niepokój. Zacisnęła palce mocniej na różdżce.
Ona ruszyła w prawą stronę, on w lewą. Już po kilku samotnych krokach Aria poczuła, że zrobiło jej się jeszcze zimniej. Szczelniej opatuliła się szalikiem w barwach Gryffindoru. Zdawało się, że chłód przenika ją do szpiku kości.
Szła jednak dalej przed siebie. Ten troll musi tu gdzieś być. Miała wrażenie, że z chwili na chwilę mrok coraz bardziej ją pochłania, zagarnia w swoje szpony. Wywołało to zamęt w jej 11-letniej głowie. Coś tu jest zdecydowanie nie tak.
Nagle usłyszała dziwny dźwięk- coś pomiędzy krzykiem dziewczynki a skrzypnięciem drzwi. Odgłos był coraz głośniejszy, mroził krew w żyłach, rozrywał bębenki w uszach. Aria poczuła się jak spetryfikowana, teraz naprawdę się bała. Chciała, by to ustało, lecz było coraz gorzej. Przycisnęła ręce do uszu, jednak niewiele to dawało.
Wtem nastała namacalna cisza, która jakby zawisła w powietrzu. Gryfonka dopiero po kilku sekundach otrząsnęła się z amoku. Rozejrzała się- no tak, Kła już nie ma. To prawdziwy tchórz, Hagrid miał rację.
A ona? Nie może być jak ten pies! Ruszyła pewnie przed siebie, chociaż serce biło jej tak mocno, jakby chciało wyfrunąć z klatki piersiowej. Nawet przez myśl jej nie przeszło, by wystrzelić czerwone iskry. Nie czuła też tego wszechotaczającego chłodu. Po prostu szła przed siebie, nie do końca tego świadoma. Chyba jeszcze nigdy się tak nie bała.
Poczuła pieczenie w lewym nadgarstku. Tam, gdzie widniała blizna. Upadła na kolana, ból stawał się nie do zniesienia. Jeszcze nigdy nie był aż tak silny.
Do jej uszu znów dobiegł ten dziwny, okropny dźwięk. Nasilał się wraz z pieczeniem. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, jej krzyk mieszał się z dobiegającym ją odgłosem.
I wtedy to zobaczyła. Chłopak wyglądający na około 17 lat. Twarz zdawałaby się być normalnej barwy, gdyby nie te oczy. Czerwone i dzikie, niebezpieczne. Włosy jasne, prawie białe. Na sobie miał zwykłą, czarną szatę. I pelerynę. Z TYM znakiem- przekrzywionym krzyżem.
Aria była pewna, że to Kishan.
Patrzyła na niego z nie ukrywanym już strachem, krzyczała jeszcze głośniej. Postać jednak nie zbliżała się do niej. Rozpłynęła się, zniknęła. Jakby w ogóle go tu nie było, jakby był tylko wspomnieniem.
Jednak Aria wiedziała, że to nie jest zwykłe przewidzenie. Wcześniej wypuściła różdżkę, zaczęła szukać jej w amoku. Nawet się nie zorientowała, że dźwięk, który jeszcze przed chwilą niezwykle ją niepokoił ucichł.
Na oślep przesuwała ręką po wilgotnej ziemi. Była w szoku. Miała nadzieję, że Hagrid usłyszał jej krzyk i że już tutaj idzie. Chce się stąd jak najszybciej wydostać.
W końcu znalazła różdżkę. Wyciągnęła ja wysoko w górę i ostatkami sił wystrzeliła czerwone iskry.
„Błagam, Hagrid. Zauważ je!”.
Mijały jednak cenne minuty, a ona wciąż tutaj tkwiła. Nie ruszała się z miejsca.
Postanowiła, że nie może tak leżeć i czekać na zbawienie. Wstała, dysząc przy tym ciężko. Włosy przysłaniały jej widok, więc odgarnęła je chaotycznie.
Powróciło uczucie zimna. Zatrzymała się, opierając o drzewo.
-HAGRID!- krzyknęła ile sił w płucach.- HAAAGRID!
Nikt jej nie odpowiedział.
Przymknęła oczy, kurczowo trzymając się grubego pnia. Musi się uspokoić. Nie może panikować. Hagrida nie ma. Trzeba radzić sobie samemu.
Znów ruszyła przed siebie, teraz jednak znacznie ostrożniej i wolniej. Gdzieś tutaj musi być wyjście.
-ARIA? ARIA!
To Hagrid. Była tego pewna. Prawie popłakała się ze szczęścia.

Zapominając o doskwierającym jej bólu i mrozie ruszyła przed siebie pędem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 17 października 2015

85. Jestem w pracy.

Ten rozdział dedykuję Julii Potter :) Życzę Ci powodzenia w pisaniu Twojego bloga i obiecuję, że gdy będę miała chwilę czasu to zajrzę :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tygodniowy wyjazd w ramach pracy był dla Ginny prawdziwą katorgą. Po pierwsze- obawiała się natarczywych pytań dziennikarzy, którzy wszędzie wścibią swój ciekawski nos. Po drugie- nie chciała zostawiać Harry’ego samego na 7 dni. Jak on sobie poradzi z domowymi obowiązkami i dziećmi?
Zwłaszcza teraz, gdy niepokoiła ją sprawa Kishana. Jak zwykle- wszystko dzieje się w nieodpowiednim czasie.
Była najlepszą dziennikarką sportową w Proroku Codziennym, więc to właśnie jej przypadała ta tygodniowa trasa. Została zakwaterowana w pewnym mugolskim hotelu- co jej zdaniem było szczytem głupoty. Z lekkim uśmiechem na twarzy postanowiła, że opisze to w swoim artykule. Może czarodziejów ciekawi mugolski styl życia?
Pokój wydawał jej się taki… niemagiczny. Obrazki, które się nie poruszają były dla niej absolutną nowością. Poczuła wręcz współczucie do Harry’ego i Hermiony, którzy dzieciństwo spędzili w takich oto domach. Usiadła na swoje łóżko, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Materac był zimny i twardy. Nie pozostało jej nic innego, jak przygotować się do pierwszego meczu.

Wszystkie siedem rozgrywek miało się odbyć na tym samym stadionie- oczywiście- zabezpieczonym na tysiące sposobów przed mugolami. Wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik.
Pierwszy mecz- Harpie z Holyhead przeciw Gargulcom z Gródka. Ginny w duchu kibicowała tym pierwszym- przecież kiedyś sama grała w tej drużynie, dopóki nie zaszła w ciąże. Na te wspomnienie poczuła, że przepełnia ją fala ciepła. To było tak dawno temu…
Naciągnęła kaptur na głowę, usiadła na zwykłym, nie rzucającym się w oczy miejscu. Za wszelką cenę starała się zachować anonimowość. Wolała nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby zorientowali się, że Ginny Potter tu jest…
A zawsze reagowali tak samo. Ogólne podniecenie, jakieś pytania zadawane w jej stronę przez dziennikarzy. Była już mistrzynią w umykaniu przed reporterami.
Ale teraz zauważyła zmorę swojej młodości. Charakterystyczne blond włosy, błysk okularów… Czy to Rita Skeeter? Jęknęła w duchu. Tak, to ona. Na tą babę nie ma mocnych.
Kobieta wzięła głęboki oddech, starając się nie patrzeć w stronę dziennikarki.
Byleby nie nawiązać kontaktu wzrokowego… Byleby nie nawiązać kontaktu wzrokowego… Patrzy się na mnie?”
Ginny ukradkiem spojrzała w jej stronę. Nie, kobieta była zajęta przesłuchiwaniem jakiegoś niskiego, przerażonego mężczyzny, który wyraźnie był mocno zestresowany. Skeeter unosiła brwi. Rudowłosa w duchu wspierała owego nieszczęśnika. Pewnie jutro zostanie obsmarowany w najnowszym wydaniu Proroka Codziennego.
Pojawiły się maskotki drużyn, jak zwykle przykuwające uwagę. Ryk widzów mieszał się z głosem czarodzieja, który komentował właśnie rozpoczynający się mecz. Zawodnicy zajęli swoje stanowiska i… zaczęło się.
Samo pisanie artykułu wydawało się dla Ginny bardzo łatwe. Dorobiła się już pióra samonotującego, podobnego do tego, które miała Skeeter. Tylko, że jej nie było wściekle zielone, lecz szkarłatno-złote- w barwach Gryffindoru. Tak więc, szeptem relacjonowała mecz, a jej pióro podrygiwało na pergaminie niczym miotły na boisku.
Mecz skończył się szybko- wygrały Gargulce z Gródka, 250:190. Ginny postanowiła jak najszybciej uciec z miejsca zdarzenia, zanim ktoś ją rozpozna. Pech chciał, że akurat gdy wstała, ktoś na nią wpadł, rozlewając gorącą kawę na jej kurtkę. Był to na oko 18-letni chłopak, który zaczął gorączkowo przepraszać. Kobieta szybko wyciągnęła różdżką, by się osuszyć. Już miała odejść, gdy młodzieniec zawołał:
-Hej! Ty jesteś Ginny Potter!?
Stało się. Usłyszeli to też inni. Kobieta przeklęła w duchu chłopaka i zaczęła rozpychać się łokciami. Słyszała za sobą głos młodego czarodzieja:
-Poczekaj! Jestem twoim fanem, proszę, zaczekaj!
Dopadła ją Reeta Skeeter. Poczuła flesz na oczach, słyszała skrobanie samonotującego pióra. Wiedziała, że jej się za to oberwie w artykule, który na pewno sporządzi dziennikarka, lecz mimo to nie odpowiadała na żadne pytania. Krzyknęła tylko rozwścieczona:
-W PRACY JESTEM!!!
Po czym czmychnęła między tłum ludzi.
                                                       ***
James, Aria i Mike nie mieli bladego pojęcia jak Nick Harvey dowiedział się o Kishanie. Mogli się jedynie domyślać- Puchon pewnie czytał już kiedyś tą legendę, a teraz, kiedy zobaczył przekrzywiony krzyż na nadgarstkach ofiar, taki sam jak w książce, złączył fakty. Cała szkoła szybko się o tym dowiedziała. W bibliotece jak nigdy dotąd pojawiła się cała masa uczniów- wszyscy chcieli przeczytać legendę. Ci, którzy mieli szczęście dorwać się do książek, w których była ona dostępna, opowiadali ją innym, oczywiście trochę ją modyfikując. Wnioski pozostały jednak takie same: w szkole są Wybrani, którzy mogą to wszystko powstrzymać. Zadawano więc sobie jedno pytanie: kto nimi jest?
Było do przewidzenia, że jako pierwsze padnie nazwisko „Potter”, przecież syn musiał odziedziczyć „to coś” po ojcu. James jednak nie dawał po sobie znać, że może być jednym z Wybranych, Mike i Aria też, więc uczniowie szybko się znudzili. Wciąż jednak mieli ich na oku.
Aurorzy teraz byli dosłownie wszędzie: w Wielkiej Sali, na błoniach, w klasach, a nawet w Pokojach Wspólnych domów. James po całym dniu wciąż czuł na sobie ich wzrok. To było nie do zniesienia.

Pierwszy szlaban u Hagrida. Pomimo tego, że był już początek marca, to wieczory wciąż były ciemne i zimne. Chłopcy obiecali, że poczekają na Arię w Pokoju Wspólnym aż wróci, więc ta ruszyła na dół, gdzie stał już gajowy. Pomachał jej radośnie ręką, ona odpowiedziała tym samym gestem. Naprawdę lubiła tego gościa. Teraz jednak była pełna obaw.
-Co dzisiaj robimy?- zapytała. W myślach powtarzała: „Tylko nie Zakazany Las, tylko nie…”
-Zakazany Las!- odpowiedział dziarsko Hagrid, gdy żwawo ruszyli w stronę jego chatki. Dziewczyna jęknęła w duchu.- Jak skończymy wcześniej robotę, to może załapiemy się na herbatkę. Sprawa wygląda następująco: miałem sobie trolla, zwał się Toby. To dobry troll. Lecz pewnego dnia wypuściłem go do Zakazanego Lasu i… ślad po nim zaginął, cholibka. Musimy go odnaleźć… Niech skonam, on na pewno na mnie czeka!
Chwila ciszy. Aria analizowała wypowiedź Hagrida, w myślach obliczając ilość wypadków, które mogą ich spotkać tej nocy.
-Ale nie miej pietra, Aria! Razem damy radę. Swoją drogą bardzo dobrze zrobiłaś dając nauczkę temu okropnemu Ślizgonowi. Ale nie mów o tym Profesor McGonagall.
Dziewczyna zaśmiała się cicho. Od razu poprawił jej się humor.
Z chatki wyskoczył Kieł, który prawie przewalił Gryfonkę, gdy się na nią rzucił, liżąc jej twarz z radością. Gajowy musiał go odganiać.

Aria zapaliła różdżkę i ruszyła za Hagridem zastanawiając się, co kryje w sobie mrok dzisiejszej nocy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com