W zeszłym tygodniu Wigilia, w tym nowy rok...
Co za szaleństwo. Ostatnio rozdział w tym roku.
Tak więc bawcie się dobrze. I niech 2017 będzie naszym rokiem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hugo i Fred weszli za Nestorem Roditi do ogromnej sali.
Chłopcy od razu zorientowali się, że jest to odpowiednik
hogwartowej Wielkiej Sali, którą znali z tylu wspaniałych opowieści swoich
rodziców. Tylko zamiast czterech, ogromnych stołów było ich aż pięć. Nad każdym
wisiała chorągiewka w danym kolorze. Wyglądało na to, że uczniowie byli
usadzeni od najmłodszych do najstarszych; przy stole z niebieską flagą
siedzieli na oko 11-12 latkowie, a ci przy stole czerwonym, który stał na samym
końcu, mogli być już nawet dorośli.
Wnętrzne zdobiły liczne- a to ci niespodzianka- kolumny,
które dzielnie podtrzymywały ogromne sklepienie. Gdzieniegdzie pojawiały się
rzeźby przedstawiające różne postaci- Fred domyślił się, że to bogowie greccy. Wielkie
okiennicy wpuszczały promienie słońca, które odbijały się od diamentowego
żyrandola. Na samym końcu sali swój stolik mieli nauczyciele, z honorowym
miejscem dla dyrektora.
Chłopcy niemal zapomnieli o jego obecności. Oboje lekko
się wzdrygnęli, gdy ten się odezwał:
-Możecie usiąść przy stole niebieskim. Potem idźcie za
innymi niebieskimi chłopcami, zaprowadzą was do dormitorium, gdzie możecie
odpocząć. Gdy już to zrobicie, przyjdźcie do mnie.
I oddalił się w stronę swego miejsca. Gdy szedł, uczniowie
falą powstawali, by skłonić mu głowę, a następnie znów siadali i powracali do
beztroskich rozmów, jakby nic się nie stało.
Chłopcy wymienili spojrzenia, po czym ruszyli do stołu
niebieskiego. Gdy tylko zrobili krok, wszystkie spojrzenia skierowały się w ich
stronę. Hugo nieco skulił się w sobie. Tak jak jeszcze niedawno śmieszyło go to
ogólne zainteresowanie jego osobą, tak teraz zaczęło go to nieco irytować i
peszyć. Zdał sobie sprawę, że wszyscy ucichli, wlepiając w nich wzrok. Hugo nie
wiedział, że stoi w miejscu, dopóki kuzyn nie pociągnął go za ramię.
Na twarzy Freda malował się absolutny spokój. Z uśmiechem
dążył przed siebie dziarskim krokiem, co jakiś czas puszczając komuś oczko, lub
machając ręką na powitanie.
Co za mała gnida. Taki pewny siebie.
Gdy wreszcie zasiedli do stołu- a droga trwała całe wieki-
ogólna cisza ustała, a ci, którzy stracili ich z oczu musieli pogodzić się z
tym faktem. Natomiast Niebiescy wciąż wpatrywali się w nich podejrzliwie. Fred
zabrał się za jedzenie- a Hugo postanowił pójść w jego ślady, bo głód w żołądku
wyżerał mu dziurę na wylot.
Chłopiec zauważył, ze wszystko przy tym stole jest
niebieskie- oprócz jedzenia i białego, jedwabnego obrusu. Ale za to półmiski,
puchary, sztućce, talerze- wszystko to opływało w błękicie. Hugo spojrzał na
stół obok, gdzie górowała zieleń. Na kolejnym jeszcze barwa żółta, dalej
pomarańczowy i na samym końcu czerwony. Grecy dbali o detale. I najwyraźniej
lubili tęczę.
Na samym środku stołu stał posążek przedstawiający jakąś
boginię. Na pozostałych stołach posążki różniły się; wyglądało na to, że każdy
pion miał swojego boga przewodniego. To dosyć niezwykłe.
Hugo odczytał z postumentu: Hera. Nie miał pojęcia, kim ona była.
Jednak Fred najwyraźniej czytał mu w myślach:
-Tak, też to zauważyłem. To Hera, opiekunka rodzin. Może
jest patronką Niebieskich, bo są oni najmłodszym pionem i ma się ona nimi
opiekować?
Hugo wzruszył ramionami, jednak musiał przyznać, że nawet
robi to sens. Zabrał się za jedzenie, w chwili, gdy ktoś się do nich odezwał.
Był to chłopak siedzący naprzeciwko. Hugo spojrzał na niego krytycznie. Czy
wciąż nie zrozumiał, że grecka paplanina jest mu obca? Czy ktoś tutaj w ogóle
umie mówić po angielsku?
Chłopak najwyraźniej się poddał, a reszta posiłku minęła w
spokoju.
Hugo i Fred posłusznie podążali za niebieskimi chłopcami,
gdy wszyscy rzucili się ku wyjściu.
~*~
James powoli składał ostatnią szatę, by złożyć ją w swoim
kufrze.
To, jak beznadziejnie się czuł było wręcz nie do opisania.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiał ze swoimi przyjaciółmi. Nie to, że wciąż
nie dowierzał temu, co zrobiła Aria, to jeszcze sponiewierały nim wyrzuty
sumienia, bo przecież sam też nie do końca był w porządku.
Do tego ten wypadek, który stał się ostatnio nie dawał mu
spokoju. Widział, że Aria stała się po nim jeszcze bardziej załamana, smutna, jakby
straciła chęci do życia. Znał swoją przyjaciółkę bardzo dobrze i wiedział, że
musiało stać się coś złego. Nie była potworem i pomimo, że nie znosiła swojej
siostry to nigdy bez przyczyny nie zrobiłaby jej krzywdy. A Diana miała
tendencję do irytowania ludzi. Musiała powiedzieć coś, co przechyliło szalę i
sprawiło, że Aria nie była w stanie dalej dusić w sobie złości. I James
naprawdę to rozumiał. W końcu sam nieraz bił się z Albusem, gdy ten nie dawał
mu spokoju.
I bardzo chciał wiedzieć, co takiego się stało. Ale nie
potrafił przerwać ciszy. Za żadne skarby nie mógł powiedzieć prostego „cześć”. Nie po takim czasie milczenia.
Miał wrażenie, że coś się złamało i tego nie da się już naprawić. Że nic nigdy
nie będzie już takie samo.
A pragnął tego najbardziej na świecie- by znów wszystko
powróciło do normy. Był w stanie wybaczyć Arii tajemnicę o Charlesie. Miał
nadzieję, że i oni wybaczą mu to, że zataił swoje letnie spotkanie z Kishanem.
Ale nie potrafił zrobić pierwszego kroku, by zakończyć tę katorgę. Był po
prostu tchórzem. Nie zasługiwał na to, by nazywać się Gryfonem.
Najgorsze wyrzuty sumienia czuł wobec Mike’a. Wiedział, że
cała sprawa dotknęła go najbardziej, bo to on niczego nie zataił, to on
pozostał szczery i uczciwy. James był boleśnie świadom jego obecności, gdy
pakował swój kufer na łóżku obok. Wystarczyłoby tak niewiele, by rozpocząć
rozmowę i zakończyć ten beznadziejny spór. Jeden krok w bok i znalazłby się
naprzeciwko niego. Ale był to najtrudniejszy do pokonania dystans, na który James
nie był w stanie się odważyć. Miał wrażenie, że nie podoła.
Wyjeżdżali na przerwę świąteczną. Być może to ostatnia
szansa, by rozstać się w pokoju. Już miał to zrobić, już otwierał usta, by
powiedzieć… cokolwiek, gdy Mike odwrócił się w jego stronę.
Ich oczy się spotkały na jedną, krótką chwilę. Przez ten
moment nadzieja odtańczyła radosną sambę w umyśle Jamesa.
Jednak Mike się odwrócił, chwycił swój kufer i wyszedł z
pokoju, pozostawiając Jamesa sam na sam ze swoimi uczuciami.
A co czuł Mike?
Czuł się zdradzony. Oszukany. Zniweczony. I to przez swoich
najlepszych przyjaciół.
Co oni sobie w ogóle myśleli? Jak mógł im zaufać?
Aah, Mike to ten
miły i naiwny, i tak wybaczy, jeśli nie powiemy mu prawdy. On nie potrafi się złościć.
Cokolwiek byśmy zrobili, on i tak będzie stał przy nas i nam pomagał, będzie
posłuszny jak pies, jeśli tylko na niego zagwiżdżemy.
Otóż nie. Dobry Mike zniknął.
Nie zamierzał być już tym miłym, pomocnym człowiekiem,
który zawsze pozostaje lojalny swoim przyjaciołom. Oto, dokąd go to
doprowadziło. Jego „przyjaciele” grali mu na nosie, podczas gdy on, jako jedyny
pozostał wobec nich szczery.
Jak mógł być tak naiwny?
Koniec z tym.
Teraz zamierzał palić mosty.
Dobrotliwego Mike’a skrył głęboko w sobie, a na
powierzchnię wypłynął ten zimny, zobojętniały na słowa innych człowiek. Nie
przejmował się skruchą w oczach Jamesa, ilekroć ten na niego spojrzał. Nie obchodziło
go to, jak czuła się Aria po tym wypadku z siostrą, ani dlaczego to zrobiła.
Nie tego nowego Mike’a. Nowy Mike nie zwracał uwagi na
uczucia innych. Nowy Mike pokaże wszystkim, na co go stać. Że nie jest tylko
miłym kujonem, który boi się sprzeciwić.
Może gdzieś w głębi niego kiełkował się żal, ilekroć
spoglądał na Jamesa, lub współczucie i chęć ochrony, gdy widział Arię obrzucaną
oskarżającymi spojrzeniami ze względu na Dianę. Ale tłumił te uczucia w
zarodku. Nie było dla nich miejsca.
Spali WSZYSTKIE mosty.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay