TRZASK!
W Pokoju Wspólnym Puchonów rozległ się szum i tupanie nóg.
James nie wiedział, co właśnie się stało, gdyż on i reszta jego przyjaciół
zostali w dormitorium, w którym wcześniej toczyli rozmowę wraz z dorosłymi.
Minęło jakieś poł godziny, a oni wciąż dyskutowali na ten
temat. Annie, Aria i Leo nie mogli poradzić sobie z tym, co się stało-
bezustannie obarczali się winą.
-To nie wasza wina.- mówiła Rosie.- Zostaliście po prostu
wykorzystani.
I choć każdy potwierdzał jej słowa, w burzy uczuć zdawało
się to mieć małe znaczenie. Atmosfera była tak ciężka, że James marzył, żeby
coś się stało. Cokolwiek. Bezczynność doprowadzała go- a może i ich wszystkich-
do szału.
I wtedy coś się stało. Jednak zamiast ekscytacji, James
poczuł dreszcz niepokoju. Natychmiast wybiegł do Pokoju Wspólnego, gdzie ujrzał, że wejście zostało wysadzone, a
¾ uczniów gdzieś zniknęło.
Rachel spojrzała na swoje rodzeństwo, które najwyraźniej
szykowało się do wyjścia.
-Co się tutaj stało?- spytała, podchodząc bliżej.
Emily i Thomas mieli na twarzach popiół, a ich włosy
poczochrane były na wszystkie strony. I nagle wiadomo było, kto stoi za
destrukcją wejścia.
-Nie mogliśmy tak dłużej tu siedzieć bezczynnie.- odparła
Emily, wskazując palcem na dziurę w ścianie.- Więc postanowiliśmy coś z tym
zrobić.
-Dacie wiarę, że nauczyciele zamknęli nas tu za pomocą
zaklęć?- w głosie Thomasa pobrzmiewało oburzenie.- Też mi coś! No, w każdym bądź
razie, poradziliśmy sobie z tym.
Z miejsca wybuchu wciąż unosił się dym i pył, sterty gruzu
leżały bezczynnie na podłodze.
-Subtelnie.- stwierdził Al, patrząc na ten widok.
-Tak.- Thomas był dumny z tego, co zrobił.- A teraz idziemy
skopać kilka tyłków.
-Super, chodźmy!- zawołała Annie, która nagle odżyła. Wszystko
w niej krzyczało desperacko, by zrobić coś- cokolwiek i polepszyć sytuację
szkoły.
Emily zawahała się.
-MY idziemy. Ale wy… Jesteście za mali. Wspólnie
stwierdziliśmy, że młodsi uczniowie nie wychodzą poza teren szkoły, chyba że
stanie się coś złego i będą do tego zmuszeni.
-No chyba żartujesz.- stwierdził Leon, który tak samo jak
Annie, aż tryskał niecierpliwością i rządzą zemsty.
-Nie, to bez sensu…- dodał solidarnie Alex.
-Idziemy razem z wami!- krzyknęła burzliwie Aria.
Po chwili każdy już coś mówił, powstał ogólny szum i gwar
pełen protestów, spośród którego przebił się głos oburzonej Rachel:
-Emily, Tommy, nie możecie kazać nam bezczynnie tutaj siedzieć!
Thomas podszedł i delikatnie złapał swoją młodszą siostrę za
głowę, by na niego patrzyła.
-Przykro mi, Rach. Kocham cię jak szaleniec, więc nie
pozwolę ci iść. Wiem, że chcecie pomóc. To dobrze.
Rodzeństwo wyskoczyło przez dziurę. Potem jedno z nich-
Emily- wyciągnęło różdżkę i wypowiedziało zaklęcie, które utworzyło niewyraźną
barierę.
Annie prychnęła gniewnie.
-Nie mogę w to uwierzyć. Kretyni!
Rachel spojrzała na nią spod uniesionym brwi.
-To moje rodzeństwo.
Annie chyba chciała odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, lecz w
porę przerwał im Mike.
-Dajcie spokój. To superłatwe zaklęcie. Chyba nas nie
docenili.
Mike- specjalista od zaklęć- ruszył w kierunku wyjścia.
Kilka prób i oto bariera runęła.
Grupka młodych czarodziejów wybiegła na korytarz, gotowa do
walki.
Harry nie rozumiał tego, co się dzieje. W całym tym chaosie
ledwo dostrzegł, że z budynku Hogwartu wybiegają uczniowie trzecich, czwartych
i piątych klas, dołączając do tych z szóstych i siódmych. Mężczyzna upewnił
się, że jego synowie i ich przyjaciele pozostali w środku- nie dostrzegł ich,
jednak wiedział, że w całym tym zamieszaniu mógł coś przeoczyć. Gardło bolało
go od wykrzykiwanych zaklęć, a w głowie panowała pustka. Czekał, by wdrożyć
plan do życia. Powoli czuł, że jego eliksir
przestaje działać i znów traci całą magię. Niemo modlił się o bezpieczeństwo
swoich synów. I wszystkich innych uczniów, którzy nie zasługiwali na
przedwczesną śmierć.
James, Al, Rose, Aria, Mike, Alex, Rachel, Annie i Leo
wybiegli pokaźną grupką na dziedziniec szkoły. Po drodze spotkali nauczycieli,
którzy krzyczeli cos, by wracali z powrotem do środka. Jednak w całym tym
zamieszaniu nie byli w stanie zrobić nic więcej, bo zawahanie mogło ich
kosztować najwyższą cenę.
James, Al i Rose mieli tylko nadzieję, że są z dala od
swoich rodziców, którzy z pewnością od razu rzuciliby się w ich stronę, nie
zwracając uwagi na latające wszem zaklęcia.
Otaczał ich czysty… chaos. W całej swej postaci. Nie można
było ogarnąć wzrokiem tego, co się tak właściwie dzieje. Czas zwalniał i
przyspieszał. Czarodzieje padali na ziemię i krzyczeli, a demony, które
pojawiały się i znikały niczym mgła, wciąż pozostawały w pełni sił. James
wiedział, że jest tylko jeden sposób, by to zakończyć.
-Musimy zwrócić ich przeciwko sobie!- krzyknął w gwarze
rzucanych zaklęć.- Tylko demon może zabić demona!
Z tą myślą ruszyli do walki, jednak… nie mieli pojęcia, co
teraz zrobić. Ufali dorosłym, którzy na pewno mieli już jakiś plan.
Walczyli. Walczyli, choć nie znali zbyt wielu zaklęć. Choć
ledwo stali na nogach, które nagle stały się jak z galarety. Młode serca waliły
jak oszalałe. Gdzie się podziała pewność siebie? Strach ujął całą dziewiątkę za
gardła.
Byli tylko dziećmi.
Jednak trwali w walce. Ich myśli pędziły jak oszalałe.
James miał tylko nadzieję, że nic nikomu się nie stanie. On
i reszta jego grupy postanowiła trzymać się blisko siebie, o ile było to w
ogóle możliwe. James kątem oka wciąż zerkał na swojego młodszego brata, Ala,
który trzymał się blisko Rachel. Dziewczyna była niezdarna, to fakt. Ale
walczyła jak lwica, bez najmniejszego potknięcia. Starszy Potter myślał o tym,
że jeśli ktoś ma już umrzeć z ich dziewiątki, to niech będzie to on.
Na twarzach Annie i Leona malowało się takie samo zacięcie,
a walczyli ramię w ramię, nacierając z wściekłością na Laylę. Aria natomiast natychmiast
rzuciła się na Charlesa, który materializował się i znikał, śmiejąc się
szyderczo. Dziewczyna miała wrażenie, że demon patrzy w właśnie jej oczy, nie
zwracając uwagi na cały tłum czarodziejów, który go otaczał i atakował. Alex i
Rose rzucali liczne zaklęcia, starając się włożyć w to całą swoją siłę. Mike
radził sobie najlepiej- znał najwięcej zaklęć- i tak jak James, napierał na
Kishana.
Demony co jakiś czas wysyłały ze swoich widmowych różdżek
zielony promień, pod którego mocą czarodzieje padali jak muchy, wypruci ze
wszelkich emocji i życia.
Nagle okropny ból przeszył nogę Jamesa. Czy to właśnie to?
Czy umiera? Widok zamazał mu się przed oczami. Upadł na samym środku walki,
myśląc, że to koniec. Zamknął oczy. Jednak rozrywający ból pozostał tylko w tej
przeklętej nodze.
Ktoś odciągnął go na bok, poza zasięg walki. Oparł się o
drzewo.
Otworzył oczy.
Obok niego siedziała Aria, która kurczowo zaciskała dłoń na
swojej bliźnie w kształcie przekrzywionego krzyża, który niegdyś pozostawił na
jej skórze Kishan. Kątem oka James zobaczył, że niektórzy mają ten sam problem-
wszyscy, którzy kiedyś zostali ofiarami Kishana, chwytali się za lewy
nadgarstek z grymasem bólu, gdzie widniała blizna. Wśród nich był pan Harris,
nauczyciel obrony przez czarną magią. Co miał z tym wspólnego James i jego
noga?
Pozostała część grupy zebrała się wokół niego i Arii.
-Co się stało?- zawołał Alex, klękając obok nich.
-Blizna.- odarła z bólem Aria.- Kishan znów atakuje.
-Musi być jakiś sposób, żeby to przerwać!- stwierdziła
zaniepokojona Annie, spoglądając na Rose, która myślała gorączkowo.
-James, co z twoja nogą?- zapytała jego kuzynka,
najwyraźniej nie mając pojęcia, co zrobić.
-Ja… nie wiem.
Nagle Mike odetchnął głęboko.
-Po walce z Kishanem w tamtym roku zraniłeś sobie nogę, gdy
byliśmy w pomieszczeniu z wodą. Pamiętasz? Wdało się zakażenie.*
James poczuł, że szumi mu w głowie. Przed oczami zaczęły
pojawiać się czarne plamki.
-Tak, ale przecież… Pani Pomfrey powiedziała, że to
wyleczyła…- odparł z trudem.
-To może być to.- Rose uniosła swój głos z przejęcia.
-Dzisiaj, gdy zraniłam się w rękę z blizny wyleciała czarna
kropla… Myślicie… Myślicie, że to może być jakaś trucizna?
Rose gwałtownie wciągnęła powietrze.
-No jasne! Mieliśmy to ostatnio na zielarstwie! Jest
roślina, której listki potrafią przyciągnąć truciznę i oczyścić z niej organizm!-
mówiła gorączkowo dziewczyna. Jej myśli pędziły niczym wiatr.- Nazywał się…
Aurum. To taki złoty kwiatek, bardzo charakterystyczny, świeci w ciemności,
profesor Neville mówił, że rośnie w Zakazanym Lesie, ale to bardzo rzadka
roślina…
Mike patrzył ze smutkiem na dwoje swoich najlepszych
przyjaciół, którzy siedzieli teraz bezradnie pod drzewem, krzywiąc się z bólu.
Wiedział, że to jego misja.
-Znajdę go. Pójdę do Zakazanego Lasu.
Przez chwilę słychać było tylko świst zaklęć i odległe
krzyki.
-To niebezpieczne. Pójdę z tobą.- zaoferował Alex.
-Ja też. W trójkę damy radę.- dodał Leon
-Nie.- westchnął Mike.- W trójkę będziemy łatwiejszym celem.
Sam mogę zostać niezauważony. Dam radę.
-Ale Mike…- zaczął niepewnie Albus, który klęczał ze łzami w
oczach obok swojego omdlałego brata. Ten widok łamał serce.
-Naprawdę. Nie musicie się o mnie bać. Znam dużo zaklęć.-
brzmiał dosyć pewnie, choć wszystkie jego zmysły krzyczały, by tego nie robił.
Rose czuła, że wszystko jest nie tak. Przeczucie, okropne
przeczucie ją dopadło… Miała wrażenie, że niedługo stanie się coś okrutnego. Że…
już kiedyś to słyszała. Nie była do końca pewna, dlaczego. Jej zmysły
przytłumił niepokój.
-Na pewno?- zapytała cicho Rachel.
-Tak. Wy zanieście chorych do bezpiecznego miejsca. Nie mamy
wiele czasu.- odparł Mike, po czym uklęknął blisko swoich przyjaciół, którzy
patrzyli na niego mętnym wzrokiem.- Wrócę szybko. Trzymajcie się cało.
James ledwo co zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Niewyraźnie widział twarz swojego zmartwionego przyjaciela.
-Mike, nie mu-
-Muszę. Zrobię to dla was. Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi.-
złapał Jamesa pokrzepiająco za ramię.- Widzimy się niedługo, bracie.
Już wstawał, gdy Aria delikatnie złapała go za rękę.
-Mike. Dziękuję. Kochamy cię.
Mike przełknął z trudem.
-A ja was.
To nie było pożegnanie. Musiał wrócić.
I wróci.
Mike ruszył do Zakazanego Lasu, choć panika cisnęła się na
jego umysł. Jakie zło mogło się teraz tam czaić? Przecież, jeśli pójdzie tam sam,
będzie niezwykle łatwym celem. Ale nie. Musi to zrobić. Dla swoich przyjaciół. Potrzebowali
go, jak jeszcze nigdy. Kto wie, czy te zatrucie nie może ich zabić? Przecież
nigdy nie reagowali na nie aż tak gwałtownie. James żył z nim cały rok, nawet o
tym wie wiedząc.
To dodało mu odwagi. Wbiegnie do lasu i wróci stamtąd równie
szybko, jak przyszedł. Złoty kwiatek, który świeci w ciemności. To dosyć łatwy
obiekt. W Zakazanym Lesie zawsze jest ciemno.
Przeszedł obok chatki Hagrida, gdzie Kieł szczekał
przeraźliwie. Kilka czarodziejów siedziało tutaj i leczyło swoje rany. Mike
szybko umknął w cień drzew, mając nadzieję, że go nie zauważą. Przez chwilę
zaparło mu dech w piersiach. Zakazany Las był jeszcze gorszy, niż zapamiętał.
Bez chwili zawahania, ruszył biegiem przed siebie. Adrenalina dodała mu sił, a
przyświecał mu jeden cel.
Po 10 minutach biegu zwolnił. Czuł, że powoli braknie mu
tchu. Płuca bolały go bardziej, niż kiedykolwiek w życiu, ale wiedział, że nie
może się zatrzymać.
Już dawno przestał słyszeć rzucane zaklęcia, nie widział już
poświat, które rzucały różdżki. Tylko on, jego własna różdżka i stan niepokoju.
Przeczucie, że może stać się coś złego.
Nie. Nie stanie się nic złego. Wróci razem z kwiatkiem. Był
potrzebny swoim przyjaciołom. Musi wrócić.
Prawda?
Szata Hogwartu łopotała na wietrze. Nałożył ją na siebie w pośpiechu, gdyż nie chciał walczyć w piżamie. Pomyślał o ostatnich dwóch latach spędzonych w Hogwarcie. To były najlepsze dwa lata jego życia. O tym, jak bardzo był dumny z bycia Gryfonem.
Szata Hogwartu łopotała na wietrze. Nałożył ją na siebie w pośpiechu, gdyż nie chciał walczyć w piżamie. Pomyślał o ostatnich dwóch latach spędzonych w Hogwarcie. To były najlepsze dwa lata jego życia. O tym, jak bardzo był dumny z bycia Gryfonem.
Odważnym Gryfonem.
Ta myśl dodała mu sił. W imię Godryka Gryffindora ruszył
jeszcze szybciej, wymijając drzewa, choć ledwo dyszał.
Aria i James. Nie może ich zawieść.
Pomyślał o tym, gdy pierwszy raz spotkał ich w pociągu.
Najpierw Arię, a potem Jamesa. To oni go zaakceptowali, pomimo mugolskiego
pochodzenia. To oni pokazali, co jest dobre, a co złe w świecie czarodziejskim.
To im zaufał, gdy tak bardzo bał się tego, kim okazał się być.
Dzięki nim był szczęśliwy.
Teraz on pomoże im.
Potknął się o wystający korzeń, jednak puścił to mimochodem.
Dyszał ciężko, w głowie mu się kręciło jak jeszcze nigdy dotąd. W końcu się
zatrzymał i przytrzymał pnia drzewa, by nabrać powietrza.
Zgiął się w pół i poczuł, że zaraz zwymiotuje. Ile tak biegł
przez ten przeklęty labirynt drzew? Znalazł się na niewielkiej polanie. I wtedy
go zobaczył.
Złoty kwiatek! Jaśniał z daleka, rzucając bladą poświatę.
Wstrzymując oddech, czym prędzej ruszył w jego stronę. Nogi
miał jak z waty. Cały jego umysł krzyczał z radości i podniecenia. A
równocześnie paniki. Szybko. Szybko! Zanim będzie za późno.
Nachylił się i ujął delikatnie kwiatek, jednak zanim go
zerwał- usłyszał za sobą kobiecy głos. Wypowiedziała zaklęcie, którego nie
znał. Brzmiało jak bełkot.
I wtedy trzy płaskie ostrza wbiły się w jego plecy,
wychodząc brzuchem. Popatrzył na nie i dostrzegł na klingach własną krew i niewyraźne
odbicie swojej twarzy.
Ktoś cofnął ostrza, a Mike upadł, czując okropny ból w
żołądku. Oddychał ciężko, ciężej niż po biegu. Czuł na swoich palcach własną
krew, gdy przytrzymywał rany na brzuchu. Nie mógł złapać tchu.
Ale musiał wstać. Musiał! Kwiatek jest tak blisko. Wciąż go
widział. Chciał wyciągnąć dłoń, jednak nie miał na tyle siły.
Znów usłyszał kobiecy głos, znów te samo zaklęcie. Layla?
Był tego niemal pewien. Znów poczuł ból, tym razem w nogach i rękach.
Z paniką pomyślał o swoich przyjaciołach, którzy go
potrzebowali. Nie. Nie. Nie może ich zawieść. Nie może!
Zobaczył, jak jego własna krew wylewa się na trawę. Był tak
bezradny. Czym… czym było to zaklęcie?
Potem usłyszał je jeszcze raz. Ostrza przebiły jego pierś.
Niewyobrażalny ból nim wstrząsnął, wypluł krew i jęknął. Nie mógł oddychać.
Patrzył na ostrza wystające z jego piersi i na odbicie
swoich mętnych oczu. Już wiedział, co się dzieje.
Po prostu dał się złapać. A to była kara. Był naiwnie łatwą
ofiarą dla żądnej krwi demonicy.
Ostatkiem myśli powrócił do swoich mugolskich rodziców,
którzy nie mieli pojęcia, co się właśnie dzieje. Poczuł łzy w oczach i gorycz w
gardle. Czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy? Pomyślał też o młodszym bracie,
który już go nie pozna. Mike poczuł żal na myśl, że już nigdy się nie dowie,
czy ten malec poszedł w jego ślady i także ma w sobie krew czarodzieja.
Krew, krew… krew była wszędzie. A go ogarnął nagle dziwy
spokój. I wszystko to przestało mieć znaczenie.
Ostatnie, co widział to złoty kwiatek. Upragniony, złoty
kwiatek, który także przestał być nagle ważny.
________________________________
*Nawiązanie do: 105. Krzyk.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay
Czemu musisz kończyć w takim momencie?! I proszę, nie zabijaj Mike'a! Ani Jamesa, ani Arii! Nie przeżyje jak im coś zrobisz!
OdpowiedzUsuńJejku ale super rozdział! I proszę nie zabijaj Mike'a. A ja będę teraz odliczać dni do soboty. :)
OdpowiedzUsuńGinny
Proszę, nie uśmiercaj Mike'a ani James'a ani Arii. Błagam!!!!!
OdpowiedzUsuńHermiona Granger
Powiem tyle:......................................................................................................................................Wow........................................................................, a tak poza tym to zabijaj sobie kogo chcesz, tylko nie pozwól Layli wypatroszyć Mike'a, bo było by to trochę...nieprzyjemne dla żołądka. Poza tym...gdzie jest mój ulubieniec, Perides??? Czekam tylko na moment, w którym na Dziedziniec wjedzie Liam na Kle, z wbitym w głowę prętem i powie, że na OITDMI nie ma dobrych ciastek i przyjechał włączyć się w impreze(no bo czym byłaby taka balanga bez gościa z prętem w głowie, nie?). Poza tym dlaczego nie zamieściłaś w rozdzialiku mojego ulubionego tekstu Roniątka, a mianowicie: "Hermiono, jestem głodny." Albo niech dołączy się GZG, czyli Gang Zmutowanych Goblinów z Gringotta? Albo głodne mandragory w sprawie sami wiecie czego w krypcie sami wiecie której. To by było coś. O albo...Dobra już więcej pozostawiam twojej wyobraźni. Albo niech Lilka powie, że kupiła sobie piesełka w zoologicznym i okazało się, że to Cerber, który uciekł z Hadesu, w poszukiwaniu czerwonej piłeczki do gryzienia(takie nawiązanie do Percy'ego Jacksona) i zrobiłby "Z BUTA WJEŻDŻAM, CZŁOWIECZKI!!!", a Lilka i Hugo jechaliby mu na grzbiecie. Mniejsza z moimi chorymi pomysłami.
OdpowiedzUsuńWeny życzę i pozdrowionka składam.
Kiedyś komentowałam jako Hermiona Weasley, ale stwierdziłam, że potrzebuję czegoś bardziej oryginalnego, więc od dzisiaj nazywam się
BATONIKOŻERCA
Po pierwsze: nie zabijaj Mika'a, bo w tedy nic by nie miało sensu! Po drugie: gdzie Perides?! A po trzecie: super rozdzialik 😃
OdpowiedzUsuńHey, przez ostatnie trzy tygodnie miałam jakiś dziwny nawyk. Ogólnie cały czas poświęcałam na naukę (takie tam wszystko na ostatnią chwilę) i nie mogłam sobie pozwolić na ani chwilę przyjemności. Jednak dopiero teraz zorientowałam się, że co sobotę wchodziłam na Twój blog, sprawdzłam czy wstawiłaś rozdział (jeśli tego sie robiłaś co jakieś 5 minut odświerzałam stronę), a jak już był do naszej dyspozycji to wyłączałam go nie czytając i dopiero wtedy szłam spokojnie spać :|
OdpowiedzUsuńTaki stan...
Chyba Twój blog stał się moim nawykiem
A teraz idę wszystko nadrobić :) i czekam na dzisiejszy rozdział.
Z góry przepraszam za wszystkie błędy
Pozdrawiam
-Paulina
Okej, nie chce być jakimś natrętem czy coś i wiem że pewnie wczoraj nie miałaś czasu, ale muszę się zapytać:
OdpowiedzUsuńGDZIE ROZDIALIK?!?!?!?!
Kiedy rozdział?!
OdpowiedzUsuńOkrutna, zła i podła. Jak zrobić wam to mogłam?
OdpowiedzUsuńNo przepraszam :c Wiem, że to słabe, że ostatnio wciąż miewam jakieś obsuwy z rozdziałami, jednak jedno musicie wiedzieć: nie wynika to z mojego lenistwa, tylko po prostu z braku tego głupiego czasu. Wiem, że wciąż to powtarzam, no ale... staram się jak mogę. A ten zaległy rozdział pojawi się, mam szczerą nadzieję, już jutro! c:
nie :c tylko go nie zabijaj plosiee</3
OdpowiedzUsuńKiedy notka???
OdpowiedzUsuńMa być podobno dzisiaj☺
UsuńDziś ale o której???
UsuńNo tego to Ci powiedzieć nie mogę xd
Usuńwtedy, gdy go napiszę :p. Nie no, obstawiam jakoś 20
UsuńOkej będe czekać😊😊😊
UsuńSzanuję cudzy czas, możliwość do pisania itp. ale serio mi się nudzi i nie pogardziłabym rozdziałem:'(
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, oby się udało wygrać tą walkę, będzie bardzo ciężko przez cały czas demony wykorzystywały niewinnych chcących się wykazać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zamknęli dzieci w dormitoriach, a ci jednak przełamali zaklęcia, o nie, o nie tylko nie Mike on nie może zginąć to tak jak w tym śnie było...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia