Okna biblioteki rozleciały się z ogłuszającym trzaskiem, zapewne stawiając na nogi cały
Hogwart. Ziemia zatrzęsła się zwalając z półek książki. Trójka przyjaciół
popatrzyła po sobie bezradnie, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z ciężkiego szoku.
James spojrzał na rękę Arii, która dalej krwawiła niemiłosiernie. Ujął ją, by
lepiej przyjrzeć się ranie.
-Nie wygląda za dobrze. Mike, znasz zaklęcie?
Chłopak natychmiast kiwnął głową i ruszył do przodu, drżącą
dłonią wyciągając różdżkę z kieszeni piżamy. Jednak dziewczyna szybko cofnęła
rękę, wyrywając ją z uścisku, odczuwając przy tym niemały ból.
Zignorowała to i zacisnęła zęby. Nienawidziła łez, które
cisnęły jej się na oczy. Coś dudniło jej w głowie, nie pozwalając jej się
skupić. Ucisk w gardle wcale nie chciał zelżeć.
-Co… Co ja narobiłam?- powiedziała, a jej głos brzmiał
słabo.- Nie chciałam. Naprawdę, nie chciałam…
Nie była w stanie przekazać wszystkiego, co cisnęło jej się
na usta. Choć chciałaby powiedzieć tak wiele, kompletnie brakło jej słów.
Szok. Ogromny szok i poczucie winy zdominowało ją tak
bardzo, że odebrało jej kompletnie mowę. Jednak jej przepełniony rozpaczą i
paniką wzrok mówił sam za siebie. Jej przyjaciele dostrzegli to i rozumieli ją
bez najmniejszego problemu.
Mike powiedział:
-Daj spokój. Nie ma na to czasu. Lepiej…
-Właśnie. Nie ma czasu!- dziewczyna ruszyła szybko w stronę
drzwi.- Musimy zawiadomić dyrekcję zanim będzie za późno.
Jednak na korytarzach już kręcili się zdezorientowani uczniowie.
Ich zaspane miny i pogniecione piżamy mówiły same za siebie. Prefekci starali
się opanować cały szkwał, jednak wyraźnie nie mogli zapanować nad wzburzonymi
uczniami Hogwartu.
James poczuł, jakby cofnął się w czasie. Rok temu działo się
dokładnie to samo. On i jego dwójka przyjaciół wyszli z tejże biblioteki, mając
za sobą walkę z Kishanem. Teraz Kishan znów tutaj był, a oni czuli się tym tak
samo przytłoczeni jak poprzednim razem. Wtedy także zastali widok
zdezorientowanych uczniów wyrwanych ze snu- ale James niewiele z tego pamiętał,
bo przez swoją ranę w nodze czuł się kompletnie zamroczony.
Czym prędzej ruszyli pod gabinet dyrektora, wymijając
zmęczonych uczniów. Ktoś ich wołał po imionach, James chyba rozpoznał głos
swojego brata… Zignorował to jednak zupełnie. Wkrótce cała trójka stanęła przed
drzwiami, zdając sobie sprawę, że przecież nie zna hasła.
Jedyną opcją pozostało rozpaczliwe walenie w drzwi z
nadzieją, że profesor McGonagall tam jest i ich usłyszy. Jednak, zanim wdrożyli
plan w życie, drzwi otworzyły się z impetem i nie stanął w nich nikt inny, jak
sama pani dyrektor.
Omiotła zdzwionym spojrzeniem drugoklasistów i zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć, odezwał się James Potter:
-Profesor McGonagall, nie ma czasu na wyjaśnienia! Trójka
demonów właśnie atakuje Hogwart i potrzebna jest pilna pomoc!
Jego głos brzmiał desperacko.
Profesor McGonagall uniosła brwi.
-Potter, co ty…
-Proszę, pani profesor. Rozpętała się… III Bitwa o Hogwart.
Proszę nam zaufać.
Nauczycielka przez chwilę nic nie mówiła i po prostu
wpatrywała się w Jamesa Pottera, nie wiedząc, czy powinna się go posłuchać. Chłopiec
nawet nie wiedział, jak bardzo przypominał swojego ojca. Mówił tym samym
burzliwym tonem, a w jego przejętych oczach tańczyły te same ogniki. Niegdyś
zaufała pewnemu Potterowi i to ocaliło jej szkołę. Czemu nie powinna zrobić
tego i tym razem?
-Wezwę posiłki i zawiadomię nauczycieli.- odparła w końcu.-
Przekażcie prefektom, by zadbali o bezpieczeństwo młodszych uczniów. Oni powinni
wiedzieć, co robić.
Tak też zrobili. Uczniowie siódmych i szóstych klas stanęli
do walki, a pozostali zostali zaprowadzeni do schronów, którymi stały się
pokoje wspólne Hufflepuffu i Slytherinu- oba te pomieszczenia usytuowane były w
piwnicy, względnie najbezpieczniejszym miejscu. Gryfoni połączyli się z
Puchonami w ich pokoju wspólnym, natomiast Krukoni ze Ślizgonami. Tam czekały
na nich szaty szkolne, by uczniowie mogli nałożyć na siebie coś innego, niż
piżamy. Duża część jednak zignorowała ten fakt, będąc w kompletnym szoku.
Prefekci, którzy sami nie wiedzieli, co się dzieje, starali się opanować
sytuację.
Aria, James i Mike odsunęli się na bok. Pokój Puchonów był
ładny i przytulny, jednak nie na tym teraz skupiali się Gryfoni. Mike machał
różdżką nad raną Arii, która zasklepiała się powoli. Dziewczyna wciąż zaciskała
wargi i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w swoją rękę, jakby było jej
wszystko jedno. I tak też było. Czuła zupełną pustkę. James widział, że
dziewczyna z trudem powstrzymuje płacz.
Z tłumu wyłonili się Al, Alex, Rachel i Rose. James poczuł
ulgę na ich widok i widział to samo w oczach swojego brata. To był ten moment,
w którym oboje odłożyli zbędne przepychanki na bok i po prostu cieszyli się
swoją obecnością. Rachel miała obdarte kolano- James nie znał jej zbyt dobrze,
jednak wiedział, że jest trochę niezdarna. Teraz najwyraźniej rozglądała się za
swoim rodzeństwem, którego nie mogła znaleźć w tłumie.
-James!- Al usiadł na podłodze obok nich, a w jego ślady
poszli Rachel, Alex i Rose.- Wszystko w porządku? Co się stało?
Chłopak westchnął i spojrzał na Arię, która tylko kiwnęła
głową. Najwyraźniej chciała, by poznano prawdę.
Tak więc James opowiedział o całej sprawie z Charlesem
Alowi, Rachel, Rose i Aleksowi, bo wiedział, że może im zaufać. Uważał, że
zasługują na to, by poznać prawdę, zwłaszcza, że już kiedyś powierzył im
informacje o Kishanie i Layli. Czemu więc nie miałby opowiedzieć im o trzecim
ogniwie?
Mówił, a czas ciągnął się i ciągnął w nieskończoność. Co
jakiś czas dochodziły ich dźwięki wybuchów, krzyków i spadającego kamienia. Czy
Hogwart upadał?
Rachel w końcu znalazła swoje rodzeństwo, które odczuło wyraźną
ulgę, gdy ją znalazło. Dziewczynka potknęła się i wpadła w ramiona starszego
brata i siostry.
Alex przeklinał siebie za to, że nie zabrał swojej gitary.
Rose była wyraźnie zaniepokojona, co jakiś czas wspominając coś o jakimś śnie,
jednak nie chciała powiedzieć nic więcej na jego temat.
Chcieli móc zrobić cokolwiek, ale czy jako 11- i 12-latkowie
mieli jakikolwiek głos? Z pewnością nie. Wciąż byli dziećmi. Zostali więc
skazani na to, by pozostać w miejscu i czekać. Czekać, aż nadejdzie koniec.
~*~
Harry czuł, że łamie mu się serce na widok Hogwartu.
Hogwartu, który powoli lega w gruzach.
Co prawda, gdy przybył, nie wyglądał wcale tak źle. Ktoś
starał się ugasić pożar na jednej z wież, kolejna część muru oberwała zaklęciem
i rozpadła się w drobny mak. Nie wiedział, ile mają czasu.
Nad szkołą górowały trzy widma poruszające się z prędkością
światła. Były to ciemne smugi powietrza, które od czasu do czasu przybierały
postaci, by wznów wznieść się w powietrze i zdezorientować obrońców szkoły.
Harry miał ze sobą własną grupę szturmową. Wszyscy aurorzy,
a także inni pracownicy Ministerstwa Magii, między innymi Allie i Aaron, którzy
ramię w ramię stanęli do walki. Byli też Ron, Hermiona i Ginny- cała czwórka w
milczeniu wymieniała spojrzenia i wiedzieli, że historia właśnie zatacza koło.
Harry upewnił się, że Lily nic nie grozi, zostawił ją u
Molly, wypił eliksir, który przygotowała Hermiona i wyruszył do Hogwartu. To
było niesamowite, odzyskać swoją moc. Nagła strzykawka energii dodała mu sił i
pewności siebie. Kątem oka dostrzegł, że Ron z bojowym okrzykiem rusza do
walki.
Zrobił to samo.
Na miejscu nauczyciele i uczniowie- niektórzy wciąż w
piżamach- już toczyli walkę. Harry’emu serce podskoczyło na widok Hagrida,
który pruł przed siebie z różową parasolką. Było też trochę innych
czarodziejów, których Harry nie znał- najwyraźniej zewnętrzna pomoc.
Do walki wzniesiono kilkaset różdżek.
Harry znów poczuł się jak ten 17-latek, który broni swojej
ukochanej szkoły, swojego domu. Ciskał wszystkimi zaklęciami, jakie tylko znał.
Demony jednak nie słabły. Poruszały się szybciej, niż można było pojąć.
Materializowały się i znikały. Co jakiś czas zadawały swoimi widmowymi
różdżkami ciosy, być może kończąc kolejne życia. Co jakiś czas słychać było
tylko pojękiwania i krzyki. Czy to oznaczało śmierć? Czy ktoś już zginął? Harry
nie wiedział. Może nie chciał wiedzieć.
Zaklęcia świstały mu obok uszu, stracił z widoku swoich
bliskich. Skupił się jednak na obronie szkoły, bo tam, w środku- były jego
dzieci. Zauważył, że demony nie walczą wspólnie. Każde z nich unikało się, nie
współpracowało ze sobą, jakby… Nie byli sojusznikami. Harry nie wiedział, co to
oznacza. Jeszcze.
W jednym z widm dostrzegł Laylę, która jakby śmiała się z
niego. To ona żywiła się jego magią, a teraz niszczyła miejsce, które kochał.
Mężczyzna wściekł się. Dlaczego? Dlaczego demony nie słabną?
Minęła godzina, może nie. Ból dał o sobie znać, a Harry
czuł, że jego magia słabnie. Gdzie Ginny, Ron i Hermiona? Nawet nie zamienił z
nimi słowa przed walką. Nie było na to czasu.
Co jakiś czas ktoś padał u jego stóp, kompletnie bez życia.
Harry nie patrzył na ich twarze. Bał się. Biegł do przodu, uderzając w
kolejnego to demona, jednak jego zaklęcia nie dawały rezultatu. Dlaczego? Co
się dzieje?
Wtem oślepiło go światło i powietrze rozdarł krzyk i świst.
Gdy wszystko ucichło, Harry zorientował się, że leży na ziemi. Wstał szybko i
rozejrzał się wokół. Wokół szkoły powstała bariera, która wypchnęła demony poza
jej granicę. Trzy ciemne smugi zniknęły w Zakazanym Lesie.
Mężczyzna rozejrzał się, łapiąc rozpaczliwie powietrze.
Biegł przed siebie, by w końcu dostrzec zaniepokojone, ale znajome twarze. Ron,
Hermiona i Ginny byli lekko poranieni, ale żywi. I to się właśnie liczyło.
Nim zdążył do nich dotrzeć, dopadł go Hagrid, zamykając w
swoim niedźwiedzim uścisku.
~*~
Dźwięki ucichły. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy do pokoju
wspólnego Puchonów wpadła profesor McGonagall i kilku innych nauczycieli. James
nie zdziwił się na widok swoich rodziców i wujostwa. Poczuł natomiast żal,
widząc zmęczenie w ich oczach. Pochód zamykali Annie i Leon- czego James nie
był w stanie zrozumieć. Krukon i Ślizgon- powinni teraz być w dormitoriach
Slytherinu.
Profesor McGonagall skinęła na nich i ruszyła półokrągłym
tunelem do jednej z sypialni, ignorując pozostałych uczniów. James i reszta
posłusznie ruszyła za panią dyrektor, wchodząc do dormitorium.
James patrzył ze spokojem na pogiętą pościel, która leżała
na ziemi. Puchoni, którzy tutaj mieszkali musieli być przerażeni. Nic dziwnego.
Kto nie był?
On i jego brat szybko ruszyli do swoich rodziców, którzy
natychmiast ogarnęli ich w ogromnym uścisku. Nie potrzeba było słów- łzy ich
matki mówiły wszystko.
-Nie mamy zbyt wiele czasu. Bariera zaraz się złamie.-
dobiegł ich głos pani dyrektor.
James rozejrzał się po pokoju. Dyrekcja, Harry, Ron,
Hermiona, Ginny, Aria, Mike, Al, Alex, Rose, Rachel, Annie i Leo- wszyscy
stanęli w okręgu, a na twarzach malowało się takie samo zaniepokojenie.
Niektórzy jakby nie wiedzieli, co tak właściwie tutaj robią.
-Jesteśmy tutaj w takim gronie, ponieważ chcę poznać prawdę.
A wy…- objęła wzrokiem uczniów.- Możecie coś wiedzieć.
Przez chwilę panowała cisza. I w końcu odezwała się Aria.
Najpierw opowiedziała całą historię Kishana, Charlesa i
Layli, którą usłyszeli w bibliotece. Aria przypomniała wszystkim to, co działo
się w zeszłym roku, a mianowicie ich walkę z Kishanem. Następnie przeszła do
Charlesa, szybko wyjaśniając jego podstęp i to, co zrobiła. Na koniec głos jej
się załamał i skończyła, wpatrując się z poczuciem winy w ziemię.
James myślał, że to koniec historii. Ale wtedy odezwali się
też Annie i Leon i nagle chłopiec zrozumiał, co ta dwójka tutaj robi.
Opowiedzieli o swoich snach- o tym, że Layla wybrała ich
sobie jako swoje sługi. Wyznali, do czego ich zmusiła i jak to się stało, że w
końcu się odrodziła.
Leon, Annie i Aria. A więc to oni pomogli demonom się
wybudzić. Z jednej strony był szantaż, a z drugiej naiwność i chęć wykazania
się. Czy to czyniło ich winowajcami?
Cała trójka sprawiała wrażenie, jakby chciała po prostu
zapaść się pod ziemię. Ich słowa wypowiadane były urywanym tchem. Nie patrzyli
nikomu w oczy, zupełnie tak, jakby bali się dojrzeć w nich nienawiści. Upokorzenie obejmowało ich całych. Ich zdrowie
psychiczne wisiało na włosku- na ich sercach po prostu ciążyło poczucie winy.
Poczucie winy, za to, co się dzieje. I za wszystkie ofiary.
To zbyt wiele. Zbyt wiele, jak dla dzieci.
Profesor McGonagall chyba to zrozumiała.
-Dzieci.- wyszeptała.- Nie obwiniajcie się. Błędem było to,
że nikogo nie zawiadomiliście. Naszym błędem to, że niczego nie zauważyliśmy. Bagatelizowaliśmy
problemy. Wszyscy jesteśmy winni. Wy… zostaliście po prostu wykorzystani. To
nie wasza wina.
Jednak te słowa najwyraźniej do nich nie dotarły.
W tym momencie ziemią zatrząsnął ogromny wybuch. Rachel
wpadła na Ala, który przytrzymał ją dzielnie. Dyrektorka zawołała:
-Już czas! Wracamy do walki.
-Ale…- odezwał się Mike.- Demonów nie da się pokonać. Demona
może zabić tylko inny demon.
Harry spojrzał na chłopca.
-Jest to więc pora, by zmienić taktykę.
-Tato!- zawołał James.- Ja chcę pomóc. Proszę…
Al natychmiast stanął obok niego.
Ojciec uśmiechnął się lekko.
-Wiem. Ale musicie nam zaufać. Wszystko będzie dobrze.
Ginny ucałowała synów na pożegnanie.
-Uważajcie na siebie. I nie róbcie głupstw. Jesteśmy z was
dumni.
Po czym drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając uczniów samym
sobie. Z góry znów dobiegały dźwięki bitwy. Z sufitu leciał tynk.
Jak długo ich schron przetrwa?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay
No nareszcie! Już myślałam że się nie doczekam!
OdpowiedzUsuńSuper! Myślałam, że się nie doczekam! Rozdział jak zwykle genialny w ogóle, tylko czemu w TAKIM momencie. Jestem bardzo ciekawa co się wydarzy. Mam nadzieję, że następny rozdział będzie za tydzień a nie za dwa.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Hermiona Granger
Rozdział genialny jak zwykle, a ja czekam na dzisiejszy rozdział:))) .
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, oby się udało wygrać tą walkę, będzie bardzo ciężko przez cały czas demony wykorzystywały niewinnych chcących się wykazać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia