sobota, 3 czerwca 2017

164. III Bitwa o Hogwart.

Okna biblioteki rozleciały się z ogłuszającym trzaskiem, zapewne stawiając na nogi cały Hogwart. Ziemia zatrzęsła się zwalając z półek książki. Trójka przyjaciół popatrzyła po sobie bezradnie, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z ciężkiego szoku. James spojrzał na rękę Arii, która dalej krwawiła niemiłosiernie. Ujął ją, by lepiej przyjrzeć się ranie.
-Nie wygląda za dobrze. Mike, znasz zaklęcie?
Chłopak natychmiast kiwnął głową i ruszył do przodu, drżącą dłonią wyciągając różdżkę z kieszeni piżamy. Jednak dziewczyna szybko cofnęła rękę, wyrywając ją z uścisku, odczuwając przy tym niemały ból.
Zignorowała to i zacisnęła zęby. Nienawidziła łez, które cisnęły jej się na oczy. Coś dudniło jej w głowie, nie pozwalając jej się skupić. Ucisk w gardle wcale nie chciał zelżeć.
-Co… Co ja narobiłam?- powiedziała, a jej głos brzmiał słabo.- Nie chciałam. Naprawdę, nie chciałam…
Nie była w stanie przekazać wszystkiego, co cisnęło jej się na usta. Choć chciałaby powiedzieć tak wiele, kompletnie brakło jej słów.
Szok. Ogromny szok i poczucie winy zdominowało ją tak bardzo, że odebrało jej kompletnie mowę. Jednak jej przepełniony rozpaczą i paniką wzrok mówił sam za siebie. Jej przyjaciele dostrzegli to i rozumieli ją bez najmniejszego problemu.
Mike powiedział:
-Daj spokój. Nie ma na to czasu. Lepiej…
-Właśnie. Nie ma czasu!- dziewczyna ruszyła szybko w stronę drzwi.- Musimy zawiadomić dyrekcję zanim będzie za późno.
Jednak na korytarzach już kręcili się zdezorientowani uczniowie. Ich zaspane miny i pogniecione piżamy mówiły same za siebie. Prefekci starali się opanować cały szkwał, jednak wyraźnie nie mogli zapanować nad wzburzonymi uczniami Hogwartu.
James poczuł, jakby cofnął się w czasie. Rok temu działo się dokładnie to samo. On i jego dwójka przyjaciół wyszli z tejże biblioteki, mając za sobą walkę z Kishanem. Teraz Kishan znów tutaj był, a oni czuli się tym tak samo przytłoczeni jak poprzednim razem. Wtedy także zastali widok zdezorientowanych uczniów wyrwanych ze snu- ale James niewiele z tego pamiętał, bo przez swoją ranę w nodze czuł się kompletnie zamroczony.
Czym prędzej ruszyli pod gabinet dyrektora, wymijając zmęczonych uczniów. Ktoś ich wołał po imionach, James chyba rozpoznał głos swojego brata… Zignorował to jednak zupełnie. Wkrótce cała trójka stanęła przed drzwiami, zdając sobie sprawę, że przecież nie zna hasła.
Jedyną opcją pozostało rozpaczliwe walenie w drzwi z nadzieją, że profesor McGonagall tam jest i ich usłyszy. Jednak, zanim wdrożyli plan w życie, drzwi otworzyły się z impetem i nie stanął w nich nikt inny, jak sama pani dyrektor.
Omiotła zdzwionym spojrzeniem drugoklasistów i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwał się James Potter:
-Profesor McGonagall, nie ma czasu na wyjaśnienia! Trójka demonów właśnie atakuje Hogwart i potrzebna jest pilna pomoc!
Jego głos brzmiał desperacko.
Profesor McGonagall uniosła brwi.
-Potter, co ty…
-Proszę, pani profesor. Rozpętała się… III Bitwa o Hogwart. Proszę nam zaufać.
Nauczycielka przez chwilę nic nie mówiła i po prostu wpatrywała się w Jamesa Pottera, nie wiedząc, czy powinna się go posłuchać. Chłopiec nawet nie wiedział, jak bardzo przypominał swojego ojca. Mówił tym samym burzliwym tonem, a w jego przejętych oczach tańczyły te same ogniki. Niegdyś zaufała pewnemu Potterowi i to ocaliło jej szkołę. Czemu nie powinna zrobić tego i tym razem?
-Wezwę posiłki i zawiadomię nauczycieli.- odparła w końcu.- Przekażcie prefektom, by zadbali o bezpieczeństwo młodszych uczniów. Oni powinni wiedzieć, co robić.
Tak też zrobili. Uczniowie siódmych i szóstych klas stanęli do walki, a pozostali zostali zaprowadzeni do schronów, którymi stały się pokoje wspólne Hufflepuffu i Slytherinu- oba te pomieszczenia usytuowane były w piwnicy, względnie najbezpieczniejszym miejscu. Gryfoni połączyli się z Puchonami w ich pokoju wspólnym, natomiast Krukoni ze Ślizgonami. Tam czekały na nich szaty szkolne, by uczniowie mogli nałożyć na siebie coś innego, niż piżamy. Duża część jednak zignorowała ten fakt, będąc w kompletnym szoku. Prefekci, którzy sami nie wiedzieli, co się dzieje, starali się opanować sytuację.
Aria, James i Mike odsunęli się na bok. Pokój Puchonów był ładny i przytulny, jednak nie na tym teraz skupiali się Gryfoni. Mike machał różdżką nad raną Arii, która zasklepiała się powoli. Dziewczyna wciąż zaciskała wargi i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w swoją rękę, jakby było jej wszystko jedno. I tak też było. Czuła zupełną pustkę. James widział, że dziewczyna z trudem powstrzymuje płacz.
Z tłumu wyłonili się Al, Alex, Rachel i Rose. James poczuł ulgę na ich widok i widział to samo w oczach swojego brata. To był ten moment, w którym oboje odłożyli zbędne przepychanki na bok i po prostu cieszyli się swoją obecnością. Rachel miała obdarte kolano- James nie znał jej zbyt dobrze, jednak wiedział, że jest trochę niezdarna. Teraz najwyraźniej rozglądała się za swoim rodzeństwem, którego nie mogła znaleźć w tłumie.
-James!- Al usiadł na podłodze obok nich, a w jego ślady poszli Rachel, Alex i Rose.- Wszystko w porządku? Co się stało?
Chłopak westchnął i spojrzał na Arię, która tylko kiwnęła głową. Najwyraźniej chciała, by poznano prawdę.
Tak więc James opowiedział o całej sprawie z Charlesem Alowi, Rachel, Rose i Aleksowi, bo wiedział, że może im zaufać. Uważał, że zasługują na to, by poznać prawdę, zwłaszcza, że już kiedyś powierzył im informacje o Kishanie i Layli. Czemu więc nie miałby opowiedzieć im o trzecim ogniwie?
Mówił, a czas ciągnął się i ciągnął w nieskończoność. Co jakiś czas dochodziły ich dźwięki wybuchów, krzyków i spadającego kamienia. Czy Hogwart upadał?
Rachel w końcu znalazła swoje rodzeństwo, które odczuło wyraźną ulgę, gdy ją znalazło. Dziewczynka potknęła się i wpadła w ramiona starszego brata i siostry.
Alex przeklinał siebie za to, że nie zabrał swojej gitary. Rose była wyraźnie zaniepokojona, co jakiś czas wspominając coś o jakimś śnie, jednak nie chciała powiedzieć nic więcej na jego temat.
Chcieli móc zrobić cokolwiek, ale czy jako 11- i 12-latkowie mieli jakikolwiek głos? Z pewnością nie. Wciąż byli dziećmi. Zostali więc skazani na to, by pozostać w miejscu i czekać. Czekać, aż nadejdzie koniec.
                                           ~*~
Harry czuł, że łamie mu się serce na widok Hogwartu. Hogwartu, który powoli lega w gruzach.
Co prawda, gdy przybył, nie wyglądał wcale tak źle. Ktoś starał się ugasić pożar na jednej z wież, kolejna część muru oberwała zaklęciem i rozpadła się w drobny mak. Nie wiedział, ile mają czasu.
Nad szkołą górowały trzy widma poruszające się z prędkością światła. Były to ciemne smugi powietrza, które od czasu do czasu przybierały postaci, by wznów wznieść się w powietrze i zdezorientować obrońców szkoły.
Harry miał ze sobą własną grupę szturmową. Wszyscy aurorzy, a także inni pracownicy Ministerstwa Magii, między innymi Allie i Aaron, którzy ramię w ramię stanęli do walki. Byli też Ron, Hermiona i Ginny- cała czwórka w milczeniu wymieniała spojrzenia i wiedzieli, że historia właśnie zatacza koło.
Harry upewnił się, że Lily nic nie grozi, zostawił ją u Molly, wypił eliksir, który przygotowała Hermiona i wyruszył do Hogwartu. To było niesamowite, odzyskać swoją moc. Nagła strzykawka energii dodała mu sił i pewności siebie. Kątem oka dostrzegł, że Ron z bojowym okrzykiem rusza do walki.
Zrobił to samo.
Na miejscu nauczyciele i uczniowie- niektórzy wciąż w piżamach- już toczyli walkę. Harry’emu serce podskoczyło na widok Hagrida, który pruł przed siebie z różową parasolką. Było też trochę innych czarodziejów, których Harry nie znał- najwyraźniej zewnętrzna pomoc.
Do walki wzniesiono kilkaset różdżek.
Harry znów poczuł się jak ten 17-latek, który broni swojej ukochanej szkoły, swojego domu. Ciskał wszystkimi zaklęciami, jakie tylko znał. Demony jednak nie słabły. Poruszały się szybciej, niż można było pojąć. Materializowały się i znikały. Co jakiś czas zadawały swoimi widmowymi różdżkami ciosy, być może kończąc kolejne życia. Co jakiś czas słychać było tylko pojękiwania i krzyki. Czy to oznaczało śmierć? Czy ktoś już zginął? Harry nie wiedział. Może nie chciał wiedzieć.
Zaklęcia świstały mu obok uszu, stracił z widoku swoich bliskich. Skupił się jednak na obronie szkoły, bo tam, w środku- były jego dzieci. Zauważył, że demony nie walczą wspólnie. Każde z nich unikało się, nie współpracowało ze sobą, jakby… Nie byli sojusznikami. Harry nie wiedział, co to oznacza. Jeszcze.
W jednym z widm dostrzegł Laylę, która jakby śmiała się z niego. To ona żywiła się jego magią, a teraz niszczyła miejsce, które kochał. Mężczyzna wściekł się. Dlaczego? Dlaczego demony nie słabną?
Minęła godzina, może nie. Ból dał o sobie znać, a Harry czuł, że jego magia słabnie. Gdzie Ginny, Ron i Hermiona? Nawet nie zamienił z nimi słowa przed walką. Nie było na to czasu.
Co jakiś czas ktoś padał u jego stóp, kompletnie bez życia. Harry nie patrzył na ich twarze. Bał się. Biegł do przodu, uderzając w kolejnego to demona, jednak jego zaklęcia nie dawały rezultatu. Dlaczego? Co się dzieje?
Wtem oślepiło go światło i powietrze rozdarł krzyk i świst. Gdy wszystko ucichło, Harry zorientował się, że leży na ziemi. Wstał szybko i rozejrzał się wokół. Wokół szkoły powstała bariera, która wypchnęła demony poza jej granicę. Trzy ciemne smugi zniknęły w Zakazanym Lesie.
Mężczyzna rozejrzał się, łapiąc rozpaczliwie powietrze. Biegł przed siebie, by w końcu dostrzec zaniepokojone, ale znajome twarze. Ron, Hermiona i Ginny byli lekko poranieni, ale żywi. I to się właśnie liczyło.
Nim zdążył do nich dotrzeć, dopadł go Hagrid, zamykając w swoim niedźwiedzim uścisku.
                                               ~*~
Dźwięki ucichły. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy do pokoju wspólnego Puchonów wpadła profesor McGonagall i kilku innych nauczycieli. James nie zdziwił się na widok swoich rodziców i wujostwa. Poczuł natomiast żal, widząc zmęczenie w ich oczach. Pochód zamykali Annie i Leon- czego James nie był w stanie zrozumieć. Krukon i Ślizgon- powinni teraz być w dormitoriach Slytherinu.
Profesor McGonagall skinęła na nich i ruszyła półokrągłym tunelem do jednej z sypialni, ignorując pozostałych uczniów. James i reszta posłusznie ruszyła za panią dyrektor, wchodząc do dormitorium.
James patrzył ze spokojem na pogiętą pościel, która leżała na ziemi. Puchoni, którzy tutaj mieszkali musieli być przerażeni. Nic dziwnego. Kto nie był?
On i jego brat szybko ruszyli do swoich rodziców, którzy natychmiast ogarnęli ich w ogromnym uścisku. Nie potrzeba było słów- łzy ich matki mówiły wszystko.
-Nie mamy zbyt wiele czasu. Bariera zaraz się złamie.- dobiegł ich głos pani dyrektor.
James rozejrzał się po pokoju. Dyrekcja, Harry, Ron, Hermiona, Ginny, Aria, Mike, Al, Alex, Rose, Rachel, Annie i Leo- wszyscy stanęli w okręgu, a na twarzach malowało się takie samo zaniepokojenie. Niektórzy jakby nie wiedzieli, co tak właściwie tutaj robią.
-Jesteśmy tutaj w takim gronie, ponieważ chcę poznać prawdę. A wy…- objęła wzrokiem uczniów.- Możecie coś wiedzieć.
Przez chwilę panowała cisza. I w końcu odezwała się Aria.
Najpierw opowiedziała całą historię Kishana, Charlesa i Layli, którą usłyszeli w bibliotece. Aria przypomniała wszystkim to, co działo się w zeszłym roku, a mianowicie ich walkę z Kishanem. Następnie przeszła do Charlesa, szybko wyjaśniając jego podstęp i to, co zrobiła. Na koniec głos jej się załamał i skończyła, wpatrując się z poczuciem winy w ziemię.
James myślał, że to koniec historii. Ale wtedy odezwali się też Annie i Leon i nagle chłopiec zrozumiał, co ta dwójka tutaj robi.
Opowiedzieli o swoich snach- o tym, że Layla wybrała ich sobie jako swoje sługi. Wyznali, do czego ich zmusiła i jak to się stało, że w końcu się odrodziła.
Leon, Annie i Aria. A więc to oni pomogli demonom się wybudzić. Z jednej strony był szantaż, a z drugiej naiwność i chęć wykazania się. Czy to czyniło ich winowajcami?
Cała trójka sprawiała wrażenie, jakby chciała po prostu zapaść się pod ziemię. Ich słowa wypowiadane były urywanym tchem. Nie patrzyli nikomu w oczy, zupełnie tak, jakby bali się dojrzeć w nich nienawiści.  Upokorzenie obejmowało ich całych. Ich zdrowie psychiczne wisiało na włosku- na ich sercach po prostu ciążyło poczucie winy. Poczucie winy, za to, co się dzieje. I za wszystkie ofiary.
To zbyt wiele. Zbyt wiele, jak dla dzieci.
Profesor McGonagall chyba to zrozumiała.
-Dzieci.- wyszeptała.- Nie obwiniajcie się. Błędem było to, że nikogo nie zawiadomiliście. Naszym błędem to, że niczego nie zauważyliśmy. Bagatelizowaliśmy problemy. Wszyscy jesteśmy winni. Wy… zostaliście po prostu wykorzystani. To nie wasza wina.
Jednak te słowa najwyraźniej do nich nie dotarły.
W tym momencie ziemią zatrząsnął ogromny wybuch. Rachel wpadła na Ala, który przytrzymał ją dzielnie. Dyrektorka zawołała:
-Już czas! Wracamy do walki.
-Ale…- odezwał się Mike.- Demonów nie da się pokonać. Demona może zabić tylko inny demon.
Harry spojrzał na chłopca.
-Jest to więc pora, by zmienić taktykę.
-Tato!- zawołał James.- Ja chcę pomóc. Proszę…
Al natychmiast stanął obok niego.
Ojciec uśmiechnął się lekko.
-Wiem. Ale musicie nam zaufać. Wszystko będzie dobrze.
Ginny ucałowała synów na pożegnanie.
-Uważajcie na siebie. I nie róbcie głupstw. Jesteśmy z was dumni.
Po czym drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając uczniów samym sobie. Z góry znów dobiegały dźwięki bitwy. Z sufitu leciał tynk.

Jak długo ich schron przetrwa?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

4 komentarze:

  1. No nareszcie! Już myślałam że się nie doczekam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Myślałam, że się nie doczekam! Rozdział jak zwykle genialny w ogóle, tylko czemu w TAKIM momencie. Jestem bardzo ciekawa co się wydarzy. Mam nadzieję, że następny rozdział będzie za tydzień a nie za dwa.
    Pozdrowienia
    Hermiona Granger

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział genialny jak zwykle, a ja czekam na dzisiejszy rozdział:))) .

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniały rozdział, oby się udało wygrać tą walkę, będzie bardzo ciężko przez cały czas demony wykorzystywały niewinnych chcących się wykazać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń