sobota, 29 października 2016

139. Głową w dół.

Taka refleksja na dzisiejszy wieczór:
Pomagamy komuś rzeczywiście, żeby komuś pomóc, czy po to, żeby zaspokoić swoją potrzebę dobrego mniemania o sobie?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`
Harry spojrzał na Hermionę, której policzki były zaczerwienione z oburzenia.
Odchrząknął, poprawił się na krześle i powiedział spokojnie:
-Hermiono, możesz jeszcze raz powiedzieć to samo, tylko….- zawahał się, widząc jej piorunujący wzrok.-….hmmmm…. nieco mniej chaotycznie?
Kobieta niespodziewanie spojrzała na Rona, jakby to wszystko była jego wina.
-A myślałam, że to ty jesteś tym niepojętnym.
Ron zastanowił się chwilę.
-Hej!
Ale Hermiona już kontynuowała:
-Czego tu nie rozumieć? Jest tak, jak myślałam! Tracimy naszą moc. Ta kobieta… ona z nas ją wysysa.- głos czarodziejki załamał się. Spojrzała z przerażeniem na swojego przyjaciela i męża, szukając wśród nich wsparcia.
Jednak Harry nie czuł się jakoś inaczej. Czy tracił moc? Nie sądził. Miał siłę, nastrój i pogodę ducha, jak zawsze. No, może to trzecie poddawałby wątpliwości. Ministerstwo Magii doszczętnie psuło jego pogodę ducha. Tak samo było z nastrojem. No i może siłą.
Kiedy ostatni raz używał jakiegokolwiek zaklęcia? Zakręciło mu się w głowie, gdy przechodził chwilę konsternacji, bo naprawdę nie był w stanie sobie tego przypomnieć. Wtedy nagle coś zaświtało i Harry chwycił się tego niczym wyjątkowo jasnej deski ratunku- dzisiaj rano, gdy przywoływał płaszcz, który zostawił w innym pokoju, a śpieszył się do pracy. Wszystko było normalne.
Ilekroć odtwarzał tę wizję w głowie, w tym większe popadał wątpliwości- czy aby na pewno płaszcz nie upadł zbyt daleko, jak na komendę „Accio”? I czy przypadkiem nie zahaczył o próg przedpokoju, co nie zdarzało się Harry’emu od… 5 klasy?
Spojrzał na Rona, który najwyraźniej także toczył w swojej głowie podobną wojnę. Tyle, że w jego przypadku był to nieco bardziej skomplikowany proces.
Harry spojrzał na Hermionę, pozostawiając Rona sam na sam ze swoją wewnętrzną walką.
-Może to było tylko chwilowe?
Kobieta zacisnęła usta. Uniosła różdżkę do górę, wyciągnęła ją w stronę Harry’ego i nim ten zdążył zareagować, zawołała:
-Drętwota!
Mężczyzna w pierwszej chwili poczuł przerażenie- mięśnie natychmiast mu zastygły, kurcząc się i powodując promieniujący ból. Jednak to znikło w ciągu sekundy- Harry znów poczuł się najnormalniej w świecie, jakby właśnie przed chwilą jego przyjaciółka wcale nie rzuciła na niego solidnego oszałamiacza.
Poczuł niespodziewany przypływ paniki. Więc to prawda. Czy on także stracił już swoją magię? Czy wkrótce stanie się bezsilny i pomarszczony, jak tamten czarodziej, którego znaleźli w podziemiach?
Wyciągnął różdżkę do góry i wykrzyknął pierwsze, co mu przyszło do głowy:
-Aquamenti!
Woda wytrysła do góry równym strumieniem, zalewając sufit.  Harry przez chwilę przyglądał się temu ze spokojem i satysfakcją, po czym szybko zmienił pozycje, wyrywając umysł Rona ze stanu wojennego zimną falą. Przyjaciel zaczął kaszleć i wydawać z siebie bulgocące dźwięki, a woda opadła gwałtownie, jakby ktoś zakręcił kurek. Potter zmarszczył czoło. Nie chciał powstrzymywać zaklęcia. Obserwowanie Rona w takiej sytuacji było dosyć zabawne.
Podczas gdy przyjaciel zaczął rzucać licznymi przekleństwami pod jego adresem, on wywołał zaklęcie jeszcze raz. Hermiona zajęta była upominaniem Rona, jednak zauważyła to, co stało się następnie: Harry ponownie wypowiedział to samo zaklęcie, jednak tym razem woda wzniosła się do góry na niecałe półtora metra i opadła na ziemię niczym zepsuta fontanna. Mężczyzna patrzył na to z szokiem, podczas gdy Ron w końcu doszedł do siebie, otarł mokrą twarz i zawołał:
-Levicorpus!
Harry wzniósł się gwałtownie do góry. Poczuł, jakby coś się zacisnęło na jego kostce, zwieszając go głową w dół. Spojrzał na swojego przyjaciela.
-Hej, postaw mnie na ziemię!
Ron wyszczerzył zęby.
-Ups, nie mogę.
Hermiona żachnęła się.
-Chłopcy, nie możemy marnować magii!
Chłopcy. Harry znów to odnotował, nawet, gdy wisiał głową w dół.
-Daj spokój, Hermiono!- zawołał ze śmiechem Ron.- Przecież…
Urwał, bo w tym właśnie momencie Harry zwalił się na podłogę z głuchym hukiem. Mężczyzna powoli wstał, poprawił okulary na nosie, przetarł bolący kark i spojrzał ze złością na swojego przyjaciela:
-Mogłeś mnie chociaż ostrzec.
Uśmiech spełzł z twarzy Rona z prędkością światła.
-Ja nic nie zrobiłem.
Znów wycelował różdżkę w stronę Harry’ego, który tylko jęknął. Jasne, może być kozłem ofiarnym, czemu nie!
Upadł, uderzając się w kolano. Coś znowu ciągnęło go za kostkę. Ale zamiast wznieść go do góry po prostu przewaliło go na ziemię. I tyle.
Mężczyzna uniósł głowę i popatrzył po swoich przyjaciołach. Na ich twarzach krył się niewyrażalny ból.
A więc jednak. To się zaczęło.
                                          ~*~
Aria stawiła się w ustalonym miejscu.
W nocy odwiedził ją Charles. Mieli się spotkać na błoniach. Za horyzontem zachodziło słońce, mieniąc się różem, pomarańczą i różnymi odcieniami żółci. Przyglądała się temu z pewnym sentymentem i smutkiem. Pamiętała, jak w wakacje razem z Jamesem i Mikem chodzili nad jezioro, by przyglądać się temu pięknemu, naturalnemu pokazowi. Wtedy wszystko było o wiele łatwiejsze. Teraz tu stała i zamiast czuć ciepłą bryzę we włosach, czuła tylko zimny październikowy wiatr, który szpikował jej skórę tysiącem mroźnych igieł. Dygotała, chociaż szczelnie zapięła kurtkę i owinęła szal. Nawet założyła czapkę, chociaż wiedziała, że wygląda idiotycznie z tym puchatym pomponem na głowie.
W zmarzniętej dłoni trzymała fiolkę z jadem akromantuli. Cokolwiek będzie musiała zrobić teraz, nic nie będzie tak traumatyczne jak duszenie się w kokonie ogromnego pająka.
Co teraz robią jej przyjaciele? Zapewne główkują nad zadaniem z Eliksirów. Uśmiechnęła się lekko. I tak znów spiszą wypracowanie od niej. Byli kompletnie beznadziejni, jeśli chodzi o tę dziedzinę. Tylko czekają, aż wróci.
Wróci, ale skąd? Powiedziała, że idzie porozmawiać z profesorem Slughornem na temat dziwacznego przyjęcia, na które zaprosił ją i Jamesa. Już raz miała okazję na takim uczestniczyć- i od tego czasu unikała ich jak ognia. Albo akromantul.
Błagam, przekonaj go. Nie wytrzymam przy tym stole.- błagał ją James przed wyjściem. No i jak mu powie, że nic z tego?
Zawiedzie się chłopak?
I uśmiech natychmiast spełzł z jej twarzy. Znów ich okłamała. A na dodatek Perides powiedział, że urwie jej łeb, jeśli znów spotka się z Charlesem. Pewnie już gdzieś tam z góry ją obserwuje i tylko szykuje szpony. Albo kopyta. Wszystko jedno.
Nagle usłyszała głos.
-Hej, już jestem.
Powiedział to takim zdawkowym tonem, jakby spotkali się na boisku szkolnym, a on wcale nie był umarlakiem. Jak zwykle podskoczyła i spojrzała ze złością w miejsce, z którego dobiegał głos.
-Mógłbyś mnie chociaż ostrzec. Znów mnie przestraszyłeś.
-Okej, następnym razem cię dotknę, zanim coś powiem.
Aria przetarła czoło.
-Na Merlina. Nie wytrzymam z tobą.- po czym wyciągnęła fiolkę z jadem i wyciągnęła ją przed siebie.- Prawdopodobnie stracę głowę. Ale masz. I nie zgub.
Coś przechwyciło fiolkę. Aria poczuła na swojej dłoni zimne, niewidzialne palce. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.
Fiolka stała się niewidzialna w chwili, gdy Charles ją złapał. Aria schowała dłonie do kieszeni. Tam, gdzie dotknął ją duch, czuła pulsujące zimno. A może tylko jej się wydawało. Październik nie oszczędzał jej dłoni.
Charles odezwał się nieśmiało:
-Jaa… Nawet nie wiem, jak ci dziękować.
-Więc nie dziękuj.
-Nie. Muszę. Wiem, że było ci trudno i jestem ci ogromnie wdzięczny. Jesteś wspaniała. Jedyna w swoim rodzaju. Ja… wciąż nie rozumiem, jak to możliwe, że mi pomagasz.
Aria czuła, że się rumieni. Bleh, zachowuje się jak Diana. Ta myśl natychmiast ją ostudziła.
Uśmiechnęła się.
-Czekam na kolejne zadanie.
Charles chyba też się uśmiechnął.
-Włosie jednorożca.
Aria poczuła, jakby coś właśnie uderzyło ją w brzuch.
-Zakazany las.- odparła krótko.
-Nie musisz tego robić. Nie musisz tam wracać. I tak zrobiłaś już wystarczająco dużo.
-Nie. Zrobię to.
Charles zaśmiał się smutno.
-Tak myślałem.

W końcu jednorożce są chyba okej, prawda?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 22 października 2016

138. Nie wiesz, nie wiesz...

DZISIAJ PREMIERA POLSKIEGO WYDANIA "HP i PRZEKLĘTE DZIECKO"!
Ja już mam swój egzemplarz. A Wy? :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hermiona spojrzała surowym okiem na swój gabinet.
Typowo. Poprzewracane książki, które pozostawiła w chaosie pracy na pastwę losu. Kurz, który pojawiał się znikąd. Stare kubki po herbacie, których nigdy nie lubiła wynosić.
Co się z nią działo?
Ostatnia sytuacja nieco ją przytłoczyła- to fakt. Latająca szuflada to jednak trochę za wiele, nawet jak na nią. Czy czuła się jakoś inaczej? Niespecjalnie. Wciąż miała nadzieje, że jej podejrzenia odnośnie wysysacza magii były błędne.
Jestem demonem, jakiego jeszcze nie znałeś. Wysysam magię z każdego czarodzieja, by móc powrócić. A wy, moi drodzy, będziecie kolejni.
Taa, warto mieć nadzieję.
Próbowała znaleźć jakiś lek, cokolwiek, co mówiłoby o demonie, który wysysa magię z czarodziejów. Czuła się winna, że tego nie przewidziała. Nie mogła znaleźć żadnych odpowiedzi na pytania. Jej frustracja się pogłębiała. Nie mogła skupić się na pracy.
Czy wkrótce będzie tak słaba i pomarszczona, jak ten mężczyzna, którego zmuszeni byli tam zostawić. Nie, to niemożliwe. Przecież czuła się ZUPEŁNIE NORMALNIE.
Odetchnęła. Te myśli zakrzątały niepotrzebnie jej głowę. Nie dzieje się nic złego.
Skup się, Granger.
To zawsze pomagało się w Hogwarcie, gdy miała problemy z koncentracją.
Po prostu skup się, Granger. A raczej Weasley- Granger.
Wyjęła różdżkę z szaty i bardzo sprytnie zaczęła nią wymachiwać. Zaklęcia czyszczące nigdy nie sprawiały jej problemów. Raz, dwa i nie ma kurzu. Żegnaj rozlana herbato. Książki, stójcie prosto. Cudownie.
Połowa za nią.
Ruszyła do kolejnej biblioteczki. Wypowiedziała szybko zaklęcie i książki wzniosły się do góry- jednak nieco zbyt mozolnie. Tylko jedna dotarła na półkę, pozostały padły jak długie z powrotem na ziemię. Hermiona zdumiała się. Żachnęła się i jeszcze raz wypowiedziała zaklęcie- na marne. Książki tylko lekko podskoczyły jak pod wpływem impulsu elektrycznego. Westchnęła z irytacją.
Skup się, skup się, skup się.
-Chłoszczyć!
Kurz podskoczył do góry, po czym szarą chmurą opadł na nią. Filiżanka, która powinna do niej przylecieć na komendę „Accio!” tylko upadła na podłogę i się pobiła. Papiery, które miały ułożyć się w równy stosik porozlatywały się na wszystkie strony. Kobieta warknęła ze złości.
I wtedy coś do niej dotarło.
Zupełnie, jakby… ktoś powoli odbierał jej magię. Nagle poczuła bezsilność w ramionach i niemoc w dłoniach. Jakież to wszystko było męczące. I była już pewna:
COŚ. WYSYSA. Z NIEJ. MAGIĘ.
Opuściła różdżkę, która z głośnym brzdękiem odbiła się od podłogi. Spojrzała na swoje roztrzęsione dłonie, jakby doszukiwała się skazy.
Jak wiele magii jeszcze jej pozostało?
                                             ~*~
Miesiąc.
Tyle czasu zajęło Alowi i Aleksowi zamaskowanie gitary. Chłopcy nieraz pragnęli poprosić o pomoc Rosie- albo chociaż Rachel lub Annie- ale nie mogli. Alex z jakichś powodów chciał na razie utrzymać w tajemnicy to, że umie grać na gitarze. Może się wstydził. A może się bał, że dziewczyny przez przypadek komuś powiedzą o jego mugolskim zainteresowaniu? Kto wie.
Al próbował mu wytłumaczyć, że przecież nikt nie wywali go ze szkoły za to, że gra na gitarze- ale Alex wtedy zaczynał swoją przemowę, która była tak przekonująca, że Al nawet w nią czasem wierzył.
Tego dnia w końcu mieli wdrożyć swój plan. Byli już po lekcjach. Kilka razy upewnili się, że zaklęcia są dobrze rzucone. Nie było co tu wiele sprawdzać. Gitara jest albo jej nie ma.
Al nie widział ogromnej trumny, którą miał na plecach jego kumpel.
Razem spokojnie wyszli z Pokoju Wspólnego Gryfonów, nie przyciągając większej uwagi. Rosie tak była zaaferowana  wypracowaniem z Zielarstwa, że nawet nie zauważyła, jak wychodzili. Alex zahaczył po drodze niewidzialną gitarą o próg i rozległ się głuchy brzdęk, jednak nie wzbudziło to większej sensacji. Tylko kilku uczniów uniosło sennie głowy, po czym wróciło do swoich podręczników, które spoczywały na ich kolanach.
-Uważaj!- syknął odruchowo Albus, ignorując przeszywające spojrzenie Grubej Damy. Chłopcy ruszyli do przodu. Al wciąż utykał na jedną nogę, co przyprawiało go o białą gorączkę. Nie to, że każdy ruch bolał go jak mała eksplozja w kościach, to jeszcze na dodatek człapał się z tyłu za Aleksem, który był najwyraźniej poddenerwowany całą sytuacją. Ten ostatni odwrócił się do kolegi:
-Al, proszę cię, szybciej!
Młody Potter spojrzał sceptycznie na Gryfona. Na jego twarzy odbiła się uraza.
-No jasne, łatwo ci mówić!
Alex zatrzymał się z wyraźnymi wyrzutami sumienia.
-Przepraszam.
Po czym ruszyli równym tempem, ramię w ramię.
Al przeklinał w głowie to coś, co go zraniło w nogę. Gdyby jeszcze wiedział, co to. Przyszedł w obiecane odwiedziny do Hagrida na herbatkę, była z nim Rosie. I co dostał zamiast herbatki? Dziwne gnomo-podobne coś, co wybiegło z chatki pół-olbrzyma. Sięgało Alowi najwyżej do połowy łydki. Miało długie rączki i patykowate nóżki. To wystarczyło, żeby naskoczyć na nogę chłopca i zanurzyć w niej swoje pazurki i ząbki. Rose zdążyła tylko krzyknąć: „Och nie, przecież to…”. Al nawet nie poczuł bólu, taki zszokowany był. Wszystko stało się tak szybko. Po chwili przybiegł Hagrid, który oderwał to coś z nogi Gryfona. Stwór pobiegł w stronę Zakazanego Lasu, podczas gdy Hagrid po stokroć przepraszał Ala: „Cholibka, ja nie wiedziałem, że to takie dzikie…”, „Chciałem tylko przeprowadzić badać kilka…”. Dopiero wtedy Albus się zorientował, że całą nogę ma poranioną i poszatkowaną- wyglądała jak jedna, wielka masa mięsa mielonego.
W Skrzydle Szpitalnym szybko załatwiono sprawę. Teraz noga Ala awansowała na poziom schabu. Nie zmienia to faktu, że głupia dalej boli jak grom z jasnego nieba.
W końcu doszli do pożądanego miejsca. Alex uniósł brwi.
-Jesteś pewien, że to na pewno działa?
-Tak, tata mi opowiadał. I James też tutaj był.
Alex zagryzł wargę, jakby bał się tego, co zaraz powie.
-Ale… czy na pewno cię nie okłamał?
Albus przewrócił oczami.
-Nie. A teraz chodź.
Chłopiec bardzo zapragnął takiego przyjemnego miejsca, gdzie będzie mógł odpocząć w cieple, a jego przyjaciel poćwiczyć spokojnie grę na gitarze. I tak oto otworzyły się wrota do Pokoju Życzeń.
Alex przyglądał się wszystkiego ze zdumieniem wymalowanym na twarzy. Wszystko było takie, jak opowiadał Alowi ojciec- i w tej właśnie chwili chłopiec poczuł taką dziwną melancholię. Gdy był mały, słuchał jak najęty tych wspaniałych opowieści o szkole magii. A teraz tutaj był. I wszystko było tak piękne, jak w opowieściach. A może i jeszcze piękniejsze.
Chłopcy zobaczyli nieduży, przytulny pokój z dużą, miękką sofą i wielkimi poduszkami. Z przodu w kominku wesoło trzaskał ogień. Prawie tak, jak w Wieży Gryffindoru. Na ścianach wisiały nastrojowe lampki. W pokoju panował półmrok. Wszystko to wprawiało w nastrój wspaniałego spokoju i lekkości ducha.
Albus opadł na sofę i wyciągnął swoją poranioną nogę. Od razu poczuł się lepiej, chociaż tępy ból wciąż pulsował wewnątrz jego mięśni. Alex natomiast zajął miejsce w jednej z puf, która zapadła się pod nim niczym miękka chmurka. Ogień przyjemnie ogrzewał ich skóry. Al już wiedział, że będzie tutaj wracał- nie raz i nie dwa. Poczuł senny nastrój.
Kilka skomplikowanych, aczkolwiek wyćwiczonych zaklęć i gitara znów stała się sprawna. Było to dziwne urządzenie. Długa deska, do której przyczepione było pudło z dziurą w środku i metalowe sznurki, które napięte były do granic wytrzymałości i biegły przez całość konstrukcji. Al coś takiego nawet kiedyś widział.
-No. To zaczynaj.
Jego kolega pokręcił głową, uśmiechając się lekko jednym kącikiem ust. Ogień tańczył w jego oczach.
-Nie tak szybko.
Po czym wyciągnął jeszcze coś, co uczepił na końcu deski. Po czym zaczął brzdąkać na każdej strunie po kolei.
Al zmarszczył czoło.
-Co ty robisz?
-Stroję ją.
-Że co?
Alex nie odpowiedział. Powrócił do swojego twórczego zajęcia.
-Ale…
-Cśśśśśś!
Al już nic nie powiedział.
Po 10 minutach Alex schował ustrojstwo i przybliżył gitarę do swojej piersi. Po czym… zaczął grać. Z początku dźwięki brzmiały nijako, ale wystarczyła sekunda, by Al to poczuł- muzyka tańczyła w jego zmysłach. Otulała serce ciepłym szalem. Dawała spokój ducha. Albus chciał coś powiedzieć, ale naprawdę nie mógł- tak dobrze mu było. Zahipnotyzowany wpatrywał się w ruch ręki Aleksa, która poruszała się w górę i dół, górę, górę, dół i dół…
Nie czuł bólu w nodze. Zupełnie. Wręcz przeciwnie. Ogień ogrzewał ją przyjemnie.
Alex, który wyglądał na nieco speszonego całą sytuacją, otworzył usta, by śpiewać:

Słuchać w pełnym słońcu, jak pulsuje ziemia,
Uspokoić swoje serce, niczego już nie zmieniać,
I uwierzyć w siebie, porzucając sny,
To twój bunt przemija- a nie ty!

I nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic,
Naprawdę nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic. *

Alex miał 11 lat, ale brzmiał dziwnie poważnie- jego głos nabierał innej, pięknej barwy, która wpływała osłupiająco na Ala. Przybijała go do kanapy i nie pozwalała mu się ruszyć. Ale w dobrym sensie. Gryfonowi zrobiło się cieplej w środku. Wpatrywał się w migoczący ogień, podczas gdy Alex kontynuował:
Widzieć parę bobrów przytulonych nad potokiem,
Nie zabijać ich więcej; Cieszyć się widokiem,
Nie wyjadać ich wnętrzności, nie wchodzić w ich skórę,
Stępić w sobie instynkt łowcy, wtopić w naturę.

I nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic,
Naprawdę nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic.*

Al czuł się zahipnotyzowany. Jego umysł był ospały. Było mu tak dobrze. Przeniósł wzrok na skupionego Aleksa, któremu nieśmiały uśmiech nie znikał z twarzy. Popatrzył na struny drgające pod wpływem jego palców. Następnie spojrzał przed siebie; na swoją nogę. I się zdumiał.
Podczas gdy Alex zaczynał trzecią zwrotkę:
Wybrać to, co dobre z mądrych starych ksiąg,
Uszanować swoją godność, doceniając ją,
A gdy wreszcie uda się, własne zło pokonać,
Żeby zawsze mieć przy sobie czyjeś ramiona.

I nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic…*
-Alex!
Chłopiec natychmiast przestał grać.
-Co jest?
Al bez słów wskazał na swoją lewą nogę, którą otaczała złota aura. Jak się okazało, to ona ogrzewała mu skórę, a nie ogień. Natomiast po ranach nie było ani śladu. Chłopiec bez problemu giął, machał i wywijał nogą.
-Czy… Ty właśnie…?
W oczach Aleksa odbił się lekki strach.

-Nie wiem!
_______________________________________________
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 15 października 2016

137. Jesteście w grze.

Rozdział o 3:31, żeby było ciekawie.
Kto będzie pierwszy?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Lily spojrzała surowo na chłopca.
-A więc twierdzisz, że jesteś czarodziejem?
Przewrócił oczami.
-Tak. Przecież już to mówiłem.
Lily i Hugo wymienili spojrzenia, przyjmując miny poważnych urzędników z Wizengamotu, którzy właśnie przesłuchują swoją ofiarę.
Hugo skrzyżował ręce na piersi i zmierzył przeszywającym spojrzeniem oskarżonego.
-Imię?
Chłopiec poprawił okulary i przycisnął swoją książkę o zaklęciach bliżej siebie. Wyglądał na nieco poirytowanego.
-Mówiłem to. Radosław Kmit.
-Co to w ogóle za imię?
-Pochodzę z Polski.- odparł dumnie Radosław. Lily i Hugo znów wymienili sceptyczne spojrzenia, co przyprawiało chłopca o ból głowy.
-Więc co robisz w Anglii?
Polak zacisnął mocniej dłonie na swojej książce. Przeczesał włosy, które wciąż były zmierzwione od gwałtownego, powietrznego ataku o kryptonimie „Hugo”.
-Tutaj moi rodzice dostali prace. Byliśmy na to przygotowani, więc angielskiego uczyłem się w zasadzie od zawsze. Są mugolami, ale moi dziadkowie byli czarodziejami, więc to po nich odziedziczyłem zdolności. Miałem pójść do Szkoły Magii w Polsce, ale teraz jestem tutaj i…
Radek wyjaśnił to wszystko łamaną angielszczyzną, która przyprawiała Hugo o niestrawność. Dziwne, bo wcześniej nie zauważył tak mocnego akcentu.
Może dlatego, że skupiał się na tym, by nie umrzeć spadając z drzewa.
Chłopak urwał gwałtownie wypowiedź, najwyraźniej wzruszony. Lily potrafiła wczuć się w jego rolę- i wiedziała, że jest zagubiony. To jasne, że wolałby uczęszczać do Szkoły Magii z innymi Polakami. Tutaj… wszystko jest inne. Nowy świat. Nowy język. Nowe życie.
Jego angielski zawierał cały stos błędów, jednak jak na swój wiek radził sobie naprawdę nieźle- mógł mieć 9 lat?
Dziewczynka patrzyła na młodego czarodzieja z Polski zagubionego w nowym kraju i wiedziała, że mu pomoże.
Wyciągnęła rękę do przodu.
-Jestem Lily. Lily Potter.
                                           ~*~
-DZISIAJ NA MNIE SPOJRZAŁ! PRAWIE SIĘ UŚMIECHNĄŁ!- pisnęła Diana Hastings wbiegając do dormitorium Krukonek z pierwszej klasy.
Annie udała, że tego nie słyszy. Zajęła się swoim rysunkiem, nad którym pracowała tak żmudnie przez ostatnie tygodnie. Ale trudno było zachować spokój, gdy jej uszy krwawiły od pisku pozostałych dziewczyn.
-Co ty gadasz?!
-Opowiadaj!
Annie spojrzała na nie kątem oka. Wszystkie zebrały się na łóżku Diany z chorym podekscytowaniem malującym się na głupich twarzach.
No dobra, te dziewczyny były bardzo inteligentne. Nie ma co się oszukiwać. Ale były takie momenty, w których zachowywały się jak kompletne idiotki.
A oto właśnie był jeden z tych momentów.
Wszyscy wiedzieli, że Diana Hastings ma kompletnego świra na punkcie Jamesa Pottera. Wciąż wysyłała mu jakieś dziwne znaki, chociaż każdy, kto ma olej w głowie, widział, że chłopak lubi kogoś zupełnie innego. Unikał Diany, jak tylko mógł- a gdy już miał z nią jakąś styczność był wyraźnie zdegustowany. Krukonka tak często o nim gadała, że wkrótce pozostałe dziewczyny z dormitorium także zaczęły po kryjomu wzdychać do Jamesa Pottera. Diana miała wybujałą wyobraźnie- to było jasne. Annie nie miała okazji rozmawiać z Jamesem, ale wiedziała, że to, co opowiada Krukonka jest jednym wielkim wymysłem. Poza tym- skonsultowała to z Alem, który także to potwierdził.
No właśnie- nie rozmawiała nigdy z Jamesem, ale zdanie na jego temat miała wyrobione. Skumulowała to, co opowiadali o nim Diana, Al, oraz to, co sama zaobserwowała i wiedziała, co o nim myśli. Był zbyt wyniosły, jakby uważał się za kogoś lepszego. Ale podziwiała go za odwagę- znała jego historię- i pewność siebie. Gdy rozmawiał z Alem, co z resztą było rzadkością, był bardzo wyrozumiały i wredny. Ale tak poza tym, gdy spędzał czas z Mikem i Arią nie wyglądał na takiego samoluba. Otwierał się i stawał się pomocny, co wywnioskowała po ostatnim zdarzeniu w Wielkiej Sali. Gdy Mike nieudanym zaklęciem podpalił sobie szatę nie wahał się ani chwili- natychmiast wylał swój sok na płomienie. Cóż za poświęcenie.
A może bał się, że jemu także przyjara się ubranie.
Było coś jeszcze, co zaobserwowała- to, jak kurczył się niczym tchórzofretka pod karcącym spojrzeniem Arii, gdy zachowywał się nietaktownie- jego pewność siebie ulatywała najbliższym oknem ze smutnym okrzykiem.
Mógłby tylko trochę przestać być takim bucem.
-Szłam korytarzem, gdy wyszedł zza przeciwka.- Diana wzięła głęboki oddech pomiędzy deszczem słów.- Przysięgam, zawiesił na mnie wzrok! A nawet lekko się uśmiechnął. To chyba miłość.
Annie nie mogła się powstrzymać. No nie mogła. Parsknęła tak gwałtownym śmiechem, że siedząca najbliżej dziewczyna podskoczyła lekko.
Podczas gdy ona chwytała tlen, pozostałe dziewczyny spojrzały na nią z niesmakiem.
Diana przybrała urażony wyraz twarzy.
-Co ty możesz wiedzieć o miłości?
Zniszczyć jej marzenia czy nie?
Zniszczyć.
-Otóż o miłości nic, ale o samym Jamsie tak- nie zwróciłby na ciebie uwagi, choćbyś przebrała się za różowego pingwina.
Diana zamyśliła się, a Annie przeraziła, że podsunęła jej nowy pomysł. Nagle Hastings wstała.
-Jeszcze się przekonasz! Wszystkie się przekonacie!
Po czym teatralnie upadła na łóżko, zalewając się łzami. Pozostałe dziewczyny poczęły głaskać ją po plecach i głowie, rzucając Annie spojrzenia mówiące: JUŻ NIE ŻYJESZ.
Uua. Groźne.
Annie bez większych ceregieli zgasiła światło.
Zasnęła, wpatrując się w płomień tańczący nad woskiem.

Obudziła się w kompletniej ciemności.
Leżała w takiej samej pozycji, jak zasnęła. Z początku miała ochotę krzyczeć, że ktoś zrobił jej niezły żart. Gdzie ją zamknęli? W szafie? W trumnie? Obiecała sobie, że zemści się na tych bezmyślnych dziewczynach.
Wyciągnęła ręce do góry, wrzeszcząc:
-NO JUŻ, WYPUŚCCIE MNIE! JAKIEŻ TO ZABAWNE! GDY STĄD WYJDĘ, WYLECICIE PRZEZ TO ŚLICZNE OKNO NAD MOIM ŁÓŻKIEM!
Nie odpowiedziały jej chichoty. Dłonie nie odnalazły pokrywy. Ze zdumieniem stwierdziła, że może wstać.
Złość uleciała, oddając miejsce dla przerażenia.
-Halo?
Cisza.
Ruszyła przed siebie. No bo co innego może zrobić? Cholera, jej sytuacja jest do kitu. Dlaczego zawsze jej zdarzają się takie dziwne sny? Jakie chore pomysły kreuje jej mózg?
Nagle odnalazła blask- delikatny i śliczny. Rozpraszający ciemność. Był tak idealny, tak upragniony- że rzuciła się biegiem. W chwili, gdy tam dotarła- światło znikło.
Wyciągnęła do przodu ręce, w panice macając świece stojące przed nią. Jej palce natrafiły na gorący jeszcze wosk. Nie miała różdżki- gdy tylko o tym pomyślała, w jej dłoni pojawiła się paczka zapałek. Dziewczynka z ulgą podpaliła jedną ze świec. Podczas zapalania drugiej, działo się coś dziwnego- ilekroć przybliżała płomień do knota, ten gasł- i tak za każdym razem.
To nie miało znaczenia. Wokół niej unosiła się przyjemna poświata, a przed nią rozpościerał bezkres ciemności.
Stała tak i czekała na to, co ma się stać- a na pewno nie jest tu przypadkiem. Wszystko ma swój ukryty sens. Musi go tylko odnaleźć.
Rozpoznała głos:
-Halo?
Na co dzień ja irytował i normalnie już wybuchłaby gniewem, gdyby nie to, że znajdowała się w jakiejś próżni. Niemal odczuła ulgę na widok Leona.
-Annie?- zmarszczył czoło.-Co my tutaj…?
Nie musiała odpowiadać. Oboje się domyślali. Podała mu zapałki, bo coś podpowiadało jej, że właśnie to musi zrobić. Gdy tylko chłopak zapalił drugą świeczkę, odezwał się znajomy, władczy głos kobiety:
-Jesteście w grze. Od teraz służyć będziecie mi.
Leo już otworzył usta, ale Annie była szybsza.
-Och, nie, moja droga! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? JA nikomu nie służę. Spadaj.
Rozbrzmiał gromki śmiech.
-Jesteś tego pewna?
-Tak.
-Ja jestem panią, która rośnie w siłę. Jestem demonem. Wysysam magię z takich jak ty.
Annie rozbolała głowa. Och, to znak, że coś się dzieje. To taka jej Krukońska sztuczka.
-Nie boimy się!- wrzasnął bohatersko Leo.
I nagle złączyła fakty: czy Al nie opowiadał jej ostatnio o jakiejś demonicy, która wysysa magię z czarodziejów z Ministerstwa Magii? Była psychodeliczną dziewczyną Kishana. Tylko jak ona…
-LAYLA!- wrzasnęła Annie. Przez chwilę zrobiło się cicho. Leo spojrzał na nią jak na ostatnią wariatkę.
-Skąd znasz moje imię?- głos przepełniony był wściekłością i wrogością. Ale pojawiło się w nim też coś nowego: niepewność.
-WIEM, KIM BYŁAŚ! LAYLA! STAŁAŚ SIĘ MORDERCZYNIĄ PO TYM, JAK TWÓJ UKOCHANY….
-NIE POGRYWAJ SOBIE ZE MNĄ, DZIECKO!
Nagle świeczka, którą zapalił Leo zgasła. Zapanował półmrok. Przez chwilę oboje ze zdziwieniem wpatrywali się w dym, który unosił się w górę niknąc w bezkresie mroku.
A potem coś wciągnęło go w ciemność. W uszach Annie zabrzmiał jego krzyk.
-LEO!?
Odpowiedział jej ktoś inny:
-Wasza gra właśnie się rozpoczęła.
Zgasła także świeczka Annie.

A następnie coś pojmało ją w mrok, dusząc krzyk w jej gardle.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 8 października 2016

136. Ci najlepsi.

-Chodź, Hugo! Już prawie!
Chłopiec spojrzał do góry z grymasem na twarzy.
-No jasne. Nie mam twojej zwinności. Zaraz spadnę i skręcę sobie wszystko, co tylko można!
-Nie spadniesz. Dalej!
Ręce go bolały, gdy przytrzymywał chropowaty pień, który wciąż drapał go po rękach, gdy zsuwał się w dół. Siedząca na gałęzi Lily wyciągała do niego dłoń, która była nieosiągalnym punktem.
Hugo nie potrafił wspinać się po drzewach. Po prostu nie. Posiadał zwinność i grację kalekiego słonia w szarży. Teraz żałował, że dał się namówić swojej kuzynce, która utożsamiała wiewiórkę. Czy zrobiła to specjalnie, żeby patrzeć na jego oblaną potem twarz i czerwone rumieńce, gdy bezustannie próbował nie spaść na dó?. Czy taka zabawna była panika w jego oczach?
Ha, ha, bardzo śmieszne.- myślał- A teraz niech mnie ktoś stąd zabierze, błagam.
Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa. Zachęcające wołania Lily jakby się oddaliły. Zdawało się, że dobiegają zza grubej szyby. On sam nie widział już wielobarwnych liści mieniących się w październikowym słońcu. Wszystko zlało się w jedną, wielką pomarańczowo- brązową plamę.  Jego umysł krzyczał o chwilę odpoczynku. Hugo nie zamierzał się z nim kłócić. Pomyślał, że w sumie to może skręcenie karku nie jest taką złą opcją i puścił pień. Spadał krótko- naprawdę krótko- bo po 2 sekundach już był na dole. Spodziewał się, że spadnie na twardą glebę. Ale nie. Wylądował na czymś w miarę miękkim.
W tak krótkim czasie zdołał zarejestrować cztery krzyki- swój, Lily, jeszcze raz swój i jakiegoś faceta, a raczej chłopca. Z początku nie wiedział, co tak naprawdę się stało. Potem zdał sobie sprawę, że leży na… CZŁOWIEKU.
Wstał szybko, marszcząc czoło i przyglądając się z uwagą chłopcowi, który podnosił się z głośnym jękiem z gleby. Spojrzał na Hugo z pewną pretensją, po czym znów się schylił, by podnieść okulary. Macał po ziemi, aż je znalazł, mamrocząc pod nosem:
-Na Brodę Merlina, durny mugol…
Te słowa tak bardzo wstrząsnęły Hugo, że nie był w stanie się ruszyć. Otworzył usta ze zdziwienia, podczas gdy Lily z gracją zsunęła się z drzewa. Spojrzała na swojego kuzyna:
-Nic ci nie jest?
Zanim Hugo zdążył pozbierać myśli, odezwał się ten drugi, który założył swoje za wiele duże okulary na nos. Ze zdenerwowaniem przyczesał ciemnobrązowe włosy i podniósł z ziemi książkę, którą musiał upuścić.
-Powinnaś zadać te pytanie MI.
Lily zmrużyła oczy. Hugo natomiast spojrzał na okładkę książki chłopca: „Tajniki zaklęć- czyli jak przygotować się do swojego pierwszego roku w szkole”.
Szczęka Hugo opadła nisko, sięgając dna i dodatkowych dwóch metrów mułu. Nim pomyślał coś więcej, zapytał:
-Jesteś czarodziejem?
Lily szturchnęła go w bok tak mocno, że o mało nie wypluł płuc, jednak wytrwale wpatrywał się w chłopca, który wyraźnie się zmieszał. Przycisnął swoją książkę do siebie, po czym parsknął głośno.
-Co, ja? Nieeeee. Czarodziejem? No co ty. Zwariowałeś.- po czym spojrzał na niego podejrzliwie.- A co, ty jesteś?
-Nie.
-Okej.
Po czym oboje rozeszli się w swoje strony, bardzo zmieszani. Lily została na swoim miejscu, intensywnie analizując całą sytuację. Spojrzała na oddalającego się chłopca.
-Hej, poczekaj!
                                                ~*~
James miał wrażenie, że zaraz serce wyskoczy mu gardłem. Przeżył w swoim krótkim żywocie wiele stresujących sytuacji, ale ta przewyższała wszystko. Co prawda, czekał na ten moment od całego roku, ale nie zmieniało to faktu, że miał ochotę rzucić się biegiem i już tutaj nie wrócić.
Rekrutacje do drużyny quidditcha.
Gdy ćwiczył na ten dzień, czuł się naprawdę świetnie. Sprawiało to, że zapominał o całej tej sprawie z Kishanem i tak dalej. Dlaczego więc dzisiaj miał wrażenie, że coś go ciągnie w dół?
Co prawda, czuł się trochę lepiej mając u swojego boku Arię. Co jakiś czas uśmiechała się do niego pokrzepiająco. Ona nie czuła strachu, w przeciwieństwie do niego.
Czuł się jak tchórz.
W reprezentacji Gryffindoru zwolniły się dwa miejsca- dwóch ścigających. James marzył, by to właśnie on i jego przyjaciółka zajęli te miejsca- wiedział, że to bardzo mało prawdopodobne. Oboje są w drugiej klasie, a tych najmłodszych rzadko się przyjmuje. Wyglądali bardzo mizernie w porównaniu do szósto- i siódmo-klasistów stojących obok nich. Do tego było prawdopodobieństwo, że przyjmą tylko jedno z nich. James czułby się beznadziejnie, gdyby Aria zajęła to miejsca, a on pozostałby na trybunach. Czułby się jeszcze gorzej, gdyby to on został przyjęty, a Aria odrzucona. Nie mógłby patrzeć na zawód w jej oczach. Czy byłaby zła? W takiej sytuacji wolałby, żeby oboje zostali oddaleni z kwitkiem. Przynajmniej razem opłakiwaliby porażkę.
Jak na razie jedyna ścigająca stała blisko, bacznie przypatrując się ochotnikom, jakby oceniała ich szanse. W końcu, musi sobie dobrać współzawodników. Nazywała się Kat Montrose i była wiecznie uśmiechniętą blondynką z szóstej klasy. Ale nie dzisiaj. Tego dnia mierzyła rekrutów srogim spojrzeniem.
Obrońca, Peter Wilson z 4 klasy, już wznosił się przy bramce, oczekując na kafla, który miał mu wpaść w ręce. Pałkarze: Prim Dale z 5 klasy i Gabe Hay z 3 także unosili się w powietrzu na swoich miotłach. Dzierżyli pałki niczym broń palną. Prim podrzucała do góry tłuczek, który jakby szykował się, by ugodzić kogoś w skroń. Dziewczyna pomimo swojego niskiego wzrostu wyglądała na bardzo groźną z tą swoją srogą miną. Ciemnobrązowe włosy okalały jej twarz, szargane na wietrze.
Najstarszy z całego towarzystwa, szukający, a zarazem świeży kapitan stał obok Kat, szykując się na rekrutację. Uśmiech rozciągał jego twarz. Właśnie taki był Teddy Lupin.
Chociaż James i Teddy dogadywali się naprawdę świetnie, to młody Potter wiedział, że tamten drugi nie będzie miał dla niego ulg- był ciepły i uprzejmy, ale nie zmienia to faktu, że potrafił pozostać srogi i przede wszystkim sprawiedliwy. Chciał mieć w swojej drużynie tylko najlepszych.
James miał coraz większe wątpliwości, że do nich należy. W zasadzie- wiedział, że wcale nie jest najlepszy. Co najwyżej najgorszy.
Teddy odchrząknął i zrobiło się cicho. Podniósł do oczu listę i oznajmił:
-Jako pierwsi: James Potter i Aria Hastings.- spojrzał na nich z pokrzepiającym uśmiechem.- Powodzenia.
James wiedział, że Teddy chce jak najlepiej. Nie może go przecież zawieść. Aria klepnęła go w ramię i ruszyła z miotłą na środek. Pognał za nią, czując, że zaraz upadnie. Nogi miał jak z galarety. Na Brodę Merlina, ale by się ośmieszył, gdyby już teraz upadł.
Spojrzał na trybuny. Mike wyszczerzył zęby i uniósł do góry oba kciuki. Stojąca obok niego Victorie z niezrozumiałych powodów tańczyła makarenę. Nieco wyżej siedzieli Al i Rose. James rozpoznał także chłopaka o imieniu Alex. Co do pozostałej dwójki dziewczyn nie był pewien, bo nie były Gryfonkami. Ciemnowłosa Krukonka wpatrująca się w szkicownik zamiast boisko miała chyba na imię Annie. Natomiast Puchonka o jasnych włosach, która rozlała na siebie napój to… Ray? Rachel?
Al podniósł do góry brwi, jakby rzucał mu wyzwanie.
A to gnojek.- pomyślał James.- Ja mu dam.
Usłyszeli gwizdek pani Hooch, który dobiegał jakby z oddali- James niemal zapomniał, że musi teraz wznieść się do góry. Z małym opóźnieniem dołączył do Arii i Kat. Ta ostatnia rzuciła mu z impetem kafel i niczym torpeda wystrzeliła w stronę obręczy. Aria pognała za nią. Wiatr zaświergotał w uszach Jamesa. Ledwo złapał piłkę.
-Potter, rusz się!- wrzasnęła Kat. To sprawiło, że James nieco się obudził. Ruszył do przodu i podał kafel Arii, która bez większych problemów go przechwyciła i strzeliła pierwszego gola, którego Peter nie zdołał obronić. Wszyscy spojrzeli na dziewczynę z uznaniem.
Od tamtego czasu James poczuł się zupełnie swobodnie. Cały stres uleciał. Był jak ryba w wodzie. Strzelał gole na przemian z Arią i Kat. Dzielnie omijał tłuczki, które przelatywały mu koło uszu, odbijane przez Prim i Gabe’a. Był lepszy niż na treningach. Był jak torpeda i był tego świadom. To dodatkowo dodawało mu skrzydeł. Natomiast Aria? Wspaniała. Świetna. Lepsza niż on. Może i nawet lepsza niż Kat. Poruszała się z niezwykłą gracją, była nieuchwytna niczym mgła.
Gdy skończyli, spotkali się z gromkimi brawami. Kat spojrzała na nich z uznaniem. Gdy James usiadł na ławkę, wciąż buzowały w nim emocje.
Jednak po kolejnych dwóch godzinach i one opadły. Pojawił się tylko znajomy stres- widział, że są ochotnicy równie dobrzy jak on, może nawet i lepsi. Natomiast Arii nikt nie był w stanie przebić. Wiedział, że jego przyjaciółka ma miejsce w drużynie i był z niej naprawdę dumny.
W końcu nadszedł moment wyników. Powstrzymywane emocje uderzyły w Jamesa z ogromnym impetem. Ochotnicy ustawili się w szeregu. Każdy wstrzymał oddech, nawet widzowie na trybunach. Tylko Victorie w dalszym ciągu tańczyła.
Włosy Teddy’ego przybrały dramatyczny, czarny odcień. Obok niego stała Kat, przyjmując swój tradycyjny, radosny uśmiech, z którego była tak dobrze znana.
-Na początek chcę powiedzieć, że wszyscy byliście świetni.- oznajmił kapitan.- Ale w naszej drużynie jest miejsce tylko dla najlepszej dwójki. Ja i Kat sporo nad tym myśleliśmy i w końcu wiemy, kto zajmie te miejsca. Chciałbym powitać naszą nową ścigającą-Arię Hastings.
Aria podniosła ręce do góry i krzyknęła głośno. Rozległy się brawa, najgłośniejsze z miejsca, gdzie siedział Mike. Aria w podskokach ruszyła na środek. Stanęła obok Teddy’ego i Kat. W jej oczach tliła się radość. Uśmiechała się tak szeroko, że James nie mógł powstrzymać śmiechu. Taką lubił ją najbardziej- roześmiana i pewną siebie. Kiedy ostatni raz była tak szczęśliwa?
Teraz przestało być ważne, czy on się także dostanie. Zupełnie straciło to znaczenie, emocje go opuściły. Ważne, że Aria się dostała- dalej niech się dzieje, co chce.
-Drugą osobą, którą chciałbym zaprosić do drużyny jest James Potter.
Brawa. James dopiero po chwili zorientował się, co się dzieje. Stanął obok Arii, którą w przypływie radości uścisnął tak mocno, jak nigdy. Dziewczyna odwzajemniła uścisk.
Więc naprawdę im się udało. Jak to możliwe?
Po chwili dołączył do nich Mike, zgniatając ich w uścisku. Cała trójka śmiała się tak głośno, jak dawno tego nie robili. Rose z radością przytuliła swojego kuzyna. Włosy Teddy’ego błyszczały na błękit, gdy patrzył z dumą na Jamesa. Nawet Al zdobył się na nieco spłoszone gratulacje.
James już miał mu powiedzieć, jak bardzo lepszy czuje się od niego, gdy on i Aria zostali zabrani do szatni. Zebrała się tam cała drużyna. Wszyscy patrzyli na dwójkę nowicjuszy.
-Nie myślcie, że będzie łatwo.- włosy Teddy’ego przybrały barwy Gryffindoru- szkarłat i złoto.- Wręcz przeciwnie. Musicie dawać z siebie WIĘCEJ, musicie być jeszcze LEPSI i SILNIEJSI. I nie myślcie, że dostaniecie ulgi tylko dlatego, że was lubię. Trening jutro o 6:30, jeszcze przed śniadaniem. Bez względu na pogodę.

Ojej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 1 października 2016

135. Ups?

Przepraszam, że dzisiaj tak króciutko. Za tydzień to nadrobimy!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Lily siedziała na drzewie, obserwując budzący się do życia świat.
Był październik, a mimo to świeciło słońce. W takie dnie jak te kochała rano wstać i przyglądać się naturze, która wciąż zaskakiwała ją na nowo. Potrafiła dostrzec najmniejsze szczegóły: to, jak liście poruszały się rozpaczliwie na wietrze, próbując się wyrwać z trzymających ich sideł drzewa, albo to, jak rosa mieni się w trawie w porannych promieniach słońca.
Zazwyczaj nikt nie zakłócał jej spokoju o tej porze. Jednak nie dzisiaj. Natychmiast rozpoznała tę czarną grzywę. Mimowolnie mocniej chwyciła się pnia drzewa, niczym ostatniej deski ratunku. Denerwująca faktura drzewa wpijała jej się w skórę.
Liam Schreave szedł dróżką, wpatrzony po horyzont. Rękę miał w temblaku- pamiątka po ostatniej bitwie z Hugo. Jej kuzyn… no cóż, najwyraźniej miał tendencję do łamania kości.
 Ups.
Ale było coś jeszcze, co wyróżniało go z tłumu- utykał na prawą nogę. To sprawiło, że Lily poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu. Kilka miesięcy temu zwaliła Liama z tego właśnie drzewa. Wściekła się wtedy i użyła magii, po prostu zdmuchując go z łatwością niczym wyjątkowo irytującego liścia. Chłopak nazwał ją potworem, co pamiętała szczególnie dobrze. Od tamtego czasu wciąż utykał na prawą nogę, choć minęło już tyle czasu.
Ups?
Nienawidziła go całą sobą. Ale była dobrą dziewczynką, więc nie chciała, by przez nią czuł się źle. Czasami naprawdę nie lubiła tej swojej głupiej „dobrej natury”. I skąd się wzięły te szpilki w jej sercu? Ktokolwiek je tam umieścił- to nie jest śmieszne.
Teraz, gdy Liam jej nie zauważał, wyglądał na dziwnie poważnego bez tego łobuzerskiego uśmiechu na twarzy. W jego oczach zauważyła czający się smutek.
Zdała sobie sprawę, że nigdy nie widziała, by szedł z nim ktoś inny. Zawsze poruszał się sam. Dotarło do niej gwałtownie, że nawet nie wie, kim są jego rodzice, bo nigdy ich nie widziała.
Kim jest Liam Schreave? I jaką tajemnicę skrywa?
                                                    ~*~
Al, Rose i Alex pochylali się nad wypracowaniem z eliksirów w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Minęły już dwie godziny. Rosie właśnie kończyła swoje, podczas gdy pozostała dwójka napisała jak dotąd tylko tytuł. Co chwila żartowali sobie z byle powodu, zamiast skupiać się nad swoimi kawałkami pergaminu, więc jedyne, co dotąd zyskali to pełen litości wzrok Rosie. I innych uczniów.
Nawet kawałki pergaminu zdawały się patrzeć na nich z poirytowaniem.
Tak bardzo zajęci byli dowcipkowaniem, że nawet nie zauważyli, gdy ktoś do nich podszedł, stając nad nimi niczym posąg.
Swoją drogą, bardzo poddenerwowany posąg.
-Al, musimy porozmawiać.
Nie wiadomo było, komu najniżej opadła szczęka- Alowi, Rosie, czy też może Aleksowi. Nawet kawałki pergaminu były zdumione. Wszyscy wiedzieli jedno- James Potter NIE ROZMAWIA z Albusem Potterem.
A tu proszę, taka niespodzianka. Stał teraz nad nimi, wyraźnie się niecierpliwiąc i prosząc Ala o rozmowę.
Młodszy z braci poczuł się naprawdę nieswojo- praktycznie nie rozmawiał z tym drugim od rozpoczęcia roku szkolnego- czyli od miesiąca.
Uniósł  brwi. Chociaż czuł się zaintrygowany, to był też zły na swojego brata, który udawał, że nie istnieje. Myśli, że tak po prostu przyjdzie do niego po miesiącu i będzie udawał, że wszystko okej?
Chociaż Al często kłócił się z Jamesem, a nawet żałował, że ma go za brata, to jednak czuł, że są sobie bliscy. I w głębi nawet chciał być taki, jak on- podziwiał go za tę całą sprawę z Kishanem.
Mimo to przyglądał się chłopakowi sceptycznie.
-Och, doprawdy? A co za to dostanę?
Spodziewał się, że James odpowie coś niemiłego, coś, co sprawi, że Al poczuje się niczym największy padalec na świecie. Ale nie. Ten odparł z największą na świecie powagą:
-Nie żartuję.
Och, to coś nowego. Całe twoje życie jest żartem. Al już miał to powiedzieć, gdy kątem oka dostrzegł Arię i Mike’a, którzy przyglądali mu się z równym naciskiem.
Och. Czyli jednak to nie żarty?
Wstał, ostatni raz rzucając zdumione spojrzenie Aleksowi i ruszył za bratem w przeciwny kąt pokoju, gdzie nikt tego dnia nie siedział.
-Słuchaj, mam nowe informacje na temat demonów, które powinienem ci przekazać.- oznajmił cicho James. Al nachylił się do przodu, czując, jak coś w jego brzuchu podskakuje.
-Skąd masz te…- tu się zawahał.- …informacje?
James przewrócił oczami.
-Nieważne.
Jego brat poczuł, że coś się w nim gotuje. Po co, na Merlina, była ta rozmowa, skoro ten drugi nie miał być z nim do końca szczery?
Al, chodź, musimy porozmawiać! Mam dla ciebie superważne informacje o supergroźnych demonach, które są superściśletajne. Och, ale nie myśl, że powiem ci, skąd to wszystko wiem.
-Więc dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy, skoro chcesz utrzymać to w tajemnicy?- głos Albusa był przepełniony goryczą i złością, o co właśnie mu chodziło. A co tam, niech braciszek wie, że zadarł z nie tym Potterem, co trzeba. Gdy tak patrzył w jego oczy, które dziwnym trafem przypominały oczy jego matki- choć nie miały w sobie tyle ciepła- to miał ochotę rozszarpać go na strzępy i wrzucić jako podpałkę do ognia trzaskającego wesoło kominku.
Swoją drogą, nawet ten ogień go irytował. I na co tak trzaska?
-Bo demony są niebezpieczne, idioto. Chcę ci to powiedzieć, żebyś uważał i ostrzegł swoich przyjaciół, bo zabawy z demonami mogą się skończyć niebezpiecznie. A teraz słuchaj…
Najbliższa godzina była najbardziej przerażającą godziną w życiu Ala. Nie wiedział, skąd jego brat wie te wszystkie rzeczy- i trochę go to niepokoiło- ale po prostu wierzył mu we wszystko. Potrafił rozpoznać, gdy jego brat kłamał. A teraz był zupełnie szczery.
Al miał tysiące pytań- ale mało odpowiedzi. Jego brat sam zdawał się tym wszystkim przytłoczony. Opowiedział mu historie Kishana i jego magicznych tygrysów, które ostatecznie rozszarpały go na strzępy, opowiedział o Laylie, która mściła się na każdym mężczyźnie i teraz zamierza powrócić na świat.
-Podobno wysysa energię z czarodziei w Ministerstwie Magii, ale…
-ŻE CO?
-Rany, nie przerywaj mi. Ale to nie jeszcze nie potwierdzone.
Kto zwrócił tygrysy przeciwko Kishanowi? Gdzie teraz jest? I co się dzieje z Laylą? Po tej rozmowie Al nie czuł się silny.
Czuł się jak naleśnik, który zjadł dzisiaj wieczorem.
Czyli kompletnie „sflaczały”.
-A teraz idź i przekaż to swoim przyjaciołom. Musicie mieć się na baczności. Jeszcze trochę i zmienicie się w wyjątkowo nieatrakcyjne kupy łajna.- oznajmił James, po czym uderzył go w ramię tak mocno, że aż prawie tego nie poczuł.
Z resztą, myślami był zupełnie gdzieś indziej.
Świat czarodziejów okazał się nie być tak wspaniałym, jak się wydawało.

Kryje za to wiele mrocznych sekretów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [SKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay