sobota, 30 lipca 2016

126. Przytulić cię?

Ludzie, ale długi rozdział!
Mój mózg się przegrzał, na dzisiaj koniec.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ginny stała w tłumie swoich współpracowników, nawet nie zmuszając się do sztucznego uśmiechu. Przecież to nie było w jej stylu.
Byli już dosłownie wszyscy: Nyssa zajmująca się rubryką z ogłoszeniami, Bob, który odpowiadał za nieśmieszne kawały, Corin tworząca krzyżówki i inne łamigłówki z nagrodami. Nawet Rita Skeeter się pojawiła, łypiąc groźnie na każdego spod okularów. Generalnie- każdy, kto tworzył choć w małej części „Proroka Codziennego”.
Ale oczywiście nie było jednej osoby- najbliższej współpracownicy i zarówno przyjaciółki Ginny- Allie!
Żyła zupełnie beztrosko. Zawsze się spóźniała, zanadto nie przejmowała się swoimi obowiązkami, a gdy w końcu jej się oberwało, wtedy mówiła: „Ups, bardzo przepraszam”. I uśmiechała się tak, że wszystkim wokół miękły serca.
Ale Ginny była na to odporna. Już nieraz zdarzało się, że to Allie dała plamę, a Ginny miała przez nią kłopoty- bo w końcu tworzą drużynę. Ginny zdawała relacje z meczów quidditcha, a Alyson przeprowadzała wywiady ze sportowcami. Brzmi jak konieczność współpracy, czyż nie?
Oczywiście każdy już zauważył, że nie ma jednej z pracownic. Wszyscy byli poddenerwowani tego dnia i chcieli, by było idealne. Ginny niemal już słyszała te szepty: „To wszystko przez rubrykę sportową! Te dwie zawsze wszystko psują!”.
Fantastycznie! Do prawdy, wspaniale!
A co takiego się szykowało? Otóż, do wydawnictwa przychodził nowy szef, bo stary dostał lepszą propozycję pracy za granicą, więc… spakował się i z plecakiem zarzuconym na ramiona oświadczył, że wyjeżdża. A pomyśleć, że zdawało się, iż „Prorok Codzienny” dla niego coś znaczy.
Co o tym wszystkim myślała Ginny? Cóż, szef nie był taki zły! Tylko wtedy, gdy miał zły humor. Czyli przez 2/3 roku.
Odbyła się pożegnalna impreza, która wcale nie była imprezą- sztuczne uśmiechy, wymuszone łzy i miłe życzenia ze skrzyżowanymi palcami za plecami.
Ginny była ciekawa swojego nowego szefa. Miała tylko nadzieję, że nie będzie to jakiś stary zrzęda. Wiedziała o nim tylko tyle, że uprzednio pracował za granicą.
Tego dnia, oprócz pracowników „Proroka Codziennego” pojawili się także szefowie pozostałych biur. Ginny wypatrywała Harry’ego, który miał prawo się tutaj pojawić, bo w końcu był szefem biura aurorów, ale ten bardzo sprytnie wymówił się górą pracy.
Taa, jasne, pomyślała Ginny.
I wtedy w drzwiach pojawiła się ona- Alyson. Miała na sobie piękną, czarną sukienkę, w której wyglądała co najmniej… dobrze. Ginny kątem oka widziała te łase spojrzenia mężczyzn. Miała makijaż, który podkreślał jej kolor oczu. Był wyrazisty, ale nie wyzywający i rażący w oczy sztucznością. Allie zarzuciła swoją złotą grzywą i ruszyła w stronę Ginny, która natychmiast chwyciła ją za rękę.
-Gdzie ty byłaś!?- warknęła, rzucając jej poirytowane spojrzenie.- Jak zwykle się spóźniasz. I co ty masz na sobie!? Gdybyś powiedziała, że ubierasz tą kieckę, ja nie ubrałabym tej przeklętej sukienki rodem ze średniowiecza, która drapie mnie w skórę już co najmniej od godziny. Wybrałabym coś lepszego, wtedy obie wyglądałybyśmy dobrze.
Allie rzuciła jej rozbawione spojrzenie.
-Och, Ginn. Nie przesadzaj, nie jest tak źle.
-Ależ oczywiście, że jest, Alyson!
-Ej, tylko nie Alyson.
-Wyglądam jak plankton.
Za sobą usłyszały dźwięczny śmiech.
-Daj spokój, mogło być gorzej.
Obie spojrzały w tamtą stronę. Obie zobaczyły Harry’ego, który spoglądał na nie z rozbawieniem. Miał na sobie swój wieczny garnitur. Co prawda, formalnie rzecz biorąc, powinien przyodziać oficjalną szatę, ale jakoś niewielu czarodziejów płci męskiej potrafiło się na to zdobyć, jeśli nie było to wyraźnie nakazane. Nie wyglądałby najgorzej, gdyby nie te powyginane na wszystkie strony włosy.
-Zrobiłbyś coś z nimi…- mruknęła nieco zawstydzona Ginny, próbując okiełznać włosy swojego męża.
-Też się cieszę, że cię widzę.
Ginny powstrzymała chęć rzucenia się mu na szyję. Może jednak nie będzie tak źle? Tam gdzie był Harry, zawsze była jakaś zadyma- a to oznaczało, że może być ciekawie.
Rudowłosa wiedziała, że jej mąż wcale nie chciał tu przyjść, ale zrobił to dla niej i naprawdę to doceniała.
-A co z pracą?
-Od czego jest Ron?- odpowiedział pytaniem Harry, uśmiechając się przebiegle. Cała trójka parsknęła śmiechem, jednak musieli się szybko powstrzymać, bo oto przybył szef.
Do sali wszedł mężczyzna- na oko w wieku Ginny, Allie i Harry’ego- uśmiechając się niepewnie. Ubrany był- a to niespodzianka- w garnitur. Włosy miał koloru miodowego, a oczy natomiast ciemne jak smoła, co było nieco przerażające, bo na pierwszy rzut oka nie można było odróżnić źrenic od tęczówek.
Zdawał się być nieco nieśmiały, jakby się stresował całą tą sytuacją. A to przecież on był tu panem i władcą. Nazywał się Aaron Broke. Ginny zauważyła te pełne uwielbienia spojrzenia niektórych pracownic, co Allie skwitowała zduszonym chichotem.
Nastąpiła krótka prezentacja, po której nastąpiło oficjalne otwarcie lewitującego szampana. Piana zalała podłogę, która automatycznie ją wchłonęła, błyszcząc czystością. Następnie szef zaczął się przechadzać po sali, ucinając krótkie pogawędki z poszczególnymi czarodziejami, by lepiej się poznać. Pozostali rozmawiali beztrosko i popijali szampana, tak naprawdę co chwila zerkając nerwowo w stronę nowego szefa.
-Jedzenie.- oznajmiła Allie, ruszając w stronę baru, a Harry i Ginny zgadzali się z nią w stu procentach. Właśnie kończyli pierwszy kawałek ciasta, gdy do małżeństwa podszedł nowy szef.
Broke podał dłoń Harry’emu i uprzejmie skinął w stronę Ginny.
-Aaron Broke, bardzo mi miło.
-Ginewra Potter, dział sportowy.- Ginny nie lubiła, gdy ktoś używał jej pełnego imienia, ale w ostateczności mogła się do tego przyzwyczaić.
-Harry Potter, szef biura aurorów.
Jeśli Broke był zdziwiony lub choć trochę oszołomiony, to nie okazał tego. Natomiast znów się uśmiechnął.
-Mogłem się domyślić. Bardzo się cieszę, że mogę w końcu państwa poznać. Słyszałem same dobre rzeczy.- mówiąc to ostatnie, rzucił miłe spojrzenie w stronę Ginny, która pomyślała: ta, akurat.
-Dziękuję. To moja współpracownica, Alyson.- Ginny szturchnęła swoją przyjaciółkę, która była zbyt zajęta wpychaniem sobie do ust czekoladowych żab, by zorientować się, o co chodzi.
Jednak na dźwięk jej imienia w głowie uruchomił się alarm.
-Tylko nie Alyson, ile razy mam powta…
Umilkła napotykając spojrzenie swojego nowego szefa. W ustach wciąż miała czekoladowe żaby. Na twarzy rozmazała się czekolada.
Przez chwilę wyglądała na zakłopotaną, po czym znów spojrzała surowo na Ginny.
-Ile razy mam powtarzać? ALLIE! All-ie.
Po czym dopiero zwróciła się do Broke’a.
-Allie Haloway, dział sportowy, dzień dobry.
Aaron mierzył ją wzrokiem. Ginny już zapadała się pod ziemię, ale wtedy nowy szef… roześmiał się.
-Aaron Broke. Bardzo mi miło. Już teraz widzę, że w biurze wcale nie będzie tak nudno.
-Ależ będzie, proszę mi wierzyć.
Szef znów się roześmiał. Patrzył przez chwilę na Allie z czymś w rodzaju zaintrygowania, po czym pożegnał się:
-W takim razie nie mogę się doczekać. Do zobaczenia niedługo, mam nadzieję.
Skinął na Ginny i Harry’ego, jeszcze raz zatrzymał wzrok na Allie, uśmiechnął się do niej i ruszył dalej.
Blondynka odprowadzała go wzrokiem, marszcząc czoło.
-Dziwny jakiś.
                                                                  ~*~
Rachel unikała wszystkich. Z nikim nie rozmawiała, trzymała się na uboczu i nie patrzyła w oczy. Al był tak bardzo tym poddenerwowany i zmartwiony, że postanowił w końcu ją gdzieś złapać.
I w końcu się udało. Widział jej blond kucyk pomiędzy czarnymi szatami uczniów poruszających się po korytarzu. Obserwował, że Puchonka ruszyła w dół schodów. Spojrzał na Alexa, Rose i Annie idących obok niego. Ta ostatnia, Krukonka nie unikała ich, tak jak Rachel. Wręcz przeciwnie. Zamiast spędzać wolny czas z innymi Krukonami, zaczepiała ich na korytarzu, co w istocie żadnemu z ich nie przeszkadzało. Al cieszył się, że ma koleżankę z innego domu.
Ale Rachel… Może znalazła innych przyjaciół wśród Puchonów? A może nie chce przyjaźnić się z Gryfonami?
-Zaraz wracam.- rzucił Al, ruszając do przodu. Za sobą usłyszał rozkojarzony głos Annie:
-Al, co ty…?
Przedzierał się do przodu, po drodze dostając kilka razy w głowę. Starsi uczniowie rzucali poirytowane spojrzenia. Gdy w końcu był blisko, zawołał:
-Rachel!
Dziewczyna nie zatrzymała się. Wręcz przeciwnie, przyspieszyła.
Al złapał ją już na dole, gdy zeszli ze schodów. Chwycił ją za ramię.
-Rachel, co się dzieje?
Rzuciła mu zrozpaczone spojrzenie.
-Al, proszę, tylko nie teraz…
Usłyszeli męski głos:
-Hej, Rachel! Siostro!
Oboje spojrzeli do góry. Rachel przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Spomiędzy tłumu wyłoniła się dwójka Krukonów. Pierwszym z nich był chłopak o jasno-brązowych włosach i niebieskich oczach. Uśmiechał się szeroko, szczerząc białe zęby. Drugą osobą była dziewczyna o kręconych, dosyć długich włosach w takim samym kolorze, jak jej towarzysz- jasno-brązowych. Oczy miała tak samo błękitne. Ogólnie, rzecz biorąc, byli jak dwie krople wody, jeśli nie liczyć płci.
Dziewczyna wyglądała dosyć… inaczej. Chodzi konkretnie o jej nogi. Na stopach miała dwa różne buty- jeden zupełnie biały, a drugi turkusowy w czarne kropki. Do kolan sięgały jej bawełniane podkolanówki, także nie do pary. Jedna była jaskrawo-różowa, a druga zupełnie czarna, ze sporymi dziurami. Dziewczyna patrzyła na chłopaka, jakby był największym głąbem na ziemi, ale przecież nie mogło tak być, bo należał do Krukonów.
-Rachel!- zawołał radośnie chłopak.- Unikasz nas? Nie rozmawialiśmy ze sobą od rozpoczęcia roku!
-Och… co? Nie!- odparła nerwowo Rachel. Zerknęła na Ala, który marszczył czoło, nic nie rozumiejąc.- Może was przedstawię! Al, to moje rodzeństwo. Emily i Thomas. Krukoni, czwarty rok. Emily, Thomas, to jest Albus Potter, Gryffindor. Pierwszy rok.
Thomas zawiesił wzrok na Alu.
-Ooooch, witaj!- popatrzył na Rachel.- No nieźle, siostro. Użyłaś jakiegoś eliksiru miłosnego, czy co?
Roześmiał się, a Al poczuł, że się rumieni. Rachel nie wyglądała lepiej.
Niespodziewanie odezwała się Emily:
-Twój śmiech brzmi jak hamowany pociąg.- zwróciła się do bliźniaka, po czym spojrzała na Ala:- Przepraszam, on zawsze taki był. Od porodu rozwija się jak papier toaletowy.
Al nie mógł powstrzymać śmiechu.
Thomas objął siostrę bliźniaczkę.
-Też cię kocham.
Emily wyswobodziła się z jego uścisku i zwróciła się do Rachel:
-Powiedz, co się dzieje.
-Nic.- wymamrotała Rachel, patrząc w swoje stopy.- Nie bądź taka ciekawska.
-Ja się po prostu martwię!- oznajmiła nieco zbyt głośno jej siostra. Przyciągnęła spojrzenia kilku przechodzących uczniów.
W końcu Rachel nie wytrzymała. W jej oczach pojawiły się łzy.
-Czy wy nic nie rozumiecie? Jestem w Hufflepuffie!
Bliźniacy wymienili zdumione spojrzenia.
-No i co?
-Nie wstydzicie się mnie?- dziewczynka wyglądała na zdumioną.
-Rachel, Rachel, Rachel. I kto tu jest durny?
- Thomas pokręcił głową z niedowierzaniem.- Przecież Hufflepuff jest super! Nie jesteśmy źli, bo nie trafiłaś do Ravenlawu.
-Naprawdę?
-Naprawdę.- Emily uśmiechnęła się i chwyciła ją za ramiona.- Jesteś naszą siostrą.
-Ale… ja zawsze byłam gorsza. Jesteśmy tacy inni. Rodzice od zawsze bardziej kochali was.
Al, który wciąż milczał, także zauważył te różnice. Bliźniacy byli wysocy, a ona niska. Oni mieli brązowe włosy, a ona złote. Oni mieli niebieski oczy, a ona zielone. Oni nie mieli ani jednego piega, a ona miała ich mnóstwo na nosie i pod oczami.
-To nic nie zmienia. I wcale nie jesteś gorsza. A rodzice… jesteś ich oczkiem w głowie. Nawet o tym nie wiesz. Przestań się zamartwiać, dumna Puchonko!
Rachel roześmiała się, znikając w objęciach siostry. Thomas, widząc to, dołączył się do rodzinnego uścisku, krzycząc:
-TULIMY SIĘ!
Ścisnął dziewczyny tak mocno, że jęknęły. Al natomiast poczuł się jak intruz. Napotkał spojrzenie Thomasa, który oznajmił, falując brwiami:
-Ciebie też mogę przytulić.
-Hm, nie, dzięki.
-Tom, przymknij się.- dobiegł ich stłumiony głos Emily.- I nie łam mi żeber, proszę.
Ten popołudnie spędzili razem, na błoniach- Al, Rachel, Annie, Rose, Alex.

Albus czuł się naprawdę szczęśliwy. I wiedział, że ich hogwartowe domy nie stanowią barier.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay


niedziela, 24 lipca 2016

125. Radosny Dom Lwa.

Dlaczego rozdział pojawił się dopiero dzisiaj, to wiecie z notki informacyjnej. 
Tym czasem, uprzedzając pytania:
PODZIAŁ NA PERSPEKTYWĘ HOGWARTOWĄ I NIE-HOGWARTOWĄ POJAWI SIĘ W NASTĘPNYM ROZDZIALE.
Tym razem coś spokojnego, taki wprowadzający rozdział na nowy rok szkolny w Hogwarcie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tego dnia James dziwnie się czuł siedząc przy stole Gryfonów.
Nie przywykł do widoku Ala i Rosie- zwłaszcza Ala- w szatach szkolnych. Gdy tak siedzieli, jakby było to najnormalniejszą rzeczą na świecie, czuł się jakoś niemrawo. Tak, jakby jego dwa światy się zderzyły- dom i Hogwart.
Spod przymrużonych powiek przyglądał się Alexowi, który właśnie rozmawiał o czymś z Alem. Chłopak miał gadane i ogólnie wydawał się niezwykle sympatyczny. Jednak Jamesa gryzł jakiś jego wewnętrzny instynkt- miał dziwne wrażenie, że pierwszoroczniak coś ukrywa. Jego ruchy czasem były takie nerwowe, a gdy nikt nie patrzył- a przynajmniej myślał, że nikt nie patrzy- jego uśmiech natychmiast znikał z twarzy. James zastanawiał się, czy Al także to zauważył.
Odpowiedź brzmiała: och, oczywiście, że zauważył. Co więcej: był pewien, że chodzi o tą przenośną trumnę, która w pociągu przygniotła nieszczęsną Rachel, przyszłą Puchonkę. Gdy dotarli do dormitorium, pierwszym, co zrobił Alex było schowanie futerału do szafy. Al w końcu zebrał się w sobie i zapytał:
-Alex… co tak właściwie trzymasz w tym pudle?
Świeżo upieczony Gryfon przygryzł wargę, nerwowo zerkając w stronę szafy.
-Tam… ja… wiesz, to nic ważnego. Naprawdę. Widziałeś nasz plan lekcji? Jest całkiem w porządku, gdyby nie te dwie lekcje Historii Magii w środę. A poniedziałek rozpoczynamy Eliksirami, chyba nie może być już gorzej. Ale za to w piątek…
I rozpoczął tą swoją gadaninę, w której był tak świetny.
Jeśli chodzi o Rachel, to właśnie siedziała samotnie przy stole Puchonów i siłowała się z jajecznicą, która umykała spod jej widelca. Wyglądała, jakby ktoś wyssał z niej całą energię. Wpatrywała się w swój talerz, jakby wyrządził jej ogromne świństwo. Al nie miał okazji rozmawiać z nią od Ceremonii Przydziału.
Tak samo było z Annie. Nie zamienił z nią ani jednego słowa. Gdy wypatrzył ją przy stole Krukonów, właśnie zajadała naleśniki. Z kieszeń jej szaty wystawało kilka ołówków. Al podejrzewał, że gdzieś kryje się też jej szkicownik. Ona, w przeciwieństwie do Rachel, nie wyglądała na szczególnie zmartwioną. Także siedziała samotnie, ale najwyraźniej nie przeszkadzało jej to. Prawdopodobnie było spowodowane to tym, że każdy, kto powie coś nie tak, narażony jest na porządny cios szkicownikiem całkiem sporych rozmiarów.
Do tej pory Al myślał, że domy nie będą ich ograniczać. Teraz jednak zaczynał mieć wątpliwości. To, że ich 5-osobowa grupka została podzielona na trzy z czterech domów jednak okazało się dosyć kłopotliwe.
Do Wielkiej Sali wkroczył Neville Longbottom, nauczyciel Zielarstwa. Wszyscy Gryfoni wstali jak jeden mąż, pozostawiając swoje niedojedzone kanapki i zaczęli bić brawo. Profesor lekko się zarumienił, po czym skinął im głową.
Skąd ta radość? Otóż na rozpoczęciu roku szkolnego Profesor McGonagall oznajmiła, że od teraz opiekunem domu Gryffindor zostaje profesor Longbottom. Był on powszechnie lubiany, więc spotkało się to z wielkim entuzjazmem. Gryfoni długo jeszcze gratulowali Nevillowi w ich wieży. Al i James wręcz promieniowali dumą ze swojego przybranego wujka.
To, że Pani Dyrektor przekazała Nevillowi pieczę nad domem lwa, jakby dodało mu skrzydeł. Z szerokim uśmiechem ruszył na swoje miejsce, choć wydawał się też lekko speszony, jak to już przystało na profesora Longbottoma.
Teraz już żaden Ślizgon nie mógł powiedzieć: „Gryffindor wygrał tylko dlatego, że ich opiekunką jest dyrektorka!”.
James właśnie pił sok dyniowy, gdy usłyszał za swoimi plecami głośne: „HEJ, CO TAM U WAS!?”
Podczas gdy on walczył z kaszlem i łzami w oczach, Aria siedząca naprzeciwko niego, uniosła wzrok nad jego ramię. Przewróciła oczami i powiedziała głośno:
-Nie powinnaś być przypadkiem przy stole Krukonów?
-Daj spokój, siostro. Nie przedstawisz mnie?
Aria, Mike i James wymienili sceptyczne spojrzenia. Prawdę mówiąc, spodziewali się tego.
-W porządku. Diano, to mój przyjaciel, Mike.- wskazała na siedzącego obok siebie chłopaka, który radośnie pomachał ręką.- Mike, to moja siostra, Diana. Dziękuję, do widzenia.
Jednak Diana najwyraźniej czegoś wyczekiwała. I chyba wszyscy wiedzieli, czego. Warto jednak udawać Greka, czyż nie?
W końcu dziewczyna wzięła sprawy w swoje ręce.
-Więc ty pewnie musisz być James, tak?
James założył na swoją głowę mentalny kask ochronny i odwrócił się.
-Tak, cześć. Miło mi.
Z grzeczności podał jej rękę, którą ona przetrzymała nieco zbyt długo.
To był błąd.
Po chwili zaczął szarpać mocniej. Nabrał podejrzeń, że dziewczyna „przypadkiem” nasmarowała swoją rękę klejem.
-Hej, to mój brat, Al!- wychylił się do przodu.- AL! HEJ, AL!
Pierwszoroczniak siedzący kilka miejsc dalej wiedział, że nie bez powodu James zwrócił się do niego w pomieszczeniu, w którym znajduje się niemal cała szkoła. W jego oczach pojawiło się zrozumienie i mnóstwo, mnóstwo rozbawienia.
 Jak miło zobaczyć swojego starszego brata w tarapatach.
Przypomniał sobie jednak, jak brat pomógł mu ze Scorpiusem w pociągu i pomyślał, że ten jeden raz może się mu odwdzięczyć.
-Och, cześć!- zawołał.- Dużo o tobie słyszałem.- po czym spojrzał na Jamesa i przyciszył głos tak, by pomimo tego wszyscy go słyszeli.- A tak w ogóle, James, to czy w końcu udało ci się zmyć ten śluz z rąk?
Powieka Jamesa zadrgała, lecz z bólem odpowiedział:
-Emmm, nie. Próbowałem całą wieczność, ale nieźle klei się do rąk. Za to… zmieniło kolor z żółtego na zielony.
Kilka osób siedzących najbliżej wykrzywiło twarze z niesmakiem. Victorie i Teddy, którzy najwyraźniej załapali, o co chodzi, wybuchli głośnym śmiechem. Przez najbliższe kilka minut starali się nabrać powietrza, by w końcu nie zemdleć.
Lecz Diana dalej nie puściła ręki.
W końcu Aria wstała, podeszła swoją siostrę od tyłu, chwyciła ją w pasie i pociągnęła ku stołu Krukonów. Młodsza z sióstr fuknęła:

-Ej, co ty robisz!?
A James wiedział, że to będzie dłuuugie sześć lat.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 23 lipca 2016

Informacje- 23.07.2016

Hej, hej,
Niestety, muszę Was z przykrością poinformować, że dzisiaj rozdział się nie pojawi.
Powód: musiałam wyjechać bardzo nagle. Gdybym wcześniej o tym wiedziała, to przygotowałabym rozdział na zapas, ale,  OCZYWIŚCIE, nie wiedziałam! (Trzy słowa: kocham moją pracę 👌).
Tak więc jutro, w miejsce tej informacji pojawi się rozdział, więc wyczekujcie. Myślę, że jakoś w południe, ale pewności nie mam.
Enjoy!

sobota, 16 lipca 2016

124. Pirszoroczni!

Pewnie tym rozdziałem zdenerwuję część z Was, może nawet stracę trochę czytelników, ale...
No nie mogłam tego zrobić inaczej. Gdybym coś zmieniła, nie byłabym sobą.
A chodzi tu oczywiście o Tiarę Przydziału.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-PIRSZOROCZNI! Pirszoroczni, do mnie!
Al dzielnie podążał za niosącym się po peronie głosem Hagrida, choć nieustannie na kogoś wpadał. Nie nadążał już za powtarzaniem: „przepraszam”. W jednej wielkiej plątaninie kończyn nawet nie wiedział, które są jego.
Za sobą słyszał ciche pojękiwania Rachel. Pomyślał, że ta nieszczęsna dziewczyna zaraz zostanie zdeptana, znając jej pecha.
W końcu spomiędzy niezadowolonych min pierwszoklasistów wyłoniła się wielka sylwetka Hagrida. Al spojrzał w jego paciorkowate oczy i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Półolbrzym pomachał do niego radośnie i byłoby, że ta chwila trwałaby dłużej, gdyby nie fakt, że ktoś właśnie wsadził Alowi swój łokieć w oko.
Pakowanie się do łódek było istnym testem przetrwania. Al czym prędzej dostał się do pierwszej, lepszej. Alex wskoczył za nim. Włosy Rosie sterczały na wszystkie strony, gdy do nich dołączyła. Na końcu doczłapała się Rachel, której blond włosy zupełnie powychodziły z kucyka. Wyglądała na nieźle poobijaną. Gdy w końcu usadowiła się obok Rosie, wymamrotała:
-To zwierzęta. Nie ludzie. Zwierzęta.
Annie zahamowała raptownie. Podniosła wzrok znad szkicownika i ogarnęła wzrokiem łódkę. Szybka ocena sytuacji: łódka jest 4-osobowa. W łódce siedzą 4 osoby. A w ich podróżnej paczce było 5 osób. Czyli jedna osoba wypada…
-Jak zwykle mnie wyrolowali…- wymamrotała Annie, ruszając w stronę innej łódki. Ale nie wyglądała na złą, więc pozostała czwórka roześmiała się, machając jej szyderczo na pożegnanie.
Al obserwował, jak ciemnowłosa dosiada się do chłopca i, o zgrozo, Scorpiusa Malfoya. Była tam także jedna dziewczynka, która miała w sobie coś takiego, że młody Potter zawiesił na niej wzrok. Wydawała mu się dziwnie znajoma.
Włosy w kolorze ciemnej czekolady i błękitne oczy. To musi być Diana, siostra Arii.
Al uśmiechnął się pod nosem. Aria opowiadała o niej, jako o wariatce kompletnie oszalałej na punkcie Jamesa. Nie wyglądała na świruskę, ale kto wie…? Jej oczy były dziwnie rozbiegane, jakby właśnie szukała Jamesa, pomimo iż wiedziała, że chłopak jest w drugiej klasie, więc nie popłynie z nimi łódką.
I ruszyli. Podróż z początku przebiegała spokojnie, dopóki nie zobaczyli Hogwartu.
 Był cudowny.
Al poczuł, że dech zapiera mu w piersiach. Otworzył szerzej oczy, bacznie obserwując wyłaniający się zamek. Był taki piękny, majestatyczny, pradawny, jakby skrywał jakąś tajemnicę… Wokół rozbrzmiewały dźwięki podziwu. Chłopak czuł jednocześnie radość, dumę, podekscytowanie i… mokrość?
Kropelki wody ochlapały go, gdy jedna z osób wypadła z łódki, zatapiając się w wodzie niczym kamień. Al nawet nie musiał tam patrzeć, żeby wiedzieć, kto to taki. Po chwili na powierzchnie wynurzyła się głowa z jasną, przemokniętą czupryną. Zielone oczy Rachel pałały wściekłością i zażenowaniem, a jej piegi uwydatniły się.
Dziewczyna już nawet nie zalała się rumieńcem. Po prostu wyglądała, jakby wolała zostać w tej wodzie na wieki, opadając spokojnie na dno.
Rozbrzmiały śmiechy. Ktoś w łódce z tyłu zawołał:
-Wygląda jak morski szczur, HA-HA!
Al obejrzał się i zobaczył wykrzywioną zadowoleniem twarz Scorpiusa. Ten uśmiech natychmiast spełzł z jego twarzy, bo oberwał szkicownikiem po głowie.
Młody Potter nachylił się i podał Rachel dłoń. Ta przyjęła ją z radością, unikając jego wzroku.
-A myślałam, że mój limit nieszczęścia już się wyczerpał.
Al uśmiechnął się.
-Pływanie jest teraz w modzie.
Rachel roześmiała się. Alex natychmiast także podał jej rękę, a Rosie przetrzymywała ich nogi, by przypadkiem też nie wylądowali na dnie.
Po chwili ich mokra koleżanka zajęła swoje miejsce, wyciskając wodę z blond kucyka. Jej nowiutka szata była przemoknięta do ostatniej nitki.
Następnie wszystko zlało się w jedną całość; wmaszerowanie do zamku i zapierający dech w piersiach widok, pojawienie się McGonagall, wejście do Wielkiej Sali, odśpiewanie pieśni przez Tiarę Przydziału.
A potem się zaczęło. Al nie czuł żołądka. Nie czuł dłoni, nie czuł nóg, nie czuł kości. Był jedną, wielką, kupką nieszczęścia. Stres kompletnie zamroczył mu umysł.
Nie zwracał kompletnie uwagi na przydział. Aż do chwili, gdy usłyszał:
-Dare, Alex.
Ciekawość wygrała ze stresem. Al skupił wzrok na swoim nowym kumplu, który nerwowo podszedł do Tiary. Nie miał pojęcia, gdzie zostanie przydzielony Człowiek-Tajemnica.
Potrwało to chwilkę, lecz Tiara w końcu wrzasnęła:
-GRYFFINDOR!
Al ucieszył się, choć ledwo to do niego dotarło. Bił brawo wraz z innymi, znów będąc myślami zupełnie gdzie indziej. Po chwili jednak powrócił na ziemię, bo usłyszał:
-Dursley, Apolinary.
On i James siedzący spokojnie przy stole Gryfonów, z trudem powstrzymali śmiech. Wiedzieli o swoim dziwacznym kuzynie, lecz nie wiedzieli, że ma na imię Apolinary.
W każdym bądź razie gruby chłopiec o jasnych włosach i niebieskich, świńskich oczkach wytoczył się na środek, by usłyszeć:
-HUFFLEPUFF!
Kilka nazwisk później Profesor McGonagall wyczytała:
-Green, Rachel.
Dziewczynka szła, potykając się o własne nogi. Na szczęście Profesor McGonagall wysuszyła jej szaty jednym, sprawnym zaklęciem. Gdy w końcu usiadła, Al odetchnął z ulgą, bo oznaczało to, że już niczego nie zepsuje. Wiedział, że dziewczynka chce trafić do Ravenclawu, tak jak jej rodzeństwo- brat i siostra, bliźniacy. Uważała, że są oni od niej we wszystkim lepsi i różnią się od siebie bardzo, więc Rachel miała wrażenie, że bliźnięta są bardziej kochane przez matkę.
Chciała więc być jak oni. Perfekcyjni, mądrzy i kochani. Jednak usłyszała:
-HUFFLEPUFF!
Przy stole Puchonów rozbrzmiały oklaski, gdy dziewczynka się tam zbliżała z mieszanką różnych uczuć na twarzy. Al także bił brawo. Nic nie miał do Puchonów, a nawet ich lubił. Ciocia Allie należała do Hufflepuffu, a jest to naprawdę świetna kobieta. Nawet jeśli on i Rachel będą w innych domach, to i tak będzie chciał się z nią przyjaźnić, bo to naprawdę miła dziewczyna.
-Hastings, Diana.
W tym samym czasie Aria, siedząca przy stole Gryfonów, pochyliła się do Jamesa i Mike’a.
-Błagam, tylko nie Gryffindor.- wyszeptała.-  Matka obstawia Ravenclaw, a ojciec oczywiście Slytherin. Cokolwiek, tylko nie Gryffindor. Nie wytrzymam z nią w jednej wieży.
-Nie może być aż tak źle…- mruknął bez przekonania James.
Aria złapała go za ramiona i popatrzyła mu prosto w brązowe oczy.
-Może. Ona ma kompletnego świra na twoim punkcie. Jeśli trafi do Gryffindoru, to w nocy będzie się zakradać do twojego dormitorium, by popatrzeć, jak śpisz.
James przełknął ślinę.
A Tiara oznajmiła:
-RAVENCLAW!
Cała trójka obserwowała, jak Diana rusza w stronę stołu Krukonów.
-Nie sądzę by była wystarczająco inteligentna, jak na Ravenclaw…- zaczęła Aria, wypuszczając z ulgą powietrze.-… ale niech będzie.
-Malfoy, Scorpius.
Chłopiec pewnym siebie krokiem wyszedł na środek. Tiara bez wahania zawołała:
-SLYTHERIN!
A następnie:
-Potter, Albus.
Al wyczuł, że w Sali zrobiło się jakby ciszej. Wiedział, że wszyscy na niego patrzą. Ale jakoś go to nie obchodziło. Po prostu… chciał mieć to już za sobą.
Tiara przysłoniła mu oczy. Czuł, że się trzęsie. Wzdrygnął się na dźwięk cichego głosiku w jego głowie:
A więc kolejny Potter. Zaiste, ciekawe. Nie jest to łatwe. Wyczuwam dużo odwagi i szlachetności, ale także spryt i przebiegłość. Wiesz, co to znaczy? Pasujesz do więcej niż jednego domu.
Al z trudem uporządkował myśli.
-Tylko nie Slytherin…. Błagam, WSZYSTKO, tylko nie on…
Ha, zupełnie jak twój ojciec. Prawdziwy Ślizgon nigdy by nawet o takim czymś nie pomyślał. Tak więc…
-GRYFFINDOR!
Ryk Gryfonów ogłuszył resztę Sali. Najgłośniej krzyczeli James, Aria i Mike, jednak Al nie był w stanie tego zauważyć. Nie czuł nic, nie słyszał.
Gdy usiadł, James coś do niego powiedział, jednak chłopiec nie był pewien, czy to kolejny docinek, czy może gratulacje. Siedzący naprzeciwko Alex uśmiechnął się, ale nawet to wydało się dziwne odległe. Al czuł już tylko i wyłącznie jedno- ulgę.
Kolejna była Annie. Pod pachą miała swój szkicownik. Gdy zasiadła na stołek, Tiara zawołała:
-RAVENCLAW!
Al i Alex bili głośno brawo. Młody Potter pomyślał, że fajnie będzie mieć kumpelę w Ravenclawie. Jeśli chodzi o Rosie, to Tiara wahała się dosyć długo. Zapewne rozważała Ravenclaw i Gryffindor. Jednak ostateczną decyzją okazał się:
-GRYFFINDOR!
Rose zasiadła obok Ala, dziwnie nieobecna. Chłopiec pomyślał, że może lepiej nie będzie jej wybudzał z tego transu.
Dominique Weasley także zasiadła przy stole Gryfonów, zamykając tegoroczną, długą listę. Al otrzymał gratulacje ze strony Victorie i Teddy’ego, którzy z uśmiechem i dumą patrzyli na niego. Mike i Aria także przyłączyli się do świętowania.

Nawet James przestał być taki okropny.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay


sobota, 9 lipca 2016

123. Być jak on.

~~z cyklu: nieciekawe historie z życia autorki~~
Dzisiaj mam usprawiedliwienie, dlaczego rozdział pojawia się dopiero teraz!
Byłam w... pracy!
Tak, znalazłam sobie dorywczą pracę na wakacje. To jest dla mnie coś zupełnie nowego, więc mam nadzieję, że okażę się całkiem dobrym pracownikiem.
Zgadnijcie na co zbieram? Taa, na książki. Takie do czytania, oczywiście. Nie do szkoły.
Dobra, dobra. Już nie zanudzam.
~~~~~~~~~~~~~~~

Al siedział wygodnie na swoim miejscu w pociągu i przyglądał się Alexowi, gdy opowiadał jedną ze swoich zabawnych historii. Chłopak ten miał dar kwiecistej mowy- cokolwiek mówił, w jego ustach brzmiało to super i bombowo.  Al był niemal pewien, że swoim przekonującym monologiem Alex nieraz ugrał sobie w sklepie jakiś niezły rabat.
W końcu nie wytrzymał i cicho zagadał do swojej kuzynki:
-Psst, Rosie. Za ile będziemy?
Dziewczyna, wyrwana z transu, w jaki ją wprawiła historia Alexa, zrobiła niezadowoloną minę.
-Przed nami jeszcze jakaś ¼ drogi, tak mi się wydaje. A co?
Al jęknął w odpowiedzi i ruszył w kierunki drzwi.
-Idę do toalety.- oznajmił, jak mu się wydawało- zbyt głośno-i rumieniąc się, zatrzasnął za sobą drzwi. Nie uszedł kroku, gdy nagle wpadł na kogoś.
Młody Potter zatoczył się do tyłu z niezadowoleniem, lecz nie upadł. Poczuł lekki ból w skroni. Wbijając wzrok w buty, ruszył dalej z intencją wyminięcia przeszkody, jaką stanowiła ta osoba.
-Przepraszam.- wymamrotał.
-PRZEPRASZAM? Myślisz, że to wystarczy?- usłyszał w odpowiedzi ostry głos.
Al ze zdumieniem uniósł oczy. Zobaczył chłopca, chyba w jego wieku o bardzo jasnych włosach i szarych tęczówkach. Na jego jeszcze mugolskim ubraniu widniały plamy gorącej czekolady, którą musiał wylać, gdy na siebie wpadli. Potter był pewien, że skądś go zna…
Nie bardzo wiedział, jak ma się zachować. Pozostać uprzejmym, czy może być zgryźliwym, jak ten blondyn? Nie chciał robić sobie wrogów- przynajmniej nie pierwszego dnia- ale skoro musiał…
Na szczęście- albo też wręcz przeciwnie- blondyn znów się odezwał:
-No i co się tak gapisz?
W głowie Ala zaświtała myśl.
-Ty jesteś Scorpius Malfoy?
-Tak,  bo co, nie widziałeś czarodzieja czystej krwi? Kim ty w ogóle jesteś, mięczaku?
Merlinie, trzymaj mnie.- błagał w myślach Al. I nagle wszystko stało się jasne. Chłopak poczuł się, jakby cofnął się w czasie. Siedział w swoim domu przy kominku, razem z rodzicami, Hermioną, Ronem, rodzeństwem, Hugo i Rosie. Miał może nie więcej niż 8 lat. Jego tata właśnie kończył opowiadać im o Draco Malfoyu- jego odwiecznym wrogu. Chłopiec co chwila z niesmakiem spoglądał na resztę swojego rodzeństwa, która miała podobne miny. Ten cały Malfoy, to był dopiero okropny typ.
-No, ale ostatecznie chyba mamy rozejm.- mówił dalej Harry.- Jego syn, Scorpius, jest w twoim wieku, Al. Tylko pamiętajcie, by się do niego nie zrażać. To może być całkiem miły chłopak…
Ich ojciec chyba sam w to nie wierzył, jednak kazał im obiecać. Cała piątka z niechęcią skinęła głową.
-Ale to nie znaczy, że nie macie być od niego lepsi. Rosie, kochanie, ty odziedziczyłaś mądrość po mamie, więc nie pozwól, by ten mały miał od ciebie lepsze oceny, bo…
-Ron!- skarciła go Hermiona.
Ginny po prostu wybuchła śmiechem. Śmiała się, dopóki James z radością nie oznajmił:
-Gdy tylko go spotkam, skopię mu tyłek!
Oczywiście żartował. Chyba.
Al kompletnie zaniemówił. Właśnie miał przed sobą małą kopię Draco Malfoya, która WCALE nie była miła. Już miał coś powiedzieć, już miał rzucić coś niemiłego, gdy nagle…
-Ooooh, Scorpius! Kto by pomyślał? Czego chcesz od mojego brata?- usłyszał znajomy, przesiąknięty sarkazmem głos, który wydobywał się zza pleców Malfoya. Ten ostatni odwrócił się gwałtownie, odsłaniając przybysza: James.
Al był tak zdumiony, że tamten drugi nazwał go publicznie swoim bratem, że aż zachłysnął się powietrzem.
Bracia przez chwilę patrzyli sobie w oczy, aż w końcu James przeniósł wzrok na blondyna, który prychnął z pogardą.
-Nie wtrącaj się, ty…
James złożył ręce na piersi i zmrużył oczy.
-No, dalej. Jak mnie nazwiesz?
Scorpius fuknął z niezadowoleniem.
-Kim wy w ogóle jesteście?
-James Potter.- chłopiec skłonił się szybko.- A to Albus. Jeśli dobrze łączysz fakty, to chyba już się domyśliłeś, że także Potter.
Przez chwilę Scorpius miał niewyraźny wyraz twarzy- i Al już wiedział, że mu także ojciec opowiadał o swoich dawnych wrogach. Potem chłopiec zaczerwienił się ze złości i wybuchnął:
-Jeśli myślicie, że będę was teraz szanował, to grubo się mylicie, wręcz przeciwnie! Ja…
James zrobił poważny wyraz twarzy.
-Odwal się ode mnie i od mojego brata.- odezwał się lodowatym tonem. Cały sarkazm nagle gdzieś się ulotnił.- Póki jeszcze możesz. Następnym razem nie będę taki miły.
Scorpius wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie po prostu wszedł do przedziału, z którego wyszedł.
James jakby nigdy nic przeszedł obok swojego brata, klepiąc go tylko po plecach. Al nie zdążył nawet mu podziękować. Był pełen podziwu. Skąd James bierze tyle pewności siebie? Jasne, teraz miał do czynienia z młodszym przeciwnikiem, ale mimo wszystko zdawało się, jakby nigdy się nie bał. Gdy opowiadał mu o tych wszystkich wydarzeniach związanych z Kishanem… Tak, jakby to było nic wielkiego. Jakby codziennie walczył sobie z demonami przed śniadaniem.
Al tak naprawdę nie wiedział, co w takich chwilach działo się w umyśle jego brata. Jak bardzo był przerażony i nie zdolny do myślenia. Ile razy musiał przezwyciężać samego siebie, by to zwalczyć, a przynajmniej choć trochę kontrolować.
Nie wiedział, że tak naprawdę James nawet teraz odczuwał strach. Nie wiedział o Peridesie i o tym, że Kishan znów coś knuje. Najgorsze było to, że ten starszy czuł, że Aria coś ukrywa. To, że wtedy zniknęła na całą noc… Nie mogło być zwykłym lunatykowaniem. To wszystko go przewyższało, więc po prostu udawał, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Co James miał w swojej głowie, wiedział tylko on. A była tam całkiem niezła impreza. W złym tego słowa znaczeniu.
Al patrzył, jak jego brat się oddalał. Choć nigdy tego nie przyzna, to tak naprawdę chciałby być kiedyś taki jak on. Nigdy nie tchórzyć.
Gdy wrócił do swojego przedziału, „przenośna trumna” Alexa spadła gwałtownie na kolana Rachel, która wykrzyknęła:
-Au, Alex! Co ty tam trzymasz?
Alex nagle przestał się uśmiechać.
-Na Merlina, przepraszam Rachel! Bardzo boli?

Ale na pytanie swojej nowej koleżanki nie odpowiedział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 2 lipca 2016

122. Pan Sławny, Pocieszycielka, Niezdara, Artystka i Król Tajemnicy.

Przed przeczytaniem tego rozdziału polecam jeszcze raz przeczytać epilog z "Insygni Śmierci"- ponieważ wydarzenia w tym rozdziale mają miejsce bezpośrednio po nim.
Jedyną zmianą, którą wprowadziłam, że Teddy także jedzie do Hogwartu (na 7 rok), a nie tylko odprowadza Victorie.



Już? Więc możesz iść dalej!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Białe opary wciąż unosiły się w powietrzu. Twarz Harry’ego znikła za zakrętem. Al spojrzał na Rose, która wychylała głowę obok niego.
Zastanawiał się, czy czuje to samo- równocześnie podekscytowanie i strach. Al nie był pewien, czy będzie to jego najlepszy, czy też może najgorszy dzień w życiu. I pomimo, iż poczuł się lepiej dzięki pokrzepiającym słowom swojego ojca, to czarne myśli wciąż czaiły się w zakamarkach jego umysłu. Wizja, że zostanie przydzielony do Slytherinu przyprawiała go o zawrót głowy i chęć krzyku.
Chcąc zamaskować swoje mieszane uczucia, usiadł, rozglądając się po przedziale. Byli tu tylko on i Rose. James zapewne dołączył do Arii, Mike’a i reszty swoich przyjaciół z roku.
Chłopiec spojrzał przez okno drzwi przedziału i ujrzał Victorie, która z uśmiechem na twarzy prowadzi swoją młodszą siostrę- Dominique, która także rozpoczyna swój pierwszy rok. Zapewne pomagała jej się odnaleźć- korytarze pociągu bywają śmiertelnie niebezpieczne, co Al poczuł na swojej skórze. Pomyślał o swoim starszym rodzeństwie- Jamesie- i sama myśl, że tamten miałby mu pomóc poruszać się po pociągu, tak jak Victorie dla Dominique, sprawiła, że miał ochotę zwymiotować lub wręcz przeciwnie, wybuchnąć śmiechem.
Nim zdołał cokolwiek powiedzieć, drzwi przedziału rozwarły się i stanęła w nich niska dziewczynka. Sprawiała wrażenie nieco zdesperowanej.
-Cześć, mogę się dosiąść?
Co chwila rzucała ukradkowe spojrzenia w kierunku korytarza, jakby tam czaiło się największe na świecie zło. Co było w istocie możliwe, jak pomyślał Al.
-Jasne.- odparła Rose, uśmiechając się promiennie. Dziewczynka spojrzała z pełną wdzięcznością na nową koleżankę, odpowiadając tym samym.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, przycinając tym samym swoją szatę i ruszyła do przodu, jednak szybko się zatoczyła, ledwo utrzymując przy tym równowagę. Spojrzała za siebie, a jej twarz zalał rumieniec. Rose czym prędzej podbiegła jej pomóc. Dłuższą chwilę siłowały się z uciążliwymi drzwiami, aż w końcu odskoczyły. Tym razem nowo przybyła towarzyszka nie dała rady utrzymać równowagi i upadła na podłogę.
Al, z całej sił ukrywając uśmiech, który cisnął się mu na twarz, pomógł wstać leżącej. Przyjrzał jej się dokładniej. Miała bardzo jasne, spięte w roztrzepanego koka włosy i delikatne piegi na nosie. Jej zielone oczy wyrażały pełne zażenowanie.
-Dziękuję.- wymamrotała, unikając wzroku chłopaka. Al poczuł się nieco bezpiecznej, gdy już usiadła naprzeciwko niego, obok Rose, która podała rękę blondynce:
-Rose Weasley.
Twarz nieznajomej zmieniła się nagle, a w oczach pojawiło się jeszcze większe zmieszanie. To znak, że rozpoznawała to nazwisko. Mimo to odwzajemniła uścisk i także się przedstawiła:
-Rachel Green.
Następnie wstała, by podejść i podać rękę koledze siedzącemu naprzeciwko. Ten już wiedział, że zakończy się to katastrofą. Po drodze potknęła się- prawdopodobnie o własne stopy- i wpadła prosto na Ala. Po chwili żadne z nich nie wiedziało, które z nich jest bardziej czerwone: ona czy on.
Rachel podniosła się najszybciej, jak tylko mogła i wymamrotała:
-Przepraszam, okropna ze mnie niezdara. Jestem Rachel Green.
-Albus Potter.
Mina blondynki mówiła: błagam, zabijcie mnie, zanim zapadnę się ze wstydu pod ziemię, gdy z powrotem zajmowała swoje miejsce. Nie minęła chwila, gdy w przedziale pojawiły się kolejne dwie osoby.
Jedną z nich była dziewczyna o ciemnych, kręconych włosach. Była ona jeszcze w swoich zwykłych ubraniach, które były wszędzie poplamione- prawdopodobnie farbą. Na białych butach namalowane miała odręczne, kolorowe wzorki, tak samo jak na prawej ręce i z boku dżinsów. Na twarzy także miała biało-czerwone mazy. Nie podnosiła swoich orzechowych oczu znad szkicownika.
-Hej, dosiądę się. Jestem Annie Shadey.
Gdy reszta także się przedstawiła, Annie podniosła w końcu wzrok znad szkicownika. Zmierzyła badawczym wzrokiem Rose i Ala, a potem znów zabrała się za rysowanie, wyjmując z kieszeni ołówek sklejony taśmą.
Osobą, która wciąż stała w wejściu był wysoki chłopak o włosach w kolorze miodu i ciemnych oczach. Sprawiał wrażenie lekko poddenerwowanego, ale mimo wszystko uśmiechał się radośnie. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Rose go uprzedziła:
-Tak, możesz tu usiąść.
-Dzięki.- odparł chłopak, wciąż uśmiechając się promiennie. Jednak jego ruchy były poddenerwowane, jakby wciąż coś skrywał. Wodził niepewnie wzrokiem, w którym czaiło się ogromne zmartwienie. Dopiero teraz Al zauważył, że dzierżył on w dłoni długą walizkę, która była nieco szersza u dołu. Jedno było pewne- zmieściłoby się w niej małe ciało. Nie ścierając uśmiechu z twarzy, przedstawił się:- Alex Dare.
Pozostali znów powtórzyli swoje imiona, choć nie było to wcale potrzebne. Al czuł na sobie wzrok Alexa i już wiedział, że James nie żartował, mówiąc, że będą się na niego gapić. Naprawdę to robili- wszyscy z wyjątkiem Rose i Annie, która skrupulatnie machała ołówkiem, tworząc nowe linie na kartce papieru, choć i ona także czasem rzucała na niego okiem.
Chwile mijały, a jedynym dźwiękiem niosącym się po przedziale był szmer ołówka poruszającego się po pergaminie. Alex odłożył swoją przenośną trumnę na najwyższą półkę i co jakiś czas rzucał tam nerwowe spojrzenia, jednak gdy napotykał czyjś wzrok, uśmiechał się promiennie. Rose poruszyła się nieznacznie i wypaliła:
-I jak? Podekscytowani perspektywą nowego roku szkolnego w Hogwracie?
Al rzucił jej przeciągłe spojrzenie. To było najgorsze, co mogła powiedzieć.
-Tak.- odparł pełnym napięcia głosem Alex.
-Mhm.- wymamrotała pod nosem Annie.
Tylko Rachel się zawahała.
-Ja… sama nie wiem.- odparła nieśmiało.- Z jednej strony wiem, że będzie super, ale z drugiej… bardzo się boję. Mam dwójkę starszego rodzeństwa, to bliźniacy. Są we wszystkim ode mnie lepsi. Generalnie, kocham ich, ale różnimy się bardzo. Nawet wyglądem. Jestem jak jakiś wyrzutek.- głos dziewczyny był teraz pełen rozpaczy. Wyglądała jakby od dawna bardzo chciała to komuś wyjawić, ale jednocześnie żałowała tego, co właśnie powiedziała.
-Daj spokój.- Rose położyła na jej kolanie dłoń w pocieszającym geście.- Nie musisz być taka jak oni.
Dalej rozmowa jakoś się potoczyła- Al dowiedział się, że zarówno Rachel, jak i Annie są czystej krwi, a ta druga nie ma rodzeństwa. Alex miał ojca mugola, matkę czarodziejkę i młodszego brata. Wszyscy mieli przed sobą swój pierwszy rok w Hogwarcie. Rose wyciągnęła talię kart czarodziejskich i rozpoczęła się gra- nawet Annie odłożyła swój szkicownik, choć trochę niechętnie. Jednak po chwili sprawiała wrażenie, jakby o nim zupełnie zapomniała. Nawet Alex nie był już taki zdenerwowany. Zapytany, co go tak gnębi, szybko odparł, że to nic takiego, ale wyraźnie było widać, że to nieprawda.
Jednak prawdziwa zabawa rozpoczęła się, gdy przyszła czarownica z wózkiem ze słodyczami. Al już od dawna chciał spróbować słynnych fasolek wszystkich smaków Berttiego Botta. James mówił mu, że są okropne, więc zapewne sobie z nimi nie poradzi- to właśnie przekonało Ala, że musi je kupić.
Rachel nabyła także kubek gorącej czekolady, który prawie cały na siebie wylała. Z początku sprawiała wrażenie złej i zażenowanej, jednak po chwili zaniosła się śmiechem, tak samo jak reszta przedziału.
-To nowa szata. Mam ją pierwszy raz na sobie.- wyparskała pomiędzy wybuchami chichotu blondynka.- Mama by mnie zabiła.
-Ale jej tu nie ma.- odparła radośnie Annie, pomagając nowej koleżance zetrzeć napój z ubrania. Al wykorzystał okazję i spojrzał na jej szkicownik.
Rysunek przedstawiał zamek- Al nie był pewien jaki- ale miał on wiele wieżyczek i wyglądał na naprawdę bogaty. Zapewne był ogromny i piękny. Annie świetnie oddała wszystkie detale- to, jak łuki zaginały się symetrycznie, albo cień padał na parapety. Całość była tak niezwykła, że Al na chwilę stracił głos.
-Hej! To jest naprawdę dobre!
Annie obejrzała się i uśmiech zniknął z jej twarzy.
-Nie pozwoliłam ci na to patrzeć.- odparła, zagarniając szkicownik. Sprawiała wrażenie nieźle wkurzonej, więc Al zaczął:
-Przepraszam, nie chciałem…
-W porządku.
Zapadła chwila ciszy, w której każdy mierzył się nawzajem wzrokiem. W końcu Annie westchnęła i powiedziała:
-Tak sobie wyobrażam Hogwart. Ale nie lubię się tym chwalić. To tylko marne szkice.
-Żartujesz? To jest świetne!
Po chwili już wszyscy wychwalali rysunki nowej koleżanki, która wręcz promieniała dumną. Atmosfera znów się rozluźniła, gdy zaczęli próbować fasolek wszystkich smaków. Gdy Alex sięgał po swoją, Al zauważył rany na opuszkach jego palców.
-Co ci się stało?
Chłopak natychmiast cofnął rękę.
-Nic takiego. Mały wypadek.- odparł wymijająco. Z uśmiechem wrzucił fasolkę do swoich ust, a po chwili wypluł ją, przy akompaniamencie gwałtownych śmiechów.

Siedzieli więc tak razem: Pan Sławny, Pocieszycielka, Niezdara, Artystka i Król Tajemnicy, zanosząc się chichotem i przekrzykując nawzajem. Panował niezły bałagan- papierki po słodyczach, kartki ze szkicownika Annie i zagubione fasoli leżały na podłodze. Ich rozbawione głosy zapewne niosły się po całym pociągu. Al wiedział, że już ich lubi. Bo właśnie dzięki nim zapomniał o swoim zmartwieniu- czyli nieuchronnie zbliżającej się ceremonii przydziału.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay