sobota, 30 stycznia 2016

100. Finite.

Rozdział 100! Wow! Jestem taka dumna ♥
Zgodnie z obietnicą- jest dłuższy niż zwykle.
Co mogę powiedzieć? Chyba mogę tylko podziękować. Bez Was nie miałoby to sensu. Dawaliście mi motywację, która podnosiła mnie w trudnych chwilach, zwanych inaczej brakiem weny.
Czego Wam życzę? Wytrwałości w czytaniu moich dalszych wpisów. A sobie? Kolejnych 100 rozdziałów!

Rozdział 100-wyjątkowy- dedykuję Patrykowi, który bardzo mi pomógł. Moje rozdziały stały się lepsze, tylko dzięki Tobie. Jestem Ci dozgonnie wdzięczna, bo BARDZO, BARDZO mi pomogłeś, choć wiem, że sam nie zawsze miałeś na to czas. Ale mimo to zawsze poświęcałeś mi kilka chwil, by doradzić, co i jak. Dziękuję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hugo jeszcze nigdy nie miał okazji jechać samochodem- oczywiście wiele razy widział, jak jego sąsiedzi-mugole takimi podróżowali, ale sam nie miał z tym styczności.
Z ciekawością wglądał przez okno, obserwując kolejne to mijane budynki, które rozmazywały się w kolorowe smugi. Wsłuchiwał się w miarowy warkot silnika, nie zwracając uwagi na policjantów, którzy właśnie dyskutowali, co z nim zrobią. Wszystko to było dla niego fascynujące, mógł choć na chwilę zapomnieć o strachu.
Zastanawiał się, czy jego rodzice się już zorientowali, że go nie ma. Na pewno po mnie przyjadą- powtarzał sobie, choć czuł coraz większą niepewność. A jeśli wcale im na nim nie zależy? Mają przecież jeszcze Rose, która jest pod każdym względem od niego lepsza: mądrzejsza, grzeczniejsza, która zawsze wie jak się zachować.
Nieraz czuł się zazdrosny o swoją siostrę, która w jego mniemaniu przewyższała go pod każdym względem. Nie czas było mu jednak o tym teraz myśleć, bo do jego podświadomości wdarł się warkliwy głos Barczystego:
-Jesteśmy na miejscu, wysiadaj.
Hugo posłusznie uchylił drzwi i wyszedł na zewnątrz. Poczuł zimny wiatr na swojej skórze. No tak, jest tylko w pidżamie. Musi wyglądać jak niezły czubek.
Jeszcze raz obejrzał się na samochód policjantów, który lśnił zalany blaskiem księżyca. Chciałby to kiedyś powtórzyć.
Poczuł, że na jego ramieniu niczym imadło zaciska się ręka Barczystego. Skrzywił się. Znacznie bardziej wolałby, żeby to Drobna go prowadziła.
Przemierzał białe korytarze, pachnące cytrynowym środkiem do czyszczenia i kawą. Z początku starał się zapamiętywać gdzie skręcają, ale już po chwili zupełnie się pogubił. W końcu dotarli do pokoju oznaczonego numerem 107.
Hugo zasiadł na krześle naprzeciwko Barczystego. Oddzielało ich tylko biurko. Drobna stanęła z tyłu.
Chłopiec rozejrzał się po pokoju: na biurku stał kubek z niedopitą kawą, zdjęcia przedstawiające Barczystego z kobietą i małą dziewczynką, piętrzył się też stos papierów, porozrzucanych po całym pomieszczeniu i coś, czego  Hugo nigdy nie widział: czarne urządzenie z zakręconym kablem. Na ścianie wisiało kilka brzydkich obrazów, przedstawiające niezrozumiałe bohomazy.
-Gdzie jesteśmy?
Barczysty wyglądał na zaskoczonego, ale jeszcze bardziej się naburmuszył.
-Żarty sobie robisz? Bo mi nie jest do śmiechu. A teraz powiedz mi, jak nazywają się twoi rodzice. Muszę się z nimi skontaktować i wyjaśnić tę niedorzeczną sprawę.- Barczysty prychnął z pogardą.
Coś w jego postawie, gestach i głosie sprawiło, że chłopiec nie chciał mu zaufać. Przygryzł ze zdenerwowaniem wargi.
-Hmmm…. ja… nie pamiętam….
Mężczyzna nagle się poderwał.
-Nie udawaj głupiego, chłopcze. A może ty po prostu uciekłeś z domu i myślisz, że ujdzie ci to na sucho? Otóż nie: bardzo się mylisz. A teraz lepiej gadaj, bo…
-Spokojnie…- zaczęła Drobna, lecz nagle w powietrze uniósł się przedziwny dźwięk. Był on bardzo nieprzyjemny, Hugo skrzywił się ze złością. Czy to mają być jakiegoś rodzaju tortury?
Barczysty podniósł podłużne urządzenie zakończone kręcącym się czarnym kablem, który łączył je z większym pudełkiem. Przyłożył je sobie do ucha. Hugo wytrzeszczył oczy, jednocześnie powstrzymując śmiech. Dziwne urządzenie umilkło.
-Tak?- odezwał się Barczysty. Przez chwilę młody Weasley nie miał pojęcia, do kogo on mówi. Dopiero po chwili zorientował się, że mężczyzna mówi do tego dziwnego urządzenia. Przecież to bez sensu…-Teraz nie mogę, mam…
Umilkł, przewracając z poirytowaniem oczami.
-Niech będzie. Zaraz będę.
Odłożył czarne urządzenie na miejsce, po czym odezwał się do Drobnej:
-Musimy iść, ten idiota znowu nas wzywa. Co za niedorajda. Przyślij kogoś do tego dzieciaka, może być Dawson, on pewnie jak zwykle nic nie robi.
Drzwi zatrzasnęły się za nimi z trzaskiem. Hugo milczał, odliczając kolejne to minuty samotności. Rozważał też możliwość ucieczki, jednak po niecałych dziesięciu minutach drzwi znów się otworzyły. Stanął w nich wysoki, uśmiechnięty mężczyzna, będący na oko w wieku jego ojca.
-Cześć, jestem Roger Dawson, przyszedłem z tobą porozmawiać. A ty, jak się nazywasz?
Hugo zawahał się. Czy może mu zaufać? Wygląda na to, że zna się z Barczystym. Może udaje tylko miłego?
Ale jego szeroki uśmiech wyglądał tam szczerze, że chłopiec postanowił zaryzykować:
-Hugo.
Dawson usiadł na poprzednim miejscu Barczystego. Z jego twarzy nie znikał uśmiech.
-Słyszałem, co się stało. Może chciałbyś powiedzieć mi coś więcej?
Chłopiec znów się zawahał. Już próbował być szczery, został wtedy wyśmiany.
-Ale… ale musi Pan obiecać, że nie będzie się Pan śmiać…- wyjąkał po chwili Hugo.
-Spokojnie, nie będę. Obiecuję.- uniósł rękę i przyłożył dłoń do swojego serca.
Hugo jeszcze raz opowiedział, jak to wziął w rękę garść proszku Fiuu i za pomocą kominka pojawił się w tamtym mieszkaniu. Wciąż obserwował twarz Rogera, oczekując jego reakcji. Gdy w końcu skończył, zapadło milczenie.
-Więc mówisz…- zaczął niepewnie Dawson.-… że jesteś czarodziejem?
Chłopiec skinął niepewnie głową.
-Rozumiem. Pomogę dostać się do domu.
-Pan też…?- poczuł gulę w gardle. Bardzo chciałby, żeby policjant skinął głową. On jednak się zawahał.
-Tak jakby… jestem charłakiem.- widząc niezrozumiały wraz twarzy Hugo, wyjaśnił:- Czyli że urodziłem się w czarodziejskiej rodzinie, ale nie posiadam wystarczających umiejętności magicznych. Co nie zmienia faktu, że znam się na rzeczy.- na twarz Dawsona powrócił promienisty uśmiech.
Hugo odetchnął z ulgą. Więc jednak ma do czynienia z człowiekiem, który naprawdę może mu pomóc.
-Czy może mi Pan powiedzieć, gdzie jesteśmy?
-Na posterunku policji. Policja to tak jakby… mugolscy aurorzy.
Chłopiec poczuł, że zalewa go fala gorąca. Mugolscy aurorzy? Czyli gdyby nie Roger, byłby w niezłych tarapatach.
-Ja… dziękuję.
-Nie ma sprawy. Proszek Fiuu bywa zdradliwy. Zastanawia mnie tylko, dlaczego trafiłeś do domu mugola. Przecież ich kominki nie są podłączone do sieci Fiuu… Będę musiał porozmawiać z Kings… Ministrem Magii.
-Ma Pan kontakt z Ministrem Magii?
-Tak. W zasadzie, to dla niego pracuję. Przekazuję mu informacje i nowości z komisariatu policji. No, koniec pogaduszek. Rodzice na pewno się martwią. Chodź za mną.
Znów ruszyli korytarzem, tym razem do pokoju numer 46. Ten był znacznie mniejszy od poprzedniego i śmierdziało w nim stęchlizną. Stał tam jednak kominek, który mógł być jego ratunkiem.
Dawson wyciągnął z zakurzonej szafki Proszek Fiuu.
-Pójdę z tobą, żebyś się nie zgubił.- mężczyzna uśmiechnął się porozumiewawczo.- Jak nazywają się twoi rodzice?
-Ronald i Hermiona Weasley’owie.- odpowiedział już bez zawahania Hugo. Dojrzał zdumienie na twarzy policjanta, które jednak szybko pohamował.
-A…aha. No dobrze.
Mężczyzna rzucił do kominka garść Proszku Fiuu. Płomienie natychmiast zmieniły kolor na szmaragdowy.
-Ty pierwszy. Tylko tym razem uważaj, żeby nie zakrztusić się sadzą.
Hugo niepewnie skinął głową i ruszył przed siebie, nabierając wcześniej więcej powietrza.
-Dom Weasley’ów.
Obrazy migały mu przed oczami, a on zaklinał, by tym razem się udało.
Na początku nie był pewny, czy to jest jego dom. Po chwili jednak widok przysłoniła mu burza brązowych włosów jego mamy i już wiedział, że dobrze trafił. Wydał z siebie westchnienie ulgi.
-Hugo!- zawołała Hermiona, chwytając swojego syna w objęcia.
                                            ~*~
James poczuł, że serce wyrywa mu się z piersi. Przełknął ślinę, czując, że nogi mu się trzęsą. Nagle poczuł, że może wcale nie zasługuje na to, by być nazywany Gryfonem. Gdyby rzeczywiście nim był, nie drżał by teraz ze strachu jak osika.
Spojrzał kątem oka na swoich przyjaciół. Chyba czują to samo, bo ich twarze wyrażają plątaninę najróżniejszych uczuć, które wciąż w nich kiełkują: strach, podniecenie, ciekawość…
Przed ich oczami pojawiły się brązowe drzwi. Dopiero, gdy poczuł ucisk na ręce zdał sobie sprawę, że wciąż ujmuje dłoń Arii. To dodało mu otuchy.
-Ruszajmy.- wydusił, robiąc krok naprzód. Ku jego zdumieniu, drzwi było otwarte.
Niepewnie uchylił wrota, zaglądając do środka. I nagle poczuł ucisk w głowie.
Jego najgorszy koszmar właśnie się spełnia.
Nieraz śnił mu się ten betonowy, surowy korytarz. Biegł do przodu, ale drzwi na jego końcu wciąż się oddalały. Gdy padał na ziemię ze zmęczenia, coś chwytało go od tyłu swoimi zimnymi palcami. I już nie puszczało.
-To ten korytarz… z mojego snu.
Tu pochodnie także przybrały kolor czerwony. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny.
Ruszyli biegiem do przodu, jednak srebrne drzwi wcale się nie przybliżały. Wręcz przeciwnie: oddalały. Zdawało się, że drwią z nich, coraz bardziej się zmniejszając.
Biegli jednak dalej, czując, że powoli opadają z sił.
-Stójcie!- zawołał James.- To bez sensu. Musi być jakieś inne rozwiązanie.
Spojrzeli po sobie bezradnie.
-Śmierdzi tu magią…- stwierdziła Aria.- Znacie może jakieś zaklęcie, które kończy działanie innych zaklęć?
Wlepili błagalny wzrok z Mike’a, którzy obrzucił ich poirytowanym spojrzeniem.
-No co?- mruknął, wpatrując się w swoje stopy.
-Ty jesteś najlepszy z Zaklęć!- przypomniała Aria.- Może znasz jakieś zaklęcie…?
Chłopiec ukrył twarz w dłoniach. Pozostała dwójka niemal słyszała, jak w jego głowie powoli zaczynają kręcić się poszczególne trybiki.
Minęło dobre 10 minut, przepełnione niezręczną ciszą. Czy to tak zakończy się ich wspaniała przygoda? Przecież są Wybranymi! Ich misją jest pokonanie Kishana. Muszą podołać.
Mike nagle się zerwał, wydając z siebie zduszony okrzyk. Przyjaciele spojrzeli na niego z nieskrywaną nadzieją.
-Mam!- chłopiec odchrząknął, po czym zawołał:- Finite!
Nic się nie stało.
-Czy to… już?- podjął James.
-Przekonajmy się.
Ruszyli niepewnie przed siebie. Wrota zostały na tym samym miejscu. Wydali z siebie triumfalne okrzyki, przyspieszając.
Te drzwi jednak nie chciały się otworzyć. Znikąd pojawił się melodyjny głos:
-Kto mówi we wszystkich językach świata?
Zagadka. Aby przejść dalej, trzeba na nią odpowiedzieć.
Przyjaciele spojrzeli na siebie z nieskrywanym zmęczeniem. Jednak poprzedni sukces dał im nadzieję, która była znacznie silniejsza niż strach.
Nagle jednak ściany korytarza zaczęły się przybliżać. Czas. To zagadka na czas.
Cała trójka w milczeniu wytężała swe mózgi, spoglądając niepewnie na wciąż przybliżające się ściany. Rozpraszało ich to, nie pozwalając przeanalizować na spokojnie powierzonej im zagadki.
Nawet nie zorientowali się, gdy korytarz stał się tak mały, że musieli stać ściśnięci w jednym kącie. Czy to właśnie tak zakończy się ich żywot? Zostaną zgnieceni jak robaki i już nigdy ich nie znajdzie?
Czarne myśli zalały umysł Jamesa nie pozwalając się skupić. Jak przez mgłę dotarł do niego krzyk Arii. Wcześniej, gdy rozmawiali pomieszczenie było tak wielkie, że niosło się po nim echo. To takie niedorzeczne, że jest ono teraz mniejsze niż schowek na miotły.
Nie ma echa. Nawet ono nas opuściło… echo…
-ECHO MÓWI WE WSZYSTKICH JĘZYKACH ŚWIATA!- wrzasnął rozpaczliwie James. Drzwi się uchyliły, a cala trójka rzuciła się do nich, obsesyjnie pragnąć choć trochę więcej przestrzeni.
Dyszeli ciężko. Znaleźli się w przestronnym pomieszczeniu, na środku którego stała tylko jedna pochodnia żarząca się na szkarłat. Przyjaciele ruszyli do przodu, wymijając ją nieufnie. Wlepili wzrok w złote drzwi na drugim końcu pokoju.
Nagle pochodnia opadła, podpalając podłogę z drewna. James mógłby przysiąc, że jeszcze przed chwilą była ona betonowa, tak jak ściany, które nagle także zmieniły swą postać.
Szkarłatne płomienie wypełniły całe pomieszczenie, buchając gorącem. James, Aria i Mike wycofali się do tyłu, wytrzeszczając ze strachu oczy.
-Aquamenti!- podjął Mike, jednak to na nic. Takie zaklęcia tu nie działają.
-Musi być jakieś inne rozwiązanie!
Ogień trawił napotkane na swojej drodze drewno. Rozprzestrzeniał się szybko. Zbyt szybko. Teraz otaczał ich z każdej strony. Ich umysły przysłoniła fala ciepła, paląc ich w oczy, ręce i nogi. Do nosa dotarł dokuczliwy zapach dymu, sprawiając, że zakręciło im się w głowie.
Jamesowi widok przysłoniły czarne plamy. Serce łomotało mu jak szalone, w głowie pojawił się niemy krzyk.
Nagle w powietrze wzbiło się kilka iskierek, które utworzyły wyraźny napis.

-Ofiara…- przeczytała Aria, mrużąc oczy. Zanim ktokolwiek zdołał ją powtrzymać, ruszyła przed siebie, znikając między płomieniami.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

poniedziałek, 25 stycznia 2016

LBA.

Dzisiaj coś innego- LBA. (Liebster Blog Award)

,,Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”."

W zasadzie to nie wiem, który z moich blogów został nominowany, więc wstawiam to tutaj i na ten drugi. (dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com)

Dziękuję za nominację Rue Alison! ♥
No, to zaczynajmy.

1. Jak zaczęłaś swoją przygodę z pisaniem?

Z niewielkiej biblioteczki w moim salonie wygrzebałam książkę pt. "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". Myślę sobie- "przeczytam, co mi szkodzi.". I tak to właśnie zaczęła się moja przygoda z Harrym. Ale to nie starczyło. Po przeczytanej serii sięgnęłam po ff- aż w końcu sama zaczęłam pisać swoje, bo w mojej głowie mimowolnie zaczęły pojawiać się pomysły. Podobnie było z "Igrzyskami Śmierci"- zakochałam się w tej trylogii niemal natychmiast, więc moja wyobraźnia zaczęła działać! :D

2. Co twoim zdaniem jest najtrudniejsze w pisaniu?

Gdy nie ma się weny, grr :( Czasem po prostu nie mam pomysłu, co może być dalej. Na spontanie zasiadam do komputera i zaczynam coś pisać, zupełnie nie mając pojęcia, co tak właściwie piszę :v

3. Ulubiony film?

"Zostań, jeśli kochasz"- tak, wiem, jest też książka! Zajmuje 4 miejsce w mojej liście książek do przeczytania. A film mnie zauroczył. Kocham też "Ona to on" :D

4. Masz jakieś hobby oprócz pisania?

Oczywiście! Po pierwsze- czytanie, ale to chyba logiczne. Po drugie- harcerstwo. Nie wiem, jaką osobą bym teraz była, gdyby nie to. 
Uczę się też trochę grać na gitarze, ale to nic wielkiego. Tak samo z nartami, jazdą konną... Cóż, robię duużo rzeczy w wolnym czasie :D

5. Ulubiona potrawa?

Kebab się liczy?

6. Jak masz naprawę na imię?

To chyba wiedzą już wszyscy- Zuzia, Zuzanna, Zuza, Zuzka...

7. Czy podoba ci się twoje imię? Jeśli nie to jak chciałabyś mieć na imię?
Jest ok, nawet je lubię. Ale zawsze podobały mi się imiona Lena lub Diana... A od Dagmara podoba mi się zdrobnienie Daga. Sama nie wiem czemu, tak jakoś.

Moje nominacje:
Katniss Granger
Niezgodny Kosogłos
Paulina Mellark

Pytania:
1. Gdybyś mogła znaleźć się w dowolnym książkowym świecie, jaką książkę byś wybrała?
2. Ulubiony cytat?
3. Książka, od której rozpoczęła się przygoda z czytaniem?
4. Ulubiony blog?
5. Jak myślisz, jaka książka wpłynęła na Twój charakter?
6. Ulubiony zimowy sport?
7. Gdybyś mogła całkowicie zapomnieć wydarzenia jednej z książek i przeczytać ją jeszcze raz, od nowa poznając fabułę, zrobiłabyś to? Jeśli tak, jaka byłaby to książka?
8. Najlepsza ekranizacja książki?
9. Najgorsza ekranizacja książki?
10. Najlepszy dzień w życiu?
11. Najzabawniejsze wydarzenie z dzieciństwa?

Enjoy!

sobota, 23 stycznia 2016

99. Czy to już koniec?

FEEEERIE! Warmińsko- mazurskie pozdrawia!
A kiedy zaczynają się u Was? :D

Ten rozdział dedykuję Tonks, która czytała mojego bloga już 6 razy! Wow, jestem pod wrażeniem! Dziękuję <3333

No dobra, a teraz wczujcie się w ten poważny klimat....
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do pokoju wkroczyły 3 osoby: gospodyni i dwoje ludzi w niebieskich strojach: kobieta i mężczyzna. Ten ostatni był wysoki i barczysty, patrzył na Hugo spode łba. Jego wspólniczka natomiast była przeciwieństwem- niska i drobna, miała łagodny wyraz twarzy. Domowniczka stała z tyłu, zaciskając wargi.
Kim byli policjanci? Mama chyba coś kiedyś o nich mówiła….- myślał Hugo, jednak pomimo wszelkich wysiłków nie mógł sobie przypomnieć, czym zajmują się policjanci. Spoglądał nieufnie na mężczyznę, który powoli do niego podszedł.
-Jak się nazywasz?- rzucił oschle.
Weasley milczał.
-Chyba umiesz mówić, prawda? Jak ci na imię?- w głosie policjanta pobrzmiewało zniecierpliwienie.
-Mama zawsze powtarzała, by nie rozmawiać z nieznajomymi.
Barczysty- jak go nazwał w głowie Hugo- rzucił poirytowane spojrzenie swojej wspólniczce, która wyglądała, jakby powstrzymywała wybuch śmiechu.
-Hugo.- odezwała się gospodyni.- Powiedział mi, że nazywa się Hugo.
Chłopiec spojrzał na nią smutno. Przez chwilę naprawdę wierzył, że może jej zaufać. Sam nie wiedział czemu, ale poczuł wielkie rozczarowanie.
Barczysty uklęknął przed Hugo.
-Słuchaj, mały…- jego głos był ostry jak brzytwa, sprawiał, że chłopiec miał ochotę uciec gdzieś daleko stąd.-…nie mamy czasu na zabawy. Powiedz mi, co tutaj robisz. Może przysłali cię tu rodzice, co? Chcieli, byś coś dla nich ukradł?
Młody Weasley wytrzeszczył oczy. Nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, gdy policjant wlepiał w niego swoje groźne spojrzenie.
-Nie musisz się nas bać…-odezwała się łagodnie Drobna.- Teraz pojedziesz z nami na komisariat, tam napijesz się czekolady i z nami porozmawiasz, dobrze?
-Nie.- Hugo pokręcił głową. Jego głos nagle stał się piskliwy. Nabrał powietrza i powtórzył:- Nigdzie z wami nie jadę. Sam wrócę do domu.
-Mam dosyć!- wrzasnął Barczysty, podnosząc się gwałtownie. Zwrócił się do Drobnej:- Nie ma sensu się z nim pieprzyć, skoro nie chce gadać. Znam sposób, który zmusi go do gadania.
-Naprawdę nie sądzę, by…- Drobna nie mogła dokończyć swojej wypowiedzi, bo niebieski właśnie uniósł chłopca do góry i postawił na ziemi. Nogi lekko się pod nim ugięły.
-Pójdziesz z nami.- warknął.- Koniec zabawy w miłego policjanta.
                                                                                               ~*~
Mike’owi niemal brakło tchu, gdy wpadł do Wieży Gryffindoru. Spodziewał się, że jego przyjaciele będą już dawno w łóżkach- oni jednak siedzieli przed kominkiem, wpatrując się w żarzące się węgielki i śmiejąc z czegoś po cichu.
-Och, Mike!- zawołał radośnie James, gdy zauważył zmachanego chłopca. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.- Jesteś! Nie spaliśmy, bo nie wiedzieliśmy, co z tobą. Już myśleliśmy, że wpadłeś w jakieś tarapaty. Wiesz, Aria pomyślała, że…
-To nie ważne!- wybuchnął Mike, uciszając Pottera. Adrenalina buzowała mu w żyłach, nie miał czasu na pogawędki.- Trzeci element!
Wyciągną go z kieszeni szaty. James i Aria nagle stali się śmiertelnie poważni.
Pierwszy element był ze starego drewna. Drugi wysadzany drogocennymi diamentami. Trzeci natomiast z metalu ostrego jak brzytwa- z palców Mike’a sączyła się ciemna krew, zdążył się już zranić. Nie zwracał jednak na to uwagi. Jego myśli były splątane i chłopiec nie potrafił rozluźnić tych węzłów.
-Ale… jak?- wykrztusiła po dłuższej chwili Aria.
-Znikający schodek.
W oczach Gryfonów pojawiło się zrozumienie.
W tej chwili zza fotela wyłonił się biały kot, na stoliku obok pojawiły się pozostałe dwa elementy, które musiały magicznie się tu przeteleportować. Aria chwyciła ten, który znalazła na drzewie- wysadzany diamentami. James ujął ten, który znalazł w Pokoju Życzeń- ze starego drewna. Mike dzierżył ten, który przed chwilą znalazł w schodku- pułapce. Cała trójka od razu wiedziała, co robić- w milczeniu podążała za białym stworzeniem.
Wiedzieli, że to już koniec ich przygody. Że tej nocy wszystko się rozstrzygnie. Krew buzowała im w żyłach, w głowach narodził się krzyk- co będzie ich czekało na końcu? Sam Kishan?
Czy powrócą żywi?
Aria chwyciła Jamesa za rękę, drugą dłonią splotła swoje palce z palcami Mike’a. Ich serca biły teraz w tym samym rytmie. Bez słów przekazywali sobie to wszystko, co chcieliby w tej chwili powiedzieć. Strach jednak zabrał im kompletnie głos, sprawił, że stracili umiejętność racjonalnego myślenia.
Wiedzieli, gdzie prowadzi ich kot-widmo. Tam, gdzie tak naprawdę dowiedzieli się, że są Wybranymi. Biblioteka. Pomyśleć, że uczniowie zbierają się tam codziennie, zupełnie nieświadomi tego, co czeka za ścianą. Ta absurdalna myśl sprawiła, że James zapragnął wybuchnąć nerwowym śmiechem.
Podeszli do regału stojącego na drugim końcu pomieszczenia pod ścianą. Rozsunął się, ukazując schody wiodące na dół. James pamiętał, że gdy pierwszy raz nimi schodził miał wrażenie, że trwa to całą wieczność. Teraz jednak zrozumiał, co to znaczy dłużąca się droga- do tego przytłaczała go myśl, że to może być już koniec.
Weź się w garść.- pomyślał.- Jesteś Gryfonem…
Zacisnął palce na dłoni przyjaciółki.
Wreszcie doszli do pomieszczenia, które tak samo jak wcześniej było oświetlone zielonymi pochodniami. Przed nimi rozciągała się ściana z trzema wcięciami w ścianie- na trzy elementy.
Podeszli bliżej, wpatrując się w nią. Za sobą usłyszeli niski, męski głos. Jakie to dziwne, że kot przemawia tylko w tym miejscu.
-To już czas. Zróbcie to teraz.
Trójka Gryfonów obróciła się powoli.
-Co nas czeka, gdy już to zrobimy?- wykrztusił James.
-On. Będzie na was czekał.
-A… zostaniesz z nami?- Aria przygryzła ze zdenerwowaniem wargę.
-Nie mogę.
Skinęli głowami i z powrotem obrócili się w stronę ściany. Jako pierwszy swój element we wgłębieniu umieścił James. W jego ślady już po chwili poszła Aria.

W chwili, gdy Mike włożył swój element, kot rozpłynął się w powietrzu niczym mgła. Pochodnie zmieniły kolor na czerwony.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 16 stycznia 2016

98. Ascendio!

To rozdział ku pamięci wspaniałego Alana Rickmana. /*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hugo zaczął się rozglądać w panice po nieznanym mu pokoju. Gdzie jest? Jak się stąd wydostać?
Spojrzał na gzyms obok kominka, ale nie ujrzał miseczki z proszkiem Fiuu. No świetnie.
Usłyszał zaspany głos kobiety:
-Co to za hałasy? Jeśli ten głupi kot znowu…
Stanęła jak wryta, nie kończąc zdania. Ubrana była w zielony szlafrok, włosy miała wysoko spięte. Na oko mogła mieć około 45 lat. Hugo czym prędzej zaczął się tłumaczyć:
-Bardzo Panią przepraszam, nie chciałem Pani obudzić! Po prostu musiałem pomylić kominki…
Jego wypowiedź brzmiała chaotycznie i niezrozumiale. Machał rękoma, przestępując nerwowo z nogi na nogi.
-Ja… Już sobie pójdę. Czy mógłbym pożyczyć trochę Proszku Fiuu?
Kobieta wytrzeszczyła oczy, patrząc na chłopca jak na wariata. Hugo zauważył, że spogląda do tyłu nerwowo.
-Jakiego proszku? Co ty pleciesz, chłopcze?
-Proszku Fiuu.- powtórzył uparcie mały Weasley.- Żeby wrócić do domu…
I wtedy w jego umyśle zaświeciła żarówka. To mugol.
Stanął jak wryty, zakrywając usta ręką. Ale czy kiedyś tata nie wspominał, że kominki mugoli są zamknięte i nie można nimi podróżować siecią Fiuu? Dlaczego więc tutaj trafił? Ktoś w Ministerstwie popełnił błąd?
Nie miał czasu o tym myśleć. Kobieta powoli ruszyła w jego stronę.
-Dobrze się czujesz? Usiądź, uspokój się.- powiedziała, sadzając chłopca na kanapie.- Przyniosę ci herbaty, a ty w tym czasie przypomnisz sobie, jak się tutaj znalazłeś, dobrze?
Chłopiec z braku większego wyboru siknął głową. Domowniczka zniknęła za rogiem, a Hugo zaczął rozglądać się desperacko po domu. Gdzie jest wyjście? Musi się stąd uwolnić, zanim stanie się coś złego. Najgorsze jednak było, że nie wiedział, gdzie jest. Mógł się przecież przenieść w dowolne miejsce w kraju.
Poczuł nowy przypływ paniki. A jeśli już nigdy nie wróci do domu? Może rodzice zostawią go na pastwę losu, za to, że użył Proszku Fiuu bez opieki? Nieraz już coś przeskrobywał, ale to był zdecydowanie największy z jego wybryków.
Do pomieszczenia wróciła kobieta. W ręku rzeczywiście trzymała kubek z herbatą. Hugo zastanawiał się, jak to możliwe, że parzenie herbaty zajęło jej aż tyle czasu.
Podała mu ciepły napój i usiadła naprzeciwko, wciąż spoglądając na niego nieufnie. Jej głos był jednak spokojny i przyjazny, jakby chciała go do czegoś namówić:
-Jak ci na imię?
-Hugo.
-No dobrze, Hugo. Możesz mi powiedzieć, co się stało? I jak się tu znalazłeś?
-Eeemmm, ja…- chłopiec zaczął sobie wykręcać palce.- Ja…
-No, dalej.- ponagliła go kobieta. Uśmiechała się, lecz jej oczy pozostały zimne.- Nie musisz się bać.
Hugo zacisnął usta. Jak wybrnąć?
-Ja… musiałem się zgubić… i… pomylić domy…
Było jasne, że domowniczka mu nie uwierzyła. Z frustracją przeczesała ręką roztrzepane włosy.
-Dlaczego jesteś taki brudny?
Młody Weasley spojrzał na swoje ubrania. Wciąż był w sadzy, której nie zdążył strzepnąć. Uśmiechnął się niepewnie i zaśmiał nerwowo:
-Bo wie Pani… To dosyć zabawna historia…
Znów się roześmiał, lecz kobieta mu nie zawtórowała. Odchrząknął, rozmyślając, jak beznadziejna jest sytuacja w której się znalazł.
Usłyszeli dzwonek do drzwi. Gospodyni zerwała się i podbiegła do drzwi, znikając w korytarzu. Chłopiec odetchnął, wylewając herbatę na dywan.
Dobiegł go przytłumiony głos mężczyzny:
-Dzień dobry, policja. Dostaliśmy wezwanie.
                                                   ~*~
Mike obudził się gwałtownie. Poczuł, jakby czyjeś macki wyciągnęły go brutalnie z objęć snu. Nie wiedział, co go zbudziło. Przez moment nie miał pojęcia, gdzie jest.
I wtedy sobie przypomniał: siedział w bibliotece, czytając książkę o Zaklęciach, którą pożyczył mu Profesor Flitwick. Zaszył się w najciemniejszym kącie, więc Pani Pince musiała go nie zauważyć, gdy zamykała bibliotekę. A on najwyraźniej przysnął.
Przetarł zaspane oczy i zapalił różdżkę. Pomyślał, że jeśli Pani Pince go zamknęła, to ma spory problem.
I wtedy zauważył przyczynę swojej nagłej pobudki.
Biały kot. Niebieskie oczy.
Przełknął ciężko ślinę, spoglądając bezradnie na zwierzę, które już ruszyło przed siebie. Drzwi biblioteki bez najmniejszego problemu uchyliły się przed nim. Mike już po chwili ruszył w ślady białego stworzenia.
Nagle kot przyspieszył. Biegł teraz tak szybko, że chłopiec także musiał bardzo przyspieszyć, by za nim nadążyć.
Gdzie mu się tak śpieszy?-pomyślał, powoli tracąc chęci. Zwierzak zaczął wspinać się po schodach z zastraszającą prędkością. Mike dzielnie się za nim piął ku górze, aż nagle poczuł, że jego noga w czymś utknęła.
Był tak zapatrzony w białe stworzenie, że zapomniał o stopniu, który trzeba omijać. Na Brodę Merlina! A James tyle razy go przed nim ostrzegał.
Gryfon spojrzał w dół na swoją stopę. Nieźle utknęła. Gdy znów podniósł wzrok, kota już nie było.
Świetnie.- pomyślał.- Zostawił mnie z tym samego.
W następnej chwili do jego umysłu zaczęła wdzierać się panika. A co jeśli jakiś nauczyciel go znajdzie? Z TEGO się już nie wytłumaczy.
W głowie przewertował listę zaklęć, które zna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak mało wie. Ale przecież jest na pierwszym roku!
Chwila… Ta książka, którą pożyczył mu Flitwick… Wciąż ją trzyma pod pachą!
Zaczął chaotycznie przewracać strony. Coś musi tutaj być!
Ascendio- odrzuca rzucającego zaklęcie w górę.
Pokiwał głową sam do siebie- to mogłoby się udać.
-Ascendio…- wyszeptał, zaciskając oczy i przygotowując się na lot.
Nic.
-Ascendio.- powiedział nieco głośniej. Wciąż zero rezultatów.
-Ascendio!- zawołał na tyle głośno, na ile pozwalała mu ta beznadziejna sytuacja. Udało się! Poczuł, że unosi się w powietrzu, a następnie upada na twarde schody, staczając się na dół. Potarł miejsce, w które się uderzył. Co za ból! A do tego narobił jeszcze nie lada hałasu.
I wtedy zauważył, że coś obok niego leży.
TO COŚ musiało zostać wyrzucone do góry razem z nim.
TO COŚ musiało być ukryte w tym przeklętym schodku.

TO COŚ to ostatni element.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 9 stycznia 2016

97. Raz, dwa, trzy.

Ten rozdział dedykuję Hermionie R. Bardzo dziękuję, za Twój ostatni komentarz. Jesteś dla mnie zbyt miła <3 :) Mam nadzieję, że zostaniesz tutaj dłużej :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Odpuść, Lils. Nie psuj sobie humoru.- Rose poklepała swoją kuzynkę po ramieniu.
Dziewczynka odrzuciła do tyłu rude włosy i wymamrotała ze złością:
-Nie chce mi dać spokoju. Ciągle mi dokucza, a ja nie mogę nawet się odegrać…
-Po prostu Liam ci zazdrości.- stwierdził Al, wzruszając ramionami.- Bo jesteś ładniejsza, mądrzejsza i fajniejsza od niego stokroć razy.
-A tak poza tym…- dodał Hugo.- …gdy pójdziesz do Hogwartu uwolnisz się od niego raz na zawsze.
Lily uśmiechnęła się lekko, ale nie wyglądała na przekonaną. Widząc to, Al objął swoją młodszą siostrę i chcąc rozładować napięcie, zawołał wesoło:
-Dosyć tego użalania się nad sobą! Trzeba coś ze sobą zrobić.  Dobra, chowajcie się.- zamknął oczy.- Raz… dwa… trzy…
Lily szybko wyśliznęła się z uścisku brata i wybiegła z pokoju, idąc w ślady Hugo i Rose.
Przez chwilę ich radosne krzyki i śmiechy niosły się przez korytarz. Zaraz jednak się opamiętali. Ginny i Harry już spali.
Była to jedna z tych nocy, gdy spotykali się w jednym z domów- Potterów lub Weasley’ów. W takie wieczory nie spali zbyt wiele, głównie wymyślali kolejne to zabawy.
Rose schowała się za długą fioletową kotarą zwisającą z okna, Lily natomiast wbiegła do gabinetu swojego ojca i wczołgała się pod jego biurko. Hugo nie miał pojęcia, gdzie może znaleźć odpowiednią kryjówkę.
Szafa? Nie, domyśli się. Skrzynia na zabawki w pokoju Lily? Nie, nie zmieszczę się…
Chłopiec w panice wbiegł do salonu. Czemu nie ma tu żadnej dobrej kryjówki? Zaczął się rozglądać z desperacją wymalowaną na twarzy. I wtedy to zauważył.
Kominek i gzyms, na którym stoi miseczka z proszkiem Fiuu.
Nie myślał zbyt długo. Co prawda, nigdy nie podróżował sam w ten sposób. Ale co złego może się stać? Wystarczy tylko rzucić garść proszku i po sprawie…
Nie zdając sobie sprawę z konsekwencji, które mogły go czekać, jak pomyślał, tak zrobił. Już po chwili sięgnął do miski stojącej na gzymsie.
Wrzucił odpowiednią ilość proszku Fiuu, a następnie wszedł w szmaragdowe płomienie. Efekt był następujący- od razu poczuł, że sadza wypełnia jego usta, oczy, nos.
-N…N-noraa….- zdołał wymamrotać. Już po chwili stracił sprzed oczu pokój w domu Potterów.
Tysiące obrazów przewinęło mu się przed oczami. Gdy w końcu dotarł na miejsce, odetchnął z ulgą. Przez kilka minut krztusił się sadzą, strzepując ją z ubrań. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że wcale nie jest w Norze.
To był jakiś inny dom.
                                                                                        ~*~
Tego dnia lekcja Transmutacji nie była niczym strasznym. Profesor McGonagall nie miała wyboru, więc przesunęła sprawdzian na inny dzień. Jednak Gryfoni przygotowali się na to.
James poprosił Victorie o pomoc. Sam nie wiedział, czemu wcześniej o tym nie pomyślał. Teraz zdawało mu się to takie oczywiste.
Dziewczyna szczegółowo objaśniła mu, jak zamienić monetę w guzik. Chłopiec długo bezskuteczne próbował odwzorować czyny swojej kuzynki. Wściekał się i był blisko płaczu. Gdy jednak w końcu mu się to udało, był z siebie dumny jak paw. Victorie wybuchła śmiechem, gdy pobiegł do reszty Gryfonów, by przekazać im swoją wiedzę. W ostatniej jednak chwili zatrzymał się, uśmiechnął szeroko i rzucił przez ramię:
-Dziękuję.
Victorie wstała i chyba chciała coś odpowiedzieć, ale w tej chwili od tyłu zaszedł ją Teddy. Przybrał jaskrawo zielony odcień włosów, co świadczyło o jego niecnych planach. Chwycił dziewczynę w pasie i przyciągnął bliżej do siebie. James w panice odwrócił wzrok obawiając się, że zaczną się całować, ale po chwili znów na nich spojrzał, gdy usłyszał zaskoczony pisk dziewczyny.  Teddy łaskotał ją bezlitośnie. Victorie jednak dzielnie mu się wymknęła, opadła na sofę i zabrała z niej poduszkę. Łobuzersko trzepnęła nią chłopaka w głowę. Takie zachowanie nie pasowało do prefektów, jednak oni nigdy nie byli przykładnymi uczniami. Teddy chwycił w dłonie drugą poduszkę i odwdzięczył się tym samym, lecz zrobił to bardzo słabo, jakby w ogóle się do tego nie przykładał, podczas gdy jego przeciwniczka nie szczędziła sił. James, jak to przystało na 11- letniego chłopca, nie rozumiał zachowania swojego starszego kolegi.
Odwrócił z przestrachem głowę. Teraz naprawdę się całowali.
Podbiegł do swoich rówieśników, by zagrzać ich do pracy.

Teraz, gdy siedział w Sali Transmutacji czuł zaskakującą pewność siebie. Tak świetnie przygotowany na lekcję nie był już dawno temu.
-Dzisiaj odbędzie się wcześnie zapowiedziany sprawdzian.- oznajmiła Profesor McGonagall. Zawahała się, po czym dodała:- Przepraszam za to, że użyłam Veritaserum. Musicie mnie zrozumieć: takie sytuacje nie mogą mieć miejsca w tej szkole. Obiecuję wam jednak, że to było ostatni raz.
Dopiero teraz James ujrzał, jak wielkie zmęczenie i desperacja maluje się na twarzy dyrektorki. Domyślał się, że związane to było ze sprawą Kishana. Na pewno martwi się o swoich uczniów, a także i pracowników.
-Wciąż nie znalazłam sprawcy tych czynów. Gdy się dowiem, was zawiadomię jako pierwszych. Tak więc: zaczynajmy. Kto pierwszy?
Cisza. McGonagall wodziła po nich wzrokiem i zatrzymała się na twarzy Mike’a, który jakby skurczył się w sobie.
-Montgomery, może ty?
James niemal słyszał, jak jego przyjaciel krzyczy w duchu. Co prawda, gdy razem ćwiczyli, szło mu świetnie, ale przecież stres robi swoje. A Mike należał do typu ludzi, którzy łatwo popadali w panikę.
Chłopiec przełknął ślinę, wbijając wzrok w swoją monetę.
-Montgomery? Wszystko w porządku?
Gryfon ledwie zauważalnie skinął głową. Rozdygotaną ręką wyciągnął różdżkę, mierząc nią w sykla, który lśnił, oczekując na przemianę.
James całym sobą pragnął jakoś wesprzeć swojego przyjaciela. Nie miał jednak pojęcia, jak ma to zrobić. Przecież to nie jego wina. On jest naprawdę świetnym człowiekiem, ale bardzo nieśmiałym.
Po chwili młody Potter stuknął go swoją stopą w jego stopę. Miał nadzieję, że Mike zrozumie jego gest wsparcia. Zrozumiał.
Chłopiec wymamrotał zaklęcie, a moneta przed jego nosem zmieniła się w guzik.
-No, Montgomery. Nie mogłeś tak od razu?- Profesor McGonagall z uznaniem kiwała głową.- Powyżej Oczekiwań.
Mike wypuścił z siebie powietrze, które do tej pory musiał wstrzymywać. Natychmiast uleciało z niego cała napięcie. Aria szepnęła:
-Brawo, Mike!
James natomiast nie był tak dyskretny. Poklepał przyjaciela po plecach, wołając:
-Ale super! Ten głupi sykl nie miał z tobą szans!
-No, Potter. W takim razie teraz ty zaprezentuj nam swoją umiejętność  zamiany „głupich” sykli w guziki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 2 stycznia 2016

96. Liam Schreave.

Ten rozdział dedykuję Karolinie. Gdy czytałam Twój komentarz, na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Masz rację- dziecko od małego trzeba oswajać z magią.

Korzystając z okazji, chciałabym jeszcze raz życzyć Wam wszystkiego co najlepsze w nowym roku.
Nigdy nie lubiłam składać życzeń, więc nie będę przedłużać.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To był ciepły, kwietniowy poranek. Lily z fascynacją przyglądała się promieniom słońca tańczącym za oknem. W końcu nie wytrzymała i postanowiła wyjść na zewnątrz. Już dawno nie widziała tak pięknej pogody.
Jakież było jej zdziwienie, gdy na dole zastała swojego brata- Ala. Okazało się, że chłopak- oczywiście za pozwoleniem rodziców- postanowił wybrać się na poranny spacer. Dziewczynka z entuzjazmem dołączyła do tej przygody.
Szli dróżką w stronę pobliskiego lasu, gdy nagle Lily poczuła, że ktoś pociąga ją za warkocz. Od razu wiedziała, kto to.
Liam Schreave. Był to syn mugoli, którzy mieszkali za rogiem. Miał tyle samo lat, co Lily. Jego czarne włosy jak zwykle sterczały na kilka stron. Dziewczynka wyraźnie widziała rozbawienie w jego wielkich niebieskich oczach, kiedy krzyczał:
-Hej, Płoszku!
Płoszek. To niezwykle oryginalne przezwisko wymyślił jej Liam.
Lily szczerze nie lubiła tego chłopca- ze wzajemnością. Dziewczynka nie miała pojęcia czemu, ale Liam uwziął się na nią, wiecznie dokuczając na różne sposoby: zimą psuł jej bałwana jednym kopnięciem, latem zwalał z drzewa, na które on także chciał wejść. Zawsze znajdował jakiś sposób by jej dopiec, śmiejąc się przy tym bez opamiętania. I wciąż ciągał ją z jej długie, rude włosy.
Lily wielokrotnie chciała mu oddać, nakrzyczeć na niego lub nawet uderzyć. Bała się jednak, że pod wpływem impulsu jej magiczne moce, których nie kontrolowała dadzą o sobie znać i wtedy skrzywdzi chłopca nie na żarty. I chociaż go nie znosiła, to nie chciała by z jej winy stało się mu coś złego. To tylko mugol. Dlatego więc zwykle odchodziła bez słowa ze zwieszoną głową, choć w myślach ciskała w niego piorunami. Wyglądało to, jakby na sam widok chłopca płoszyła się, przestraszona. Stąd więc pojawiło się jej przezwisko- Płoszek.
Teraz chłopiec ich wyprzedził, idąc tyłem i patrząc na nich z rozbawieniem malującym się na twarzy.
To tylko zwykły, niczego nieświadomy mugol. Nie denerwuj się…- powtarzała sobie jak mantrę dziewczynka.
-Czego chcesz?- wymamrotała, patrząc na swoje buty.
-Dawno cię nie widziałem, moja kochana przyjaciółko!- zawołał z udawanym entuzjazmem Liam, sarkastycznie akcentując ostatnie trzy słowa.- Gdzie się wybierasz?
-Nie twoja sprawa.- odpowiedziała Lily trochę głośniej, w końcu podnosząc wzrok. Po twarzy chłopca błąkał się kpiący uśmieszek.
-Ooo! Jaka groźna!- Liam przygryzał usta, starając się powstrzymać śmiech.- To pewnie przez tego, o tu…- wskazał na Ala.-…jak mu tam? Albert?
-Albus.- chłopak zmierzył Liama wściekłym wzrokiem, który teraz zwrócił na niego całą uwagę. Przyglądał mu się uważnie, aż w końcu zatrzymał się, zmuszając, by rodzeństwo zrobiło to samo. Powoli podszedł do Ala i wyszeptał.
-Słuchaj, ty jesteś pewny, że to twoja siostra? Jest jakaś taka nie podobna. Pewnie ją adoptowali. Jest niegroźna, ale radziłbym ci uważać. Może przenosić jakąś chorobę.
Al w nagłym przypływie złości pchnął Liama na ziemię. Chłopiec upadł, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu i frustracji.
-Daj jej w końcu spokój, Schreave!- krzyknął Albus, splatając ręce na piersi.- Bo inaczej…
-Uuu! Niebezpieczny!- na twarzy przeciwnika znów zawitał uśmiech. W jednej chwili chwycił w obie garści piach, który znajdował się na ścieżce, którą szli i rzucił nim w rodzeństwo. Al natychmiast się uchylił, ale Lily nie była tak szybka. Poczuła, że piasek osiada na jej włosach i dostaje się do oczu, które natychmiast zaszły jej łzami. Świat zaczął się rozmazywać, gdy zaczęła przecierać je dłońmi.
Usłyszała, że jej brat biegnie za Liamem, który był już daleko przed nimi.
-Daj spokój, zatrzymaj się!- zawołała za bratem Lily, a gdy do niej podszedł, dodała:- Nie warto.
-Co za idiota!- fuknął z frustracją Al.- Nic ci nie jest? Pokaż to…
-Tylko trochę piecze.- dziewczynka powoli odzyskiwała ostrość widzenia.
-Chciałbym zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy!- wymamrotał Albus, gdy wracali do domu.
-Ja też. Ale problem tkwi w tym, że możemy niechcący użyć swoim mocy. A on nie może wiedzieć, kim jesteśmy.
Chłopiec z uwagą przyjrzał się swojej siostrze.
-Skąd w takiej małej dziewczynce tyle wyrozumiałości?
Lily ze śmiechem wzruszyła ramionami.
-Po prostu mama i tata nieraz nam powtarzali, że musimy na to uważać.
                                           ~*~
-Potter! Ty pierwszy!- zawołała Profesor McGonagall do grupki pierwszoklasistów kłębiących się przed jej gabinetem.
James rzucił spanikowane spojrzenie swoim przyjaciołom, którzy w odpowiedzi posłali mu pokrzepiający uśmiech.
Usiadł na krześle przed biurkiem, a nauczycielka wcisnęła mu w dłoń kubek z sokiem dyniowym.
-Napij się.- powiedziała, mierząc go spojrzeniem spod swoich okularów. Jej usta zaciśnięte były w wąską linię.
Chłopiec już miał wykonać polecenie, gdy zauważył, że na szafce za plecami McGonagall stoi otwarta fiolka. Podpisana była: „Veritaserum”.
Veritaserum, Veritaserum…. James przewerbował swój umysł, poszukując odpowiedniej definicji. Profesor Slughorn coś wspominał o tym eliksirze… Ale co?
Postanowił, że od tej pory będzie uważać na lekcjach Eliksirów.
-No, dalej.- ponagliła dyrektorka.
I wtedy w jego umyśle zaświeciła lampa. To eliksir prawdy! Ten, kto go wypije mówi tylko i wyłącznie prawdę.
Udał, że bierze łyk, patrząc uważnie na nauczycielkę, która wyraźnie się rozluźniła. Usiadła za biurkiem, zdjęła okulary i przetarła zmęczone oczy.
-Wybacz, Potter. Musiałam, choć naprawdę nie chciałam tego robić.- wzięła głęboki oddech i kontynuowała.- A przecież nie powiedziałbyś mi prawdy. Czy to ty stoisz za tym, co stało się na lekcji Transmutacji?
-Nie, Pani Profesor.- odpowiedział natychmiast James. Nie miał pojęcia, jak zachowuje się człowiek pod wpływem Veritaserum. Przybrał więc obojętny wyraz twarzy i wyprostował się jak struna, patrząc beznamiętnie prosto w oczy McGonagall, która wyglądała na szczerze zszokowaną.
-Nie?- najwyraźniej była zbita z tropu, jednak szybko odchrząknęła i zadała kolejne pytanie.- Ale brałeś w tym udział, tak? Wiesz, kto za tym wszystkim stoi?
-Nie, Pani Profesor. Nie brałem w tym udziału i nie wiem, kto to wszystko wymyślił.- zawahał się, po czym dodał, by dodać autentyczności swojej wypowiedzi:- Ale sądzę, że to był świetny pomysł. Nikt nie nauczył się na dzisiejszy sprawdzian.
-Dobrze, tobie już dziękuję. Zawołaj kolejną osobę…. Arię Hastings.
James skinął głową i skierował się w stronę wyjścia. Jednak nauczycielka zawołała:
-I pamiętaj, że nikt nie może wiedzieć, o czym rozmawialiśmy!
-Oczywiście, Pani Profesor.
Chłopak wyszedł na korytarz. Zauważył, że wszyscy Gryfoni siedzą w kupce, oddaleni od Krukonów, którzy rozmawiali między sobą, zapewne oskarżając kolejne to osoby. Gdy ujrzeli Jamesa, natychmiast ucichli, pewnie spodziewając się, że ten karze się im rozejść, bo sprawa się rozwiązała i to on jest sprawcą. Zamiast tego jednak Gryfon zawołał:
-Aria, teraz ty.
Dziewczynka niechętnie wstała z miejsca. James złapał ją za ramię,  gdy go mijała, udając, że w ten sposób dodaje jej otuchy. Zamiast tego szybko wyszeptał:
-Veritaserum. Podaje Veritaserum.
W pierwszej chwili wyglądała na kompletnie zdziwioną, ale skinęła głową. James miał szczęście, że dziewczyna jest świetnia z eliksirów i nie musi jej tłumaczyć, na czym to polega.
Młody Potter dołączył do grupki Gryfonów i natychmiast przerwał ich nerwowe szepty:
-Podaje Veritaserum. Nie pijcie tego soku.
Odpowiedziały mu niezrozumiałe spojrzenia.
-VERITASERUM. Eliksir prawdy. Nie pijcie tego, bo wszystko wygadacie.  Musie udawać, że bierzecie łyk.
-Ona się zorientuje!- wyszeptała zrozpaczona Emily.- Przecież zobaczy, że z kubka nic a nic nie ubywa…
-Nie może dawać nam pić z jednego kubka, bo Pani Pomfrey by się wściekła.- przerwał jej Matt.- Ale następna osoba może się upewnić i spytać, czy ktoś przypadkiem z już niego nie pił.
Wszyscy zgodnie kiwnęli głowami.
Było to wręcz niewiarygodne, że całej siódemce udało się przechytrzyć nauczycielkę. Ale tak też się stało. Nie miała podstaw, by odebrać Gryffindorowi chociaż punkt.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay