sobota, 29 sierpnia 2015

78. Gumowe ucho.

Ten rozdział dedykuję Alicji Lenc, która jest aktywna zarówno na blogu Potterowskim, jak i Igrzyskowym. Dziękuję za wszystkie komentarze, które dodają mi otuchy i chęci. :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Gdzie Hermiona i Ron?- spytała Ginny, nerwowo przygryzając wargę.
-Jak zwykle się spóźniają…- mruknął z dezaprobatą Harry.
Dzisiaj do domu Potterów miała przyjechać Luna, wraz ze swoim mężem, Rolfem Scamanderem i ich dziećmi- Lysonderem i Lorcanem.  To bliźniacy, mają po 7 lat.
Harry i Ginny, podobnie jak Weasleyowie mieli już okazję poznać Rolfa.
Wcześniej myśleli, że Luna jest lekko zbzikowana. Jak się okazało, jej mąż jest pięć razy dziwniejszy. Nie mieli pojęcia, co nowego tym razem wymyślą Scamanderowie.
Al i Lily wymieniali szeptem jakieś uwagi. Bardzo lubili ciocię Lunę, jednak obawiali się jej odwiedzin. Często kończyło się to źle. Kiedyś Alowi wymsknęło się, że Akwawirusy nie istnieją. Przez pół godziny musiał wysłuchiwać, że się myli, a Lysonder i Lorcan wyglądali na śmiertelnie urażonych.
Usłyszeli miarowe pukanie do drzwi. Harry wziął głęboki oddech i przybrał pogodny wyraz twarzy.
Luna miała na sobie swój słynny naszyjnik z kapsli po Piwie Kremowym. Swoje kolczyki z rzodkiewek najwyraźniej zostawiła w domu. Nałożyła żółtą, zwiewną sukienkę.
Rolf ubrał się w garnitur takiego samego koloru co strój jego żony. Na nosie miał Widmokulary.
Za nimi stali Lysonder i Lorcan, ubrani tak samo- żółte koszulki z krótkim rękawem i spodenki do kolan. Jeden z bliźniaków nie miał butów. Obaj dzierżyli w dłoniach najnowsze numery „Żonglera”.
Wszyscy zaczęli się witać, ściskać i nawoływać. Ginny właśnie podawała rękę Rolfowi, gdy ten zbliżył się do jej ucha i wyszeptał:
-Pełno tu Gnębiwtrysków. Widzę to. Wyczuwam złą aurę.
Rudowłosa posłała znaczące spojrzenie swojemu mężowi, po czym zaprosiła gości do salonu. Lily wraz z bliźniakami poszli na górę. Al sam nie wiedział, czy woli zostać tutaj, czy pójść w ślady swojej siostry. Zdecydował się iść za nią i już ruszył w stronę schodów, gdy Luna zawołała:
-Hej, Al! Jak ja Cię dawno nie widziałam.
Zawrócił i szczerząc zęby zajął miejsce obok swojego ojca.
Z początku rozmowa toczyła się normalnie, było naprawdę miło. Harry trochę opowiedział o swojej pracy, Ginny o swojej, przekazali też pozdrowienia od Jamesa. Wtedy Rolf oznajmił:
-Ja i Luna jesteśmy redaktorami „Żonglera”, jak pewnie wiecie. Czy czytaliście nasz najnowszy numer, opowiadający o Narglach?
-Te stworzenia są niesamowite.- wtrąciła Luna.- Na dobre zasiedliły się w naszym ogrodzie. Czy wiecie…?
Nie dokończyła. Do salonu wpadł Ron, za nim dreptała Hermiona. Przywitali się z gośćmi, rzucając przepraszające spojrzenia w stronę Potterów. Weasleyowie skutecznie odwrócili uwagę Scamanderów. Ginny zapytała, zmieniając temat:
-Może się czegoś napijecie?
Usłyszeli dziewczęcy pisk. Wszyscy z niepokojem unieśli głowy do góry, patrząc w sufit, jakby szukali tam odpowiedzi na niezadane pytanie. Tylko Rolf i Luna zachowali stoicki spokój, wciąż wpatrując się w twarze swoich przyjaciół.
Al znalazł pretekst, by się wyrwać.
-Pójdę zobaczyć, co się stało.
Energicznie poderwał się z kanapy i pobiegł na górę. Wpadł do pokoju swojej siostry, rozglądając się z roztargnieniem.
Lysonder i Lorcan stanęli po obuch stronach Lily, ciągnąc za jej rude włosy. Dziewczynka miała już łzy w oczach, ale dzielnie je hamowała, zaciskając usta, by nie krzyknąć.
-Hej, zostawcie ją!- krzyknął wzburzony Al.- Przestańcie!
Złapał jednego z braci w pasie i bez problemu go odciągnął. Drugi natychmiast puścił włosy Lily, patrząc na jej brata ze zdenerwowaniem.
-Powiedziała, że Chrapaki Krętorogie nie istnieją! Powiedziała tak!
-Ależ oczywiście, że istnieją.- odparł spokojnie Al.- Nawet widzieliśmy jednego.
Oczy bliźniaków powiększyły się do rozmiarów spodków.
-Naprawdę? Są bardzo, ale to bardzo rzadkie i żyją w ukryciu.
-Taak…- mruknął z zakłopotaniem młody Potter.- Mieliśmy duże szczęście.
                                      ***
-Nienawidzę Transmutacji.- stwierdziła Aria, gdy razem z przyjaciółmi wracała do Wieży Gryffindoru.
-Ja też.- zawtórował jej Mike.
-I ja.- dołączył się James. Na dzisiejszej lekcji musieli transmutować wodę w rum. Udało się to tylko Spencer Houck. Rozgoryczona Profesor McGonagall zadała im tonę pracy domowej.
Nagle Aria przystanęła, zostając w tyle. Zdezorientowani chłopcy popatrzyli na nią przez ramię. Ich przyjaciółka gwałtownie chwyciła się za lewy nadgarstek, tam, gdzie widniała jej blizna w kształcie przekrzywionego krzyża. Wydała z siebie zduszony okrzyk, zaciskając oczy i usta. James i Mike natychmiast zawrócili. Młody Potter złapał ją za ramię i spytał:
-Wszystko w porządku?
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego wzrokiem mówiącym: jak-widzisz-nic-nie-jest-w-porządku.
Po chwili uspokoiła się, wciąż jednak dyszała ciężko. Zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć, usłyszeli hałasy dochodzące z piętra niżej. Natychmiast udali się w to miejsce.
Zobaczyli tam grupkę uczniów, składającą się głównie z Ślizgonów z 5 klasy. Przybiegli nauczyciele z profesor McGonagall na czele. James już wiedział, co się stało.
Na podłodze leżał Ślizgon, prawdopodobnie z 5 klasy. Potter nie znał go osobiście, lecz z widzenia. Nawet nie wiedział, jak ma na imię. Był blady i trochę siny. Oczy miał szeroko otwarte, patrzył na nich  pustym wzrokiem. Na jego lewym nadgarstku zebrało się sporo krwi. Wypływała z rany, która przedstawiała ten sam krzyż z przekrzywioną poziomą linią. Taki sam, jaki mają Aria i Lucy.

Teddy zdał sobie sprawę, że w Wieży Gryffindoru zrobiło się strasznie cicho. Gdzie są wszyscy?- to pytanie kołatało mu się po głowie, gdy schodził po schodach do Pokoju Wspólnego. Nagle portret Grubej Damy rozsunął się i do środka weszli James, Aria i Mike. Teddy odetchnął z ulgą. Już miał do nich wybiec, gdy usłyszał o czym rozmawiają.
-Kolejny atak…- szeptał gorączkowo Mike, chodząc w tą i z powrotem po pokoju.- Jak myślicie, dlaczego on?
-Myślę, że to przypadek.- stwierdził James.- Pewnie był sam na korytarzu i… stało się. Aria, dlaczego wtedy chwyciłaś się za tę swoją bliznę? Czy… Ty coś poczułaś?
-Chyba tak…- Aria zawahała się.- Spójrzcie, jest bardziej wyrazista niż zwykle. Zaczęła mnie strasznie piec…
-Czy Lucy czuła to samo, gdy Ciebie zaatakowano?
-Nie wiem. Nie rozmawiamy o tym.- Aria pokręciła głową. Znów się zawahała. Potem wzięła głęboki oddech i zaczęła:- Chłopaki, muszę Wam o czymś powiedzieć.
Spojrzeli na nią pytająco.
-Od kiedy zostałam zaatakowana czuję się jakoś dziwnie…- chłopcy unieśli brwi, więc doprecyzowała:- Jak w transie. Czasem robię to, czego nie chcę robić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Na przykład, raz w nocy znalazłam się na korytarzu przed portretem Grubej Damy, a jestem pewna, że nie wychodziłam z dormitorium. Miewam też dziwne napady bólu. To mnie… kontroluje.
Wytrzeszczyli oczy. Teddy poczuł gulę w gardle. Nie mógł przełknąć śliny, a nagle zaschło mu w gardle.
-Dlaczego nam nie powiedziałaś?- zdenerwował się James.- Przecież teraz znamy odpowiedź na nurtujące nas pytanie: Kishan nie chce nas zabić, on chce… wykorzystać. Dlatego nikt nie zginął.
-Mogłaś nam powiedzieć…- mruknął Mike z dezaprobatą.
Nagle Aria wybuchnęła płaczem. A był to niecodzienny widok. Zazwyczaj była silną i dzielną dziewczyną, nieraz mężniejszą niż niejeden chłopak. Teddy nie mógł uwierzyć własnym oczom. James i Mike poczuli się zakłopotani. Wymienili bezradne spojrzenia. Nie wiedzieli, jak mają się zachować. Pierwszy raz zobaczyli jak ich przyjaciółka szlocha.
W końcu podeszli bliżej, a James położył jej rękę na ramieniu.
-W porządku. Wszystko będzie dobrze. Nic się nie stało, serio…
-Właśnie.- dopowiedział Mike.- Razem damy radę.
-Musimy wymyśleć plan działania. Trzeba znaleźć drugi element.- Aria otarła łzy i przybrała stanowczy wyraz twarzy.
Teddy zmarszczył czoło, przysłuchując się uważnie:

- O czym oni mówią?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 22 sierpnia 2015

77. Inspirująca lekcja zielarstwa.

Ten rozdział dedykuję Patigol, która pisała do mnie na facebooku. Dziękuję za miłe słowa i za to, że czytasz mojego bloga :)

Harry stał wraz ze swoją rodziną na peronie 9 i ¾. Żegnali się z Jamesem, który tego dnia wyjeżdżał do Hogwartu.
-Uważaj na siebie.- powiedział ściskając syna.- I nie wpakuj się znów w jakieś kłopoty.
Chłopiec kiwnął głową.
Znikąd pojawili się Victorie i Teddy. Harry uściskał dziewczynę, po czym zwrócił się do swojego chrześniaka:
-Powodzenia, prefekcie.
Chłopak uśmiechnął się krótko, po czym powiedział z poważną miną:
-Powinniśmy porozmawiać.
Przygryzał wargę. Widać było, że coś dręczyło go już od dłuższego czasu. Oddalili się nieco od reszty. Włosy Teddy’ego przybrały nagle bardzo ciemny kolor. Były tak samo czarne, jak włosy Harry’ego. To znak, że się czymś martwił. Zawahał się tylko przez chwilę, po czym wziął głęboki oddech i wypalił:
-W Hogwarcie dzieją się złe rzeczy. Dochodzi do napaści. Nie są śmiertelne, ale pozostawiają blizny… takie dziwne krzyże na nadgarstku. Ofiary nic nie pamiętają.
Harry zmarszczył czoło, lekko przestraszony. Tego się kompletnie nie spodziewał.
-Kto został zaatakowany?
-Dwie Gryfonki z pierwszych klas: Lucy Cullen i Aria Hastings.
Mężczyzna zamarł. Znał tę drugą dziewczynkę, widział ją. Przyjaźniła się z Jamesem. Dlaczego nic nie zauważył?
-Wujku?- zapytał niepewnie Teddy.
-Tak?- Harry wyrwał się z rozmyślań.
-Zastanawia mnie jedno: dlaczego nie piszą o tym w Proroku Codziennym? Przecież to poważna sprawa.
Od razu powróciły wspomnienia związane z Komnatą Tajemnic. Wtedy też prasa nie pisnęła ani słowem o atakach. Zatuszowano to.
-By nie budzić podejrzeń i paniki. Nie martw się Teddy, wyślę aurorów do Hogwartu. Dziękuję, że mi zaufałeś.
Włosy chłopca zmieniły kolor na łagodny turkus.

James właśnie miał wejść do pociągu Express Hogwart, gdy poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Obrócił się i zobaczył Mike’a, uśmiechającego się pogodnie. Obaj ogromnie ucieszyli się na swój widok. Dopiero gdy się uścisnęli na powitanie, chłopcy zdali sobie sprawę, jak bardzo za sobą tęsknili. Już mieli wsiadać, gdy James zapytał:
-Gdzie Aria?
-Chyba widziałem jak wchodziła do pociągu.- powiedział niecierpliwie Mike. Zrobił się już niezły korek i zniecierpliwieni uczniowie wydawali z siebie okrzyki niezadowolenia.- No, rusz się.
Zaczęli szukać wolnych miejsc, ciągnąc za sobą swoje kufry. Mijali kolejne przedziały, aż w końcu w jednym z nich znaleźli samotnie siedzącą Arię, marszczącą brwi i intensywnie nad czymś rozmyślającą. Gdy tylko stanęli w progu, podniosła głowę i rzuciła im się na szyje, co dla nich było dosyć niezręczne. Następnie rozsiedli się wygodnie, a przez resztę drogi rozmawiali o tym, jak spędzili święta. W pewnym momencie Mike oświadczył:
-Wybrałem się z rodzicami na łyżwy.
James i Aria wymienili zdumione spojrzenia. Ich przyjaciel, widząc to, wyjaśnił im na czym polega ten sport. Oboje wybuchnęli śmiechem.
„Jakież to idiotyczne.- pomyślał James.- Nakładać buty z żelazną końcówką, żeby ślizgać się po lodzie…”.
 Młody Potter opowiedział im także o kolejnej wskazówce. Cała trójka głowiła się o jakim miejscu mowa, aż do momentu pojawienia się wózka ze słodyczami.
James przyglądał się białemu krajobrazowi za oknem, przegryzając czekoladową żabę i zastanawiając się nad tym, gdzie może być ukryty kolejny fragment. „Drugi element znajdziesz tam, gdzie kryje się nieznane i groza”… Oh, w Hogwarcie może być cała masa takich miejsc. Chociażby sala od eliksirów. To miejsce zawsze przyprawia go o ból żołądka.
Ta szkoła to jedna wielka zagadka. Ale cieszył się, że tu wraca. Brakowało mu wspólnych posiłków w Wielkiej Sali, zabaw w pokoju wspólnym Gryffindoru, a nawet nauczycieli. Choć sama myśl o stercie prac domowych wprawiała go w przygnębienie.
Z rozmyślań wyrwał go dziwny odgłos, coś pomiędzy chrząknięciem, a kaszlnięciem. To Mike. Właśnie wziął do buzi jedną z fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Chyba nie smakowała najlepiej, bo chłopiec prawie wymiotował, a Aria zwijała się ze śmiechu.
                                                                             ***
Gryfoni i Krukoni z pierwszych klas wchodzili do jednej ze szklarni na Zielarstwo. Jak zwykle po wejściu panował ogólny chaos, więc Neville skorzystał z sytuacji i  zwrócił się do Jamesa:
-Cześć, James. Jak tam święta?
-Dobrze, dziękuję. Masz pozdrowienia od całej rodziny.
James nie zwracał się do Neville’a „panie profesorze”, a jego wujkowi chyba to nie przeszkadzało. Oboje czuliby się nieswojo.
Po pięciu minutach uczniowie zostali już podzieleni na trzyosobowe grupy.
-Każda grupa dostanie dwanaście doniczek.- zaczął Neville.- Waszym zadaniem jest zasadzić drzewka.
Po szklarni przeszedł szmer. Na zajęciach Zielarstwa często mieli do czynienia z dziwnymi, wręcz niebezpiecznymi roślinami. A dzisiaj? Tak po prostu mają zasadzić drzewka?
-Nie tak szybko.- upomniał ich z podejrzanym uśmiechem nauczyciel.- To nie będą zwykłe rośliny. Każdy z was dostanie po cztery nasionka. Nie wiadomo co z nich wyrośnie. I to jest w tym najlepsze- są jak fasolki wszystkich smaków. Tylko uważajcie- potrafią nieźle dać w kość.
Profesor przebiegł rozentuzjazmowanym spojrzeniem po uczniach. Nikt jednak nie podzielał jego radości. Nie mieli pojęcia, co ma na myśli nauczyciel.
Po chwili jednak ich wątpliwości zostały rozwiane.
Nasionka były wielkości fasolek, miały różnorodne barwy. Wyglądały bardzo niepozornie, ale gdy tylko się ich dotknęło…
Niektóre z nich krzyczały w niebogłosy. Jeszcze inne pluły kwasem. Były też takie, co gryzły, rozdzierając rękawiczki, które uczniowie założyli dla ochrony.
-Jak ja…. nienawidzę…. roślin!- wycedził Mike, gdy jedna z sadzonek eksplodowała, bryzgając na jego twarz brązowym śluzem.
Aria siłowała się z nasionkiem, które owinęło się wokół jej palca. Próbowała je zdjąć i zasadzić, ale zacisnęło się niczym imadło.
James właśnie wrzucił do doniczki „fasolkę”, która parzyła go niczym rozgrzany metal. Przesypał ją ziemią i uśmiechnął się triumfalnie, ale mina mu zrzedła, gdy dowiedział się, że Spencer Houck uporała się już ze wszystkimi czteroma sadzonkami.
-Jak ona to zrobiła?- warknęła Aria, spoglądając spode łba na Krukonkę, która zawsze była we wszystkim najlepsza.
-Zastanawiam się, co wyrośnie z tych fasolek…- mruknął Mike, ignorując pytanie koleżanki. Wziął do ręki nasionko, które zaczęło wrzeszczeć. Chłopiec czym prędzej wrzucił je do doniczki, obrzucając ziemią, wówczas gdy inni zatykali uszy.- Może z tego wyrośnie drzewo, które będzie krzyczało, gdy tylko się do niego podejdzie.
-A może…- James przechwycił jedną z sadzonek, oczekując katastrofy. Nic się jednak nie stało. Bez najmniejszego trudu wrzucił ją do doniczki.-… z tej wyrośnie zwykłe drzewo, takie jakie mamy w Zakazanym Lesie.
Powiedział to i zamarł. Spojrzał z podekscytowaniem na swoich przyjaciół, oni jednak,  zbyt pochłonięci pracą, nie zwracali na niego najmniejszej uwagi.
-Zakazany Las…- wymamrotał James.- To tam może być ukryty drugi element.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
P.S. Kolejne rozdziały będę dedykować poszczególnym osobom, które będą aktywnie udzielały się na moim blogu :)

sobota, 15 sierpnia 2015

76. Jak pies z kotem.

James siedział na łóżku w swoim pokoju, przeglądając książkę o quidditchu od Arii, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Spojrzał na zegarek- dochodziła pierwsza w nocy.
-Proszę.- zawołał, marszcząc czoło. W progu stanął jego brat.
-Ach, to tylko ty.- chłopiec wrócił do wertowania podręcznika.- A już się przestraszyłem, że…
-Musimy porozmawiać.- Al był śmiertelnie poważny.
-Jeśli się nie mylę, właśnie to robimy.- James ze śmiechem wzruszył ramionami.
Jego młodszy brat zamknął za sobą drzwi, po czym usiadł na brzegu łóżka. Wziął głęboki oddech i powiedział:
-Myślę, że powinieneś zwrócić tacie Mapę Huncwotów.
James poczuł, że cała krew odpływa mu z twarzy. Mimo to przybrał swój świetnie wyćwiczony obojętny wyraz twarzy.
-Nie ma mowy. Jest mi potrzebna.
-Do czego?
-Już ci mówiłem.- zniecierpliwił się James.- Mamy nocne wypady do biblioteki…
-Tak?- Al uniósł z niedowierzaniem brwi.- Dlaczego jakoś ci nie wierzę?
Zapadła niezręczna cisza, podczas której chłopcy mierzyli się pełnym napięcia wzrokiem. W końcu młodszy z braci zaczął:
-To jest nie w porządku. Wrabiasz mnie, Lily, Rose i Hugo w kradzież, a później nie chcesz nam nawet powiedzieć, po co to zrobiliśmy. Siostra ma okropne wyrzuty sumienia, ja z resztą też.
-Poprosiłem was tylko o pomoc.- zdenerwował się James, zamykając książkę i kładąc ją gwałtownie na komodzie.- Do niczego nie zmuszałem.
-Obiecałeś, że nam to wyjaśnisz…
-Nie mogę tego zrobić. Oddam mapę w wakacje…
-Do tego czasu tata już się zorientuje, że jej nie ma. A wtedy oberwiesz nie tylko ty, ale również ja, Lily i cała reszta.
James całą siłą woli starał się nie okazywać uczuć, więc tylko mierzył brata chłodnym spojrzeniem zielonych oczu, dając mu znak, że to koniec rozmowy. Al wstał i spiorunował brata wzrokiem.
-Jeżeli ty tego nie zrobisz, to ja cię wyręczę.
Wyszedł, trzaskając drzwiami, najwyraźniej zbyt przejęty, by pamiętać o ciszy w środku nocy.

Na twarz Jamesa padły pierwsze zimowe promienie słońca. Chłopiec zmarszczył nos, po czym przetarł oczy i usiadł, budząc się na dobre i rozglądając dokładnie po swoim pokoju. To jego ostatni dzień w Dolinie Godryka. Jutro pakuje się i wyjeżdża do Hogwartu.
Chciał zapamiętać każdy szczegół tego pomieszczenia, bo choć kochał swoją szkołę, która była pełna zagadek i tajemnic, to dom zawsze będzie tam, gdzie jego rodzina.
Niewielka niebieska kanapa stojąca obok sporego kwadratowego stolika, miękkie fotele, w których niegdyś spędzał całe godziny, gawędząc ze swoim kuzynem Hugo. Proste, drewniane biurko, które czyściło się samoczynnie. Na ścianach zdjęcia rodzinne i chorągiewki w barwach Gryffindoru. Świąteczne lampki, powieszone u sufitu, dające olśniewający blask na ściany koloru błękitnego.
Będzie tęsknił za tym małym pokoikiem. No cóż, trzeba jednak wrócić do Hogwartu i wypełnić swoją misję.
Zszedł na dół, gdzie cała rodzina zjadła śniadanie przy jednym stole. Rzadko byli w komplecie, bo jego tata miał zazwyczaj dużo pracy w ministerstwie, a mama często otrzymywała jakieś nowe zlecenie odnośnie artykułów na temat quidditcha w Proroku Codziennym.
James często rzucał ukradkowe spojrzenia w kierunku Ala, bojąc się, że ten wspomni coś o Mapie Huncwotów. Jednak jego brat przemilczał cały posiłek.
Gdy wszyscy zjedli, Ginny z gracją machając różdżką zaczęła sprzątać ze stołu talerze.
Harry starał się jej pomóc, jednak nie najlepiej mu to wychodziło, więc zrezygnował. Zwrócił się do Jamesa:
-Jeszcze dzisiaj mamy odwiedzić babcię Molly, więc powinieneś zacząć się już pakować, jeśli chcesz się jutro wyspać.
Chłopiec niechętnie kiwnął głową i odwrócił się na pięcie, by odejść, gdy usłyszał głos Ala:
-Jesteś pewien, że trafisz do swojego pokoju? Może potrzebujesz… MAPY?
James rzucił mu mordercze spojrzenie, po czym niemal pobiegł w stronę stopni prowadzących na górę. Był już u szczytu schodów, gdy jego brat go dogonił. Zawołał nienaturalnie głośno:
-Hej! Może ja wezmę mapę i popatrzę, czy nikt przypadkiem nie idzie w naszą stronę, a  ty w tym czasie…
Nie dokończył. James z frustracją wyjął różdżkę z tylnej kieszeni spodni i wycelował nią prosto w twarz Ala. Chłopiec starał się ukryć zaskoczenie, jednak nie najlepiej mu to wyszło.
-Nie możesz…- wymamrotał.- Wyrzucą Cię z Hogwartu…
-Za jednorazowe przewinienie mnie nie wyrzucą…
Al naskoczył na swojego brata, nie dając mu dokończyć wypowiedzi. Różdżka wypadła Jamesowi z dłoni, więc wymierzył cios pięścią prosto w skroń przeciwnika. Młodszy chłopiec poczuł, że kręci mu się w głowie, a przed oczami pojawiły się mroczki. Na oślep popchnął brata, który stracił równowagę i stoczył się po schodach w dół. James poczuł nieznośny ból w prawym nadgarstku.
Na miejsce zdarzenia przybiegła Lily, która z przerażeniem w głosie zaczęła wołać Ginny. Ich matka zaprowadziła synów do kuchni, wciąż powtarzając, jacy to oni są nieodpowiedzialni. Przywołała jedną z książek Gilderoya Lockharta, która stała na regale w salonie. Na widok uniesionych brwi Harry’ego, wyjaśniła niecierpliwie:
-Pożyczyłam od mamy, pomyślałam, że może się nam przydać.
Zaczęła wertować podręcznik, aż znalazła odpowiednią stronę. Wymamrotała jakieś zaklęcie, które sprawiło, że Al zaczął już widzieć normalnie, a głowa aż tak go nie bolała. Dla Jamesa natomiast podała eliksir w podłużnej fiolce, który znalazła w szafce w kuchni. Chłopiec posłusznie go wypił, choć smakował okropnie. Ginny wciąż powtarzała, bardzo przypominając swoją mamę:
-Na Brodę Merlina, jesteście braćmi, czyż nie?! Co wam strzeliło do głowy? Mogliście poważnie się zranić…
                                               ***
James leżał samotnie w swoim pokoju, spoglądając na niespakowany kufer. Nie miał w tej chwili na nic ochoty. Dręczyły go wyrzuty sumienia, chociaż to on przecież bardziej ucierpiał. Al miał po prostu siniaka w miejscu, gdzie został uderzony, on natomiast skręcony nadgarstek. Dzięki eliksirowi jego mamy ból ustał, ale kość wciąż nie była w pełni sprawna.
„Nie jestem Panią Pomfrey!”- stwierdziła Ginny.
Cała rodzina wybrała się do Nory, tylko James i Al zostali w Dolinie Godryka. Po części z powodu ich obrażeń, a po części za karę.
Chłopiec usłyszał ciche pukanie do drzwi. Łatwo mógł się domyślić, kto go odwiedza.
-Proszę.
Tak jak się spodziewał, do pokoju wszedł Al. Znów przysiadł na skraju łóżka Jamesa i zaczął od razu:
-Wybacz, że skręciłem ci nadgarstek. Naprawdę nie chciałem.
-Taak. Ja też tego nie chciałem…- jego brat w zamyśleniu pokiwał głową.- No i nie zamierzałem nabić ci guza.
Al uśmiechnął się lekko. James także.
Starszy chłopiec wziął głęboki oddech zastanawiając się, czy będzie żałować tego, co za chwilę powie.
-Wybacz, że was wykorzystałem. Nie chciałem. Słuchaj, mogę ci powiedzieć o co chodzi, ale NIE MOŻESZ powtórzyć tego nikomu, jasne? Nawet Lily, Hugo i Rosie, a zwłaszcza rodzicom.
Al w milczeniu i z powagą pokiwał głową.

A wtedy James opowiedział mu wszystko, co wiedział o Potężnym Kishanie, o dziwnych atakach w Hogwarcie i o swojej misji.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 8 sierpnia 2015

75. Powrót na święta.

Nadszedł grudzień. Cała Dolina Godryka została spowita białym puchem. Wszyscy członkowie rodziny Potterów tego dnia przygotowywali swój dom na święta- wieszali łańcuchy, lampki i inne ozdoby..  Jednak najprzyjemniejsze było ubieranie choinki. Duch świąt udzielał się każdemu, zwłaszcza Lily. Właśnie wieszała ostatnią bombkę, podśpiewując „Do szopy hipogryfy”, gdy zjawił się Harry.
-Już czas, Lil.
                                          ~*~
-I macie pisać do mnie oboje, jasne!?- nakazała stanowczo Aria.
Stali na peronie 9 i ¾. Tego dnia wracali do domów na przerwę świąteczną. Wszędzie roiło się od uczniów, którzy ciągnęli za sobą potężne kufry, żegnając się ze swoimi przyjaciółmi.
-Nie mam sowy. Moi rodzice to mugole, pamiętasz?- powiedział strapiony Mike.
-W takim razie ja napiszę do Ciebie pierwsza, a Ty przyślesz odpowiedź moją sową.
Aria wyszła ze skrzydła szpitalnego kilka dni temu. Podobnie jak Lucy, nic nie pamiętała, a na jej nadgarstku widniała blizna w takim samym kształcie, jaki miał pierwszy element.
Razem uzgodnili, że to Mike zabierze ze sobą ów krzyż. Jego rodzice to mugole, więc nawet jeśli go znajdą, nie będą dociekali, co to takiego.
James poczuł, że jakieś ręce oplatają jego szyję od tyłu. Obrócił się zdumiony i zobaczył swoją rudowłosą siostrę. Rozpromienił się jeszcze bardziej, tuląc ją na powitanie.
-Cześć, młoda. Stęskniłem się, wiesz?
-Ja też.- zapiszczała z przejęciem Lily.- Musisz mi wszystko opowiedzieć, koniecznie! Pisałeś zdecydowanie za mało listów.
Chłopak roześmiał się. Zwrócił się do swoich przyjaciół:
-Aria ,Mike, to moja siostra Lily. Lily, to Aria i Mike.
Uścisnęli sobie dłonie, a rudowłosa dziewczynka nie mogła się powstrzymać przed kilkoma komentarzami typu: „Och, ty jesteś Aria! Wiele o tobie słyszałam...” lub „Cześć Mike. James dużo o tobie pisał, podobno jesteś dobry z Zaklęć…”.
-Gdzie reszta?- przypomniał sobie jej brat.
-Hmmm… Gdzieś ich zgubiłam…- w głosie Lily słychać było lekkie zaniepokojenie.- O, idą!
Mike wyglądał na lekko skrępowanego, a Aria natychmiast pobladła na widok Harry’ego Pottera. James natomiast ruszył im na powitanie. Uściskał nawet Ala, za którym także się stęsknił, chociaż  nigdy by się do tego nie przyznał. Następnie przedstawił im swoich przyjaciół.
Aria ledwie wydusiła z siebie kilka słów, nie spuszczając wzroku z twarzy Harry’ego. Mike, zazwyczaj nieśmiały, sprawiał teraz wrażenie uprzejmego młodzieńca. To wszystko było tak nienaturalne, że James nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. Natychmiast się jednak opamiętał, widząc na sobie karcące spojrzenia przyjaciół.
Potterowie ruszyli do wyjścia z peronu. James został jednak, by się pożegnać.
-A Wasi rodzice? –spytał.
-Jak zwykle się spóźniają.- Aria wywróciła oczami, nagle odzyskując mowę.
-Moi nie mogą tu wejść, pewnie czekają przy samochodzie.
-Samo… brodzie?- ich przyjaciółka zmarszczyła czoło.
-Nie ważne…- chłopak pokręcił głową.- W takim razie… do zobaczenia.
-Cześć.
-Pa. Będziemy w kontakcie!
Uściskali się krótko na pożegnanie, a następnie każdy ruszył w swoją stronę.
                                              ~*~
Cała rodzina Potterów zebrała się przed kominkiem, ubrana odświętnie. Wigilię Bożego Narodzenia spędzą w Norze. Kolejno brali w garść proszek Fiuu, a następnie znikali w szmaragdowych płomieniach.
Wszyscy zebrali się w salonie Weasleyów, który wydawał się większy niż zazwyczaj. Był pięknie przyozdobiony, a na środku stał ogromny stół, prawdopodobnie także magicznie powiększony. Harry pomyślał, że to sprawka Hermiony, która podeszła do nich razem z Ronem. James, Al i Lily natychmiast wdali się w ożywioną rozmowę z Rose i Hugo, którzy koniecznie chcieli wiedzieć, jak najstarszemu z nich minął pierwszy semestr w Hogwarcie. Dyskretnie spytali też o Mapę Huncwotów, James jednak nie mógł im tego wyjaśnić, więc wymyślił wymówkę o nocnych spotkaniach w bibliotece.
Harry domyślił się, co się stało z jego mapą. Postanowił jednak nie drążyć tematu. Postanowił, że poczeka, aż jego dzieci same przyznają się do winy. Ufał im i wiedział, że ich wyrzuty sumienia wkrótce z nimi wygrają.
-Wesołych Świąt!- zawołała Hermiona, najpierw obejmując Harry’ego, a potem Ginny.- Siadajcie, zaraz wszyscy się zjawią.
Piętnaście minut później byli już w komplecie- wszyscy Weasley’owie razem ze swoimi partnerami i dziećmi. Tylko Charlie wciąż wiódł samotne życie w Rumunii, twierdząc, że miłością jego życia są smoki. Wyglądał jednak na szczęśliwego, pogodnie gawędząc z Ginny.
Harry od zawsze marzył o tak dużej rodzinie. Cieszył się, że może tu być. Był wdzięczny losowi za tak wspaniałych bliskich.
Spojrzał na ścianę, na której wisiało zdjęcie Freda. Posmutniał.
Gdy chłopak umarł, jego brat został nieodwracalnie skrzywdzony. Tak jakby wraz z nim umarła jakaś cząstka George’a. I choć poukładał sobie życie i był szczęśliwy, to nigdy nie będzie już tym samym człowiekiem co kiedyś.
Chociaż oczywiście, nie mógł się powstrzymać przed wykręceniem jakiegoś dowcipu. Gdy tylko Percy sięgnął po indyka, w jego twarz buchnęło kolorowe konfetti, ku uciesze wszystkich dzieci, zwłaszcza Freda i Roxanne, potomków George’a i Angeliny.
Harry nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się cicho. Święta bez psikusów jednouchego Weasley’a nie byłyby tym samym.
                                               ~*~

Był 25 grudnia. Przez okno do sypialni Jamesa wpadały promienie zimowego słońca. Chłopca obudził stukot w szybę. Wyjątkowo głośny.
Przetarł oczy, mamrocząc pod nosem obelgi pod adresem sów, które niecierpliwie czekały, aż wpuści je do środka. Jedna z nich to Nereida, drugiej natomiast nie rozpoznał. Była śnieżnobiała, jej pióra gdzieniegdzie pokrywały szare łaty. Obie miały paczki przywiązane do nóżek.
Okazało się, że nieznajoma sowa jest Arii. Dostał kartkę na święta i książkę o quidditchu. Nereida przyniosła natomiast prezent od Mike’a- taki sam podręcznik o Zaklęciach, jaki widział na jego łóżku kilka tygodni temu. Uśmiechnął się do samego siebie. Z pewnością znajdzie tam uroki, którymi będzie mógł potraktować Chrisa i Nelly.
Już miał się wziąć za rozpakowywanie prezentów od swojej rodziny, gdy zobaczył kawałek pergaminu na swoim łóżku. Poczuł, że robi mu się gorąco. Przecież wcześniej go tu nie było.
Podszedł do niego powoli, jakby bał się, że może się na niego rzucić. Ostrożnie podniósł liścik i przeczytał:
„Drugi element znajdziesz tam, gdzie kryje się nieznane i groza”.

Brzmi uroczo - pomyślał.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 1 sierpnia 2015

74. Pierwszy element.

Harry siedział w swoim domowym gabinecie, przeglądając protokoły karanych czarodziejów. Ostatnio miał dużo na głowie. Ron pomagał mu, jak tylko mógł, za co był mu wdzięczny. Hermiona i Ginny także oferowały swoją pomoc, ale mężczyźni stanowczo odmówili. Obowiązywała ich tajemnica aurorska.
Harry nie mógł się powstrzymać, aby nie wyjrzeć przez okno. Była połowa listopada, a pobliskie uliczki i dachy domów pokrył biały puch.
Teraz także prószył delikatny śnieg. Mężczyzna poczuł, jak na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
Na ławce siedziała Hermiona, zupełnie pogrążona w lekturze. Lily i Rose zawzięcie obrzucały się śnieżkami. Hugo właśnie kończył lepić bałwana, gdy znikąd pojawił się Al. Podszedł od tyłu swoją siostrę, objął ją w pasie, a po chwili oboje runęli w białą zaspę. Lily piszczała radośnie, gdy jej brat delikatnie wcierał śnieg w jej włosy. Ona nie pozostała mu dłużna.
Rose, wykorzystując całą sytuację, napadła na swojego brata, który podziwiał efekt końcowy swojej pracy. Na początku wydawał się zirytowany, gdy dostał śnieżką w głowę, zaraz jednak cała czwórka tarzała się we śniegu, walcząc zapalczywie. Jedna śnieżka przeleciała tuż nad lewym ramieniem Hermiony, która wcześniej nie mogła oderwać się od czytania. Na początku przybrała zmartwioną minę, po chwili jednak zorientowała się, że dzieciaki świetnie się bawią. Ze śmiechem pokręciła głową.
Do ogrodu wkroczyła Ginny, ubrana w zimowy płaszczyk. Na głowie miała puchowe nauszniki, szyję omotała  oplotła szalikiem w barwach Gryffindoru. Przed nią leciała taca, na której stało sześć kubków z parującą gorącą czekoladą.
Harry mógłby napawać się tym widokiem jeszcze długo, gdyby do jego gabinetu nie wpadł Ron. Zrzucił na jego biurko ogromny stos papierów.
-Uzupełnione.- powiedział z wyraźną ulgą, opadając na fotel przez biurkiem Harry’ego.
-Muszę Cię zmartwić…- odezwał się jego przyjaciel.- To jeszcze nie koniec.
Harry podszedł do najwyższej szafki w całym pokoju. Otworzył ją, machnął różdżką, a z kredensu wyleciał kolejny plik dokumentów, proszących się o wypełnienie.Opadły prosto na kolana Rona, który jęknął przeciągle.
-Błagam, stary… Jeszcze chwila i będą musieli amputować mi rękę, od tego całego wypełniania protokołów nie czuję już… Coś się stało?
Harry wpatrywał się w otwartą szafkę marszcząc brwi.
-Mapa Huncwotów.- odezwał się po chwili.- Była tu. Teraz jej nie ma.
                                                      ~*~
James nerwowo bawił się rąbkiem swojej szaty. W dłoni ściskał Mapę Huncwotów. Czekał na Mike’a, który miał się zaraz pojawić.
Gdy tylko James ujrzał słowa zagadki od razu do głowy wpadł mu Pokój Życzeń. Jednak cała trójka zgodnie odrzuciła tę myśl. Przecież ten element nie miał prawa przetrwać pożaru, który został tam  wzniecony kilkanaście lat temu. Może dlatego tak odwlekali decyzję z wybraniem się do Pokoju Życzeń. Bali się, że stracili pierwszy element na zawsze. To była jednak ich ostatnia deska ratunku. Jeżeli nie znajdą tam owego krzyża, bardzo możliwe, że przepadł on bezpowrotnie.
Przybył Mike. Chłopiec nerwowym gestem przeczesał dłonią włosy, niepewnie spoglądając na przyjaciela.
-Co tak długo?- syknął James.
-Wybacz.
Potter przyłożył różdżkę do Mapy Huncwotów, mówiąc:
-Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Wyszli na korytarz. Szybko przedostali się na siódme piętro, intensywnie wpatrując się w mapę. Nikt im nie przeszkadzał.
James zobaczył gobelin z Barnabaszem Bzikiem i trollami. To musi być tu. Tak przynajmniej wynikało z opowiadań jego ojca.
-Jesteśmy na miejscu.- szepnął do Mike’a, który zaczął świecić wokoło swoją różdżką, najwyraźniej szukając drzwi. James natomiast, czując się niezwykle głupio, przeszedł trzy razy wzdłuż ściany, myśląc: „Proszę o pokój, w którym wszystko jest ukryte… Proszę o pokój, w którym wszystko jest ukryte… Proszę o pokój, w którym wszystko jest ukryte.”.
Pojawiły się drzwi. James otworzył je nieśmiało, po czym przywołał ruchem ręki oniemiałego ze zdumienia Mike’a. Razem weszli do pomieszczenia.
Pierwsze, co zwróciło ich uwagę, to ogrom regałów. Wszystkie wypełnione książkami. Krocząc przed siebie, mijali najróżniejsze szafy, komody, klatki, zabawki ze sklepu Zonka i inne niezidentyfikowane przedmioty. Panował tu nieład, nie można było określić, co gdzie się znajduje. James pomyślał, że pomimo tego, że przedmiotów jest o wiele mniej niż przed pożarem, to i tak szukanie jednego, małego elementu zajmie im całe wieki.
Chłopiec już miał wypowiedzieć swoje obawy na głos, gdy zobaczyli białego kota. Przeszywał ich magnetycznym spojrzeniem niebieskich ślepi. Zrozumieli, że mają za nim podążać.
Lawirowali pomiędzy pułkami. Wydawało się, że ta wędrówka nie ma końca. Aż nagle…zwierzę rozpłynęło się. James natychmiast zaczął przeszukiwać pobliską komodę. W pierwszych trzech szufladach nic nie znalazł. Ale w czwartej znajdowało się to, czego szukał.
Niewielki drewniany krzyż, gdzieniegdzie powyszczerbiany, cały zakurzony. Wyglądał na naprawdę stary. Młody Potter w triumfalnym geście uniósł go do góry, po czy  zmarszczył brwi.
-Jakim cudem przetrwał pożar?
-Magia?- Mike wzruszył ramionami, uśmiechając się nerwowo. James parsknął lekko wymuszonym śmiechem.
-Mamy pierwszy element. Jeszcze dwa.
Gnani nieokreśloną siłą wrócili do dormitorium. Wypełniało ich wspaniałe uczucie.
Nadzieja, że wszystko będzie dobrze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com