sobota, 25 lutego 2017

156. Czy myślimy o tym samym?

Przepraszam, że dzisiaj tak ubogo, ale naprawdę jestem zmęczona. Mam nadzieję, że przyszła sobota będzie spokojniejsza i będę mogła zasiąść i napisać porządny, długi rozdział :)
Swoją drogą- 22 lutego obchodziliśmy Dzień Myśli Braterskiej. Wszystkim harcerzom przysyłam spóźnione "CZUWAJ!". Osiągajcie swoje ideały i nie spoczywajcie na laurach. Bądźcie odważni i niezłomni. 
Adekwatnie do nazwy rozdziału- mam nadzieję, że w takie dni jak "World Thinking Day" (polskie DMB) nasze myśli pokrywają się w jedną, wielką, wspaniałą myśl :)
Ramię pręż, słabość krusz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Annie krzyczała po pomoc, podczas gdy Leon przetrzymywał omdlałą Rachel. W mgnieniu oka zleciała się chmara uczniów, wyciągająca z zaciekawieniem głowy ze swoich przedziałów. Kilku prefektów zbliżyło się, jednak zostali przepchani przesz starszego brata Rachel- Thomasa.
Z obawą spojrzał na dziewczynę:
-O nie! Siostruś!
Zabrał ją z ramion Leona i ułożył na ziemi, wołając niczym radar:
-Zróbcie miejsce, ale już! Naprawdę, zaraz ktoś dostanie w pysk. Koniec widowiska.- spojrzał z zagniewaniem na jakiegoś drugoklasistę.- A ty czego się cieszysz? Przysięgam, że jeszcze chwila i będzie to twój ostatni uśmiech.
Z tłumu wyłoniła się siostra bliźniaczka Thomasa- Emily. Z wypiekami na twarzy pochyliła się nad siostrą. Wzniosła różdżkę i zaczęła nią obracać nad twarzą dziewczyny, szepcząc coś pod nosem. Jednak nic się nie stało.
-Nie działa.- wymamrotała. Nieco zagubionym tonem dodała:- Thomas, dlaczego to nie działa?
Jednak zanim zdążył jej odpowiedzieć, z determinacją wymalowaną na twarzy powróciła do działań, kompletnie nie zbita z tropu. Thomas dołączył do niej, marszcząc brwi. Oboje byli Krukonami. Oboje wiedzieli, co zrobić.
Więc dlaczego nic się nie działo?
Z ust Rachel wypłynęła stróżka krwi. Na jej karku, w miejscu, gdzie pojawił się napis, teraz zostało tylko kilka paskudnych siniaków.
Z tłumu gapiów wyłonili się także Al, Rose i Alex. Ten pierwszy wytrzeszczył oczy w przerażeniu, klękając tuż obok Thomasa.
-Co się stało?
Tamten jednak nie przerywał zaklęcia, które niestety- ale nie dawało żadnych skutków. Al mógł więc jedynie wpatrywać się bezradnie w twarz przyjaciółki, przygnębiony całą sytuacją. Rose już dołączyła się do czarów, które znała nie wiadomo skąd. Alex przestępował z nogi na nogę:
-Ekhm, Al. Ja chyba znam sposób. I ty chyba wiesz, o czym myślę.
Albus spojrzał na niego ze zdumieniem:
-Czy myślisz o tym, o czym ja myślę?
-No… jeśli myślimy o tym samym, to…?
Chłopak poderwał się z nową nadzieją. Jego ruchy było gwałtowne i nerwowe.
-Gdzie masz gitarę!?
Annie nawet nie zastanawiała się nad tą dziwną wymianą zdań, nie drążyła tego. Nie wiedziała nawet, czym u licha jest gitara. Wiedziała natomiast, że nic nie pomoże. Tutaj w grę wchodziła Layla. Była nieobliczalna. W jej głowie rozbrzmiała panika. A co jeśli jej przyjaciółka już nigdy się nie obudzi? To wszystko przez nią. Przez nią, przez jej głupi bunt i nieposłuszeństwo… ktoś może ucierpieć.
Przyglądała się całej scenie, łapiąc z trudem oddech. Uczniowie wpatrywali się w znieruchomiałą Rachel, z którą ust krew kapała już na podłogę. Szeptali, ich głosy niosły się po korytarzu. Emily, Thomas i Rose wciąż czarowali, jednak na ich twarzach malowała się coraz większa rozpacz- ich zaklęcia były na nic. Albus i Alex gdzieś zniknęli. Świat jakby wstrzymał oddech.
Leon spojrzał na nią ze smutkiem w oczach.
-Nie obwiniaj się, Annie. Przecież…
-Cicho.- urwała, nawet na niego nie spoglądając.- Po prostu się zamknij.
Nie chciała wysłuchiwać jego mowy, ponieważ wiedziała, że nie ma racji. Nikt jej nie miał. A tak poza tym, nie chciała się rozkleić, patrząc mu w oczy. Cóż za porażka. Czuła, jak łzy frustracji i przerażenia cisną się jej na powieki. Szklistym wzrokiem spojrzała w sufit i wyszeptała:
-Proszę. Przestań. Zrobię wszystko. Przysięgam, zrobię wszystko, o co poprosisz. I przekonam Leona, żeby też to zrobił. Tylko zostaw moich przyjaciół. Błagam.
Czuła się upokorzona, jak jeszcze nigdy w życiu. Nikt jej nie słyszał, jednak była pewna, że Layla tak. W tym momencie gotowa była przystać na każdy warunek.
Przez jedną, przerażającą chwilę nic się nie działo.
I nagle Rachel wstała, gwałtownie chwytając powietrze.
Annie osunęła się na ziemię, wypuszczając z siebie westchnienie, ni to ulgi, ni przerażenia. Po prostu chciała wyzbyć się emocji. Thomas zgniótł zdezorientowaną Rachel w uścisku, wołając:
-No, jednak warto było uważać na Zaklęciach!
Emily przetarła ze zmęczeniem twarz, szepcząc:
-Na Merlina…
Rose śmiała się, jednocześnie szlochając. Widać, że była nieźle przerażona. Wiedziała, że Rachel zbyt długo nie dawała odzewu.
Alex i Al pojawili się, taszcząc ze sobą coś dziwnego- coś, co przypominało pudło na kiju. Ktoś z tłumu zawołał:
-Po co wam gitara…!?
Jednak oni to zignorowali. Alex zawołał nieco zbyt głośno:
-Dumbledorowi dzięki!
Annie miała wrażenie, że odnosi się to nie tylko do cudownego uzdrowienia Rachel, lecz też do czegoś więcej. Albus bez ogródek ujął Rachel w ramiona, gdy tylko Thomas ją wypuścił. Dziewczyna zarumieniła się- cała ta sytuacja musiała ją przerastać. Najwyraźniej nie pamiętała nic konkretnego i obudziła się, leżąc na podłodze pociągu. Czemu każdy na nią patrzy, a Potter ją przytula?
Leona wyciągnął dłoń do Annie.
-Wszystko w porządku?
Nie mając innego wyboru, przyjęła ją. Poczuła nawet trochę wdzięczności.

-Tak. Już tak.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 18 lutego 2017

155. Uważajcie.

Za oknem mijał peron 9 i ¾. Pod stopami czuć było lekkie bujanie, a w uszach dudnił znajomy dźwięk. Tylko Express Hogwart posiada ten niewyobrażalny klimat.
James spojrzał na dwójkę swoich przyjaciół, która wyglądała przez okno. Niby zwyczajny widok, nic specjalnego, a tak bardzo go cieszył. Od tamtej nocy, gdy Perides zawiózł go do domu Mike’a… wszystko się zmieniło. Z samym Mikiem stało się COŚ, a James nie był pewien, czym to COŚ jest- wyglądało jednak na to, że wszystko powróciło do dawnego porządku.
W końcu nie wytrzymał.
-Aria… Powiedz coś więcej o tym Charlesie.
Natychmiast oderwała wzrok od mijającej panoramy i spojrzała na niego, wybita z rytmu. Zawahała się.
-Wiesz, no… Z tym może być problem. On nie chce, by ktokolwiek wiedział.
Chłopak uśmiechnął się lekko.
-Za późno.
Westchnęła. Postanowiła ograniczyć się do minimum.
-Więc. To się stało latem. Charles jest w naszym wieku- nie widzę go, ale słyszę. Został przygnieciony przez szafę, a on, choć wszyscy myślą, że nie żyje… Jest zawieszony w czymś pomiędzy życiem a śmiercią. Nie może przedostać się w ani jedną ani drugą stronę. A ja pomagam mu… ściągnąć go na z powrotem na ziemię. Zdobywam dla niego składniki do wielkiego… czegoś, co ma mu pomóc.
Mike uniósł brwi.
-Okej, Perides ma rację. To brzmi bardzo podejrzanie.
Zagryzła wargę.
-Wiem, co pewnie teraz sobie myślicie. Ale on… naprawdę potrzebuje tej pomocy. Nie kłamie. Czuję to. Jest zdesperowany i potrzebny tutaj, na ziemi.
Przez chwilę panowała głucha cisza. Aria chciała za wszelką cenę unikać tego tematu, bo bała się, że wyniknie z tego taka właśnie sytuacja. Co powinna powiedzieć, by przekonać chłopców do tego, że Charles nie jest tym złym? Nie mogli się z nim spotkać. Pozostawały tylko jej zapewnienia i uczucie, które ją podtrzymywało na duchu- przydatności. Dzięki Charlesowi czuła się przydatna i przede wszystkim w końcu doceniana.
Nim zdążyła zareagować, znów odezwał się Mike.
-Skoro tak mówisz… musimy ci pomóc.
Przez chwilę zabrakło jej głosu. Powinna czuć raczej wzruszenie czy przerażenie? Bo nie potrafiła odczytać swoich uczuć. Zebrała myśli powoli i odparła:
-Dziękuję, ale… To moja misja. Charles byłby niezadowolony. Nie chce, by ktokolwiek wiedział, a i tak już złamałam obietnicę.- na chwilę zamilkła.- A do tego… to niebezpieczne.
James i Mike wymienili zadziorne spojrzenia, szczerząc zęby tak głupio, że Aria nie potrafiła powstrzymać uśmiechu cisnącego się na jej usta.
-W takim razie tym bardziej musimy ci pomóc.- odrzekł z zadowoleniem James.
Nim zdążyła zaprotestować, do przedziału ktoś zajrzał.
Kasztanowe włosy, brązowe oczy, szata z godłem Ravenclawu. I do tego ten dobrotliwy wyraz twarzy i wieczny uśmiech, który zdawał się być stworzony do podnoszenia innych na duchu.
-Derek!- zawołała, rozpromieniając się jeszcze bardziej.
-Hej, Uciekinierko. Obiecałem, że się spotkamy. No, powiedz… jak skończyła się twoja przygoda?

Rachel zmarszczyła czoło.
-Ja… nie wiem. Naprawdę nie pamiętam. Przepraszam.
Annie patrzyła jej prosto w oczy.
-Błagam, Rachel. To ważne. Cokolwiek. Musisz pamiętać!
Z drugiego kąta przedziału odezwał się zaciekawiony Alex:
-A dlaczego to takie ważne?
Annie trzymała na kolanach swój szkic przedstawiający nie nikogo innego, jak Laylę. Ostatniej nocy obudziła się gwałtownie i zobaczyła, że jej dłoń sama coś rysuje, jakby pchana magiczną siłą. Była tak przerażona, że nie potrafiła tego nawet przerwać. Jej dłoń rysowała portret demonicy.
Postanowiła to wykorzystać i zapytać przyjaciół, czy kiedykolwiek widzieli ją już wcześniej. Może ktoś ją rozpozna? Może jest jakaś książka, która opisuje, jak ją pokonać? Z opowiadań Jamesa Pottera wiedziała tylko tyle, że była ona dziewczyną Kishana, a gdy ten ją pozostawił, zabijała każdego mężczyznę, jak popadnie. Ona wręcz ich… wypatroszała, a potem… No, nieistotne. Poderżnięto jej gardło w nocy. Annie znała jej historię, ale nie wiedziała, jak to wykorzystać, by w końcu demonica dała jej spokój.
Wciąż miała przed oczami te upiorne wizje, które ujrzała podczas wieczorku herbacianego, do którego zmusiła ją Layla. Doły pełne martwych, porozpruwanych ciał mężczyzn nawiedzały ją nieustannie we snach.
A teraz, Rachel nagle stwierdziła, że gdzieś widziała już coś podobnego. A raczej kogoś podobnego do Layli. Ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie.
Annie spojrzała na Aleksa:
-Po prostu jestem ciekawa.
Każdy w przedziale spojrzał na nią z wyrazem nieporozumienia na twarzy.
-No co? Jestem Krukonką.
A tak poza tym ta właśnie wyprówaczka serc ściga mnie i Leona i chce, byśmy jej służyli i pobierali w jakiś żałosny sposób energię z młodych czarodziejów i dodawali jej siły, by mogła się odrodzić na nowo. Heh, super, co?
To nie brzmiało dobrze.
O wilku mowa. W drzwiach peronu pojawił się niejaki Leon Feather.
Annie zatkała nos.
-Uwaga, drodzy przyjaciele! To Ślizgon, zaradza się jak najszybsze odcięcie od strefy promieniowania!
Przekrzywił głowę i spojrzał na nią tymi dziwnymi, szarymi oczami.
-Ha-ha. No, a teraz musimy pogadać, durniu.
Zmarszczyła czoło.
-Pf, spadaj. Idiota.
Spojrzała mu w oczy, gotowa na kolejną obelgę, jednak coś w jego postawie i sposobie, w jaki przeczesywał swoje ciemne włosy, mówiło, a wręcz krzyczało: TO WAŻNE!
Westchnęła.
-Okej. Niech już stracę.
Wyszli na korytarz i udali się na jego drugi koniec. Leo, nie owijając w bawełnę, zaczął:
-Widziałem ją. Dzisiaj, tutaj, na peronie.
Jego nerwowy ton i szept mówił sam za siebie. Jednak Annie, nieco nieinteligentnie, spytała:
-Kogo?
-No… Laylę.- w jego oczach przez chwilę rozbłysnął strach.- Ale nie wyglądała tak jak poprzednio. Jej sukienka była podarta, włosy roztrzepane, a w oczach czaiła się jakaś dzikość… A w dłoni trzymała… Ja nawet nie wiem, co to. Wyglądało jak jakaś śledziona czy coś w ten deseń, nie ważne! Ona… po prostu patrzyła się na mnie, spomiędzy tłumu przechodniów. Nie ruszała się i nie spuszczała ze mnie wzroku. To było… okropne.
Przez chwilę Annie zastygła w bezruchu, wpatrując się w oniemieniu w Leona. Ta wizja sprawiła, że odczuła ogromny lęk. Najpierw zabrakło jej głosu w gardle. Potem jednak odetchnęła.
-Jaja sobie robisz.- spojrzała na niego z wyrzutem.- Przestań, TO akurat nie jest śmieszne. Jeśli chciałeś mnie przestraszyć, to…
Pokręcił gwałtownie głową.
-Wiem, że TO nie jest śmieszne, więc nie żartowałbym w ten sposób. Przysięgam, widziałem ją.
Zagryzła wargę.
-Okej. Słuchaj. Też muszę ci coś powiedzieć.
I opowiedziała mu o tamtej nocy, rysunku oraz jej planach odnośnie odnalezienia książki.
Teraz to na twarzy Leona odmalował się strach.
-Jesteś pewna… że to dobry pomysł? Nie wiem, czy istnieje książka pod tytułem: „Instrukcja, jak zabić demonicę Laylę.” W sumie to nawet powątpiewam.
Spojrzała na niego groźnie.
-No co ty nie powiesz?- zniżyła głos.- Słuchaj, Rachel zdaje się coś sobie przypominać. Jeśli uda nam się znaleźć o niej więcej informacji…
Leo wyciągnął z kieszeni buteleczkę.
-Próbowałem to wyrzucić. Powraca do mojej kieszeni.
Zrobiła to samo.
-Wiem. Cholerstwo pojawia się znikąd, a próbowałam już naprawdę wielu sposobów. Uwierz, wielu.
W tym momencie z przedziału wybiegła Rachel.
-ANNIE! JUŻ WIEM!
Gdy dobiegła do nich, padła jak długa.
Annie już miała zapytać: „Rachel, o co tym razem się potknęłaś?”, ale wtedy zobaczyła, że dziewczyna zemdlała.
Ona i Leo złapali ją w ostatniej chwili. Jej prawa dłoń spoczęła na karku Puchonki. Poczuła coś mokrego pod palcami. Zobaczyła, że spomiędzy blond włosów dziewczyny wylewa się strumień  nienaturalnie ciemnej krwi.
-Leo…
Odsunęła loki na bok. I to, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach.
Na karku dziewczyny, wyryty był jeden, prosty napis: UWAŻAJCIE.
Z liter sączyła się krew. Jednak tak szybko, jak się pojawiły, tak szybko zaczęły znikać. Po chwili pozostał już tylko ciemny ślad.

Wymieniła przerażone spojrzenia z Leoem.
Ostrzeżenie. Wiedzieli, od kogo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 11 lutego 2017

154. Jestem tylko człowiekiem.

Mike’a irytowały te głupkowate uśmiechy i uprzejmość. Nie mógł też znieść gaworzenia swojego młodszego brata, które niegdyś tak urocze, teraz przyprawiało go o ból głowy.
Od czasu jego powrotu z Hogwartu nic się nie zmieniło. No, może oprócz tego, że jego rodzice zdawali się jeszcze bardziej zagubieni, jakby sam fakt, że mają syna czarodzieja nie był wystarczająco dziwny. W każdym bądź razie, Mike nie zrezygnował ze swojej chłodnej postawy. Nie rozmawiał ze swoimi rodzicami, spędzał z nimi jak najmniej czasu. Sprawiał wrażenie nachmurzonego i złego. Zmienił się zupełnie. A prawda była taka, że spowodowało to po prostu… poczucie zdrady. Postanowił, że już nigdy nie będzie wykorzystany. Nie chciał doznać tego łamiącego uczucia po raz kolejny. Nie ufał już nikomu- nawet własnym rodzicom.
Można powiedzieć, że dostał lekkiej paranoi- odsuwał się od wszystkich i wszystkiego, bez większego powodu. Jednak postanowił sobie: nie będę więcej już miłym Mikem, który wierzy w dobro ludzi.
Od teraz był buntownikiem.
Był dzień wigilii. Za oknem już się ściemniało. Zapewne niedługo na niebie pojawi się pierwsza gwiazdka, a wszystkie szczęśliwe rodziny zasiądą do stołów. Jakież to żałosne.
Mike nie chciał wychodzić ze swojego pokoju. Nie obchodziły go całe te święta. Prośby rodziców nie wywierały na nim wrażenia. Jeśli dobrze pójdzie, nie będzie musiał dzielić się opłatkiem, ani nawet zasiadać przy stole.
Czy czuł wyrzuty sumienia? No jasne. Ten prawdziwy Mike wciąż tam był, głęboko ukryty. Tamten Mike nigdy nie pozwoliłby na coś takiego. Jednak… to nie miało znaczenia. Odepchnął od siebie to uczucie i znów stał się zimny jak lód. Kogo obchodzą uczucia innych?
Tych, którzy najczęściej zostają wykorzystywani.
Ale w końcu musiał opuścić pokój- tylko do łazienki.
Cóż miał zrobić, gdy wracając, ujrzał czarnego, ogromnego hipogryfa na środku swojego małego pokoju?
Nawet się nie zdziwił. Po prostu spojrzał na okno, które było zdecydowanie zbyt małe, by zmieściło się przez nie jakiekolwiek magiczne stworzenie. Zatrzasnął za sobą drzwi, oparł się o nie i westchnął:
-No i czego ty ode mnie chcesz?
Perides przekrzywił głowę.
-Daj spokój. Zachowujesz się jak skończony dupek. Przestań.
Roześmiał się zimno.
-Teraz jest za późno. I wyjdź, zanim będzie za późno dla ciebie.
Hipogryf prychnął.
-Nie próbuj być groźny, mój drogi, bo mimo wszystko dalej ci to nie wychodzi. Myślisz, że nie widzę, co się dzieje, ciemna maso? Ooo nie, ja wiem wszystko. Takie moje przeznaczenie, zesłane z góry.- kopnął kopytkiem pobliski stolik i wymruczał pod nosem:- Wielkie dzięki, pierdzielona góro.
Mike ukrył całe swoje zdezorientowanie i przybrał surowy wyraz twarzy.
-I jesteś tutaj, bo…?
-Bo roznoszę jajka Wielkanocne.- odparł sarkastycznie Perides.- No, chłopie! Podobno jesteś tym najbardziej inteligentnym z całej waszej paczki, choć nie jest to jakimś wielkim osiągnięciem, ale… Dobra, po prostu poczekaj.
I wyleciał przez to okno, choć Mike nigdy nie dowiedział się JAKIM CUDEM on to zrobił.
Czekał. Bo co innego miałby zrobić? Nie widział lepszej opcji. Zdążył odprawić rodziców, którzy zapukali do jego drzwi z pytaniem: „Mike, z kim rozmawiasz? Co się dzieje?”.
Problem w tym, że on sam nie wiedział do końca, co się dzieje. Po prostu czekał, choć jakaś część jego duszy miała nadzieję, że Perides już nie wróci. Miał dość całego tego świata magii. Zaczynał nawet już żałować, że w ogóle jest czarodziejem. Czy nie mógł się urodzić jako mugol, jak jego rodzice? Żyć w tej nieświadomości wyższego zła?
Ale Peirdes wrócił. Z dwoma pasażerami.
Więc stali teraz w jego pokoju, jako nieproszeni goście: James, Aria i Perides.
Żadne z nich nic nie powiedziało. Mike poczuł nową falę gniewu, gdy tylko ich zobaczył. James wpatrywał się w swoje buty, a Aria nerwowo mięła skrawek spódnicy. Każde z nich stało w pewnej odległości od siebie.
Perides się żachnął.
-SERIO!? Zero!? Kompletnie nic? No Mike, błagam cię. Chociaż ty coś powiedz.
-Czy możecie stąd wyjść? Naprawdę, nie mam ochoty na…
-Dobra, dobra, kumam. Nic nie mów.- westchnął.- Okej. Mówiąc wam o całej sprawie z Charlesem nie chciałem, by doszło do tego, co się stało. Nie wiedziałem, że aż tak wam się poprzewraca w głowach. Chciałem tylko chronić tę upartą pannicę, a doprowadziłem do rozpętania wojny między Wybranymi. Zrozumcie, matołki. Jesteście Wybranymi. Wasze losy i tak już są w jakichś sposób powiązane i będą się wiązać jeszcze przez długi czas. Więc czy moglibyście łaskawie im POMÓC i nie utrudniać całej sprawy, kłócąc się? Wasze drogi i tak się zejdą, nawet jeśli wyruszycie innymi szlakami, ciemnoty.
Cała trójka zamyśliła się. Słowa te, tak nie podobne do Peridesa, wywarły na nich niezłe wrażenie. Jednak wciąż panowało milczenie, który zalegało w powietrzu i było tak gęste, że dałoby się je pokroić nożem.
Hipogryf wyglądał na urażonego.
-No weźcie, wy małe, niewdzięczne… Przygotowywałem tę kijową przemowę cały dzień. Nic nie powiecie? Okej, męczcie mnie dalej. Idę się zabić. Przysięgam. Zaraz wyskoczę z tego cholernego okienka i…
-Dobra, przestań.- odezwała się Aria. Nabrała powietrza, po czym uniosła wzrok.- Czuję, że to moja wina.
Najpierw spojrzała Jamesowi w oczy. Oczywiście, najpierw JEMU. Potter wyglądał, jakby miał wybuchnąć płaczem, co w sumie nawet Mike’a rozśmieszyło. Gdy dziewczyna spojrzała w jego oczy, uniósł tylko brwi. No jasne. Teraz skrucha. Szkoda, że nie pomyślała wcześniej.
-Noo, to wszystko twoja wina.- przyznał Peirdes. Aria rzuciła mu mordercze spojrzenie, więc dodał:- No okej, okej. Moja też trochę. Ale chciałem wam pomóc, tak? Skąd miałem wiedzieć, że obrazicie się na siebie śmiertelnie? Powiedzmy, że… ekhm… no, przepraszam.
Okej. Wcześniejsza cisza wcale nie była taka cicha. TO DOPIERO BYŁA PRAWDZIWA CISZA.
Którą w pewnym momencie przerwała ponownie Aria, szepcąc tylko z niedowierzaniem:
-Deoscopidesempéridesie…
Hipogryf wyglądał, jakby wyczerpał swoje zasoby dobroci i pokory. Jego wzrok mówił: „No, teraz wasza kolej.”.
Mike ziewnął. Z chęcią poszedłby spać, gdyby nie ta grupa posłańców, czy kimkolwiek oni są.
Tym razem odezwał się James:
-Ja… chcę powiedzieć, że serio mi was brakuje. Nie powinienem był złościć się na ciebie, Aria, podczas gdy sam nie byłem do końca sprawiedliwy. Ale przede wszystkim głupio mi z twojego powodu, Mike. To ty najbardziej ucierpiałeś na tym wszystkim. Ja… naprawdę przepraszam. To normalne, że jesteś wściekły. Chciałem dobrze. Nie chciałem was martwić. I nie mam nic więcej na swoje usprawiedliwienie. Jestem tylko człowiekiem i… popełniam błędy.
Aria się dołączyła:
-No… ale tak naprawdę to ja zachowałam się najgorzej. Jest mi bez was strasznie trudno, potrzebuję was.  Zrozumcie, że nie chciałam was w to wciągać. Wiedziałam, że będziecie chcieli, bym przestała pomagać Charlesowi. Bałam się wam o tym powiedzieć i… to chyba wszystko. Ale teraz naprawdę żałuję. Gdybym… gdybym mogła cofnąć czas, od razu byście się dowiedzieli o wszystkim. Ale nie mogę, więc przepraszam was za to… Za siebie. Jestem zupełnie beznadziejna.
James spojrzał na nią ze smutkiem:
-Przecież… zrozumielibyśmy.
-Teraz już wiem. I przepraszam. Nigdy więcej tajemnic.
Mike niemal się roześmiał.
-To samo mówiłaś jakiś czas temu, pamiętasz? A potem ukryłaś przed nami kolejną rzecz.
James i Aria patrzyli na niego ze zdumieniem. To podsyciło jego złość.
-No i co? Myślicie, że te słowa zrobią na mnie wrażenie? Wasze żałosne przeprosiny? Na to jest za późno. Nie jestem już tym miłym Mikiem, któremu da się wcisnąć każdy kit. Już nigdy mnie nie wykorzystacie.
James nabrał powietrza.
-Ale… Mike. My nie chcieliśmy…
-Nie obchodzi mnie, czego chcieliście, a czego nie!- krzyknął. Jednym zaklęciem sprawił, że głosy były tłumione i jego rodzice nic nie słyszeli. Zapewne otrzyma za to upomnienie z Ministerstwa; nie dbał o to.- Po prostu najzwyczajniej w świecie mnie oszukaliście, przy okazji oszukując też siebie nawzajem. Gratulacje, to nowy wymiar kłamstwa! A teraz… odejdźcie. Nie chcę wysłuchiwać tych przeprosin. Nie chcę was znać.
Mike zobaczył, że ich zranił. I nawet nie było mu głupio.
I wtedy Perides wkroczył do akcji:
-Dosyć tego, uparty klumpie. Chodź no tutaj.
Następnie stało się coś bardzo dziwnego. Hipogryf wbił w niego swoją tylnią, ptasią stopę. Mike był w takim szoku, że nawet nie poczuł pazurów, które wrzynały się w jego skórę na nodze.
Zobaczył przeszłość. Moment, gdy po raz pierwszy zobaczył Arię i gdy James dołączył do ich przedziału. Pierwsze dni, odkrywanie tajemnicy białego kota, szukanie elementów. Dowiadywanie się nowych rzeczy o Kishanie, przerażenie. I te wesołe chwile, gdy śmiali się razem w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Niespodziewane śmiechy na lekcjach i srogie spojrzenie profesor McGonagall. Przejście przez komnatę, walka z Kishanem, wyławianie Jamesa z wody i strach, ogromny strach. Także wspólne wakacje i minione pół roku- wszystko to i wiele, wiele innych rzeczy przewinęły się przed oczami Mike’a w ciągu zaledwie kilku sekund. A on czuł, że tonie. Tonie, tonie, tonie…
I zdał sobie sprawę, z tych wszystkich złych rzeczy, które ostatnio zrobił. Oskarżał swoich przyjaciół, a sam stał się… niesprawiedliwy, okropny, wręcz PASKUDNY.
Gdy odzyskał świadomość, miał łzy w oczach. Jedyne, co był w stanie wyszeptać łamiącym się głosem było:
-Przepraszam.

Następne, co ujrzał, to ramiona swoich przyjaciół. Tu i teraz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay


poniedziałek, 6 lutego 2017

2 LATA!!!

GA-DE-RY-PO-LU-KI
Jdśuk tp czrtgsz, tp zngczr, żd opygezkłdś spbkd z szrfydm. Aygtlugcjd, okdywszr iypi jdst zg Tpbą!
 Odwnkd zgstgngwkgsz skę, eugczdap okszę szrfydm. Bp nkd chcę kść ng łgtwkznę. Nkd w trm enkl.
 Tp jlż 2 ugtg.
 2 UGTG.
 Czr zegjdsz spbkd soygwę, jgi wkdud tp czgsl?
 24 mkdskącd
 730 enk 
17520 apezkn
 1051200 mknlt 
63072000 sdilne
 K cgłg mgsg mpjdap czgsl opśwkęcpng, br ngoksgć wszrstikd 153 ypzezkgłr. K Wgszdap, br tp wszrstip oyzdczrtgć.
 Oyzdoygszgm, żd nkd jdstdm kedgung. Żd czgsdm wstgwkgm ypzezkgłr p oóźndj opyzd, częstp są zg iyótikd, zegyzgją mk skę błęer k nkd zgwszd ypbkę tp, p cp mnkd oypskckd. Gud eążę ep odyfdicjk. Itóydj, yzdcz jgsng, nkaer nkd pskąanę. Gud z igżerm enkdm, z igżerm słpwdm zbukżgm skę chpckgż typszdczię. Mknkmgunkd.
 Nkd wkdckd, jgi wkdud egł mk tdn bupa. Kud oyzdz td 2 ugtg wregyzrłp skę w mpkm żrckl. Jgi bgyezp zmkdnkłgm skę jg, pygz mój stru oksgnkg. Cpipuwkdi br skę nkd ezkgłp, tp eylakd wckąż stgjd skę cpygz udoszd. Ezkęik Wgm. Bp tp WR egjdckd mk mptrwgcję ep oksgnkg.
 Czr ikderipuwkdi mrśugłgm p trm, br yzlckć tp wszrstip? Jgsnd. Wrstgyczr jdedn iuki k ng zgwszd opżdangm skę z cgłrm pbpwkązikdm, jgikm jdst bupa. Gud ogtyzę ng Wgszd ipmdntgyzd, wkezę jd k mrśuę: "Nkd. Nkd mpaę kch zpstgwkć". Z igżerm enkdm jdst Wgs cpygz wkęcdj, g jg czlję, żd tp włgśnkd chcę ikderś ypbkć. Oksgć.
 Nkd ipnkdcznkd ng bupal- pn ikderś tdż skę zgipńczr. Gud oyzrskęagm Wgm, LYPCZRŚCKD OYZRSKĘAGM, żd ikderś ngokszę iskążię. K Wgs, włgśnkd Wgs opwkgepmkę p trm jgip okdywszrch. Iydljdckd mpją oyzrszłpść.
 Mpżd czgs ng wsopmknik. Wgsz lulbkpnr ypzezkgł, crtgt, opstgć... cpipuwkdi? Cpś, cp yzdczrwkśckd mk wrszłp, g mpżd wyęcz oyzdckwnkd.
 Tp jdst tdn czgs.
I jeszcze raz, dziękuję.

sobota, 4 lutego 2017

153. Ósmy cud świata.



Z autobusu wyskoczył dziarski młodzieniec.
-Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie mugoli. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc i bla, bla, przecież wiesz już to wszystko.- spojrzał podejrzliwie na Arię.- Co robisz o tej porze sama, dziecino?
Zrobiła urażoną minę.
-Uciekam z domu, nie widać?
Wskazała zmarzniętą dłonią na swój kufer, który wyróżniał się w śniegu.
Chłopak wzruszył ramionami.
-A, okej.
I chwycił jej kufer. Razem weszli do środka. Aria usłyszała za sobą głos Peridesa:
-Tylko nie płacz, gdy będziesz mnie potrzebować!
Wywróciła oczami.
-Zamknij się.
Konduktor zmarszczył brwi.
-Że co, proszę?
-Nic.- przyjrzała mu się lepiej. Wiedziała, że to nie może być Stan Shunpike. Był zdecydowanie za młody. Mógł mieć najwyżej… 17 lat? Brązowe włosy sterczały na wszystkie strony jego głowy.- Kim jesteś?
-Greg Shunpike, to twoich usług.- skłonił się z uśmiechem, co poprawiło Arii nieco humor.- Mój ojciec, poprzedni konduktor zaczął nowe życie po bitwie o Hogwart i rzucił tę robotę. Ale mi się podoba.- spojrzał z rozbawieniem w stronę kierowcy.- Ale Ernie wciąż pozostał na swoim starym, dobrym stanowisku, co nie, Ern?
-Mhm.
Aria kiwnęła głową. Wyciągnęła z portfela kawałek pergaminu z adresem jej dziadków i niepewnie wręczyła go konduktorowi. Tamten uniósł brwi.
-Ooh, daleko. Rodzice będą źli. Nieważne. Jesteś czwarta w kolejce. Ern, pełen gaz!
I wyruszyli. Dziewczynie serce podskoczyło szybciej, gdy chwyciła się barierki, by nie upaść. Z trudem złapała haust powietrza, bo nagle jej oddech stał się nierówny. Kątem oka zobaczyła przez okna, że pędzą oni jakby z prędkością światła. Świat rozmazywał się w kolorowe plamy bez wyrazu. Aria wiedziała, że mugole ich nie widzą- podobno nie umieją patrzeć.
Z przodu autobusu odezwał się trzeci głos, jak się okazało- gadającej głowy.
-W lewo! W prawo! Uważaj na ten samochód!- autobus zwężył się gwałtownie, co przyprawiło Arię o mdłości.- Pieszy, ostrożnie!
Ktoś dotknął jej ramienia.
-Wszystko w porządku?
Spojrzała na prawo i ujrzała chłopaka, mniej więcej w podobnym wieku. Miał kasztanowe włosy, które niesfornie opadały mu na czoło i brązowe oczy. Uśmiechał się delikatnie.
-Ja…- odetchnęła głęboko.- To po prostu mnie zaskoczyło.
Roześmiał się.
-Też miałem tak za pierwszym razem. Chodź, usiądźmy.
Chyba chciał jej pomóc, ale ona opanowała się już na tyle, by móc spokojnie zająć miejsce na jednym z łóżek- tak, łóżek. Autobus bowiem posiadał łóżka, nie siedzenia. Na jednym z nich drzemał spokojnie mężczyzna w średnim wieku, a na kolejnym- młoda kobieta, której blond włosy roztrzepane były na wszystkie strony.
Zajęła miejsce na jednym z łóżek, a chłopak usiadł naprzeciwko niej. Nie spuszczała go z oka.
-Znamy się?
Zakłopotał się.
-Och, ja cię znam. Jesteś Aria Hastings.
To ją nieco ogłuszyło. Przez chwilę po prostu na niego patrzyła, nie kryjąc zdumienia i lekkiego strachu. Na ten widok, oblał się rumieńcem.
-O nie, to zabrzmiało dziwnie. Po prostu, w Hogwarcie mówi się o tobie, jako jednej z Wybranych, po tej szopce, która miała miejsce w tamtym roku. Nazywam się Derek Williamson, trzeci rok, Ravenclaw.
Aria kiwnęła głową, choć zrobiło się nieco niezręcznie. Nie znała go, to jasne- był starszy i z innego domu.
-Więc… mówiłeś, że podróżowałeś tym autobusem już wcześniej.
Uśmiechnął się uroczo.
-Oh tak, robię to naprawdę często. W zasadzie…- rozejrzał się.- prawie tu mieszkam, gdy nie jestem w Hogwarcie.
-Dużo podróżujesz.- nie wiedziała, czy to pytanie, czy też stwierdzenie. W zasadzie, nie wiedziała też, dlaczego ciągnie tę rozmowę. Może po prostu potrzebowała kogoś do rozmowy, by nie zwariować od tego wszystkiego.
-Raczej uciekam z domu.- wyszczerzył zęby. Po czym uśmiech natychmiast spełzł z jego twarzy.- O jeju, nie powinienem był tego mówić. To nie jest powód do dumy.
Roześmiała się cicho.
-Daj spokój, rozmawiasz z takim samym zbrodniarzem. Też uciekam.
W jego oczach pojawiły się radosne iskierki.
-Więc jest nas dwoje.
Dalej rozmowa popłynęła; Aria jakoś przyzwyczaiła się do turbulencji i dziwnych kształtów, jakie potrafił przybierać autobus. Nawet nie zwracała już uwagi na gadającą głowę, która wykrzykiwała rozkazy dla kierowcy. Co prawda, raz prawie oberwała ramą łóżka w głowę- ale to nie było ważne.
Uciekała. Naprawdę to robiła. Jak najdalej od tamtych ludzi.
Rozmawiając z Derekiem, czuła, że ktoś w końcu ją rozumie. Co prawda, nie mówili o samej ucieczce, jednak jakoś podświadomie, rozmowa z nim, dodawała jej otuchy. A rozmawiali raczej o normalnym sprawach- szkole, świętach, Błędnym Rycerzu. Mimo to nie musieli szukać tematów, one nasuwały się same.
Derek był inteligentny i to było widać od razu- w końcu pochodził z Ravenclawu (choć bywały wyjątki, na przykład Diana). Aria zdała sobie sprawę, jak bardzo to wszystko jest idiotyczne i parsknęła śmiechem.
Chłopak także się uśmiechnął, choć był chyba nieco zagubiony.
-Co cię śmieszy?
-Po prostu zdałam sobie sprawę, że dwoje nieletnich uciekinierów siedzi sobie w niewidzialnym autobusie, pędzącym niczym kometa i rozmawia o szkole magii, jakby wszystko to było najnormalniejsze na świecie.
Poszerzył uśmiech. Aria zauważyła, że często to robi, ale to właśnie czyniło, że tak dobrze się jej z nim rozmawiało. Gdy on się uśmiechał, jej kąciki ust także się automatycznie unosiły, choć nie wiedziała czemu. Ten chłopak po prostu posiadał… radosną aurę. Jak na uciekiniera był zaskakująco miły, taktowny i… dobry. Image buntownika, który ucieka z domu zupełnie do niego nie pasował. Wydawał się być raczej chłopakiem, który ratuje bezdomne kotki i podaje zupę dla bezdomnych. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak dobry człowiek jak on miałby sprzeciwiać się swoim rodzicom. Był tak bardzo pełen pomocy, że nawet pomógł mężczyźnie dotrzeć do drzwi autobusu, gdy tamten wychodził, ponieważ mężczyzna zataczał się na wszystkie strony- za dużo ognistej whiskey. Aria patrzyła na to z podziwem. Skąd znajdował w sobie tyle… miłości do świata i optymizmu?
-Taa, kolejny zwykły dzień.- chłopak spojrzał jej w oczy.- A właściwie… dlaczego to robisz?
Zagryzła wargi i na chwilę spoważniała. Nie lubiła o tym mówić i nie opowiadała o tym byle komu. Jednak jego wzrok był tak ciepły, jego uśmiech tak radosny, a chęć wygadania się tak ogromna… że po prostu opowiedziała o tym, co leży jej na sercu. Z każdą sekundą ręce trzęsły się jej ze złości z coraz większą siłą, a jej głos łamał się i unosił na zmianę. Gdy w końcu wyrzuciła to wszystko z siebie, czuła, jakby kamień spadł jej z serca. Po wszystkim wpatrywała się bezradnie w swoje buty, pragnąc po prostu się uspokoić.
Derek spojrzał na nią współczująco.
-Aria, naprawdę… jest mi przykro. Ale siedzimy w tym razem.- kiwnęła głową, ponieważ te słowa dodały jej otuchy.- Wiesz, u mnie jest nieco inaczej, choć nie lepiej. Rodzice nie dają mi wolności. Uważają mnie za ósmy cud świata i traktują, jakbym był z porcelany. Nie pozawalają mi nawet otworzyć okna, bym przypadkiem z niego nie wypadł, założyli nawet kraty. A o godzinie 22 muszę być swoim pokoju, by mogli zamknąć mnie na klucz. Gdy jestem w Hogwarcie, wysyłają pięć listów dziennie i każą mi odpisywać z dokładnymi godzinami, co robiłem w tamtym czasie, a najlepiej, by McGonagall dodała swój podpis pod tym. To jest… chore.
Aria odwróciła wzrok, bo zdała sobie sprawę, że gapi się na chłopaka z wytrzeszczonymi oczami. Musiała przyznać, że trochę ją zamurowało.
-Więc… jak uciekłeś?
Wyszczerzył zęby. Pomimo ponurej opowieści uśmiech nie schodził z jego twarzy.
-No proszę cię, przez ten czas zdążyłem sobie dorobić zapasowe kluczyki do sypialni.
Dziewczyna przekrzywiła głowę.
-Jak na buntownika, jesteś zadziwiająco miły, uprzejmy, radosny i pomocny.- szturchnęła go łokciem.- Może naprawdę jesteś ósmym cudem świata?
Powiedziała to i lekko się zarumieniła. Ojej, to nie miało tak brzmieć. Twarz Dereka pojaśniała, gdy ten się roześmiał. Uniósł z rozbawieniem brwi.
-No nie wiem, może. Raczej po prostu wyznaję zasadę, że nie można tracić pogody ducha. Co z tego, że uciekam z domu? Lepiej nie zadręczać się czarnymi myślami i pozostać radosnym. Kto wie, może to przygoda mojego życia?
-Derek, to tutaj!- zawołał Greg.
Chłopak wstał. Jego uśmiech nieco pobladł:
-No, na mnie pora.
Dziewczyna zamrugała bezradnie.
-Ale… to już?
-Wiesz, ten autobus jedzie naprawdę szybko.
Zbyt szybko, pomyślała, jednak powstrzymała się przed jakimkolwiek słowem. Odpowiedziała po prostu:
-To… cześć.
Był już przy drzwiach, gdy wstała.
-Derek! Zobaczymy się jeszcze?
W jego oczach pojawiło się rozbawienie.
-Uczymy się w tej samej szkole, Uciekinierko. Będziemy się mijać na korytarzu codziennie.
Usiadła na miejsce tak szybko, jak wstała. Oj, to było głupie. Ale zabrakło jej jakiejkolwiek riposty, co było dziwne. Zdawało się, jakby część tej dobroci i spokoju Dereka spłynęła na nią.
Chłopak uniósł rękę w geście pożegnalnym i wyszedł.
Jak na złość, podróż ciągnęła się teraz w nieskończoność. Gdy w końcu Greg ją zawołał, czuła się, jakby minęło milion lat świetlnych.
Wyciągnęła z portfela wszystko, co miała.
-Wystarczy?
Greg pokręcił głową i westchnął.
-Nie, zajechaliśmy naprawdę daleko. Ale nie przejmuj się. Każdy, kto ucieka z domu, ma ku temu jakiś powód. Idź już, powodzenia.
Po raz kolejny tego dnia ktoś był dla niej zaskakująco miły. Poczuła się okropnie z samą sobą.
-Dziękuję.

Westchnęła i stanęła przed domem swoich dziadków.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay