sobota, 25 czerwca 2016

121. Kim jesteś?

Na samym początku chciałabym podziękować Angeli Heather, która wykonała dla mnie rysunek Deoscopidesempéridesa, którego tak uwielbiacie.
Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję i zapraszam także na bloga Angeli, na którym znajdziecie więcej jej prac: angelaheder.blogspot.com
Zrobiło mi się naprawdę miło i poczułam się taka... kochana? <3
No i co, mamy wakacje! Minął kolejny rok szkolny, a jedyne co mnie próbowało zabić, to sześć kleszczy, które przywiozłam ze sobą z ostatniego biwaku harcerskiego. A gdzie przygoda!? Zero pościgów, wybuchów, magii... Może w przyszłym roku!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Każdy czasem miewa gorszy dzień.
Dzień tak zły, że ma wrażenie, iż wszystkie mroczne moce uwzięły się na niego, ściągając go do ciemności, w której pozostaje tylko brodzić, szukając wyjścia. Jednak jeśli dzień jest rzeczywiście beznadziejny, to poddajemy się po chwili, pozwalając sobie opaść na dno. W takiej chwili przydałby nam się przyjaciel, który podałby nam dłoń i pomógł wydostać z tej bezkresnej otchłani. Jakaś iskierka, która byłaby dla nas nadzieją. Wskazała nam drogę.
Aria podążała za właśnie taką iskierką, która jaśniała na ciemnym tle nieba. Nawet gwiazdy nie dorównywały jej blaskiem. Nie wiedziała co prawda, dokąd podąża, ani czy jest to aby na pewno dobry przewodnik, ale desperacko chwytała się tej opcji. Obecność się nasilała, a szepty igrały złowieszczo w jej głowie, jednak ta właśnie iskierka sprawiała, że to nie miało znaczenia. Zapominała o tym wszystkim i po prostu wpatrywała się w nią, gdy mieniła się srebrem.
Kilka razy wyciągnęła rękę, by jej dotknąć, ale to było na nic. Iskierka za każdym razem oddalała się. Ale Aria czuła jej ciepło, które okalało jej dłoń, ilekroć ją zbliżała. Było ono tak przyjemne, że przyspieszyła.
Znów wyciągnęła rękę, pragnąć uchwycić migotkę i zatrzymać ją dla siebie już do końca, jako swój osobisty talizman. Tym razem iskierka nie oddalała się, a nawet zatrzymała w miejscu, więc dziewczyna nachyliła się do przodu i gdy prawie już ją miała… zamigotała jasno i znikła.
Aria zamrugała ze zdumieniem oczami, próbując odpędzić czarną plamę, która przysłaniała jej widok. W jednej chwili dopadł ją smutek i desperacja. Żałowała, że tak się stało. Iskierka była piękna i sprawiała, że zamartwienia gdzieś ulatywały. A teraz zniknęła, pozostawiając ją w nieprzebitym mroku.
Obecność natychmiast się nasiliła, a szepty wzmogły się. Dziewczyna zatkała uszy i zacisnęła oczy, jednak to na nic. Ktoś ją obserwował. Czuła to.
Wtem szepty gwałtownie się urwały. Jakby ktoś uciął je jednym szarpnięciem. Aria powoli rozwarła powieki i wyprostowała się. Wciąż czuła, że ktoś tutaj jest. Jednak było to wrażenie silniejsze niż uprzednio. Była pewna, że gdyby tylko wyciągnęła rękę, poczuła by czyjś zimny dotyk pod palcami.
Ale nic takiego nie zrobiła. Stała po prostu, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie Petrificus Totalus. Była przerażona. Kim był ten ktoś- lub coś- i czego od niej chciał?
Mając wrażenie, że czuje jego oddech na swojej szyi, rozejrzała się wokół. I wtedy poczuła, że zakręciło jej się w głowie, a jej umysł przykryła czarna mgła, gdy zdała sobie sprawę, gdzie jest. Na cmentarzu.
Stała pod pomnikiem przedstawiający rodzinę Potterów. Wokół niej z ziemi wyrastały nagrobki różnego rodzaju- jedne były stare, zapomniane, omszałe i zaniedbane, a drugie wręcz przeciwnie- błyszczące, nowe, płonęły przy nich znicze.
Dziewczyna dyszała ciężko, obracając się wokół własnej osi- czemu była tak głupia? Przecież mogła zostać w domu! W końcu jednak zebrała siły i wyrzuciła z siebie:
-Czy… Czy ktoś tutaj jest?- nie chciała, by jej głos drżał, jednak tym razem nie udało jej się nad tym zapanować. Pomimo tego, że było gorące lato, to nagle zrobiło jej się lodowato zimno, jakby ktoś wyłączył słońce. Wiał silny wiatr, którego przecież jeszcze przed chwilą nie było. Wtedy wreszcie usłyszała odpowiedź:
-Ja tutaj jestem.
Przez chwilę serce stanęło jej w piersi. Niemal zachłysnęła się powietrzem. Co do…?
Był to chłopięcy głos. Aria rozejrzała się wokoło, ale nie zobaczyła nikogo. Miała nadzieję, że zaraz ktoś wyskoczy zza grobu, krzycząc: HA! Ale cię nabrałem!
Jednak nic takiego się nie stało. Zamiast tego, głos znowu przemówił:
-Nie rozglądaj się. Nie możesz mnie zobaczyć.
Słyszała go gdzieś niepokojąco blisko siebie, więc automatycznie odskoczyła do tyłu.
-Kim jesteś?- zdołała wykrztusić, czując, że zaraz zwymiotuje.
-Nazywam się Charles. I nie musisz się mnie bać. To ja chcę prosić cię o pomoc.
W jednej chwili strach uleciał, a pojawiła się ciekawość.
-O pomoc?- zapytała, tym razem już pewnie.
-Tak. Wiem, że to dziwne i naprawdę nie chciałem cię straszyć…
-Chwila, chwila. Czyli to TY mnie obserwowałeś przez cały ten czas i to TY wysłałeś tę iskierkę?
-Emm, noo… tak.
Aria złożyła ręce na piersi, wpatrując się gniewnie w miejsce, gdzie jak jej się wydawało, stał Charles.
-Nie mogłeś porozmawiać ze mną od razu, gdy cię o to prosiłam? Musiałeś odstawiać jakąś szopkę z iskierką i tak dalej?
Dziewczyna sama nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, że nie musi się już bać. Nie odczuwała strachu, lecz była zła. To wszystko, co przeżyła przez ostatni tydzień przyprawiało ją o dreszcze, a teraz okazuje się, że to nic groźnego. Że po prostu był to jakiś zagubiony chłopiec, który potrzebuje pomocy.
-Tylko tutaj mogę rozmawiać. Mogę się przemieszczać w każde inne miejsce, ale wtedy jestem słaby.
-A te szepty?
-To byli zmarli. Czasem lubią coś powiedzieć.
-Ah. No, okej.- Aria starała się zachować pozory spokoju.
-Tak więc, zacznę od początku. Nazywam się Charles i mam tyle samo lat, co ty-12. Jestem czarodziejem, Ravenclaw. Pewnie mnie nie kojarzysz, ale byliśmy na jednym roku. Raczej trzymam się na uboczu, więc nic dziwnego. W każdym bądź razie jakieś dwa tygodnie temu miałem wypadek. Bawiłem się nielegalnie różdżką i nagle-bum!- szafa mnie przygniotła.
-Auć.- jęknęła Aria, czując gwałtowny przypływ współczucia.
-Eee tam, nawet nic nie poczułem. Od razu stwierdzono zgon. To była… duża szafa. Sęk tkwi w tym, że ja wcale nie umarłem. Trwam w jakimś dziwnym stanie zawieszenia i zdaje się, że mogę wybrać- powrócić na ziemię lub odejść w zaświaty. No więc, chcę powrócić, jestem za młody na śmierć przecież. Dostałem instrukcję, co mam zrobić. I potrzebuję pomocy kogoś żywego.
Zapadła cisza.
-A-aha.- odparła w końcu Aria, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Przygryzła wargę.- Ale… czemu ja?
-Sam nie wiem. Wydałaś się odpowiednia. Tak więc, pomożesz mi? Proszę.- nagle głos chłopaka załamał się.- Muszę wrócić do swojej rodziny. Oni… są zrozpaczeni. Mam młodszą siostrę. Ona nie da sobie rady beze mnie.
Aria zacisnęła wargi. Zrobiło jej się smutno. Bardzo, ale to bardzo chciałaby pomóc temu chłopakowi. W końcu… co jej szkodzi? Miała tyle pytań. Jednak postanowiła zacząć od tego najważniejszego:
-Dobra, niech będzie. Pomogę ci. Co mam zrobić?
-Och, dziękuję! Naprawdę…
W tej chwili powietrze rozdarł wrzask.
-DAM- DAM-RANDAM! NADCHODZĘ!
Na ziemię niczym kometa spadła czarna postać. Aria przewróciła oczami. Od razu wiedziała, kto to taki.
Hipogryf, klnąc pod nosem, wstał i spojrzał na dziewczynę z niezadowoleniem malującym się w oczach.
-A co ty tutaj robisz, młoda panno?
-Pomaga mi.- odezwał się Charles.
-Ty go słyszysz?- zdumiała się Aria. Jak dotąd, tylko ona, James i Mike mogli tego dokonać.
-Ja słyszę wszystko.
Perides, kompletnie nie zrzucony z tropu, spojrzał w stronę, z której dobiegał głos i prychnął:
-Przymknij się, gnojku.- znów spojrzał na Arię.- No, odpowiadaj!
-Pomagam mu.- odparła buntowniczo Gryfonka, składając ręce na piersi.
-Och, tak!?- prychnął Perides, podchodząc bliżej.- Zaraz zobaczymy. Co to ma w ogóle być!? Jakaś randka w ciemno, czy co? Co za łachudry.
Wystawił grzbiet wyczekująco, a gdy nic się nie stało, krzyknął nagląco:
-Wsiadaj!
Aria ponownie przewróciła oczami, ale posłusznie zasiadła na grzbiecie zwierza. Jeszcze raz odwróciła się w miejsce, gdzie prawdopodobnie stał Charles.
-Ja… wrócę!
Perides wzbił się w powietrze. Dziewczyna przygotowała się na to, więc tym razem zachowała równowagę. Hipogryf zatrzymał się na polanie w lesie, na której tydzień remu rozmawiali razem z Jamesem i Mikem.
-No, co to miało być?
-Nic.
-Gadaj albo wrzucę cię do tego pięknego stawiku!
Dziewczyna z początku się wahała, ale w końcu westchnęła i opowiedziała całą tą historię hipogryfowi. Gdy skończyła, zapadła cisza. W końcu Perides wykrzyknął z niezadowoleniem:
-A myślałem, że nie muszę wam mówić, że nie można rozmawiać z nieznajomymi! Przecież od tego na kilometr śmierdzi czarną magią!
-Nieprawda. Charles potrzebuje pomocy, a ja zamierzam mu pomóc!
-Gówno prawda. Zakazuje ci się z nim spotykać!
Aria poczuła, że krew gotuje jej się w żyłach. Jak on mógł!? Czy nie miał w sobie choć odrobiny współczucia?
-Nie możesz mi zakazać.
-Ależ oczywiście, że mogę, łajdaku! Mam za zadanie opiekować się tobą i tamtymi dwoma. Uwierz mi, potrafię wyczuć podstęp. A w Charlesie wyraźnie go wyczuwam. Uwierz mi, to nie jest przyjemny zapach…
-DLACZEGO TAKI JESTEŚ!?- wrzasnęła Aria, czując, że łzy napływają jej do oczu. W gardle miała gulę, której nie mogła przełknąć. Była wściekła.
-DLACZEGO TAKI JESTEŚ!?- przedrzeźnił ją cieniutkim głosem Perides.- Uwierz, że gdybym mógł, nie byłoby mnie tutaj. Podbijałbym scenę Hollywood. Ale jestem tutaj, więc się z tym pogódź. Zero randek z duchami! A teraz wsiadaj, lecimy do domu i marsz do swojego pokoju!
Zaciskając pięści ze złości, wsiadła na stwora, który natychmiast wzbił się w powietrze. W głowie jej huczało od wewnętrznego wrzasku. Nie ma mowy, żeby go posłuchała. To tylko głupi hipogryf. Jeśli będzie chciała, wróci tam. I zrobi to choćby jeszcze tej nocy.
Jednak gdy dotarła do domu, była już 10 rano. Nie miała pojęcia, że tak dużo czasu spędziła poza domem. Nawet nie zauważyła, gdy się przejaśniło. Tak jakby… czas przyspieszył. Powitali ją rozgorączkowani Mike i James. Powiedziała im, że po prostu lunatykowała i obudziła się w lesie, zagubiona. Tą samą historię opowiedziała zdenerwowanemu Harry’emu, który już chciał wzywać swoją ekipę poszukiwawczą i przerażonej Ginny, która szukała jej po całej okolicy.
Wiedziała, że jej nie uwierzyli, jednak nikt już nie drążył tematu. Może uznali, że jest zbyt zmęczona. A to na razie jej wystarczyło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 18 czerwca 2016

120. Obecność.

Jest piątek, godzina 15:23, za oknem szaleje burza. A ja za dwie godziny wybieram się na biwak harcerski pod namioty. Mam tę moc!
Tak więc, gdy to czytacie, znowu nie ma mnie w domu. Pozdrowienia z mojego namiotu!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ostatni tydzień wakacji był dla Arii zarówno najlepszy jak i najgorszy.
Z jednej strony, wreszcie czuła, że żyje. Każda chwila była dla niej jeszcze piękniejsza niż poprzednia. Gdyby mogła, zatrzymałaby czas i została w nich już na zawsze. Nigdy wcześniej nie bawiła się tak dobrze. W pamięci już na zawsze miał pozostać szum fal, śpiew ptaków, blask ogniska i zapach pieczonych kiełbasek. Jeziorko, które znajdowało się w pobliżu nie było zbyt zaludnione- czasem w ogóle- więc mieli dużo miejsca na wygłupy i zabawy. Dziewczyna uśmiechała się na samo wspomnienie tego, jak chłopcy usnuli plan, by wrzucić ją do wody. Nie pozostała im dłużna, więc rachunek został wyrównany.
Najpiękniejszy był jednak zachód słońca- niebo mieniło się wtedy tysiącem odcieni pomarańczy, różu i złota. Uwielbiała obserwować, jak ognista kula chowa się za horyzont, by ponownie zabłysnąć następnego dnia. Wtedy właśnie czuła się szczęśliwa. Żyła chwilą, pięknym teraz.
Jednak było coś, co sprawiało, że wszystko to nie było takie idealne, jakby się wydawało. A mianowicie: obecność. Aria czuła ją niemal cały czas. Uczucie, że ktoś ją obserwuje. Do tego to wrażenie, że jest czyjąś marionetką… Nie dawało jej to spokoju. Myślała, że z czasem poczuje czyjś dotyk, usłyszy oddech. Ale nie. Ten ktoś- lub coś- tylko przyglądało się jej… gdy jadła, biegała, a co najgorsze- spała. Zupełnie, jakby stał nad jej łóżkiem i po prostu na nią patrzył, próbując wywiercić jej dziurę na wylot w brzuchu.  Oczy bez powiek wlepiały w nią wzrok, bacznie rejestrując każdy jej krok.
Tego wieczora suszyła włosy. Nic dziwnego- chłopcy dali jej porządnie popalić, podczas wyjścia nad jezioro. Na samo to wspomnienie uśmiech malował się na jej twarzy. Stała więc tak z suszarką w ręku i przyglądała się swojemu odbiciu, szczerząc się głupkowato. Jednak uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił. Aria znów to czuła. Obecność. Przeświadczenie, że ktoś oprócz niej też tutaj jest. Spuściła wzrok na umywalkę i na chwilę zamknęła oczy. Jednak ten ktoś- kimkolwiek był- nie odchodził. Dziewczyna wyłączyła urządzenie i przeniosła wzrok na lustro, będąc niemal pewna, że w odbiciu zobaczy kogoś jeszcze oprócz siebie.
Tym razem jednak było tak samo- zobaczyła tylko i wyłącznie siebie z paniką wymalowaną na twarzy. Przełknęła strach i odezwała się wyjątkowo hardym tonem:
-Kim jesteś?- wpatrywała się w przestrzeń, wodząc wzrokiem od ściany do ściany. Gdy nie usłyszała odpowiedzi, dodała:- Czego chcesz?
Obecność jakby się nasiliła. Aria poczuła, że braknie jej powietrza, z przerażenia wnętrzności zawiązały się w supełek w jej żołądku. Nie czuła nóg, nie czuła rąk. Tylko palenie w gardle.
-DAJ… MI…. SPOKÓJ!- zdołała wykrztusić. Łzy bezsilności i strachu podpłynęły jej do oczu. Nie mogła tego dłużej wytrzymać, jednym ruchem zagarnęła swoje rzeczy i wybiegła z pomieszczenia. Natychmiast poczuła, że obecność się zmniejszyła- jakby zostawiła tego kogoś za sobą, w łazience. Wiedziała, jednak, że to tylko przelotne wrażenie. Nabierała się na to za każdym razem.
Nagle poczuła, że znów nie jest sama. Ale nie, nie było to to samo, co wcześniej. Przed nią stał we własnej, widzialnej osobie James.
Uśmiech malował się na jego twarzy, a w oczach błyskały zadziorne iskierki. Włosy miał mokre i zmierzwione. Gdy jednak zobaczył strach i łzy w oczach swojej przyjaciółki, szybko spoważniał, przybierając zaniepokojona minę.
-Aria! Coś się stało?- zapytał, zmierzając w jej kierunku.
Sama nie wiedziała czemu, ale taka była jej reakcja- uskoczyła przed jego pocieszającym dotykiem. Chłopak zmarszczył brwi, patrząc na nią z troską.
-Przecież możesz mi powiedzieć.
Dziewczyna wzięła dwa wdechy, pragnąc zahamować łzy cisnące się do je oczu. Gdy to zrobiła, przełknęła gulę w swoim gardle i starając się, by jej głos nie drżał, odparła:
-Wszystko okej. Jestem po prostu zmęczona.
Po czym wyminęła przyjaciela, zmierzając prosto do pokoju, w którym spała. Wtargnęła, zamykając za sobą drzwi, po czym rzuciła się na łóżko polowe, by tam oddać upust swoim emocjom. Słone łzy płynęły po jej policzkach, a sama wydawała z siebie dziwne, urywane dźwięki.
No świetnie.- pomyślała.- Zachowuję się jak głupia płaczka.
W tej chwili usłyszała, że ktoś porusza się na łóżku naprzeciwko. Spojrzała tam natychmiast i ujrzała Lily, która patrzyła na nią ze smutkiem na twarzy.
-Hej, Aria…- zagadała nieśmiało. Lily była niezwykle miłą, choć wstydliwą dziewczynką- przynajmniej Gryfonka tak to odczuła.- Chcesz mi o tym opowiedzieć?
Aria wciąż nie mogła się nadziwić, jak 8-latka może być tak wspaniałomyślna- nie wymuszała na niej rozmowy. Po prostu, dostała propozycję.
Starsza koleżanka pokręciła przecząco głową, ocierając łzy i prostując się lekko. Oczy miała czerwone, a policzki zaróżowione- ewidentny znak, że płakała. Postanowiła jednak zachować pozory.
-Na pewno?- upewniła się Lily.
-Tak, Lils, dzięki.- Aria poczuła się trochę lepiej. Po chwili namysłu dodała:- Tylko nie pozwól, by chłopcy tu zaglądali, okej? Nie chcę, by widzieli mnie w takim stanie.
Lily natychmiast potaknęła. I rzeczywiście- chłopcy kilkakrotnie próbowali zajrzeć do pokoju, jednak dziewczynka skutecznie ich zbywała, czasem nawet grożąc różnymi, dziwnymi rzeczami.
-To babski wieczór, a wy nie macie wstępu!- wołała mała Pani Potter.
Tego wieczora dużo rozmawiały. W końcu młodsza z nich zasnęła, ale Aria jeszcze długo nie mogła spać. Gdy wydawało jej się, że już zaraz odpłynie- wtedy nagle coś ją oślepiło. Dziewczynka podniosła powieki, po czym szybko je zmrużyła. Przed nią w powietrzu unosiła się jasna, srebrna iskierka.
Czy śni? A może to sen na jawie? Iskierka była piękna. Mieniła się, rzucając poświatę na cały pokój. Lily spokojnie wciąż spała, a blask oświetlał jej bladą twarz. Aria wstała, chcąc dotknąć tego pięknego dziwadztwa, jednak wtedy iskierka uciekła do drzwi. Dziewczyna bez zmrużenia okiem ruszyła za nią. Korytarzem, schodami na dół. Gdy szła, słyszała szepty, których nie potrafiła zrozumieć- dochodziły zewsząd, otaczały ją zgodną kakofonią. I znów to poczuła: obecność. Ktoś na nią patrzy.
To wszystko przyprawiało ją o dreszcz, jednak iskierka była tak piękna, że niemal zupełnie o tym zapomniała. Przeleciała przez drzwi wejściowe, na co Aria zawahała się. Nie powinna wychodzić. Pomyślała jednak, że zaraz wróci. Co takiego może zrobić jej jedna, mała iskierka, która mieni się srebrem niczym gwiazdka z nieba?

Gorzej z tym, że następnego ranka Aria nie wróciła do domu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 11 czerwca 2016

119. Trzepot skrzydeł.

Pierwszy rozdział, który napisałam od... 2 tygodni? Mam nadzieję, że nie zapomniałam, jak się pisze. :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Obudziły go hałasy za oknem.
Nie miał pojęcia, co to takiego. Nie otwierając oczu, wsłuchał się w dźwięki. Na samym początku usłyszał głośny trzepot, a potem dwa głosy, damski i męski. Jednak poduszka była tak miękka, a perspektywa dalszego snu kusząca, że postanowił oddać się w ramiona błogiego zapomnienia.
Na próżno. Już po chwili hałas wzmógł się, rozbrzmiewając pełną kakofonią w jego głowie. Głosy zaczęły się kłócić i przekrzykiwać, a ponad wszystko przebijał się trzepot. Nagle cała powaga sytuacji uderzyła do Mike’a z pełnym impetem i chłopak aż wyskoczył z łóżka. Całkowicie rozbudzony, spojrzał na okno zakryte granatową zasłoną.
Na łóżku obok James wciąż spokojnie spał, mamrocząc coś cicho o zakażeniu w nodze. Mike spojrzał na niego z pobłażaniem, a potem z powrotem przeniósł wzrok na okno. Bał się tego, co może kryć się z zasłonami. Dlaczego więc nie odpuścić?
Już zawracał, gdy do jego podświadomości przedarła się myśl: „No nie, nie będzie mi jakiś przypadkowy koleś turkotał pod oknem”, po czym rozsunął zasłony.
Przywitała go nieprzebita ciemność. Chłopiec z pewnym zdumieniem przyglądał się próżni za oknem. Latarnie nie działają. Zepsuły się? A może znów wujek Ron bawił się wygaszaczem, karząc tym jednocześnie mieszkańców Doliny Godryka?
Wtem na niebie zamigotały gwiazdy, mieniąc się srebrem. Chłopiec wytężył wzrok i ujrzał zarysy domów malujące się na ciemnym tle. Następnie natomiast przez mrok przebił się błysk zielonych oczu. Pojawiły się tak nagle, że aż odskoczył do tyłu, upadając na ziemię z krótkim wrzaskiem. Poczuł nieprzyjemne rwanie w łokciu. No świetnie, pomyślał. Podejrzliwie wpatrywał się w okno. Usłyszał znajomy, damski głos:
-Mike!? Wszystko okej!?
Natychmiast się podniósł. Tym razem nie popełnił jednak tego samego błędu i chwycił niewielką latarkę, która leżała na szafce nocnej Jamesa. Nie wiedział, czemu się tam znalazła, ale stwierdził, że zapewne była Jamesowi potrzebna do jego kolejnego głupiego pomysłu. A może nie był on aż taki głupi, skoro teraz latarka ta bardzo mu pomogła.
Oświetlił okno i zobaczył czarnego hipogryfa o zielonych oczach, którego miał już okazję poznać w lesie. Trzepotał skrzydłami, mrużąc oczy z niezadowoleniem.
-Zabieraj to światło, wstręciuchu! Moje ooooczyyyy! Ja ślepnę!- zawodził zwierz, parskając z wyrzutem.
Na jego grzbiecie siedziała Aria, której mina mówiła: Nie-wiem-co-tutaj-robię-ani-dlaczego-więc-nawet-nie-pytaj. Mike przez chwilę wpatrywał się w cały ten obrazek z roztargnieniem, po czym przeniósł wzrok na Jamesa, który wciąż smacznie spał.
-No zgaś to, łachudro, oprawco, bezduszna istoto! GAAAAAŚ TOOO!- ryknął hipogryf. I choć nie słyszał go nikt poza tą trójką, to chłopiec natychmiast się posłuchał, bojąc się, że zwierzę zaraz kogoś obudzi. Znów zapanowała ciemność, a hipogryf świetnie wtopił się w tło.
-Co… Co wy tutaj robicie?- zdołał wykrztusić Mike, lekko zachrypniętym głosem. Odchrząknął, po czym zarumienił się na myśl, jak wywrócił się na widok zielonych oczu stwora.
-Też chciałabym to wiedzieć.- odparła Aria, która mocno wbijała swoje palce w grzbiet hipogryfa. Jej nogi się lekko trzęsły, co świadczyło o tym, że była przerażona swoja pozycją, jednak jej mina pozostała niezbita.
Hipogryf najpierw spojrzał na nią, a potem na Mike. Parsknął, jakby chciał przez to powiedzieć: idioci.
-Przecież jeszcze niedawno płakaliście, że chcielibyście się czegoś o mnie dowiedzieć. Więc proszę bardzo, oto jestem i mam wam coś do powiedzenia. Zatem pakuj na mnie swój tyłek, łajdaku. I przy okazji obudź tego królewicza. Naprawdę nie wiem, co jest nie tak z tymi…
Zaczął mamrotać pod nosem obraźliwe słowa pod ich adresem- a przynajmniej Mike’owi tak się zdawało- podczas gdy chłopiec posłusznie wypełniał jego polecenie. Krótko potrząsnął Jamesem, który otworzył zaspane oczy. Gdy jego pytający wzrok zatrzymał się na twarzy przyjaciela, chłopiec wyrzucił z siebie:
-No, my… Musimy iść.
-O czym ty mówisz, wariacie?- wymamrotał James, na powrót zamykając oczy.- Nie wiem, co brałeś, ale jest środek nocy, a my…
-WSTAWAJ W TEJ CHWILI, ŁAJZO, ALBO JUŻ NIEDŁUGO BĘDZIESZ WĄCHAŁ KWIATKI OD SPODU!
Chłopiec natychmiast rozwarł powieki, a zdumienie malowało się w jego brązowych oczach. Szybko wstał z łóżka i spojrzał w stronę okna, nie mówiąc już ani słowa.
-No wsiadać, wsiadać. Nie będę tu wisiał cały dzień.- oznajmił hipogryf, potrząsając grzbietem tak, że siedząca na nim Aria zsunęła się niżej. Dziewczyna mocniej zacisnęła dłonie na piórach i wydała z siebie stłumiony krzyk w grzbiet stwora.
-Dobra, dobra, już idziemy!- wykrzyknął James, wystawiając rękę w stronę okna. Stanął na parapecie i ze zwinnością godną kota zasiadł na zwierzu. Mike patrzył na to z podziwem. Na grzbiet dostał się dopiero przy pomocy przyjaciela, który podał mu dłoń. Chłopiec był wściekły sam na siebie, gdy w końcu się usadowił, lecz to uczucie szybko wyparowało. Hipogryf gwałtownie wzbił się w górę, a cała trójka zaczęła zgodnie wrzeszczeć, chwytając się siebie nawzajem, by się utrzymać na grzbiecie. Ich krzyki niknęły między chmurami, gdy dławili się powietrzem. Czarny zwierz ryknął natomiast radośnie, jakby świetnie się bawił.
Wysiedli na polanie, na której ostatnio piknikowali. W świetle gwiazd wyglądała jeszcze lepiej niż w ciągu dnia. Zsiedli na trzęsących się nogach, zataczając się na pobliskie drzewa. Opadli na ziemię, dysząc ciężko. Ta podróż przyprawiła Mike’a o mdłości.
Hipogryf spojrzał na nich z pobłażaniem.
-Jeśli macie puścić pawia, to tam są krzaki.- wskazał pazurem na prawo.- No. W każdym bądź razie nie mamy dużo czasu, więc od razu przejdę do rzeczy. Nazywam się Deoscopidesempérides.
Cała trójka na moment przestała oddychać, wpatrując się w stwora z niedowierzaniem. Ten, widząc ich wzrok, prychnął ze znudzeniem, jakby myślał: No tak, znowu to samo.
-A niech stracę, możecie mi po prostu mówić Perides. Wysłał mnie Pan, jak już mówiłem. Kojarzycie takiego białego, małego? O niebieskich oczach? Tak, to on.
Aria zmarszczyła nos.
-Mówisz o tym białym kocie, który pomagał nam w zagadce z Kishanem?
-Z SZACUNKIEM, SZUMOWINO!- ryknął zwierz.- To jest Pan, a nie jakiś tam zwykły, biały kot. Ma wielką moc i tragiczną historię za sobą. Ale na to nie ma czasu. Kishan to jego odwieczny wróg, a wy podobno możecie mu stawić czoła, w co wciąż swoją drogą nie mogę uwierzyć. Z kolei nasz kochany Per Kishan znów coś knuje, a ja zostałem tym nieszczęśnikiem, który ma was ochraniać. Przerąbane, co?
-Kishan znów coś knuje!?- wykrzyknął ze zgrozą James. Cała trójka poczuła, że w ich brzuchach coś właśnie się przewróciło. Więc to nie koniec.
-No przecież właśnie to powiedziałem, królewiczu!- odparł sarkastycznie Perides.- Zero myślenia. Ale spoko, macie mnie. Będę miał was na oku. Macie swojego osobistego ochroniarza, i to za free. Super, co? No, a teraz wracamy do łóżeczek i idziemy grzecznie lulu! Gdyby nie fakt, że jakiś mugol mógłby mnie zauważyć, rozmawiałbym z wami przez okno, a nie zabierał aż tutaj. Wiecie, ile wy ważycie, łajdaki? Zbyt dużo. Moje skrzydło i noga wciąż nie są do końca zdrowe… no dobra, powiem to: bolą jak cholera.
Dopiero teraz James zauważył, że Perides utyka na przednią nogę, a jego lewe skrzydło jest nieco opadnięte. Czuł wyrzuty sumienia, gdy zasiadał na jego grzbiecie. Nie zamierzał jednak mówić tego na głos, bo wiedział, że hipogryf odpowiedziałby wiązanką przekleństw, że nie chce litości. Gdy wznosili się w górę, nie bali się już tak bardzo. Trudno jednak było im cieszyć się podróżą i wiatrem we włosach, gdy w ich myślał formowała się jedna, jedyna czarna myśl:

Kishan żyje i chce ich dopaść.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 4 czerwca 2016

118. Twarzą w twarz.

Gdy to czytacie, ja już kończę swoją przygodę w Niemczech.
Czy trzymaliście za mnie kciuki? Mam nadzieję, że tak, bo jak nie, to prawdopodobnie spotkał mnie jakiś upokarzający wypadek.
No ale nie ważne, w tym rozdziale czeka na was coś, o co często mnie upominaliście!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pomimo swojego wieku lubił tam wracać.
Pamiętał, jakby było to wczoraj. Gdy przemierzał te alejki po raz pierwszy życiu z półolbrzymem u boku. Wszystko było wtedy takie niezwykłe i magiczne. Teraz… nic się nie zmieniło. Po drugiej bitwie o Hogwart ulica Pokątna wróciła do swojej dawnej świetności.
Obejrzał się na resztę swojej rodziny. Szli pełną zgrają. On, Ginny i ich dzieci, Aria, Mike, Victorie, Teddy, Ron, Hermiona ze swoimi pociechami. Al i Rose szli obok siebie, wymieniając jakieś uwagi. W tym roku mieli zostać pierwszoklasistami. A pomyśleć, że niedawno to on sam, Harry, płynął w łódce ku przybliżającemu się zamkowi, który zapierał dech w piersiach.
Aria, Mike i James wyglądali na lekko zamroczonych. Zachowywali się tak od tego wypadku z hipogryfem. Co tym razem narozrabiali? Coś wyraźnie nie dawało im spokoju.
Najpierw zaszli do Ollivandera. Al wciąż obawiał się, że żadna różdżka go nie zechce, co James regularnie mu przypominał. Jednak gdy trzęsącymi się rękoma uniósł pierwszą z różdżek, wystarczyło tylko jedno machnięcie, by drzwi od sklepu zatrzasnęły się, a stary mężczyzna krzyknął:
-Tak! To ona! Wierzba, pióro feniksa, 9 i ¾ cala!
Z Rose natomiast nie poszło tak gładko. Żadna ze wskazywanych różdżek nie pasowała do młodej czarownicy. Harry pomyślał, że albo to one były bardzo wybredne, albo Rose nie jest wystarczająco miła. I ona i Hermiona były poddenerwowane. Kobieta kibicowała swojej córce, co chwila powtarzając: „To na pewno ta!”, lecz za każdym razem okazywało się to kłamstwem. W końcu pan Ollivander ze zmęczeniem wymalowanym na twarzy wyjął jeszcze jedno pudełko.
-Niech będzie, spróbujmy.- westchnął, jakby sam w to nie wierzył.
Gdy tylko dziewczynka dotknęła różdżki, wystrzeliły z niej zielone iskry. Pan Ollivander wydał z siebie triumfalny okrzyk, a Hermiona głośno wypuściła powietrze. Lily z całej siły uściskała kuzynkę, która wyglądała na zdezorientowaną.
Włos z ogona jednorożca, ostrokrzew, 10 i ¾ cala.
W Esach i Floresach Harry zauważył grupkę gapiów, która wytrzeszczając oczy obserwowała każdy jego krok. Mężczyzna uśmiechnął się do dzieci, a jedno z nich z przejęcia wypuściło książkę, która z głuchym tąpnięciem opadła na podłogę.
Zawitali też oczywiście do szat Madame Malkin, która szybko zabrała się do pracy. Harry zawsze zastanawiał się, czy kobieta ta nie ma przypadkiem miarki w oczach. Szybkimi ruchami odmierzała i spinała odpowiednie fragmenty materiału, tak, że już po chwili wychodzili ze sklepu z naręczem nowych szat.
Odwiedzili Magiczne Dowcipy u Weasley’ów. Harry poczuł smutek na same wspomnienie Freda majaczące gdzieś w jego podświadomości. Jednak wspaniałe gadżety, które tam zobaczył, szybko poprawiły mu humor. Bombonierki Lesera wciąż były numerem jeden wśród uczniów Hogwartu. Mike, Aria i James zaśmiewali się z miniaturowego szkieletu tańczącego sambę. Gdy tylko Ron i Harry go zobaczyli, szybko do nich dołączyli, ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia, co Hermiona przyjęła z dezaprobatą. George pochylał się nad Lily, która szeptała coś mu do ucha. Na twarzy wujka malowało się takie rozbawienie, że Harry nawet nie chciał wiedzieć, jaki demoniczny plan tym razem uformował się w głowie jego córki. Rose i Hugo wkładali ręce do głębokiej beczki, by po chwili odejść od niej najdalej jak się tylko da, co chwila spoglądając za siebie niepewnie. Ginny i Hermiona chichotały teraz z czegoś w kącie, a Victorie i Teddy mierzyli śmieszne kapelusze, co chwila zaśmiewając się do rozpuku.
Gdy wychodzili, na chwilę zatrzymali się przed wystawą z miotłami do quidditcha. James i Aria stanęli obok siebie, ramię w ramię, z rozmarzeniem malującym się w oczach. Harry wiedział, co ta dwójka myśli: są teraz w drugiej klasie, więc chcą dostać się do drużyny quidditcha. Roześmiał się pod nosem i nachylił do najstarszego syna.
-Jak już się dostaniesz, to kupię ci taką.
Pozostawił go tam, z osłupieniem malującym się na twarzy.
Mieli ruszać dalej, gdy Harry ujrzał go. Na początku niedowierzał, jednak wystarczyło kilka chwil i już był tego pewien. Miał wrażenie, że czas się cofnął. Tik, tak, tik, tak. Znów był małym, chudym chłopcem mieszkającym w komórce pod schodami. Niemal czuł ten zapach stęchlizny, który towarzyszył mu z każdym mijającym dniem. Na wierzch jego świadomości wypłynął obraz sufitu, w który wpatrywał się każdej nocy, próbując zasnąć.
Dudley.
Nie zmienił się za bardzo. Wciąż był wielki i gruby, blond włosy były poczochrane, a świńskie oczka rozbiegane. Obok niego szła kobieta, niska i też puszysta o czarnych jak smoła włosach i zielonych tęczówkach. A między nimi biegał chłopiec. Na oko 11-letni. Był dokładną, mniejszą kopią Dudleya.
Nim Harry zdążył poukładać to sobie w głowie, jego kuzyn także go zauważył. Nabrał głęboko powietrza i chyba chciał zawrócić.
Co to, to nie, grubasie.- pomyślał Harry.- Masz mi sporo do wyjaśnienia.
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszył do przodu, a Hermiona i Ron natychmiast pognali za nim. Przyjaciele spojrzeli na Harry’ego współczująco, jednocześnie dając mu znać, że są z nim i go wspierają. Ginny już miała ruszyć za nimi, by pomóc swojemu mężowi, gdy przypomniała sobie, że jest teraz jedyną dorosłą i musi się zająć dziećmi. Na Brodę Merlina. Nienawidziła być odpowiedzialna.
-Dudley!- zawołał Harry, a kuzyn zwrócił na niego swoje świńskie oczka. Nim któryś z nich zdążył powiedzieć coś więcej, kobieta obok krzyknęła:
-Na Brodę Merlina, to Harry Potter!- złapała blondyna za rękę.- Dudley, skąd go znasz? Przecież jesteś mugolem…
-To mój kochany kuzyn.- oznajmił z przekąsem Harry, splatając ręce na piersi.- I mamy sobie sporo do wyjaśnienia.
Kobieta przez chwilę wpatrywała się w czarodzieja, aż w końcu wydała z siebie jedno: „Och!” i oddaliła się, ciągnąc za sobą swojego synka. Hermiona uścisnęła rękę Harry’ego, Ron po raz ostatni poklepał go po plecach i oni także odeszli.
Harry nabrał głęboko powietrza:
-A więc to dlatego rodzicie się ciebie wyrzekli. Masz za żonę… czarodziejkę. I magicznego syna.
-Tak.- wymamrotał niezbyt bystro mężczyzna. Harry niecierpliwie przystępował z nogi na nogę.
-Więc dlaczego nie odpisałeś na mój list? Najpierw żalisz mi się, jak bardzo rodzicie cię nie kochają i że chcesz ze mną porozmawiać, a gdy ja odpisuję, kontakt się urywa. Dlaczego?
-Stchórzyłem.- powiedział cicho Dudley.
-No cóż, nic nowego.- oznajmił z goryczą Harry. Cóż za ironia. Kochany Dudziaczek, oczko w głowie rodziców, nagle stał się ich zwyrodniałym synem.
Zapanowała niezręczna cisza. W końcu Dudley jakby wygrał wewnętrzną walkę, która się w nim toczyła i wymamrotał:
-Od początku miałeś rację. Magia jest… fajna.
Harry prychnął z niedowierzaniem. Cóż za mądre stwierdzenie. Wiedział jednak, ile wysiłku kosztowało Dudleya to wyznanie, więc oszczędził sobie tych wszystkich ciętych uwag cisnących mu się na usta. Powiedział po prostu:
-No cóż, może w końcu przejrzałeś. Powodzenia, Dudley. Gdy w końcu się odważysz, możesz w końcu ze mną porozmawiać. Chyba że jednak wciąż uważasz mnie za wariata i jesteś ponad to, by się ze mną spotkać.

Nie wiedział, skąd w nim ta cała złość. Po tych słowach oddalił się, zostawiając za sobą swoją przeszłość, jaką był Dudley. Czy jeszcze kiedykolwiek go spotka? Nie wie. Sam nie był pewien, czy jest gotów na kolejne twarzą w twarz ze swoim smutnym dzieciństwem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay