Gdy to czytacie, ja prawdopodobnie przygotowuję się do swojej wielkiej podróży.
22h autobusem. Niemcy, nadchodzę!
Jeśli śledzicie mojego aska, to wiecie, że w sobotę 28 wyjeżdżam na wymianę polsko-niemiecką. Przez tydzień będę mieszkała u niemieckiego chłopaka, którego praktycznie nie znam. Czy się boję? No jasne. Życzcie mi więc powodzenia.
Jeśli śledzicie mojego aska, to wiecie, że w sobotę 28 wyjeżdżam na wymianę polsko-niemiecką. Przez tydzień będę mieszkała u niemieckiego chłopaka, którego praktycznie nie znam. Czy się boję? No jasne. Życzcie mi więc powodzenia.
Ale spokojnie, rozdziały będę się pojawiały normalnie. Tak więc, gdy wrócę, chcę widzieć tu górę fajnych komentarzy!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To nie był jego pomysł. Naprawdę.
Po prostu tydzień po przyjeździe Aria stwierdziła, że
wybrałaby się na spacer, a Mike podsunął las jako pomysł. James pewnie uznałby,
że to niezły pomysł- przecież cała trójka lubiła odkrywać nowe, tajemnicze
miejsca, a las na pewno do takich się zaliczał- gdyby nie jego ostatnie
doświadczenia. Na początku zaczął protestować i przekonywać ich, że to zły
pomysł. Ale przecież nie mógł powiedzieć im, że widział tam Kishana, więc jego
starania spełzły na niczym.
Był słoneczny poranek, gdy wkroczyli między osłonę drzew.
Mieli ze sobą plecaki, a w nich górę kanapek i kilka butelek wody. Cień dawał
im przyjemne ukojenie, bo dzień zapowiadał się gorący. Wszystko byłoby idealne,
gdyby nie czarne myśli, które na palcach zakradały się do umysłu Jamesa.
-Uwielbiam lasy!- stwierdziła z entuzjazmem Aria,
rozkładając ręce i wykonując piruet.- Są takie tajemnicze!
-I piękne!- zawtórował jej Mike, radośnie do jej
dołączając, tak, że szli teraz razem z przodu. Za nimi ciągnął się James, na
którego barkach spoczywało ogromne zmartwienie.
-Taa… tajemnicze. I piękne.- wymamrotał, kopiąc kamień,
który poszybował wysoko w górę i przeleciał nad ich głowami.
Aria zatrzymała się i zrównała krok z młodym Potterem.
-Czemu jesteś taki ponury?- zapytała z uśmiechem,
wymierzając przyjacielowi porządnego kuksańca w bok.- Nie poznaję cię!
Chłopiec roztarł bolący bok i spojrzał na dziewczynę z
poirytowaniem, mamrocząc coś pod nosem.
Wędrowali już dosyć długo, a promienie słoneczne ogrzewały
ich twarze. Nie zbaczali ze ścieżki, chociaż kilka razy prawie to zrobili,
jednak James uparł się, by na niej pozostać. Wsłuchiwali się w chrzęst gałązek
pod swoimi stopami, przeskakiwali zwalone pnie i przedzierali się przez
gąszcza. Ich ręce były już trochę poranione, jednak były to tylko niewinne
zadrapania.
Zatrzymali się na sporej polanie.
-To idealne miejsce!- stwierdził z zachwytem Mike. Na
samym jej środku stało duże drzewo, rzucająco wokół kojący cień. Usiedli pod
nim i wypakowali zawartość swoich plecaków. Cała trójka czuła, jak burczy jej w
brzuchach, jakby gdzieś tam w środku toczono morską bitwę. Kanapki okazały się
świetnym poskromieniem wodnych żołnierzy.
Jamesowi powrócił humor. Nawet jeśli Kishan tutaj był… To
już go nie ma. Zaczął cieszyć się tym wspaniałym dniem w towarzystwie swoich
przyjaciół. Lekki wiaterek rozwiewał mu czarne włosy, gdy z uśmiechem
błąkającym się na jego twarzy przyglądał się naturalnym widokom. Wysoko w górze
ptaki odśpiewywały swoją pieśń. To był spokojny dzień. Przecież zmartwienia
mogą poczekać, prawda?
Nie, ależ skąd.
Z sennego nastroju wyrwał ich rozdzierający wrzask. Natychmiast
się poderwali, z przestrachem rozglądając dookoła.
Dźwięk się urwał, ale James wciąż miał wrażenie, że tłucze
się po jego głowie, jakby tańczył walca z jego rosnącym strachem. Ktoś
krzyczał. I potrzebował pomocy. Natychmiast.
Złapali plecaki, które zamaszystym ruchem szybko zarzucili
na plecy i niczym torpedy ruszyli do przodu. Nic nie mówili; wszystko było
jasne. Muszą znaleźć tego kogoś.
James poczuł, jak krew buzuje mu w żyłach. Nieodparta chęć
ratunku wdarła się do jego umysłu, wyganiając przerażenie. Ze zwinnością godną
kota przeskakiwał wszelkie przeszkody, które miał na drodze. Słyszał za sobą
nierówne oddechy swoich przyjaciół.
Dotarli nad niewielkie jeziorko. Na jego brzegu leżała
czarna kreatura. Podeszli bliżej, dysząc ciężko. Czy to koń? Jego pierś unosiła
się i opadała gwałtownie, gdy wydawał z siebie ciche pojękiwania. Nie, to nie
był koń. Podeszli jeszcze bliżej.
To hipogryf.
Jego pióra były kruczoczarne, a rozbiegane oczy przejrzyście
zielone. Lewe skrzydło zwierzęcia pokryte było ciemną krwią, tak samo jak jego
przednia noga.
-To hipogryf.- oznajmił z osłupieniem Mike.- Zraniony.
-Ależ jesteś
spostrzegawczy, baranie!- usłyszeli męski głos.
Rozejrzeli się wokoło, wymieniając zdumione spojrzenia.
-Czy mi się wydawało, czy ten hipogryf…- zaczęła Aria
przyciszonym tonem, jednak przerwał jej ten sam głos.
-Nie, nie wydawało
ci się. Czarodzieje to kompletni idioci. Gdyby nie to, że Pan mi kazał…
-Pan?- zapytał z roztargnieniem James. To, co właśnie się
tutaj działo, przyprawiało go o ostry ból głowy.
-Tak, Pan, łajdaku.
A bo co?
James nie wiedział, czy ma się czuć urażony, czy też nie,
więc po prostu kontynuował ten dziwaczny dialog.
-Kim jest Pan? Kto cię tu przysłał?
-To naprawdę nie
jest najlepszy czas na rozmowy. Zostałem postrzelony, jakbyś nie zauważył.
-Przez kogo?- włączył się Mike.
-Mugoli!-
prychnął hipogryf z oburzeniem.- Pewnie
stwierdzili, że jestem wielkim ptakiem. Nie do wiary. To jeszcze większe szuje
niż czarodzieje.
James znów nie wiedział, czy powinien się złościć, więc
oznajmił:
-Biegnę po pomoc. Wy tu zaczekajcie.
Gdy się oddalał, słyszał za sobą głos zwierzęcia:
-Och, tak.
Spokojnie. Nie spiesz się. Ja i tak nie zamierzam się stąd ruszać.
Gdy biegł, niemal czuł, jak płoną mu płuca. Zręcznie
wymijał gałązki, jednak te i tak pozostawiły szramy na jego ramionach. Gdy
wrócił na miejsce, miał wrażenie, jakby minęły wieki. Całe powietrze z niego
zeszło, upadł na zimną trawę, ocierając pot z czoła.
-No nareszcie! Już
myślałem, że skonam tu w obecności tych dwóch, dziwnych.
Ciocia Hermiona, która była równie zmęczona, jak James,
zdawała się nie słyszeć tych słów. Podeszła do hipogryfa, mówiąc:
-Co za biedak! Poczekaj, maluszku, zaraz ci pomogę!
-Tylko nie maluszku,
ty góro łajna! Jestem potężnym hipogryfem, gdybym chciał, mógłbym skrócić się o
te śliczne nóżki!
Teraz James był tego pewny: kobieta nie słyszała słów
zwierzęcia. Wymienił spojrzenia z pozostałą dwójką. Byli tak samo zdziwieni jak
on.
Hermiona pochyliła się nad zwierzęciem i zaczęła machać
różdżką nad jego ranami, szepcąc pod nosem zaklęcia. Przyjaciele obserwowali,
jak krew powoli znika, a szramy zasklepiają się.
-Och, taaak…-
mamrotał z rozmarzeniem stwór.- Dzięki
ci. Wielkie dzięki.
Tymczasem James pochylił się do Mike’a i Arii, z pytaniem
cisnącym się na usta.
-Powiedział wam coś? Kto go tu wysłał i kim jest Pan?
-Nie.- odpowiedziała Aria.- Tylko rzucał w naszą stronę
obelgami. Nic więcej.
Chłopiec skinął głową. Tego mniej więcej się spodziewał.
Hermiona wstała i z zadowoleniem malującym się na twarzy
powiedziała:
-No, gotowe. Całe szczęście, że go znaleźliście. Inaczej
byłoby już po nim.- ruszyła w stronę ścieżki.- Chodźcie. Pora wracać. Teraz hipogryf
świetnie już sobie poradzi sam. Las to jego naturalne środowisko, chociaż…
Gdy wracali, kobieta zasypywała ich ciekawostkami na temat
zwierzęcia, jednak ich myśli były zupełnie gdzie indziej. Na usta cisnęło im
się tak wiele pytań.
Nagle usłyszeli głos:
-Spoko, niedługo
znów się zobaczymy. To mój zakichany obowiązek, pilnowanie was. Może wtedy
powiem, kim jest Pan i w ogóle wam trochę wyjaśnię, bo chyba jeszcze nie
załapaliście. A może nie. W każdym razie mam was na oku, łajdaki.
Cała trójka obejrzała się z roztargnieniem, następnie
przenieśli bezradny wzrok na ciocię Hermionę, która wciąż nie przerwała swojej
zanudzającej opowieści.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay