sobota, 28 maja 2016

117. Czarna kreatura.

Gdy to czytacie, ja prawdopodobnie przygotowuję się do swojej wielkiej podróży.
22h autobusem. Niemcy, nadchodzę!
Jeśli śledzicie mojego aska, to wiecie, że w sobotę 28 wyjeżdżam na wymianę polsko-niemiecką. Przez tydzień będę mieszkała u niemieckiego chłopaka, którego praktycznie nie znam. Czy się boję? No jasne. Życzcie mi więc powodzenia.
Ale spokojnie, rozdziały będę się pojawiały normalnie. Tak więc, gdy wrócę, chcę widzieć tu górę fajnych komentarzy!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To nie był jego pomysł. Naprawdę.
Po prostu tydzień po przyjeździe Aria stwierdziła, że wybrałaby się na spacer, a Mike podsunął las jako pomysł. James pewnie uznałby, że to niezły pomysł- przecież cała trójka lubiła odkrywać nowe, tajemnicze miejsca, a las na pewno do takich się zaliczał- gdyby nie jego ostatnie doświadczenia. Na początku zaczął protestować i przekonywać ich, że to zły pomysł. Ale przecież nie mógł powiedzieć im, że widział tam Kishana, więc jego starania spełzły na niczym.
Był słoneczny poranek, gdy wkroczyli między osłonę drzew. Mieli ze sobą plecaki, a w nich górę kanapek i kilka butelek wody. Cień dawał im przyjemne ukojenie, bo dzień zapowiadał się gorący. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie czarne myśli, które na palcach zakradały się do umysłu Jamesa.
-Uwielbiam lasy!- stwierdziła z entuzjazmem Aria, rozkładając ręce i wykonując piruet.- Są takie tajemnicze!
-I piękne!- zawtórował jej Mike, radośnie do jej dołączając, tak, że szli teraz razem z przodu. Za nimi ciągnął się James, na którego barkach spoczywało ogromne zmartwienie.
-Taa… tajemnicze. I piękne.- wymamrotał, kopiąc kamień, który poszybował wysoko w górę i przeleciał nad ich głowami.
Aria zatrzymała się i zrównała krok z młodym Potterem.
-Czemu jesteś taki ponury?- zapytała z uśmiechem, wymierzając przyjacielowi porządnego kuksańca w bok.- Nie poznaję cię!
Chłopiec roztarł bolący bok i spojrzał na dziewczynę z poirytowaniem, mamrocząc coś pod nosem.
Wędrowali już dosyć długo, a promienie słoneczne ogrzewały ich twarze. Nie zbaczali ze ścieżki, chociaż kilka razy prawie to zrobili, jednak James uparł się, by na niej pozostać. Wsłuchiwali się w chrzęst gałązek pod swoimi stopami, przeskakiwali zwalone pnie i przedzierali się przez gąszcza. Ich ręce były już trochę poranione, jednak były to tylko niewinne zadrapania.
Zatrzymali się na sporej polanie.
-To idealne miejsce!- stwierdził z zachwytem Mike. Na samym jej środku stało duże drzewo, rzucająco wokół kojący cień. Usiedli pod nim i wypakowali zawartość swoich plecaków. Cała trójka czuła, jak burczy jej w brzuchach, jakby gdzieś tam w środku toczono morską bitwę. Kanapki okazały się świetnym poskromieniem wodnych żołnierzy.
Jamesowi powrócił humor. Nawet jeśli Kishan tutaj był… To już go nie ma. Zaczął cieszyć się tym wspaniałym dniem w towarzystwie swoich przyjaciół. Lekki wiaterek rozwiewał mu czarne włosy, gdy z uśmiechem błąkającym się na jego twarzy przyglądał się naturalnym widokom. Wysoko w górze ptaki odśpiewywały swoją pieśń. To był spokojny dzień. Przecież zmartwienia mogą poczekać, prawda?
Nie, ależ skąd.
Z sennego nastroju wyrwał ich rozdzierający wrzask. Natychmiast się poderwali, z przestrachem rozglądając dookoła.
Dźwięk się urwał, ale James wciąż miał wrażenie, że tłucze się po jego głowie, jakby tańczył walca z jego rosnącym strachem. Ktoś krzyczał. I potrzebował pomocy. Natychmiast.
Złapali plecaki, które zamaszystym ruchem szybko zarzucili na plecy i niczym torpedy ruszyli do przodu. Nic nie mówili; wszystko było jasne. Muszą znaleźć tego kogoś.
James poczuł, jak krew buzuje mu w żyłach. Nieodparta chęć ratunku wdarła się do jego umysłu, wyganiając przerażenie. Ze zwinnością godną kota przeskakiwał wszelkie przeszkody, które miał na drodze. Słyszał za sobą nierówne oddechy swoich przyjaciół.
Dotarli nad niewielkie jeziorko. Na jego brzegu leżała czarna kreatura. Podeszli bliżej, dysząc ciężko. Czy to koń? Jego pierś unosiła się i opadała gwałtownie, gdy wydawał z siebie ciche pojękiwania. Nie, to nie był koń. Podeszli jeszcze bliżej.
To hipogryf.
Jego pióra były kruczoczarne, a rozbiegane oczy przejrzyście zielone. Lewe skrzydło zwierzęcia pokryte było ciemną krwią, tak samo jak jego przednia noga.
-To hipogryf.- oznajmił z osłupieniem Mike.- Zraniony.
-Ależ jesteś spostrzegawczy, baranie!- usłyszeli męski głos.
Rozejrzeli się wokoło, wymieniając zdumione spojrzenia.
-Czy mi się wydawało, czy ten hipogryf…- zaczęła Aria przyciszonym tonem, jednak przerwał jej ten sam głos.
-Nie, nie wydawało ci się. Czarodzieje to kompletni idioci. Gdyby nie to, że Pan mi kazał…
-Pan?- zapytał z roztargnieniem James. To, co właśnie się tutaj działo, przyprawiało go o ostry ból głowy.
-Tak, Pan, łajdaku. A bo co?
James nie wiedział, czy ma się czuć urażony, czy też nie, więc po prostu kontynuował ten dziwaczny dialog.
-Kim jest Pan? Kto cię tu przysłał?
-To naprawdę nie jest najlepszy czas na rozmowy. Zostałem postrzelony, jakbyś nie zauważył.
-Przez kogo?- włączył się Mike.
-Mugoli!- prychnął hipogryf z oburzeniem.- Pewnie stwierdzili, że jestem wielkim ptakiem. Nie do wiary. To jeszcze większe szuje niż czarodzieje.
James znów nie wiedział, czy powinien się złościć, więc oznajmił:
-Biegnę po pomoc. Wy tu zaczekajcie.
Gdy się oddalał, słyszał za sobą głos zwierzęcia:
-Och, tak. Spokojnie. Nie spiesz się. Ja i tak nie zamierzam się stąd ruszać.
Gdy biegł, niemal czuł, jak płoną mu płuca. Zręcznie wymijał gałązki, jednak te i tak pozostawiły szramy na jego ramionach. Gdy wrócił na miejsce, miał wrażenie, jakby minęły wieki. Całe powietrze z niego zeszło, upadł na zimną trawę, ocierając pot z czoła.
-No nareszcie! Już myślałem, że skonam tu w obecności tych dwóch, dziwnych.
Ciocia Hermiona, która była równie zmęczona, jak James, zdawała się nie słyszeć tych słów. Podeszła do hipogryfa, mówiąc:
-Co za biedak! Poczekaj, maluszku, zaraz ci pomogę!
-Tylko nie maluszku, ty góro łajna! Jestem potężnym hipogryfem, gdybym chciał, mógłbym skrócić się o te śliczne nóżki!
Teraz James był tego pewny: kobieta nie słyszała słów zwierzęcia. Wymienił spojrzenia z pozostałą dwójką. Byli tak samo zdziwieni jak on.
Hermiona pochyliła się nad zwierzęciem i zaczęła machać różdżką nad jego ranami, szepcąc pod nosem zaklęcia. Przyjaciele obserwowali, jak krew powoli znika, a szramy zasklepiają się.
-Och, taaak…- mamrotał z rozmarzeniem stwór.- Dzięki ci. Wielkie dzięki.
Tymczasem James pochylił się do Mike’a i Arii, z pytaniem cisnącym się na usta.
-Powiedział wam coś? Kto go tu wysłał i kim jest Pan?
-Nie.- odpowiedziała Aria.- Tylko rzucał w naszą stronę obelgami. Nic więcej.
Chłopiec skinął głową. Tego mniej więcej się spodziewał.
Hermiona wstała i z zadowoleniem malującym się na twarzy powiedziała:
-No, gotowe. Całe szczęście, że go znaleźliście. Inaczej byłoby już po nim.- ruszyła w stronę ścieżki.- Chodźcie. Pora wracać. Teraz hipogryf świetnie już sobie poradzi sam. Las to jego naturalne środowisko, chociaż…
Gdy wracali, kobieta zasypywała ich ciekawostkami na temat zwierzęcia, jednak ich myśli były zupełnie gdzie indziej. Na usta cisnęło im się tak wiele pytań.
Nagle usłyszeli głos:
-Spoko, niedługo znów się zobaczymy. To mój zakichany obowiązek, pilnowanie was. Może wtedy powiem, kim jest Pan i w ogóle wam trochę wyjaśnię, bo chyba jeszcze nie załapaliście. A może nie. W każdym razie mam was na oku, łajdaki.

Cała trójka obejrzała się z roztargnieniem, następnie przenieśli bezradny wzrok na ciocię Hermionę, która wciąż nie przerwała swojej zanudzającej opowieści.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 21 maja 2016

116. Siedem!

Ten rozdział dedykuję US. Dziękuję za miłe komentarze! Masz rację, rozdziały są krótkie.
No, ten nieco dłuższy, chyba...Więc zapraszam :D
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zmarszczył nos, gdy promienie słoneczne padły na jego twarz.
Przewrócił się na drugi bok, wzdychając cicho. Już miał oddać się w ramiona troskliwego snu, gdy poczuł czyiś wzrok na swoich plecach. Było niemal tak, jakby wypalał mu dziurę w pidżamie niewidzialnym laserem.
James na początku zamarł, nagle rozwierając szeroko oczy. Cała senność opuściła go w mgnieniu oka. Chłopiec powoli obrócił się do tyłu, bojąc się tego, co może tam ujrzeć.
Spodziewał się czegoś złego, może nawet KIshana. Oczami wyobraźni widział już, jak wyjmuje spod poduszki różdżkę i rozpoczyna heroiczną walkę, za którą ostatecznie dostałby burę. Już nawet zaczynał wymyślać jakieś dobre wymówki, gdy jego wzrok padł na cichego chłopca siedzącego na łóżku obok.
James wypuścił powietrze i odetchnął. Nie chciał, by Mike zauważył, że się bał. Wciąż zapominał o tym, że jego przyjaciel spał na łóżku obok, przez co często budził się z poczuciem, że coś jest nie tak.
Znużenie powróciło. Wczoraj on, Mike i Aria siedzieli długo na ganku rozmawiając i urządzając sobie różne dziwne zawody, śmiejąc się do rozpuku. Gdy poszedł spać, było już bardzo późno, więc teraz przetarł oczy z niezadowoleniem i spytał sennie:
-Czemu się tak na mnie patrzysz? Ja wiem, że mnie lubisz, ale…
-Listy z Hogwartu.- powiedział z napięciem Mike.- Powinny już przyjść.
-Aha.- mruknął James, odrzucając pierzynę.- I co w związku z tym?
Jego przyjaciel przewrócił oczami, wyraźnie zniecierpliwiony.
-Naprawdę nie czujesz choć cząstki tego podekscytowania, co ja?
-A-a- James przecząco pokręcił głową.- To ty jesteś po prostu dziwny.
Mike zmarszczył czoło, jakby poważnie analizował to, co powiedział mu przyjaciel, po czym wzruszył ramionami, uśmiechając się promiennie.
-No może. Nieważne. Chodźmy już.
-Naprawdę nie musiałeś czekać, aż wstanę. Przecież nie przywiązuję cię na noc do łóżka.- James przypomniał sobie poprzednią noc, gdy Mike zaczął gwałtownie się wierzgać przez sen, więc dodał:- Jeszcze. Możesz opuszczać ten pokój bez mojego nadzoru.
-Mhm…- mruknął tylko w odpowiedzi chłopiec.
James westchnął. Goszczenie w swoim domu tej dwójki było w pewnym sensie wyzwaniem. Mike każdego ranka czekał na młodego Pottera, aż ten wstanie, bo sam krępował się opuszczać pokój. Nie wstydził się już przy Lily i Alu, lecz dorośli wpędzali go w zakłopotanie, więc za nic nie chciał zostać z nimi sam na sam. Natomiast Aria… Paliła buraka za każdym razem, gdy widziała Harry’ego. Więc ona także potrzebowała nadzoru.
Chłopcy wyszli na zewnątrz. Aria akurat wychodziła z łazienki, przecierając sennie oczy. Ona wyraźniej także była zmęczona.
-Co tak wcześnie?- spytał James, gdy do nich podeszła.
Dziewczyna zawahała się.
-Miałam… zły sen.
Żołądek Jamesa zwinął się w supełek, a on sam poczuł, że braknie mu tchu. Całe powietrze zeszło z niego jak z przebitej opony.
-Czy to był… Kishan?- zdołał wykrztusić
-Nie.- odpowiedziała natychmiast Aria, ale odwróciła wzrok. Jamesowi nie umknął ten fakt. Dlaczego nie była z nimi szczera?
Poczuł, że zalewa go fala złości. Już miał jej to wypomnieć, ale wtedy przypomniał sobie, że on przecież także zataił przed nimi pewien fakt. Ta noc w lesie, gdy widział Kishana.
Albo mi się tylko wydawało.- pomyślał chłopiec.- Ale chyba nie. Albo tak. A może nie…?
Toczył właśnie wewnętrzną walkę, gdy Aria zmieniła temat:
-Idziemy na śniadanie? Jestem potwornie głodna.
Zeszli na dół i zabrali się za pałaszowanie jajecznicy przy stole, gdy nagle podszedł do nich Harry. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i oznajmił radośnie:
-Listy już są.
Mike wydał z siebie dziwny, bulgoczący dźwięk, Aria nabrała gwałtownie powietrza. James nie rozumiał ich zachowania. Co w tym takiego niezwykłego? Przecież szli już do drugiej klasy, więc nie było to niespodzianką, ani niczym nowym, że listy te pewnego dnia przyniesie do nich sowa.
-Mike Montgomery.- odczytał uroczyście Harry i podał list wywołanemu, który chwycił go, jakby był najdelikatniejszą rzeczą na świecie.- Aria Hastings.- kontynuował mężczyzna. Dziewczynka powiedziała: „dziękuję” głosem, który zdecydowanie nie należał do niej i otworzyła list, rumieniąc się po uszy.- I James Potter.- Harry z dumą podał list swojemu synowi, który chwycił go bez większego entuzjazmu.
Do pokoju zawitała Ginny. Widać, że właśnie wyszła z łóżka: szła powłóczystym krokiem, jej włosy były powyginane i nastroszone jak u dzikiego jastrzębia, a poza tym wciąż miała na sobie koszulę nocną. Pocałowała męża w policzek na powitanie, po czym przeniosła wzrok na pozostałą dwójkę. Jej oczy rozszerzyły się, wypełniając się mgłą wspomnień. Spojrzała na nich z rozmarzeniem.
-Och, listy już są? Też bym taki chciała.
Po czym puściła do nich oko, jednocześnie machając różdżką, by nastawić wodę na kawę- zaklęcie jak zawsze poskutkowało. Mike patrzył na to z dziecięcą radością w oczach. Wyglądał tak za każdym razem, gdy ktoś używał magii.
W tej chwili usłyszeli, jak ktoś się toczy po schodach- dosłownie. Al przekoziołkował na dół, po czym gwałtownie się podniósł, sapiąc.
-Jest też dla mnie?
Harry udawał zdziwienie.
-Ale co?
-No list!- zawołał z desperacką w głosie chłopiec. James poczuł wyrzuty sumienia. Zapomniał, że jego brat w tym roku ma dostać swój pierwszy list z Hogwartu.
Chyba, że naprawdę jest charłakiem, tak jak mu zawsze powtarzał James. Ale w głębi duszy starszy brat wiedział, że tak wcale nie jest.
-Ach, no tak. Jest.
Al wpadł do kuchni, zabierając ojcu list z ręki. Rozerwał kopertę, po czym aż krzyknął z podekscytowania.
-Ekhm, ekhm, Slytherin, ekhm…- wykrztusił między udawanym kaszlem James, a brat rzucił mu mordercze spojrzenie.
W tej chwili płomienie w kominku zmieniły kolor na szmaragd, a z nich wynurzyła się Victorie. Twarz miała roześmianą, oczy wypełnione bezkresnym szczęściem. W dłoni ściskała swój list z Hogwartu.
-Siedem Wybitnych!- krzyknęła, rozpromieniona. Oczywiście chodziło jej o sumy.
Wszyscy zaczęli przekrzykiwać się nawzajem, posyłając w jej stronę falę gratulacji. W tejże chwili płomienie znów zamieniły się zielenią, a pojawił się w nich Teddy. Z zniecierpliwieniem spojrzał na dziewczynę.
-Ile?
-Siedem!
Chłopak roześmiał się, po czym wziął ją w objęcia, podnosząc do góry. Dziewczyna wciąż chichotała, upajana sukcesem. Wypuściła list, następnie ucałowała ukochanego w usta. James z zakłopotaniem odwrócił wzrok, nagle się czerwieniąc.
Ginny podniosła list z podłogi i położyła go na stolik. James przebiegł po nim wzrokiem.
Astronomia W
Opieka nad magicznymi stworzeniami W
Zaklęcia W
Obrona przed czarną magią W
Wróżbiarstwo P
Zielarstwo W
Historia magii P
Eliksiry W
Transmutacja W
Chłopiec gwizdnął z podziwem. Nie miał pojęcia, że ma aż tak mądrą kuzynkę.
Gdy wieczorem kładł się spać, jeszcze raz spojrzał na swój list, który leżał na szafce obok. Przypomniał sobie ciepłe popołudnia na błoniach, mroźne wieczory przy kominku w Wieży Gryffindoru, nierozwikłane zagadki, ekscytujące łamanie zasad, smak herbaty Hagrida, fakturę różdżki ściśniętej w dłoni.

I już wiedział, czemu jego przyjaciele byli tacy podekscytowani, gdy otrzymali listy. Nagle poczuł to samo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 14 maja 2016

115. To nic takiego.

Ten rozdział dedykuję Kedziorowi50. Dziękuję za wszystkie miłe słowa i rady :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miał wrażenie, jakby to było wczoraj. Wciąż pamiętał każdy szczegół.
Nie wiedział, co może go czekać. Był jednocześnie przeprażony i podekscytowany. Przemieszczał się  wąskim korytarzem między przedziałami, z nadzieją zaglądając w każdą szyb. Niektóre z nich były pozasłaniane kotarami, które chroniły przed takimi intruzami, jakim on się czuł. Doskwierała mu samotność, a widok roześmianych nastolatków tylko piętnował to uczucie. I wtedy zauważył chłopca i dziewczynkę, chyba w jego wieku. Coś mu powiedziało, by tam wszedł; tak więc też zrobił. I nie żałował. Wystarczyło jedno spojrzenie tych pięknych, błękitnych oczu dziewczyny i nieśmiały uśmiech chłopca, by wiedział, że chce tam zostać, choć na początku nie było to takie klarowne.
Nie wiedział wtedy, że przyjaźń przyjdzie tak szybko. Że będą się rozumieć bez słów. No i oczywiście, że przez najbliższy rok będą nawzajem ratować się przed śmiercią i poświęcać dla innych.
Ale tak właśnie było. Jakie więc czuł szczęście, gdy Mike stał obok niego, a Aria stała na dole z walizką w ręku i… mężczyzną u swego boku?
James wcześniej go nie zauważył. Najwyraźniej był zbyt zaślepiony radością. Teraz jednak, im dłużej przyglądał się tej scenerii, dojrzał więcej szczegółów. Twarz dziewczyny wykrzywiona była w wściekłym grymasie. Nerwowo zaciskała dłonie na walizce. Mężczyzna- pewnie jej ojciec- był równie niezadowolony. Mierzył palcem w swoją córkę, krzycząc do niej oskarżycielsko. W jego oczach tlił się gniew.
Następnie obrócił się i zniknął. Aria wciąż patrzyła w miejsce, gdzie przed chwilą stał jej ojciec. Wyglądała, jakby miała wybuchnąć głośnym płaczem. A James uznał, że to zupełnie w porządku.
Ruszyli biegiem na zewnątrz, gdzie zastali swoją przyjaciółkę, która najwyraźniej już się opanowała i przybrała postawę twardzielki. Na widok Jamesa i Mike’a uśmiechnęła się szeroko, a do błękitnych oczu powrócił blask. Zamknęła przyjaciół w grupowym uścisku, mówiąc z rozbawieniem:
-Moje durnie. Wygląda na to, że w ogóle się nie zmieniliście.
James zabrał jej walizkę, która musiała ważyć co najmniej z tonę. Spojrzał na swoją przyjaciółkę, która wzruszyła ramionami. Postanowił, że nie może wyjść na kompletną łajzę, więc skumulował siły i z trudem pociągnął pakunek za sobą.
-No, zuch chłopak.- skwitowała Aria, ruszając za nimi. Jednak po chwili zatrzymała się, spoglądając niepewnie na Jamesa.- James…? Czy twój tata… jest w domu?
Chłopak zmarszczył brwi. Dziewczyna zarumieniła się.
-Nie.
Wyglądało, jakby trochę jej ulżyło. Zawsze zachowywała się dziwnie, gdy w grę wchodził Harry.
-Ale jest moja mama.
Napięcie powróciło.
Szybko ruszyli na górę, do pokoju Jamesa. Chłopiec na wszelki wypadek zamknął drzwi na klucz. Gdyby tylko mógł rzucić zaklęcie przeciw podsłuchiwaczom, takim jak Al czy Lily…
Rozmowa płynęła sama; godziny mijały, a oni nie zwracali na to kompletnie uwagi. Raz zajrzała do nich Ginny, niosąc tacę z ciastkami i witając się z rozdygotaną Arią.
Dziewczynka śmiała się razem z nimi, opowiadała o ostatnim miesiącu z równym entuzjazmem jak chłopcy, jednak coś wyraźnie ją trapiło. I James chyba nawet wiedział, co.
Przecież nie mogli cały czas odkładać tego tematu, udawać, że nic się nie stało. Więc zapytał, jakby od niechcenia:
-Ten facet, który stał na zewnątrz razem z tobą… to był twój ojciec?
Aria przeniosła wzrok na swoje buty, uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy. Wyraźnie nie chciała o tym rozmawiać.
-Mhm.
Chłopcy czekali na coś więcej, jednak zapadła między nimi grobowa cisza. Cała luźna atmosfera wyleciała przez otwarte okno. Mike podjął się kontynuacji:
-Czy… coś się stało?
Dziewczyna westchnęła i przez chwilę zdawało im się, że nic nie powie. W końcu jednak nabrała powietrza i wykręcając sobie palce, zaczęła:
-Jak już wiecie, moja mama to Ślizgonka, a tata Krukon. I mówiłam wam też, że mają bzika na punkcie tych domów. Tak więc gdy trafiłam do Gryffindoru, kompletnie się ode mnie odwrócili. Gdy wróciłam na wakacje, nie było aż tak źle. Po prostu traktowali mnie jak cień, nie zwracali na mnie uwagi. Pewnego jednak dnia wywiązała się kłótnia i wtedy rozpoczęło się piekło.- w oczach dziewczyny zapłonął gniew.- Do tego jeszcze Diana, ta lepsza córka. Była nie do zniesienia. Na początku nie chcieli, bym tu przyjeżdżała- bo w końcu to dom Harry’ego Pottera, a oni jako nastolatkowie popierali Voldemorta. Później chyba przypomnieli sobie, że mnie nienawidzą i chcą się mnie pozbyć. Tak więc zgodzili się i oto jestem.- rozparła szeroko ramiona, jakby chciała objąć otoczenie, w którym się znajdowali.
James czuł takie współczucie, że nie był w stanie nic powiedzieć. Zastanawiał się, jak to jest: nie być kochanym przez własnych rodziców, nic dla nich nie znaczyć. Chciał zapytać, co dziewczynka miała na myśli, mówiąc: „…i wtedy rozpoczęło się piekło…”, jednak widział, że rozmowa ta przyszła jej z trudem, więc szybko zmienił temat.
Po obiedzie oprowadził swoich przyjaciół po okolicy, a dobre humory znów do nich wróciły. Chłopiec wściekł się, gdy mama kazała mu zabrać ze sobą Ala i Lily, jednak okazało się, że nie było tak źle. Jego rodzeństwo i przyjaciele szybko znaleźli wspólny język, co przyniosło mu ogromną falę ulgi. Spacer minął w miłej atmosferze, a ciepłe promienie słoneczne ogrzewały im skórę.
Wrócili wieczorem, cała piątka z szerokimi uśmiechami malującymi się na twarzy. James zastanawiał się, czy tak właśnie wygląda szczęście. Bo pragnął zatrzymać te chwile tylko dla siebie.
Pomógł przenieść walizkę Arii do pokoju swojej siostry, gdzie miały razem spać. Lily była niezwykle podekscytowana tą myślą, a Gryfonka także wyglądała na dosyć zadowoloną. Zapewne wolałaby dzielić pokój z Jamesem i Mikem, jednak z małą panią Potter także dogadywała się nieźle. Choć dzieliło ich kilka lat różnicy, to najwyraźniej „dziewczyńska gadka” nie miała ograniczeń wiekowych.
Zatrzymali się przed drzwiami.
-Bardzo mi przykro, z powodu twoich rodziców…- wymamrotał niepewnie James.- Musiałaś się czuć taka samotna we własnym domu.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
-To nic takiego.

Jednak gdy późno w nocy James zmierzał w kierunku łazienki, przechodząc obok pokoju dziewczyn, usłyszał cichy szloch tłumiony poduszką.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 7 maja 2016

114. Al mnie namówił.

Ten rozdział dedykuję Natalii HP, dziękuję Ci za miłe komentarze!
Pragnę przypomnieć wszystkim Anonimkom, by się podpisywali, bym wiedziała, komu dedykować rozdziały! :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Drugi sierpnia miał być szczęśliwym dniem. I z takim właśnie nastawieniem James wstał z łóżka.
Schodząc po schodach, czuł narastającą ekscytację. Promienie słoneczne padały na stół w kuchni, oświetlając przygotowane śniadanie. Dzień był piękny i gorący.
James z radością zasiadł do posiłku, witając się z resztą rodziny. Niecierpliwość pożerała jego umysł, gdy z wyczekiwaniem spoglądał na krajobraz za oknem.
Minął miesiąc od kiedy ostatni raz ich widział. A miał wrażenie, jakby to było całe lata temu, gdy w smutku żegnali się na peronie.
Zabrał się za jedzenie, z całej radości zapominając o kulturze.
-Powoli!- roześmiał się Harry, spoglądając na syna.- Bo jeszcze się zakrztusisz, a wtedy nici ze spotkania.
James tylko przewrócił oczami, ale rzeczywiście zwolnił. Tego dnia czuł, że może wszystko. Nawet Al nie wydawał mu się taki denerwujący. Był pewien, że jeśli spróbowałby odepchnąć się stopami od podłoża i wylecieć pod chmury, to dałby radę. Nic nie mogło mu dzisiaj stanąć na przeszkodzie.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła 10. Będą tutaj już niedługo. Nie wiedzieć czemu, nagle dopadł go też stres. Chciałby, żeby wszystko było idealne. A co, jeśli już zapomnieli wspólnego języka? Nie. To niemożliwe. Całe wątpliwości prysnęły niczym bańka mydlana.
Jego ojciec wstał od stołu:
-Muszę już lecieć do pracy, widzimy się wieczorem.- mężczyzna nachylił się do swojej żony i pocałował ją w policzek, po drodze zmierzwił włosy Ala.
James słyszał, jak Harry otwiera drzwi. Spodziewał się, że zaraz się one zamkną, lecz dobiegły go głosy:
-O, dzień dobry! Mam przyjemność z rodzicami Mike’a, tak?
Młody Potter poczuł, jak kawałek jajka staje mu w gardle, gdy poderwał się gwałtownie z miejsca. Zaczął gwałtownie kaszleć, jednocześnie poirytowany i przeszczęśliwy. Jego mama spojrzała na niego ironicznie, z rozbawieniem unosząc brwi:
-Nie pamiętasz już, przed czym ostrzegał cię twój tata?
James, który właśnie uporał się ze swoim uciążliwym problemem, bez słowa ruszył do drzwi. Na ganku stał jego ojciec, rozmawiając z dwójką niewysokich, miło wyglądających ludzi. Musieli być rodzicami Mike’a.
-I na pewno nie będzie sprawiał kłopotów? Nie chcielibyśmy przeszkadzać…- upewniała się Pani Montgomery, nieco nerwowo przygryzając wargę.
-Ależ skąd. To będzie dla nas przyjemność.- zapewniał Harry, uśmiechając się lekko.
James już dostrzegł mysią czuprynę swojego przyjaciela. Siłował się on z walizką, którą wyciągał z… no właśnie z czego? Młody Potter wytężył wszystkie swoje szare komórki- wydawało mu się, że zna to urządzenie z opowiadań. No tak, już wie! To samochód… chyba. Ale czy w opowieściach jego ojca nie był on przypadkiem latający?
Pomyślał, że w tej chwili nie jest to istotne. Podbiegł do Mike’a, który z roztargnieniem uniósł wzrok. Słowa nie były potrzebne- spojrzeli sobie w oczy, a następnie uściskali krótko, jak to na mężczyzn w ich wieku przystało. Ale obydwoje czuli to samo- radość i tęsknotę za wspólnie spędzanym czasem. Nagle wszystkie te chwile przeleciały im przed oczami. James przypomniał sobie dłoń przyjaciela, która uratowała go przed okropnym utonięciem w tunelach. Poczuł ucisk w gardle. Jak dobrze, że znów go widzi.
-Dobrze cię widzieć, stary. Chodźmy do środka.
Państwo Montgomery i Harry, którzy obserwowali całą sytuację, uśmiechali się teraz lekko, patrząc na tę dwójkę. Ginny stanęła w drzwiach, opierając się o nie beztrosko.
-No, chłopcy. Już zadowoleni? W takim razie maszerujcie do środka, w kuchni na stole stoją ciasteczka, możecie je wziąć.- kobieta obróciła głowę w stronę rodziców gościa.- Dzień dobry, państwu!
James wiedział, co nastąpi dalej- szybkie zapoznanie i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Chcąc oszczędzić sobie tych ceremonii, wziął niewielką walizkę Mike’a i zaprowadził go na górę do swojego pokoju. Po drodze minęli Ala i Lily, którzy przyglądali im się z pewnym zaciekawieniem. Mike nieśmiało skinął im głową, z radością machając do nich ręką. Rodzeństwo odpowiedziało tym samym, natomiast James uśmiechnął się pod nosem.
W pokoju chłopca zostało rozłożone łóżko polowe, na którym miał spać Mike.  Chłopcy zamknęli drzwi i zajęli miejsca: a następnie każdy z nich zaczął coś mówić, jakby z ich ust jednocześnie wylał się potok słów. Zamilkli w jednej chwili, a następnie roześmiali. Ciepłe uczucie wzrastało w ich piersiach z każdą chwilą.
-Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że tutaj jestem!- powiedział Mike, przeciągając się leniwie.- Miesiąc bez magii to za dużo. Strasznie się nudziłem.
-Och, doprawdy?- James spojrzał na swojego przyjaciela z rozbawieniem.- Zanim się dowiedziałeś, że jesteś czarodziejem żyłeś bez magii przez 11 lat.
-No wiem.- chłopiec zrobił zamyśloną minę.- Ale to dziwne. Całe 11 lat w błędzie. Gdy się wchodzi do twojego domu, od razu czuć magię.
-Nie, to tylko Al, czubku. Ostatnio ma gazy.- odparł z pełną powagą James, jednak Mike parsknął śmiechem, a po chwili Potter poszedł w jego ślady.
O wilku mowa. W tej chwili drzwi od pokoju rozwarły się gwałtownie, a stanął w nich nie kto inny, jak Al. Za nim Lily machała przepraszająco w stronę Mike’a, który zaczął śmiać się jeszcze gwałtowniej.
-Przymknij się, James!- warknął Al w stronę brata.- To wcale nie było śmieszne. I nie mam… gazów.- na te słowa zarumienił się lekko.
-Ta, jasne. Niech ci będzie.- James umilkł, nagle analizując sytuację. Z wyrzutem zwrócił się w stronę brata.- Ej, podsłuchiwałeś!- wychylił się nieco, by spojrzeć na Lily.- I ty też!
Rodzeństwo zaczęło się tłumaczyć, przekrzykując się nawzajem:
-Ja wcale nie podsłuchiwałem, akurat przechodziłem i…
-To Al mnie namówił, wcale tego nie chciałam!
-Dobra, pogadamy później. A teraz wracajcie do swoich norek.- najstarszy z Potterów machnął ręką na pozostałych.
Gdy drzwi znów się zamknęły, James spojrzał przepraszająco na Mike’a, który wciąż zwijał się ze śmiechu.
-I co cię tak śmieszy, czubku?- zapytał, jednak on także nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta.
-Ale u was wesoło.- stwierdził przyjaciel, łapiąc gwałtownie powietrze.
-Taak, u ciebie też będzie „wesoło”…- James pokazał w powietrzu znak cudzysłowia.-… gdy twój brat podrośnie. Pewnie też będzie nieznośny jak Al.
-Och, on już taki jest.- Mike skrzywił się, jakby przed oczami zobaczył wizję swojego młodszego brata.- Nie można przez niego spać całą noc. W zasadzie to już zapomniałem, co to sen. Wrzeszczy na cały dom, jakby był syreną alarmową.
James już chciał odpowiedzieć, że Al także płacze w nocy, gdy usłyszał głosy za oknem. Chłopcy wyjrzeli przez okno i zobaczyli burzę ciemnobrązowych włosów.

-Aria!- krzyknęli jednocześnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay