sobota, 30 kwietnia 2016

113. Biały pył.

Ten rozdział dedykuję Alexis, która jest bardzo aktywna na moim asku. Zadajesz świetne pytania, na które kocham odpowiadać! <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
30 lipca James poderwał się z łóżka o 6 rano.
Wpatrywał się w ciemność, oddychając głośno. Po twarzy spływał mu zimny pot. Co takiego go obudziło? Już nie pamiętał.
Im dłużej wbijał wzrok w mrok, tym mniej straszny się on wydawał. Dostrzegł niewyraźne zarysy swoich mebli. Na wszelki wypadek wyciągnął rękę w prawo, gdzie wymacał różdżkę na szafce.
Tak bardzo chciałby jej użyć. Do czegokolwiek.
Ograniczenia. Wszędzie ograniczenia. Były z nim zanim jeszcze poszedł do szkoły, towarzyszyły mu przez cały rok w Hogwarcie, teraz także go otaczają. Prychnął niezadowolony, otarł twarz i z frustracją opadł na miękką poduszkę. Chciałby się zbuntować i powiedzieć nie. Ale czy byłby w stanie?
Zapalił lampkę i rozejrzał się po pokoju. Kanapa stała na miejscu, biurko wyglądało tak jak zawsze. Co więc go obudziło? Czyżby zły sen?
Zbyt dużo pytań, brak odpowiedzi.
Spojrzał na zegarek i westchnął na widok godziny, którą tam zobaczył. Wtulił się w pierzynę i zamknął oczy, rozkoszując się wizją kolejnych chwil snu, gdy przypomniał sobie o czymś. Niechętnie, lecz żwawo wstał i wyszedł na korytarz, tam zwalniając gwałtownie kroku.
Dzisiaj był 30 lipca. Czyli urodziny Ala. Natomiast jutro, 31 lipca… jego ojca. Zawsze wyprawiano im jedno, wspólne przyjęcie. Tak miało być też dzisiaj.
Na dole zastał już swoją mamę z zapaloną różdżką i Lily, która aż tryskała entuzjazmem. James widział błysk ekscytacji w jej oczach. Mimowolnie się uśmiechnął.
-No, jesteś.- szepnęła Ginny, spoglądając na niego z niezadowoleniem.- Na lekcje też się tak spóźniasz?
Chłopiec przewrócił oczami, kręcąc głową. Następnie wszyscy zabrali się do pracy. Ginny wywieszała transparent, zgrabnie machając różdżką. Lily rozwieszała ozdoby, biegając po pokoju niczym mała mrówka. James natomiast nakrywał do stołu, gładząc biały obrus.
Na niego w tym roku nie czekała impreza-niespodzianka. Oczywiście, nie był z tego powodu zły. No, może odrobinę zazdrosny. On swoje urodziny obchodził pod koniec czerwca, kiedy był jeszcze w Hogwarcie. Rodzice przysłali mu wspaniałe prezenty i życzenia, ale to nie było to samo. Pragnął… ich obecności. Choćby na chwilę. Mimo to dobrze się bawił w gronie Mike’a i Arii, którzy tamtego dnia zabrali go na błonia, by tam spędzić miłe popołudnie zajadając kanapki podkradzione z obiadu.
Miał nadzieję, że jego ojciec nie będzie musiał nagle wyjść, tak jak na obiedzie u Weasley’ów. Oczekiwali wtedy jego powrotu w napięciu, a gdy się zjawił długo zwlekał z odpowiedzią. Później James podsłuchał, jak Harry opowiadał Ronowi i Hermionie o tym, co się stało.
Roger Downson był charłakiem, który przyjaźnił się z Ministrem Magii- Kingsleyem. Ten drugi załatwił mu osobisty kurs magii, by mógł choć trochę poćwiczyć swoje umiejętności. Downson podszedł do tego z entuzjazmem- aż zbyt dużym. W pewnym momencie przesadził i mimo ostrzeżeń instruktora, dalej próbował rzucić pewne zaklęcie, aż w końcu… zdemolował całą salę, wciąż nie osiągając pożądanego celu. Jego instruktor, który był dobrym, ale bardzo poczciwym człowiekiem… wściekł się. Został staranowany przez własne biurko, które szybowało w powietrzu niczym odrzutowiec. Przerażony Downson uciekał ile sił, a jego nauczyciel, jak się później okazało, posłał za nim ludzi w czerni, by go przyprowadzili z powrotem. Kingsley, gdy tylko się o tym dowiedział, poprosił Harry’ego, by ujarzmił całą sytuację… Potter tak też zrobił, lecz przy okazji oberwał kilka ciosów. Minister jednym machnięciem różdżki przywrócił salę instruktora do dawnego stanu, lecz poobijany nauczyciel dalej był zły.
James westchnął. Roger Downson należał do ludzi stąpających po cienkim lodzie.
Przygotowania skończyły się równo o 10. James właśnie spłukiwał mąkę z rąk. Pomagał mamie w robieniu ciasta i innych przysmaków, co było raczej rzadkością. Jego siostra, Lily, miała brudną w czekoladzie całą twarz. Dziewczynka nabrała w garści mąki i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wypuściła biały pył w stronę brata. Proszek opadł na twarz chłopca, który zaczął kaszleć. Z trudem otworzył oczy i spojrzał na Lily, która uśmiechała się od ucha do ucha. Nie potrafił się na nią złościć. Poszedł w jej ślady, a już po chwili rude włosy skąpane były w bieli. Śmiali się głośno, podczas gdy Ginny próbowała ich uspokoić. Nachyliła się do Lily, by coś jej powiedzieć, a ta niechcący rzuciła mąką prosto w twarz matki. Kobieta zamknęła oczy, a gdy z powrotem je otworzyła, patrzyła na nich srogo. Rodzeństwo zamarło.
Jednak Ginny uśmiechnęła się przebiegle i wymamrotała:
-A więc tak się bawimy?
Po czym machnęła różdżką, a paczka mąki zaczęła latać po kuchni, na przemian obsypując Lily i Jamesa. Cała trójka śmiała się chorobliwie. Już po minucie byli biali od stóp do głów. I choć wiedzieli, że nie ma to większego sensu, to cieszyli się tą chwilą beztroski.
W tym momencie zjawili się goście- zaczęli pukać do drzwi lub pojawiać się w kominku. Wszyscy spojrzeli na trójkę Potterów, która znieruchomiała. W powietrzu wciąż unosiła się mąka. Ginny podłapała karcący wzrok swojej matki i zarumieniła się.
Ale wtedy wszyscy zaczęli się śmiać.
Usłyszeli kroki na schodach. Pojawił się Harry. Okulary miał przekrzywione, a włosy powyginane na wszystkie strony. Spojrzał ospale na rodzinę, która natychmiast ucichła.
-Co się dzieje?
Zza pleców Harry’ego wyłonił się Al, który wyglądał na trochę bardziej rozbudzonego, choć on także wciąż był w pidżamie. Chłopcowi oczy się zamieniły, a wszyscy krzyknęli jak jeden mąż:
-WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
Po czym George wzniósł óżdżkę, a mąka, która osiadła na podłodze uniosła się do góry, przyprószając wszystkie głowy. Molly krzyknęła z oburzeniem, a w tej samej chwili Teddy zaczerpnął mąki i zaczął wcierać ją we włosy Victorie, która krzyczała, rozbawiona. Wyrwała się z uścisków chłopaka i odpowiedziała mu porządnym mącznym pociskiem. A po chwili wybuchła prawdziwa wojna.
Ze wszystkich stron leciał biały proszek; nie było osoby, która nie poddałaby się zabawie, choć niektórzy mieli ku temu pewne opory. James nawet nie wiedział, że mają taki zapas mąki w domu. Jej paczki latały w powietrzu niczym poduszkowce.
James chwycił jedną z nich i zaatakował Ala, wrzeszcząc:
-NAJLEPSZEGO, bracie!
Al roześmiał się, po czym odpowiedział nie byle jakim białym ciosem. James odgarnął pyłek z oczu i zauważył swojego tatę, który walczył z ciocią Hermioną. Kobieta przewróciła oczami.
-Harry, to bez sensu!
Ale mimo to roześmiała się i nie pozostała dłużna swojemu przyjacielowi. Znienacka pojawił się Ron z nową porcją amunicji. Natomiast wujek George był w swoim żywiole. Atakował wszystkich, kogo się tylko dało, uśmiechając się od ucha do ucha. Nagle wszyscy dorośli zapomnieli o powadze, jakby pragnęli znów stać się dziećmi i zachować tę chwilę dla siebie. Zewsząd rozbrzmiewały rozbawione krzyki i śmiechy. Może i nie byli normalną rodziną. Ale za to byli najszczęśliwsi na świecie.

Już po 10 minutach wszystkie różdżki poszły w ruch, a dom znów zalśnił czystością. Nie zmienia to jednak faktu, że podczas posiłku w powietrzu wciąż unosił się wesoły nastrój. Czasem warto zrobić coś głupiego i przestać myśleć o tym, co komu wypada, a co nie. Tak po prostu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 23 kwietnia 2016

112. Szkarłatny płomień.

Ten rozdział dedykuję Uli Byk, która z tego co widziałam, to niecierpliwie czekała na ten rozdział :D
Przepraszam, że tak późno. Ale ważne, że już jest!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
James siedział przy stole, a jego nozdrza wypełniało tysiące pięknych zapachów. Byli tego dnia u Hermiony i Rona na obiedzie. I choć wszystko wyglądało naprawdę smakowicie, to on sam nie był głodny.
Wciąż myślał o tym, co wydarzyło się kilka dni temu w lesie. Naprawdę chciał wierzyć, że po prostu oszalał i miał zwidy. Wydawało mu się to świetnym rozwiązaniem. I właśnie to wszystkim mówił- że po prostu coś mu się zdawało. Jednak w głębi serca znał prawdę.
Irytowało go z jaką troską i litością wszyscy na niego spoglądali. I gdy usłyszał po raz setny pytanie:
-Na pewno wszystko w porządku?
W końcu nie wytrzymał i wybuchnął. Stał się oschły i nawrzeszczał na wszystkich, by dali mu wreszcie spokój, bo nie potrzebuje wsparcia. James naprawdę wolał być uważany za czubka niż słabeusza.
Dlatego też nie napisał o tym do Arii i Mike’a. Poczucie winy zalewało go gęstymi falami, bo wiedział, że mają prawo wiedzieć, ale bał się, że oni także zaczną go traktować z pobłażaniem. A tak poza tym, nie chciał ich straszyć. Bo przecież to mogły być tylko głupie figle jego nadwyrężonej wyobraźni.
-James, nie zjesz nic?
Chłopiec spojrzał w oczy swojej cioci, która patrzyła na niego z irytującą troską. To sprawiło, że poczuł kolejny przypływ wściekłości, powoli zakradającej się do jego umysłu na palcach. Przełknął złość, zanim zdążył powiedzieć coś, czego będzie potem żałować. Nie chciał nikogo ranić. Czasem po postu nie był w stanie panować nad swoim temperamentem. A z jakiś powodów to Al obrywał wtedy najbardziej.
-Ja… hmmm…
Wpatrzył się na kominek za plecami cioci, w którym nagle szkarłatne płomienie zmieniły kolor na zieleń. Rzucały one szmaragdową poświatę na wszystko, co znajdowało się wokoło: fotele, stolik, obraz na ścianie. James pomyślał, że ktokolwiek przybył, właśnie uratował mu skórę przed niepotrzebnymi wyjaśnieniami.
Przybyszem okazał się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o brązowych oczach. Uśmiechnął się promiennie, jednak już po chwili uśmiech zastąpił wyraz niepewności i zmieszania.
-Roger!- zawołała radośnie Hermiona.- Miło, że wpadłeś. Chodź, znajdzie się miejsce.
-Ja… nie chciałem się narzucać…- wydukał Roger, przyglądając się każdej twarzy po kolei. Jego wzrok zatrzymał się trochę dłużej na Harrym, a konkretnie na jego czole, ale w porę to opanował, znów wpatrując się w Hermionę.- Nie wiedziałem, że macie rodzinne spotkanie. Przepraszam. Ja już…
-Daj spokój.- prychnęła z uśmiechem kobieta, wstając.- I tak miałam go wam przedstawić. Harry, Ginny- to Roger Downson. To on był tym policjantem, który pomógł Hugo, gdy niechcący znalazł się w domku tej mugolki. Przyprowadził go z powrotem do nas. Roger, to Harry i Ginny Potterowie, oraz ich dzieci: James, Albus i Lily.
James patrzył, jak jego ojciec wymienia uścisk dłoni z Rogerem. Ten drugi zachowywał się nieco nerwowo, ale w końcu usiadł do stołu.
Hermiona opowiadała już Harry’emu i Ginny o Rogerze, jednak tamci nie mieli okazji go jeszcze spotkać, pomimo tego, że Downson czasem się pojawiał w domu Weasleyów na herbatkę.
James przeniósł wzrok na wujka Rona, który aż pozieleniał z zazdrości, cicho przeżuwając posiłek. Aria pewnie powiedziałaby, że to słodkie.
Ale nie, wcale takie nie było. Chłopiec bał się, że może tu dojść do jakiejś niepotrzebnej wymiany zaklęć.
Zapadła nieco niezręczna cisza, od czasu do czasu przerywana stukiem sztućców o talerz. W końcu jednak odezwał się Harry, przerywając pasmo milczenia:
-No więc, Roger… Powiedz, na czym polega twoja praca jako policjant?
Policjant? James już kiedyś słyszał to słowo. Wytężył wszystkie swoje szare komórki, by przypomnieć sobie, co to takiego. Można by pomyśleć, że z jego uszu zaraz wyleci ciemna para. Wreszcie trybiki zaczęły się kręcić, uruchamiając małą żarówkę w jego głowię, która rozbłysła najjaśniejszym światłem.
Policjant to coś na kształt aurora. Tylko że u mugoli. Łapią oni przestępców i pomagają w razie potrzeby. Zupełnie jak aurorzy.- James usłyszał cichy głos swojego ojca gdzieś daleko w podświadomości. Był z siebie dumny. Jego trybiki wreszcie zaczęły dobrze działać. Szkoda, że dopiero po zakończeniu roku szkolnego.
-W zasadzie, to pracuję dla Ministra Magii.- głos Rogera był chorobliwie nerwowy. Jego ciało napięte było niczym struna, która po chwili miała pęknąć z brzdękiem. Widać, że chciał wypaść dobrze.- Jestem charłakiem, więc to właśnie ja zostałem do tego wybrany. Przekazuję raporty dla Ministra o tym, co się dzieje w świecie mugoli. To czasem naprawdę przydatne informacje.
Harry uśmiechnął się lekko.
-Rozumiem, że pomaganie małym zagubionym czarodziejom wykracza poza zakres twoich obowiązków.
Wszyscy roześmiali się krótko, nawet Downson.. Co prawda, był to lekko nerwowy śmiech, ale wyglądało na to, że mężczyzna już rozluźnił.
-Zawsze to coś nowego. Przebywanie z mugolami dwadzieścia cztery godziny na dobę bywa męczące. Czasem palnę coś głupiego, zapominając o tym, że mam do czynienia z mugolami, więc uważają mnie za lekkiego czubka.- wyznał Roger, wzruszając ramionami. Znów rozbrzmiały śmiechy. James także się uśmiechnął, choć nie do końca uważał to za zabawne. W zasadzie, to wcale nie było to śmieszne. Ostatnio sam czuł się jak wariat, a nie był to zbyt radosny stan.
-O tak, wiem coś o tym.- odparł Harry.
Reszta obiadu minęła w miłej atmosferze. Dorośli rozmawiali, dzieci wymieniały co jakiś czas między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
Wszystko szło świetnie, dopóki do domu Weasleyów nie przybyło kolejnych trzech gości.
Kominek rozbłysnął niespodziewanie na zielono. Z między szmaragdowych płomieni wyłoniło się trzech ludzi ubranych na czarno. Byli to mężczyźni, których rozświetlone na zieleń twarze nie wyglądały zbyt wesoło. Downson poderwał się gwałtownie z miejsca, wywracając filiżankę z herbatą. Jego widelec upadł na podłogę z głuchym brzdękiem. Sam mężczyzna ruszył bez słowa wyjaśnienia do wyjścia. Otworzył gwałtownie drzwi, rozpościerając je szeroko i wybiegł na świeże powietrze. Ludzie w czarnych szatach pognali sprintem za nim, wyciągając z kieszeni różdżki.
Rodzina patrzyła na to zdarzenie w niemym szoku. Nikt się nie odezwał, każdy kierował swój wzrok na drzwi. James po chwili otrząsnął się z ogłupienia i spojrzał na kominek, jakby spodziewał się, że ujrzy tam kolejnych przybyszy. Ale nie, tańczące płomienie znów przybrały szmaragdowe szaty.
Wbił więc wzrok w rozlaną herbatę. Czuł się zmieszany i dziwnie przytłoczony narastającą ciszą. Donośny stukot w szybę zwrócił jego uwagę. Sowa.
Harry wstał i podbiegł do niej, by otworzyć okno. Szybko zabrał list, który był chyba zaadresowany do niego, bo nerwowymi ruchami zaczął go otwierać. James rozpoznał sowę Ministra Magii. Często pojawiała się ona w ich domu. Zazwyczaj oznaczała ona, że jego tata musiał się gdzieś wybrać, zostawiając ich z pytaniami cisnącymi się na usta.
Tak było też teraz.
-Na Merlina!- zawołał Harry kierując się do drzwi. W mgnieniu oka wybiegł z nich tak samo, jak kilka chwil temu Downson i ludzie w czerni.

-Harry!- zawołała Ginny, wstając. Jednak czarnowłosy już zniknął, pozostawiając ich z zamętem w głowie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 16 kwietnia 2016

111. Blask ogniska

Ten rozdział dedykuję Hamster Lover, która ostatnio bardzo zawzięcie czytała mój blog. Dziękuję!
Wiem, że dzisiaj rozdział pojawił się późno. Ale za to jest dłuższy! ♥
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dym z ogniska unosił się wysoko w powietrze. Ciocia Hermiona zaczarowała go tak, że nie leciał im w oczy. W zasadzie, to ona potrafiła zrobić wszystko ze wszystkim. Nie było możliwe, by nie znała jakiegoś zaklęcia. Ona po prostu zawsze wiedziała, co zrobić i już.
James wpatrywał się w płomienie tańczące mu przed oczami. Skry leciały na wszystkie strony, znikając na wietrze.
Było ciemno. Jedynie pomarańczowy blask ogniska pozwolił dojrzeć chłopcu twarze jego bliskich. Tata, mama, ciocia, wujek, Al, Lily, Rose, Hugo, Teddy i Victorie. Ci ostatni siedzieli ściśnięci blisko siebie, co chwila spoglądając na siebie ukradkiem.
Gdyby Aria tu była, na pewno powiedziałaby, że to urocze. Ale wcale takie nie jest.- pomyślał James.
No właśnie, gdyby tu była. Ale jej nie było. I Mike’a też.
Minęły dopiero dwa tygodnie, a chłopiec już czuł przemożną potrzebę, by z nimi porozmawiać, usłyszeć ich głosy. Zobaczyć ich twarze. Listy nie były tym samym.
Jasne, James cieszył się, że ma przy sobie swoją rodzinę- jednak z Alem nie mógł porozmawiać o tym, o czym rozmawiał Mikem. A Lily nie była Arią. Kochał swoje rodzeństwo i tęsknił za nimi, gdy ich nie widział. Ale przez ten czas tak przyzwyczaił się do obecności swoich przyjaciół, że teraz, gdy ich nie było, okropnie odczuwał tą ziejącą pustkę, którą oni zawsze zapełniali.
Pogrążony w swoich myślach, nawet nie zauważył, że blask ogniska powoli dogasał. Teraz już nie widział twarzy pozostałych. Jego ojciec jednym machnięciem różdżki ponownie go wzniecił, płomienie wystrzeliły wysoko w powietrze, a iskry posypały się na wszystkie strony. Konary zatrzeszczały wesoło.
Taki sam dźwięk wydawał kominek w Wieży Gryffindoru.
James złapał się za brzuch, próbując powstrzymać tęsknotę.
Lily, które przez ostatnie 15 minut kręciła się niespokojnie, przerzuciła swoje długie, rude włosy przez ramię i powiedziała głośno:
-Nudzę się. Tato, mamo, możemy pójść się pobawić?- dziewczynka wskazała na siebie, resztę rodzeństwa i kuzynostwo.
Harry, który jeszcze przed chwilą naśmiewał się z czegoś, co powiedział Ron, raptownie spoważniał.
-Nie.-odpowiedział natychmiast, prostując się.- Jest ciemno. Jeszcze się zgubicie lub stanie się coś innego. To niebezpieczne.
Ciocia Hermiona gwałtownie skinęła głową, zupełnie zgadzając się ze swoim przyjacielem.
-Pójdziemy z nimi, wujku.- zaoferował Teddy, wskazując na siebie i Victorie.- Będziemy mieli na nich oko.
Lily, która siedziała niedaleko Teddy’ego, przybiła z nim piątkę, piszcząc radośnie.
Harry jednak wciąż się wahał.
-Och, daj spokój, Harry.- żachnęła się Ginny.-Przecież możemy im zaufać.
Mężczyzna spojrzał na swoją żonę i wzrok natychmiast mu zmiękł. James pomyślał, że to Aria także uznałaby za urocze. Odepchnął od siebie tę myśl.
-Niech wam będzie.- Harry z rozbawieniem przewrócił oczami. Lily się poderwała z miejsca, w jej ślady poszła cała reszta. Na ich twarzach malowały się szerokie uśmiechy.
Dziewczynka podbiegła do Jamesa.
-Chodź, James. Będzie super.
Chłopiec nie miał najmniejszej ochoty ruszać się z miejsca, bo wiedział, że wcale nie będzie tak super, jak zapewniała jego siostra. Nie wiedział kiedy, ale w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że wszystkie te gierki już go po prostu nie bawią. Stały się monotonne i takie… dziecinne.
Nie potrafił jednak odmówić swojej siostrze, zwłaszcza, że w jej oczach dojrzał ten radosny błysk. Wstał, ruszył w stronę ciemności i natychmiast w swe szpony zagarnęło go zimno. Ciepły uścisk ogniska słabł z każdym krokiem, tak samo jak głos cioci Hermiony, która wołała:
-Nie oddalajcie się zbytnio! I poruszajcie się zgraną grupką, nie rozdzielajcie się! I… krzyczcie w razie potrzeby! I… Och, Ronald, to wcale nie jest śmieszne! Harry!
Ruszyli w stronę lasku. Teraz, w ciemności wszystko wydawało się być jakby jeszcze mroczniejsze- drzewa pięły się wysoko w górę, a ich gałęzie wyglądały jak długie, chude ręce z palcami, które próbowały ich schwytać. James zastanawiał się, czy nie jest po prostu przewrażliwiony po tym, co działo się ostatnio.
Zatrzymali się na skraju lasu. Teddy zapytał:
-No, więc w co macie ochotę się pobawić?
-W chowanego!- zawołał radośnie Hugo, uśmiechając się szeroko.
Jego siostra zmierzyła go ciętym wzrokiem.
-Taak, oczywiście. A nie pamiętasz już, jak ostatnio skończyła się zabawa w chowanego?
James nie znał całej historii dokładnie, ale z tego, co słyszał, to Hugo podczas zabawy w chowanego użył proszku Fiuu, w rezultacie udając się do domu jakiejś mugolki.
Chłopiec spochmurniał.
-Jesteś okropna, Rosie.- wymamrotał obrażony.
Rose już otwierała usta, by mu odpowiedzieć, ale wtedy do rozmowy wtrącił się Teddy.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jeszcze się pogubimy.
-Och, po prostu nie oddalajmy się za bardzo!- zawołała Lily, stając u boku Hugo.-Nie wchodźmy głęboko w las, tylko na jego obrzeża.
Teddy spojrzał pytająco na Victorie, która z rozbawieniem przewróciła oczami.
-Niech wam będzie. Ale pamiętajcie, nie oddalajcie się zbytnio. Gdyby coś się stało, krzyczcie „Hardodziob!”. Wtedy wszyscy wychodzimy z ukryć. I pamiętajcie. Nie oddalajcie się poza zasięg naszego wzroku.- wskazała na siebie i Teddy’ego.- Jasne?
Wszyscy skinęli głowami.
-Super. A ty…- z uśmiechem wskazała palcem na Hugo.-… trzymaj się z dala od proszku Fiuu.
Chłopiec zaczerwienił się i przytaknął.
-Okej, zaczynam.- odwróciła się do tyłu.- Raz, dwa…
Wszyscy rozbiegli się na inne strony. I wtedy James pomyślał, że złamali pierwszy z zakazów cioci Hermiony- żeby się nie rozdzielać.
Kątem oka zauważył, że Teddy i Lily biegną do lasu. Niepewnie ruszył za nimi. Biegł, za żadne skarby nie chcąc się zatrzymać. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że właśnie złamał drugi zakaz- by się nie oddalać. Już miał zawrócić, gdy gwałtownie upadł i przetoczył się w dół. Poczuł, że tylko trochę się poobijał, ale poza tym nic mu się nie stało. Rozejrzał się wokół i po chwili jego oczy przystosowały się do ciemności- wpadł do rowu.
W sumie, to całkiem niezła kryjówka.- pomyślał. Mimo to żywił małą nadzieję, że jednak ktoś go odnajdzie. Bo przecież nie mógł pobiec aż tak daleko, prawda?
Minęło 10 minut, a potem jeszcze kolejne pięć. Ani jednej żywej duszy wokoło. Pomyślał, że może jednak zawróci- robiło się coraz zimniej, a ciemność stawa się jeszcze bardziej przytłaczająca. Co mogło się w niej czaić?
Z trudem wygramolił się z rowu i rozejrzał wokół. Wtedy zdał sobie sprawę, że kompletnie stracił orientację. Odruchowo pomacał się po kieszeni spodni- różdżkę zostawił w domu, by go nie kusiła. A nawet jeśli by ją miał, to i tak nic by z nią nie zrobił- po pierwsze nie mógł, a po drugie, nagle wszystkie zaklęcia wyparowały mu z głowy.
Zrobił kilka kroków do przodu. Zaczynał je liczyć, gdy nagle obok siebie usłyszał jakiś ruch. Stanął jak wryty i spojrzał w tamtą stronę. Jednak w ciemności nic nie dojrzał.
-Victorie?- wykrztusił.- Teddy?
Nikt nie odpowiedział.
I wtedy to zobaczył- błysk czerwonych ślepi spoglądających na niego zza drzew. Wszędzie by je poznał. Oczy Kishana.
Nie mógł się ruszyć. Miał wrażenie, że ktoś rzucił na niego jakieś zaklęcie. Ogromne, niezwykłe przerażenie złapało go za gardło. Jak długo go obserwował?
W głowie szalał mu zamęt, a jego żołądek zwinął się w kulkę. Oczy zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. On natomiast zdał sobie sprawę, że wreszcie odzyskał umiejętność poruszania się. Sprintem przedzierał się przez gałęzie, teraz już nie dbając o to, gdzie biegnie, ani o to, że gałęzie kaleczą mu nogi. Byle dalej od niego.
I wtedy to usłyszał- krzyk. Taki sam, który słyszał, gdy Kishan był w pobliżu. Wtedy jednak zawsze upadał na ziemię, zwijając się z bólu, który wywołuje ten okropny dźwięk, rozrywający jego bębenki w uszach. Teraz to się nie stało. Krzyk ten był przytłumiony, jakby dobiegał zza szyby. Słabł z każdym kolejnym krokiem.
Chłopiec chciał krzyknąć „Hardodziob!”, ale głos zupełnie uwiązł mu w gardle. I wtedy właśnie złamał trzeci zakaz cioci Hermiony- by krzyczeć w razie niebezpieczeństwa.
James na coś wpadł, a dźwięk, który do tej pory stał się niemal niedosłyszalny, ucichł zupełnie. Spojrzał do góry i ujrzał zaniepokojony wzrok Teddy’ego.
-James? Wszystko dobrze?
-T-tak. Po prostu wydawało mi się, że coś zobaczyłem. Ale to były tylko zwidy.

Chłopiec całym sobą pragnął, by była to prawda.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 9 kwietnia 2016

110. Przepraszam i dziękuję.

Ten rozdział dedykuję Lily Black. Każdy Twój komentarz jest niczym miód na moje serce :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pierwszy tydzień minął zbyt szybko. Większość tego czasu James spędził na powitaniach z rodziną, opowieściach ze szkoły. Był zasypywany górą pytań, więc gdy w końcu kładł się spać, czuł tylko ulgę.
Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo ucieszył się na widok całej swojej rodziny; zdał sobie sprawę, jak bardzo za nimi tęsknił. Oczywiście, zdążył już się kilka razy pokłócić z Alem- były to jednak drobne sprzeczki o głupoty, o których szybko zapomnieli.
Dostał też dwa listy- jeden od Arii i jeden od Mike’a. Dziewczyna opisywała, że u niej w domu jest całkiem „znośnie”-co prawda, rodzice nie wypowiedzieli do niej jeszcze ani jednego słowa. Pisała jednak, że póki dają jej jeść, nie jest tak źle. Natomiast jej siostra, Diana, była nadzwyczaj irytującym człowiekiem.
Ciągle pyta tylko o Ciebie!- pisała Aria- James to, James tamto. Wybacz, ale nawet gdy powiedziałam jej, że jesteś nieznośnym dupkiem, ona dalej się nie zraziła. Wręcz przeciwnie- to chyba jeszcze bardziej ją nakręciło!
James poczuł, że na jego policzkach wykwita potężny rumieniec.
U Mike’a sytuacja przedstawiała się trochę lepiej- cieszył się ze spotkania z rodzicami, a oni to odwzajemniali. Spędzali wspólnie czas- on, mama, tata i jego mały braciszek, którego miał okazję poznać. Męczyła go natomiast jedna rzecz:
Tu wszystko jest takie… No wiesz, niemagiczne! Lubię swój dom, ale przyzwyczaiłem się już do bycia czarodziejem. Powrót do mugolskiego stylu życia to prawdziwa tortura. Czasem mam ochotę wyjąć różdżkę i użyć choćby jednego, małego zaklęcia, by to miejsce nie było takie smutne.
Lily opowiedziała Jamesowi o Liamie. Gdy mówiła, w jej oczach tańczyły złowieszcze iskierki. Chłopiec nigdy jeszcze nie widział swojej małej siostry tak rozzłoszczonej.
-Spokojnie, Lils.- powiedział, łapiąc ją uspokajająco za ramię.- Jeśli chcesz, mogę skopać mu ten mugolski zadek.
O wilku mowa. Rodzeństwo przez okno obserwowało, jak Liam zmierza przed siebie, mijając ich dom. Kulał na jedną nogę.
-Chociaż…- kontynuował James.- Sama chyba sobie z nim poradziłaś.
Tego dnia chłopiec miał zrobić coś, czego obawiał się od dawna. Stał przed domowym gabinetem swojego ojca, w dłoniach ściskając kawałek starego pergaminu. Czuł, że musi tak zrobić- ale targały nim sprzecznie emocje. Strach, niepokój, wstyd. Na brodę Merlina. Jak trzeba, to trzeba.
Zapukał kilka razy, po czym natychmiast tego pożałował. Pergamin schował za plecami. Usłyszał:
-Proszę.
Wszedł do środku i od razu opuściła go cała odwaga. Spojrzał na uśmiechniętą twarz swojego ojca i przełknął ślinę, odpowiadając nerwowym półuśmieszkiem.
-O co chodzi?- Harry oderwał wzrok od leżących na biurku dokumentów. Spoglądał pytająco na swojego syna.
-Masz… czas?- wymamrotał James.
Błagam, nie miej go. Nie miej czasu.
-No jasne.
Oczywiście. Jego ojciec zawsze miał dla niego czas.
-Bo… ja… muszę ci coś oddać.- wypalił James, kładąc kawałek pergaminu na biurku ojca.
Mapa Huncwotów.
-Ja… przepraszam, że wziąłem ją tak bez pozwolenia.- nie patrzył na Harry’ego; nagle niesamowicie zaciekawiły go jego buty.- Po prostu… no była mi potrzebna do… wiesz czego. Mimo wszystko mi głupio. Nie powinienem był prosić o to Lily, Ala i…- nagle zrobił wielkie oczy.- Nie wiń ich za to! Oni tego nie chcieli, to ja nalegałem. To wszystko… moja wina.
Wreszcie spojrzał na twarz swojego ojca. Ale ku swojemu zdumieniu, nie ujrzał na niej gniewu. Raczej… coś w stylu… zadowolenia?
-Och, James. Już dawno się domyśliłem.
Chłopiec poczuł, że brak mu oddechu.
-Ty… wiedziałeś, że to ja ją mam?
-No jasne. Bo kto inny potrzebowałby Mapy Huncwotów i do czego? Byłem pewien, że to ty. Domyśliłem się też, że twoje rodzeństwo, Rose i Hugo także maczali w tym palce. Czekałem tylko, aż sam się przyznasz.
-Czyli nie jesteś zły?- zapytał z nadzieją chłopiec. Coś ciepłego wypełniło jego klatkę piersiową.
-Nie, już nie. Raczej zawiedziony.- całe ciepło natychmiast zniknęło.- Powinieneś był się zapytać. Ale doceniam to, że się przyznałeś.
-Przepraszam.- powiedział po raz kolejny chłopiec, naprawdę żałując. Uczucie, że zawiódł swojego ojca, przypieczętowało jego ponury humor.
-W porządku. Możesz ją zatrzymać.- Harry powrócił do pracy.
Jednak James dalej stał na swoim miejscu, zupełnie spetryfikowany, jakby ktoś rzucił na niego dobre zaklęcie.
-Naprawdę?- zapytał w końcu, wciąż niedowierzając. Powietrze niemal z niego uszło.
-Tak. Mi się już nie przyda. Natomiast tobie tak.
Może i było to głupie, ale James poczuł cisnące się do jego oczu łzy wzruszenia. Przełknął je, wraz z gulą, która uformowała się w jego gardle.

-Dziękuję, tato.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 2 kwietnia 2016

109. Do zobaczenia.

Ten rozdział dedykuję CzarodziejceKoral, która wciąż czaruje mnie swoimi cudownymi komentarzami :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Harry czuł niezwykłą ulgę, gdy w końcu wziął dzień wolnego. Pogoda igrała z nim, wpuszczając do jego gabinetu ciepłe promienie słoneczne, podczas gdy on sam musiał pracować. Dzisiaj jednak miał zamiar wykorzystać piękną pogodę na coś innego niż uzupełnianie raportów. Siedział na kanapie, przeglądając Proroka Codziennego. Nie skupiał się jednak na tekście przed jego oczami. Myślał nad wspólnym rozpaleniem ogniska w ogródku- jednak jego rozmyślania zostały przerwane.
Do domu wkroczył Ron, najwyraźniej zapominając o pukaniu.
-Hej, Harry!- zawołał, kierując się w stronę kuchni.- Gdzie Ginny?
-Na górze, pracuje.- odparł Harry, odkładając gazetę na stół.
-Świetnie. To znaczy…- Ron otworzył lodówkę i wyciągnął z niej kawałek kiełbasy. Wziął gryza i kontynuował z pełnymi ustami:- Nie ma co siedzieć w domu. Jest tak ciepło, że tyłek mi się poci od siedzenia na kanapie. Ginny i Hermiona zostaną z dziećmi, a my zorganizujemy sobie jakiś męski wypad. Wchodzisz w to?
Przyjaciel wrócił do salonu i opadł na fotel naprzeciwko Harry’ego, w dłoni dzierżąc ten sam kawałek kiełbasy. Czarnowłosy uniósł sceptycznie brwi.
-Męski wypad, tak?- Ron pokiwał głową.- Co masz konkretnie na myśli?
-Możemy pójść do Hogsmeade i kupić paczkę fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Pamiętasz, jak Hermiona się zawsze denerwowała, gdy je jedliśmy? Dzisiaj to nie jest ważne!
Harry roześmiał się: przed oczami stanęła mu oburzona twarz Hermiony, gdy z obrzydzeniem mówiła:
-To obleśne! Przestańcie.
Propozycja Rona wydała się Harry’emu dziwnie dziecinna i absurdalna. Ich męski wypad miał polegać na jedzeniu fasolek w sekrecie przed ich żonami. Jednak… czy nie tego właśnie potrzebowali? Poczuć się jak te dzieci, które jechały pociągiem do Hogwartu?
-Dobra, niech będzie. Wchodzę w to.
Ron wstał, zadowolony.
-No i świetnie!- zawołał, po czym krzyknął głośniej:- Siostra, wychodzimy! Nie czekaj z obiadem!
Mężczyźni wyszli na zewnątrz, a na ich twarze padły pierwsze promienie słoneczne. Harry wziął głęboki wdech i z zadowoleniem stwierdził, że w powietrzu wyczuwalne jest lato.
Tego dnia bawili się świetnie; jak powiedzieli, tak zrobili. W Miodowym Królestwie kupili cały stos słodyczy, w tym kilka paczek fasolek wszystkich smaków. Przysiedli na ławce na uboczu, od czasu do czasu przyciągając zaciekawione spojrzenia. Często wybuchali śmiechem, gdy któryś z nich natrafił na jakiś obleśny smak fasolki. Potem po prostu delektowali się resztą słodyczy, a na koniec tradycyjnie zaszli na Kremowe Piwo.
Harry już nie pamiętał, kiedy ostatni raz mógł poczuć się jak dziecko- na pewno było to bardzo dawno temu. Teraz jednak zdał sobie sprawę, że niewiele się zmieniło- upodobania, poczucie humoru. Ich przyjaźń.
                                        ~*~
Egzaminy pisemne i praktyczne dobiegły końca.
Poczucie ulgi wypełniło pierś Jamesa, gdy było już po wszystkim. Nie miał pojęcia, jak tego dokonał, ale liczyło się tylko to, że tego dokonał- zdał! Wysłał listy do swojej rodziny, po czym wziął się za świętowanie.
Okazało się, że Mike, Aria, Ren, Matt, Emily i Lucy poradzili sobie równie dobrze. James jeszcze nigdy nie czuł się tak szczęśliwy.
Ostatnie dni spędzali ciesząc się piękną pogodą. Często przesiadywali na błoniach. James obserwował wtedy zamek i zastanawiał się, jak to będzie go opuścić aż na 2 miesiące. Przywiązał się do tego miejsca; do długich korytarzy, odoru eliksirów, trzaskania ognia w kominku w Pokoju Wspólnym Gryffindoru.
Tęsknił za domem i swoją rodziną. Czuł też jednocześnie ucisk w żołądku na samą myśl o tym, że będzie musiał opuścić to magiczne miejsce.
-Nie wiem, czy wrócę do domu.- oświadczyła pewno słonecznego dnia Aria, gdy siedzieli pod wielkim drzewem, chowając się przed gorącem.- Może znów pojadę do dziadków. Oni mnie przynajmniej chcą.
Ostatnie zdanie wypowiedziała z takim dojmującym smutkiem, że James aż stracił mowę. Z całego serca współczuł swojej przyjaciółce.
-Nie mów tak.- odezwał się Mike.- Przecież tego nie wiesz…
Aria posłała mu ponure spojrzenie.
-Nie kontaktowali się ze mną od czasu, gdy dowiedzieli się, że zostałam przydzielona do Gryffindoru. Gdyby chcieli, już dawno by to zrobili.
Zapadła niezręczna cisza. James mimowolnie przyznawał rację Arii, chociaż nie chciał tego robić. Chciał wierzyć, że wcale tak nie jest, że tak naprawdę rodzice na nią czekają.
Podczas uroczystości zakończenia roku Profesor McGonagall oświadczyła, że Puchar Domów wygrywa Gryffindor. Cóż to za była radość. Wszyscy Gryfoni wznieśli do góry zaciśnięte pięści w geście triumfu, rycząc ogłuszająco.
Co prawda, inne domy nie pozostały daleko w tyle. Slytherin nadrabiał sprytem, Ravenclaw inteligencją, Hufflepuff uprzejmością. Jednak to Gryfoni zdobyli Puchar Quidditcha, co dało im masę dodatkowych punktów, dzięki którym ostateczni to oni wygrali.
James, Aria i Mike także w pewien sposób się do tego przyczynili. Zdobyli punkty od McGonagall za walkę z Kishanem. Teraz cała trójka wiwatowała razem z innymi Gryfonami, będąc dumni, że mogą się nimi nazywać.
Dyrektorka podczas przemowy wspomniała o ich bohaterskim czynie. Nie zdradzała też jednak za wiele- wiedziała, że i bez tego przyjaciele ściągają na siebie zbyteczną uwagę. James był jej za to wdzięczny.
Powrót do domu minął szybko. Zbyt szybko. James po raz ostatni spoglądał na zamek, machając Hagridowi na pożegnanie, który po chwili zniknął za rogiem. Następnie skupił się na swoich przyjaciołach, z którymi miał spędzić tak niewiele czasu. To był rok pełen wrażeń i niezwykłych przygód.
Jednak to moment pożegnań był najtrudniejszy. Po prostu stali i patrzyli się na siebie nawzajem, najwyraźniej wciąż niedowierzając. Nagle Aria wyszeptała:
-To niemożliwe. Przyszli.
Spoglądała na coś, a raczej na kogoś ponad ramieniem Jamesa. Gdy ten powędrował tam wzrokiem, ujrzał dwójkę dorosłych ludzi-kobietę i mężczyznę o tak samo ciemnych włosach jak Aria. Wyglądali na lekko zniecierpliwionych. To na pewno byli jej rodzice.
-Widzisz.- powiedział Mike z uśmiechem.- Mówiłem.
Jednak Aria nie wyglądała na zadowoloną.
-Nie wiem, czy chcę z nimi jechać.
-Nie martw się. Będzie dobrze.- James złapał dziewczynę za ramię w pokrzepiającym geście.-Na pewno wszystko sobie wyjaśnicie.
Dziewczyna podeszła i uściskała chłopaka. James odwzajemnił uścisk, czując w głowie dziwną pustkę. Co powinno się mówić podczas pożegnań? Nie był w stanie wyrazić swojego żalu, więc tylko powiedział:
-Będziecie musieli mnie odwiedzić. Oboje, tak jak się umawialiśmy. I koniecznie piszcie.
A w następnej chwili Aria porwała w objęcia Mike’a, który wyglądał na niezwykle smutnego. James w tłumie ludzi zauważył swoich rodziców, którzy machali do niego radośnie. Chłopiec odwzajemnił uśmiech, na tę chwilę zapominając o nieszczęściu.
Uściskał Mike’a na pożegnanie. I dobry humor prysł jak mydlana bańka. Czuł w piersi dojmujący żal. Już za nim tęsknił. Za swoim przyjacielem. Powtarzał sobie w myślach, że to tylko dwa miesiące. Tylko… dwa miesiące. A nawet mniej. Przecież obiecali, że odwiedzą go w wakacje.
-Do zobaczenia.

Ostatni raz spojrzał na twarze swoich przyjaciół. Po czym każdy poszedł we swoją stronę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay