Ten rozdział dedykuję Alexis, która jest bardzo aktywna na moim asku. Zadajesz świetne pytania, na które kocham odpowiadać! <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
30 lipca James poderwał się z łóżka o 6 rano.
Wpatrywał się w ciemność, oddychając głośno. Po twarzy
spływał mu zimny pot. Co takiego go obudziło? Już nie pamiętał.
Im dłużej wbijał wzrok w mrok, tym mniej straszny się on
wydawał. Dostrzegł niewyraźne zarysy swoich mebli. Na wszelki wypadek wyciągnął
rękę w prawo, gdzie wymacał różdżkę na szafce.
Tak bardzo chciałby jej użyć. Do czegokolwiek.
Ograniczenia. Wszędzie ograniczenia. Były z nim zanim
jeszcze poszedł do szkoły, towarzyszyły mu przez cały rok w Hogwarcie, teraz
także go otaczają. Prychnął niezadowolony, otarł twarz i z frustracją opadł na
miękką poduszkę. Chciałby się zbuntować i powiedzieć nie. Ale czy byłby w stanie?
Zapalił lampkę i rozejrzał się po pokoju. Kanapa stała na
miejscu, biurko wyglądało tak jak zawsze. Co więc go obudziło? Czyżby zły sen?
Zbyt dużo pytań, brak odpowiedzi.
Spojrzał na zegarek i westchnął na widok godziny, którą
tam zobaczył. Wtulił się w pierzynę i zamknął oczy, rozkoszując się wizją
kolejnych chwil snu, gdy przypomniał sobie o czymś. Niechętnie, lecz żwawo
wstał i wyszedł na korytarz, tam zwalniając gwałtownie kroku.
Dzisiaj był 30 lipca. Czyli urodziny Ala. Natomiast jutro,
31 lipca… jego ojca. Zawsze wyprawiano im jedno, wspólne przyjęcie. Tak miało
być też dzisiaj.
Na dole zastał już swoją mamę z zapaloną różdżką i Lily,
która aż tryskała entuzjazmem. James widział błysk ekscytacji w jej oczach.
Mimowolnie się uśmiechnął.
-No, jesteś.- szepnęła Ginny, spoglądając na niego z
niezadowoleniem.- Na lekcje też się tak spóźniasz?
Chłopiec przewrócił oczami, kręcąc głową. Następnie
wszyscy zabrali się do pracy. Ginny wywieszała transparent, zgrabnie machając
różdżką. Lily rozwieszała ozdoby, biegając po pokoju niczym mała mrówka. James
natomiast nakrywał do stołu, gładząc biały obrus.
Na niego w tym roku nie czekała impreza-niespodzianka.
Oczywiście, nie był z tego powodu zły. No, może odrobinę zazdrosny. On swoje
urodziny obchodził pod koniec czerwca, kiedy był jeszcze w Hogwarcie. Rodzice
przysłali mu wspaniałe prezenty i życzenia, ale to nie było to samo. Pragnął…
ich obecności. Choćby na chwilę. Mimo to dobrze się bawił w gronie Mike’a i
Arii, którzy tamtego dnia zabrali go na błonia, by tam spędzić miłe popołudnie
zajadając kanapki podkradzione z obiadu.
Miał nadzieję, że jego ojciec nie będzie musiał nagle
wyjść, tak jak na obiedzie u Weasley’ów. Oczekiwali wtedy jego powrotu w
napięciu, a gdy się zjawił długo zwlekał z odpowiedzią. Później James
podsłuchał, jak Harry opowiadał Ronowi i Hermionie o tym, co się stało.
Roger Downson był charłakiem, który przyjaźnił się z
Ministrem Magii- Kingsleyem. Ten drugi załatwił mu osobisty kurs magii, by mógł
choć trochę poćwiczyć swoje umiejętności. Downson podszedł do tego z
entuzjazmem- aż zbyt dużym. W pewnym momencie przesadził i mimo ostrzeżeń
instruktora, dalej próbował rzucić pewne zaklęcie, aż w końcu… zdemolował całą
salę, wciąż nie osiągając pożądanego celu. Jego instruktor, który był dobrym,
ale bardzo poczciwym człowiekiem… wściekł się. Został staranowany przez własne
biurko, które szybowało w powietrzu niczym odrzutowiec. Przerażony Downson uciekał
ile sił, a jego nauczyciel, jak się później okazało, posłał za nim ludzi w
czerni, by go przyprowadzili z powrotem. Kingsley, gdy tylko się o tym
dowiedział, poprosił Harry’ego, by ujarzmił całą sytuację… Potter tak też
zrobił, lecz przy okazji oberwał kilka ciosów. Minister jednym machnięciem
różdżki przywrócił salę instruktora do dawnego stanu, lecz poobijany nauczyciel
dalej był zły.
James westchnął. Roger Downson należał do ludzi
stąpających po cienkim lodzie.
Przygotowania skończyły się równo o 10. James właśnie
spłukiwał mąkę z rąk. Pomagał mamie w robieniu ciasta i innych przysmaków, co
było raczej rzadkością. Jego siostra, Lily, miała brudną w czekoladzie całą
twarz. Dziewczynka nabrała w garści mąki i nim ktokolwiek zdążył zareagować,
wypuściła biały pył w stronę brata. Proszek opadł na twarz chłopca, który
zaczął kaszleć. Z trudem otworzył oczy i spojrzał na Lily, która uśmiechała się
od ucha do ucha. Nie potrafił się na nią złościć. Poszedł w jej ślady, a już po
chwili rude włosy skąpane były w bieli. Śmiali się głośno, podczas gdy Ginny
próbowała ich uspokoić. Nachyliła się do Lily, by coś jej powiedzieć, a ta
niechcący rzuciła mąką prosto w twarz matki. Kobieta zamknęła oczy, a gdy z
powrotem je otworzyła, patrzyła na nich srogo. Rodzeństwo zamarło.
Jednak Ginny uśmiechnęła się przebiegle i wymamrotała:
-A więc tak się bawimy?
Po czym machnęła różdżką, a paczka mąki zaczęła latać po
kuchni, na przemian obsypując Lily i Jamesa. Cała trójka śmiała się
chorobliwie. Już po minucie byli biali od stóp do głów. I choć wiedzieli, że
nie ma to większego sensu, to cieszyli się tą chwilą beztroski.
W tym momencie zjawili się goście- zaczęli pukać do drzwi
lub pojawiać się w kominku. Wszyscy spojrzeli na trójkę Potterów, która
znieruchomiała. W powietrzu wciąż unosiła się mąka. Ginny podłapała karcący
wzrok swojej matki i zarumieniła się.
Ale wtedy wszyscy zaczęli się śmiać.
Usłyszeli kroki na schodach. Pojawił się Harry. Okulary miał
przekrzywione, a włosy powyginane na wszystkie strony. Spojrzał ospale na rodzinę,
która natychmiast ucichła.
-Co się dzieje?
Zza pleców Harry’ego wyłonił się Al, który wyglądał na
trochę bardziej rozbudzonego, choć on także wciąż był w pidżamie. Chłopcowi
oczy się zamieniły, a wszyscy krzyknęli jak jeden mąż:
-WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
Po czym George wzniósł óżdżkę, a mąka, która osiadła na
podłodze uniosła się do góry, przyprószając wszystkie głowy. Molly krzyknęła z
oburzeniem, a w tej samej chwili Teddy zaczerpnął mąki i zaczął wcierać ją we
włosy Victorie, która krzyczała, rozbawiona. Wyrwała się z uścisków chłopaka i
odpowiedziała mu porządnym mącznym pociskiem. A po chwili wybuchła prawdziwa
wojna.
Ze wszystkich stron leciał biały proszek; nie było osoby,
która nie poddałaby się zabawie, choć niektórzy mieli ku temu pewne opory.
James nawet nie wiedział, że mają taki zapas mąki w domu. Jej paczki latały w
powietrzu niczym poduszkowce.
James chwycił jedną z nich i zaatakował Ala, wrzeszcząc:
-NAJLEPSZEGO, bracie!
Al roześmiał się, po czym odpowiedział nie byle jakim białym
ciosem. James odgarnął pyłek z oczu i zauważył swojego tatę, który walczył z
ciocią Hermioną. Kobieta przewróciła oczami.
-Harry, to bez sensu!
Ale mimo to roześmiała się i nie pozostała dłużna swojemu
przyjacielowi. Znienacka pojawił się Ron z nową porcją amunicji. Natomiast
wujek George był w swoim żywiole. Atakował wszystkich, kogo się tylko dało,
uśmiechając się od ucha do ucha. Nagle wszyscy dorośli zapomnieli o powadze,
jakby pragnęli znów stać się dziećmi i zachować tę chwilę dla siebie. Zewsząd rozbrzmiewały rozbawione krzyki i śmiechy. Może i nie byli normalną rodziną. Ale za to byli najszczęśliwsi na świecie.
Już po 10 minutach wszystkie różdżki poszły w ruch, a dom
znów zalśnił czystością. Nie zmienia to jednak faktu, że podczas posiłku w
powietrzu wciąż unosił się wesoły nastrój. Czasem warto zrobić coś głupiego i
przestać myśleć o tym, co komu wypada, a co nie. Tak po prostu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay