sobota, 27 lutego 2016

104. Ramię w ramię.

Ten rozdział dedykuję wszystkim harcerkom i harcerzom.
22 lutego obchodziliśmy Dzień Myśli Braterskiej, więc przesyłam wam spóźnione życzenia i przekazuję wyimaginowane węzełki przyjaźni.
Życzę Wam powodzenia na dalszej drodze harcerskiej. I żebyście tak ja ja czuli, że harcerstwo to najlepsze, co Was w życiu spotkało.
Jedyne słowa, które jeszcze cisną mi się na usta to:
Ramię pręż, słabość krusz. I nie zawiedź w potrzebie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tego dnia Ginny została dłużej w pracy. Czekała w swoim gabinecie, sama sobie się dziwiąc, że to robi. Usłyszała, że drzwi lekko się uchylają i zobaczyła błysk blond włosów.
Allie weszła do środka, od stóp do głów ubrana na czarno. Ginny parsknęła śmiechem, na co jej przyjaciółka w odpowiedzi przyłożyła palec do ust, nakazując ciszę.
-Wybacz.- wyrzuciła rudowłosa, zginając się wpół, by powstrzymać wstrząsający nią chichot.- Po prostu… ubrałaś się…jakbyśmy miały zamiar okraść Bank Gringotta…
Allie nasunęła na uszy czarną czapkę.
-Po prostu wczułam się w rolę.- uniosła przedmiot, który przykryty był czarną płachtą.- Patrz, co mam.
Gryfonka uniosła brwi, gdy jej przyjaciółka zdjęła materiał, odsłaniając słoik, w którym znajdowała się niewielka górka czegoś czarnego.
-Co to?- zapytała z zaciekawieniem Ginny, podchodząc bliżej. Pochyliła się, po czym natychmiast odskoczyła do tyłu.- Fuj, Allie! Co to ma być!?
-Żuki.- odparła rzeczowo Puchonka, jakby było to najnormalniejszą rzeczą w świecie.- Przecież Rita uwielbia żuki.
-O czym ty…?
Ginny gwałtownie urwała, gdy w jej głowie nagle zaświtała pewna myśl. Hermiona kiedyś jej opowiadała, że Skeeter zmieniła się w żuka, by podsłuchiwać swoje ofiary.
Kobieta ponownie parsknęła śmiechem.
-Jesteś geniuszem zła…- wymamrotała. Znów czuła się, jakby robiła coś niedozwolonego, jakby miała 16 lat. Przeszedł ją dreszcz podniecenia.
Wyruszyła za Alyson na korytarz, kierując się prosto do gabinetu Rity Skeeter. Korytarze o tej porze były puste, jednak Ginny pozostała czujna, wciąż rozglądając się nerwowo. Allie przywarła gwałtownie do ściany, więc jej przyjaciółka z bijącym sercem zrobiła to samo.
Po 10 sekundach Gryfonka zapytała:
-Słyszałaś coś?
-Nie, po prostu uznałam, że zawodowi włamywacze właśnie tak robią.
Po czym ruszyła dalej, podczas gdy Ginny przewróciła oczami.
Dotarły pod drzwi, które oczywiście zamknięte były na klucz.
-Alohomora.- wyszeptała Allie, po czym usłyszały ciche kliknięcie. Ginny parsknęła z niedowierzaniem, na co odpowiedział jej uciszający syk przyjaciółki. Czy Skeeter naprawdę była na tyle naiwna, by nie zabezpieczać dodatkowo drzwi?
Wtargnęły do środka. Nie zapalały światła, by nie przykuwać niczyjej uwagi, więc Ginny nie mogła rozejrzeć się uważniej. Co rusz jednak potykała się, wyczuwając kolejne przedmioty: krzesło, biurko, regał…
-Czas na was, szkarady.- wyszeptała Allie, wyciągając żuki z słoika i kładąc je na biurku. Ginny patrzyła na to z obrzydzeniem, przyświecając różdżką, podczas gdy jej przyjaciółka ustawiała robaki w rządku.
-A teraz… Engorgio!
Ginny zatkała sobie usta, powstrzymując jęk obrzydzenia, gdy pierwszy z żuków gwałtownie się powiększył. Już po chwili przybrał rozmiar jeża. Gdy to się stało, Allie skierowała swoją różdżkę na kolejnego robaka.
                                      ~*~
Ciemność wyciągnęła swoje ramiona, by zagarnąć w nie Jamesa. Chłopiec już się poddał, jednak ten ktoś, kto ciągnął go w drugą stronę, z dala od czerni, nie dawał za wygraną.
Potter poczuł, że płynie, a w zasadzie jest przez kogoś ciągnięty w stronę drzwi, jednak nie miał pojęcia, kto to taki. Poddał się jednak temu zupełnie, ufając, że ten ktoś uratuje go przed całkowitym opadnięciem w niebyt.
Zobaczył światło. Płuca paliły go żywym ogniem, czuł, jak woda je zalewa. Czy to już koniec?
Zbliżał się do jasności, w uszach dudniła mu krew. Rozchylił szerzej powieki, co przyszło mu z wielkim trudem. Nie był w stanie zobaczyć, kto go ciągnie; ujrzał tylko zamazaną sylwetkę. Zamiast tego zdał sobie sprawę, że światło, do którego się zbliża ma swoje źródło za brązowymi drzwiami.
Coraz bliżej i bliżej. James miał wrażenie, że jasność go oślepia. Wpadł w nią, czując pod sobą coś twardego. Beton.
Zaczerpnął gwałtownie powietrza, którego tak desperacko pragnęły jego płuca. Znów mógł oddychać!
Leżał na wznak, łapczywie nabierając kolejnych haustów powietrza. Mokra szata kleiła mu się do ciała, słyszał jakby z daleka. Dobiegały go stłumione głosy:
-JAMES! JAMES!?
Moja noga, pomyślał nagle chłopiec. Przecież zranił się w nią. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo go boli.
To uczucie zawładnęło nim całym, sprawiając, że na chwile znów zabrakło mu powietrza. Jego umysł był wstanie skupić się tylko i wyłącznie na bólu pożerającym jego nogę.
Ktoś się nad nim pochylał- z pewnym trudem to zarejestrował. Czyjeś ręce przekręciły go na plecy, potrząsając nim bezwiednie.
Przestań, pomyślał James, zaciskając powieki. Pragnął tylko jednego: oddać się w ramiona ciemności, które tak desperacko do niego sięgały.
Postanowił jednak na chwilę uchylić powieki. Zrobił to i zobaczył ciemne oczy swojego przyjaciela, gdy pochylał się nad nim; było w nich coś w rodzaju desperacji, paniki, która szybko zmieniła się w ulgę.
James wodził wzrokiem po jego twarzy. Zauważył, że włosy Mike’a są dziwnie poczochrane i całe mokre. To takie bez sensu.
-James!- było to bardziej westchnienie, niż słowo.- Wszystko dobrze!? Błagam, powiedz coś.
Chłopiec otworzył usta by odpowiedzieć, jednak poczuł, że w gardle kompletnie mu zaschło. Kolejne słowa przyszły mu z niemałym trudem:
-Moja… noga.
-James?- zza pleców Mike’a wychyliła się dziewczynka; James z początku jej nie poznał. Jej szata były namoknięta, włosy do suchej nitki przesiąknięte wodą, a oczy podpuchnięte. Dopiero po barwie tęczówek poznał, że to Aria. Wszędzie poznałby ten błękit.
Mike odchylił się do tyłu, pomagając Jamesowi wstać. Chłopiec oparł się o ścianę, omiatając pomieszczenie i zaniepokojone twarze swoich przyjaciół szybkim spojrzeniem.
Znajdowali się w pierwszym pomieszczeniu; tam, gdzie umieścili elementy na swoje miejsca, otwierając przejście. James szybko spojrzał na otwarte drzwi i ogarnęła go fala paniki, która w następnej chwili zmieniła się w zdezorientowanie.
Drzwi było otwarte- dlaczego więc nie zalazła ich powódź?
Woda zatrzymała się dokładnie w miejscu, gdzie kończył się próg brązowych wrót. Tak, jakby oddzielała ją niewidzialna tarcza. James przez chwilę patrzył na to jak zahipnotyzowany, aż w końcu z otępienia wyrwał go głos Mike’a.
-James, co się stało?
-Ja… po prostu zahaczyłam o coś szatą i zraniłem sobie nogę, nie mogłem się wyrwać. Ale wtedy ktoś przypłynął i podał mi rękę… Czy to byłeś ty, Mike?
Chłopiec szybko skinął głową.
-Dzięki, stary. Serio. Uratowałeś mi życie.- James patrzył prosto w oczy przyjaciela, starając się przelać w swoje spojrzenie całą wdzięczność. Przez chwilę tylko patrzyli sobie w oczy, aż w końcu Mike odwrócił wzrok.
-Wynośmy się stąd.- wymamrotał.- James, pomożemy ci wstać.

Po czym podciągnęli go do góry, by wyjść razem z tego przeklętego pomieszczenia, ramię w ramię.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 20 lutego 2016

103. Pod wodą.

Ten rozdział dedykuję Miramo, która złamała zakaz na komputer, by przeczytać nowy rozdział.
Ach, te poświęcenie... :D Dziękuję! I... nie daj się przyłapać :v
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ginny pochylała się nad reportażem, który właśnie pisała. Szef kazał jej dostarczyć go na jutro- przewróciła oczami na samą myśl o jego zaciętym wyrazie twarzy, gdy spoglądał na nią surowo. Westchnęła, skreślając kolejne beznadziejne zdanie. Pomyślała, że wena twórcza musiała ją opuścić.
Usłyszała gwałtowne walenie w drzwi. Wzdrygnęła się, jednak nie oderwała wzroku od swojej pracy.
-Harry!?- zawołała.- Otworzysz!?
Nie odpowiedział, lecz po chwili kobieta usłyszała gwałtownie otwierające się drzwi.
Allie wspięła się na palce, by pocałować zdezorientowanego Harry’ego w policzek. Rzuciła szybkie:
-Cześć!
I ruszyła w stronę pokoju, w którym przesiadywała Ginny. Kobieta zdjęła płaszcz koloru zgniłej zieleni i rzuciła go na łóżko. Jej oczy tryskały podekscytowaniem, gdy mówiła:
-Popatrz, co napisano w Proroku.
Usiadła obok Ginny, jej blond włosy były rozwiane. Rudowłosa uniosła brwi, z zaciekawieniem spoglądając na artykuł, który pod nos podstawiła jej Allie.
Nowa paranoja Rity Skeeter!
    Wszyscy świetnie pamiętamy, jak niedawno temu w Proroku pojawił się artykuł, ujawniający kompromitujące zdjęcia Rity Skeeter. Autor podpisał się jako- AG, który jest teraz podziwiany przez wiele osób. Od tego czasu Rita dzielnie próbuje odnaleźć swojego oprawcę- jednak to niestety na nic. AG wciąż pozostaje anonimowy, nie chcąc się ujawniać.
Gdy ostatnio spostrzegliśmy Skeeter, od razu zapytaliśmy, co chciałaby powiedzieć AG, jeśli już go spotka. Nie dało się nie zauważyć, że kobieta nie wygląda już tak jak kiedyś: garsonka była pognieciona, w zawsze perfekcyjnie ułożone włosy tego dnia były poczochrane i powyginane na wszystkie strony świata.
„Nic bym nie powiedziała.- odpowiedziała dziennikarka.- Mogę przysiąc na własne życie, że na miejscu powyrywałabym tej osobie włosy z głowy, a w razie potrzeby wydłubała oczy. Więc, mój drogi AG, jeśli to czytasz, to wiedz, że to nie koniec! Nie ujdzie ci to na sucho! Znajdę cię, AG, a wtedy zrobię to wszystko, co obiecałam zrobić!”
Jesteśmy świadkami powolnego upadku Rity Skeeter. Ta kobieta staje się niebezpieczna… Co wy na to, by zamknąć ją gdzieś, gdzie nie będzie mogła dorwać się do oczu AG? My jesteśmy za!
Ginny parsknęła śmiechem.
-Lepiej schowaj włosy pod czepek, Allie. I załóż okulary.
Alyson z powagą skinęła głową.
-Masz rację, powinnam uważać. Nie chciałabym poczuć jej tipsów w swoich oczach.- kobieta w końcu się roześmiała. W jej oczach zaczaiła się niebezpieczna iskierka.- Mam pewien świetny pomysł… Czas reaktywować AG!
Ginny z uśmiechem pokręciła głową.
-I ty uważasz się za poważną, dorosłą osobę?
                                             ~*~

Aria gwałtownie się poderwała, gdy ból ustał. Rozejrzała się rozkojarzona, zawieszając wzrok na swoich przyjaciołach, którzy z szokiem wymalowanym na twarzy spoglądali na krzyże, które wciąż dzierżyli w dłoniach.
Dziewczynka powoli podniosła wysadzany diamentami element i podeszła do pozostałej dwójki.
Nikt nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku.
Targało nimi tysiące sprzecznych uczuć. Czy to koniec? A może dopiero początek? I co właśnie, na Brodę Merlina, się stało!? Cała trójka potrzebowała dłuższej chwili, by to przyswoić. Aria wzięła głęboki oddech:
-Chłopcy…
Przerwał jej głośny dźwięk kapania dobiegający z drugiej strony pomieszczenia. Spojrzeli w tamtą stronę jednocześnie, jednak nie mogli znaleźć źródła odgłosu.
Nagle kapanie zmieniło się w coś mocniejszego, a potem jeszcze i jeszcze… Aż w końcu powstał wartki strumień, który wylewał się z dziur w ścianie, których wcześniej nie zauważyli.
Patrzyli na to zahipnotyzowani, gdy strumień zmienił się w potężną falę wody. Dopiero, gdy poczuli ją pod butami, ruszyli biegiem w stronę złotych drzwi, ślizgając się po drodze. Mike ze zdenerwowaniem przekręcił gałkę, ręce trzęsły mu się spazmatycznie.
Wbiegli do pomieszczenia. Tutaj także z dziur w ścianie lał się potok wody, która sięgała im już do pasa. W rozpaczy brnęli przed siebie, jednak ich ruchy były ograniczone. Srebrne drzwi znajdowały się tak daleko.
Nawet jeśli znaliby odpowiednie zaklęcie, by coś na to wszystko poradzić, to i tak nie byliby w stanie teraz odpowiednio go użyć. Zaczęli płynąć, wystawiając rozpaczliwie głowy ponad taflę wody. James jako pierwszy dopadł srebrnych drzwi. Musiał zanurkować, by je otworzyć.
A gdy to robił, zalała ich kolejna fala wody.
Krztusili się nią i wystawiali głowy, by nabrać powietrza. Korytarz, który poprzednio był skurczony, teraz przybrał swoją dawną formę, rozciągając się na wiele, wiele stóp. Był tak długi, że cała trójka niemal straciła nadzieję. Wiedzieli, że jeszcze trochę i woda sięgnie sufitu. Pozostało już tylko trochę miejsca, by nabrać powietrza.
Przez drzwi James przepływał jako ostatni. Poczuł, że jego szata się o coś zaczepiła. Chciał krzyczeć o pomoc, jednak to było na nic, bo znajdowali się pod wodą. Rozpaczliwie szarpał się z materiałem, czując, że braknie mu powietrza. Wierzgnął nogą, kalecząc ją o ostrą framugę. Woda zabarwiła się na czerwono.
Jak mam płynąć ze zranioną nogą?- pomyślał chłopiec. Poczuł, że jego płuca palą go żywym ogniem, oczy zaszły mu czarnymi plamami. Nie chciał tak kończyć. Jeszcze nie teraz.
Wypuścił szatę, czując, że siły go opuszczają. Nie dotrze do brązowych drzwi, na to nie ma szans.

I wtedy ktoś chwycił go za dłoń.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 13 lutego 2016

102. Cztery tygrysy.

Równo tydzień temu mój blog obchodził pierwsze urodziny.
Jest mi strasznie głupio, że nie pamiętałam, ale na przyszłość już na pewno będę wiedziała i za rok to się nie powtórzy :c
06.02.2015 r.- to data powstania tego bloga. Nie mogę uwierzyć, że to już rok! Wytrwałam rok!
Wciąż pamiętam moich pierwszych czytelników. I wiem, że część nich wciąż tu ze mną jest. Dziękuję, że wytrwaliście ♥
Tak więc sto lat, sto lat i do przodu!

Ten rozdział dedykuję Annie Potter, która w komentarzu przypomniała nam, że 31 lipca tego roku wyjdzie 8 część "Harry'ego Pottera"! Masz rację, radujmy się! :D
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Hugo!
Chłopiec poczuł, że ktoś ciągnie go za rękę. Zanim się zorientował, był w pokoju swojej siostry, która zacisnęła palce na jego chudym przedramieniu.
Rozejrzał się uważnie. Był tu raz, może dwa razy. Nigdy nie pozwalała mu to wchodzić, sam z resztą się do tego nie pchał. Przerażało go to, co może tutaj znaleźć.
Wyglądało jednak na to, że to w miarę normalny pokój. Łóżko, szafka, biurko… I wtedy się obejrzał.
Ściana za nim prawie cała była obwieszona zdjęciami. Przedstawiały one głównie najróżniejsze momenty z ich życia: jedna z fotografii przedstawiała całą rodzinę Weasleyów i Potterów razem, inna tylko ich czwórkę. Zauważył roześmianą twarz Lily, gdy obejmowała Rose, Al i James przybijali sobie piątkę, targali włosy swojej młodszej siostry, która przewracała oczami.
Były też zdjęcia, które przedstawiały ich wszystkich: Hugo, Rose, Lily, Jamesa i Ala, gdy robili coś ciekawego: testowali swoje nowe miotły lub śmiali się z jakiegoś żartu. Na innych fotografiach byli natomiast zupełnie mali.
Hugo zwrócił uwagę na zdjęcie, które przedstawiało ich rodziców stojących obok wujka Harry’ego i cioci Ginny. Wyglądało na bardzo stare, byli tacy… młodzi. Czy byli już małżeństwem? Chyba nie. Fotografia obok pokazywała jego rodziców i wujka Harry’ego, gdy mieli może… 12 lat? Na kolejnym natomiast wyglądali na 16-latków.
Hugo poczuł, jakby cofnął się w czasie. Patrzył na tę feerię kolorów, podczas gdy jego siostra niecierpliwie przystępowała z nogi na nogę.
-Czy ty w ogóle mnie słuchasz?- warknęła, obracając go w swoją stronę. Wyglądała na rozwścieczoną.- Jesteś kompletnym idiotą!
Hugo naburmuszył się.
-O co ci chodzi?- zaplótł ręce na piersi.
-To, co zrobiłeś było po prostu szczytem głupoty!- krzyknęła.- Nawet nie wiesz, jak wszyscy się martwili!
-Przecież już przepraszałem! I nic mi nie jest! Wiem, że to było głupie, ale…
-Mnie nie przepraszałeś.- przerwała mu siostra wzburzonym głosem.
-A niby za co miałbym cię przepraszać?
-Ja też się martwiłam. I nigdy więcej mi tego nie rób, durniu.- oczy Rose były teraz pełne łez.
Hugo wstrzymał oddech, gdy dziewczynka powoli do niego podeszła i go objęła. Przez jej ramię spoglądał na oblepioną zdjęciami ścianę. Dopiero teraz zauważył ich wspólne zdjęcie, gdzie siedzieli razem w ogrodzie, roześmiani od ucha do ucha.
                                        ~*~
-Naprawdę wyglądacie na nieszkodliwych…- stwierdził Kishan, stając przed trójką przyjaciół i mierząc ich krytycznym wzrokiem. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Ale mimo to muszę was unicestwić, tak dla zasady.
James poczuł, że Mike poruszył się obok niego.
Chłopiec powoli uniósł dłoń, w której ściskał różdżkę, na co Kishan parsknął śmiechem.
-To na nic, chłopcze. Ja już nie jestem człowiekiem.
Te słowa sprawiły, że Jamesa przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Chłopcy usłyszeli brzęk. Wszyscy równocześnie spojrzeli w dół. To krzyże, trzy elementy, których tak wytrwale poszukiwali przez cały ten czas.
Bez większego namysłu schylili się po nie. James chwycił drewniany, natomiast Mike ostry, metalowy. Aria podpełzała do tego wysadzanego diamentami.
Młody Potter obejrzał się za siebie. Zdawało mu się, że dojrzał błysk białego futra. Uśmiechnął się pod nosem. To, że te elementy się tutaj znalazły nie może być przypadkiem. Tym bardziej, że w oczach Kishana zamajaczyła niebezpieczna iskra.
James nie miał pojęcia, skąd to wie. Ale nagle nabrał przeczucia, że powinni jakoś połączyć te krzyże.
Tak, ta myśl rozbłysła w jego umyśle i uparcie przedzierała się na wierzch jego podświadomości. Połączyć krzyże, połączyć krzyże.-  krzyczał głos w jego głowie, nie dając mu chwili wytchnienia.
-Musimy je połączyć!- wykrzyknął i ruszył w stronę Arii, która w końcu dosięgnęła swojego elementu.- Chodź, Mike.
-Ani mi się wasz!- wrzasnął histerycznie Kishan.- Zabiję ją, jeśli zrobisz jeszcze chociaż krok do przodu!
Chłopcy natychmiast się zatrzymali.
Spoglądali na Arię, która w milczeniu przeżywała swoje katusze. Wzrok miała jakby nieobecny. Nagle jej błękitne oczy zaszły mgłą… Stały się szare i zimne. Przeszywały ich na wskroś, gdy mierzyła ich nienawistnym wzrokiem. Dziewczynka nagle wstała, jakby zapomniała o bólu. Z kieszeni wyciągnęła różdżkę i przyłożyła ją do swojej szyi.
-Oddacie mi elementy, albo będzie po niej.- warknął Kishan.
Czy mieli wybór? Stało się jasne, że Kishan kontroluje Arię, tak jak to robił wcześniej. Jeden niewłaściwy ruch i dziewczynka padnie na ziemię bez życia.
Jednak oni stali w miejscu, sparaliżowani strachem. Nie mogą oddać mu elementów, bo najwyraźniej grają tu kluczową rolę. Ale już prawie stracili tego dnia swoją przyjaciółkę. Nie są gotowi, by przeżyć znów to samo.
-No, już!- powtórzył Kishan, nieco nerwowo. Uwagę Jamesa przykuło coś za jego plecami. A raczej ktoś.
Biały kot zmierzał w stronę demona powolnym krokiem, przyczajony, gotowy do ataku. Ale co może zdziałać zwykły, domowy kot?
Otóż wiele. Zwierzę zamieniło się z potulnego pupilka w wielkiego, dzikiego tygrysa, który zaryczał wściekle, rozwierając paszcze i szczerząc białe kły. Rzucił się na Kishana, niespodziewanie przewalając go na ziemię. Demon wydał z siebie zaskoczony krzyk, w jego oczach rozbłysła panika.
Było wiadome, że kot ten nie był zwykłym pupilkiem… Ale żeby umieć zaatakować demona? Chłopcy otworzyli szeroko oczy, obserwując rozgrywającą się akcję. Tygrys zacisnął pazury na ramionach Kishana, jednak nie pozostawiał żadnych obrażeń. Mimo to ofiara wrzeszczała ile sił w płucach, wierzgając nogami i kopiąc zwierzę w brzuch.
-James, Mike!- dobiegł ich cichutki głos Arii. Natychmiast do niej podbiegli, podczas gdy ta siedziała na ziemi i wyciągała ku nim krzyż wysadzany diamentami.
-Wszystko okey?- pytali chłopcy, jednak przyjaciółka pokręciła głową dając wyraźny znak, że na to nie ma czasu. Cała trójka wyciągnęła przed siebie elementy, a gdy ich czubki się spotkały, oślepiło ich białe światło.
Przez chwilę nie widzieli kompletnie nic, tylko otaczającą ich jasność. Aż nagle blask zmniejszył się, a z jego źródła wyskoczyła trójka potężnych tygrysów, która dołączyła się do ataku na Kishana.
Demon wrzeszczał, choć fizycznie nic mu się nie działo. Ten dźwięk jednak był tak okropny, że Mike zatkał uszy, by tego nie słyszeć.
-Ja… jeszcze… tu wrócę! A wtedy…
Nie zakończył, bo rozpłynął się niczym mgła w powietrzu. Trzy tygrysy czmychnęły z powrotem do światła, które zaraz potem wygasło, a czwarty zniknął za rogiem.
Trójka przyjaciół wydała z siebie westchnienie ulgi i opadła na twardą posadzkę. Wygląda na to, że pokonali Kishana.

Czy da się jednak zabić demona? Osobę, która już nie żyje?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 6 lutego 2016

101. Po drugiej stronie złotych drzwi.

Ten rozdział dedykuję Hermionie R. Dziękuję za super pozytywne i napawające optymizmem komentarze. Oby tak dalej! ♥
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hermiona nie była nawet zła. Była wściekła.
Ale zanim wylała wszelkie swoje żale, porządnie wyściskała swojego synka. Hugo czuł, że powoli braknie mu powietrza, więc wystękał:
-Już dobrze mamo… nic mi nie jest…
W tej chwili z kominka w ich salonie wyszedł wysoki mężczyzna. Hermiona pisnęła cicho i odskoczyła do tyłu. Gość wyszczerzył zęby i podał kobiecie rękę ubrudzoną w sadzy:
-Roger Dawson, dobry wieczór.
-Dobry wieczór…- Hermiona wyglądała na zdezorientowaną. Uniosła wysoko brwi, spoglądając nieufnie na mężczyznę.
-Pani musi być Hermioną Weasley?- gdy kobieta przytaknęła, dodał:- To wielki zaszczyt Panią poznać!
-Mhmm…tak.- odchrząknęła.- Mógłby mi Pan wytłumaczyć, co się właśnie dzieje?
-Ach.- Roger złapał się z roztargnieniem za głowę.- Gdzie moje maniery!? Otóż chciałem się tylko upewnić, że z Hugo wszystko w porządku.
-Pan Dawson bardzo mi pomógł!- zawołał radośnie chłopiec, ściskając dłoń swojej matki.- Gdyby nie on, wpadłbym w poważne kłopoty.
Kobieta westchnęła. Sytuacja wyraźnie ją przytłaczała. Jednego wieczoru doznała zbyt wielu uczuć: strachu, rozczarowania, zmartwienia, ulgi, zdziwienia, zaniepokojenia.
-Dobrze, Panie Dawson, niech Pan usiądzie.
Mężczyzna posłusznie usadowił się na wskazanej sofie. Pozostali zrobili to samo, a Hermiona jednym skinieniem różdżki przywołała imbryczek z herbatą, który chwiał się w powietrzu niebezpiecznie i trzy filiżanki.
Hugo nabrał powietrza i zaczął opowiadać. Co jakiś czas przerywał, by odetchnąć choć na chwilę, a potem znów trajkotał jak najęty. Jego matka słuchała tego spokojnie, oddychając głęboko. Na koniec była w stanie wydobyć z siebie tylko jedno: „aha”.
Po chwili niezręcznej ciszy w końcu wybuchła:
-Co ci strzeliło do głowy, Hugo!? Nawet nie wiesz, jak bardzo się martwiliśmy. Pozostali szukają cię teraz po całej Dolinie Godryka, twój tata zresztą na pewno już zgłosił zaginięcie w Ministerstwie Magii. A wujek Harry i ciocia Ginny czują się za to odpowiedzialni, nawet nie wiesz, jakie mają wyrzuty sumienia…
-Nie obwiniaj ich!- przerwał jej natychmiast chłopiec, po czym się zawahał. Nie lubił się przyznawać do winy. Czy miał jednak wybór?- To był mój głupi pomysł. Przepraszam.
Dawson poderwał się.
-No, to ja chyba będę się zbierał.- oznajmił, podchodząc do kominka:- Postaram się wpaść, gdy dowiem się czegoś więcej o tej mugolce i jej kominku z niewiadomych powodów podłączonym do Sieci Fiuu.
Hermiona z całych sił starała się odwzajemnić uśmiech. Powiedziała szczerze:
-Dziękuję Panu, jestem dozgonnie wdzięczna. Czy mogłabym coś dla Pana zrobić?
-Tak, bardzo mi Pan pomógł. Dziękuję.- zawtórował swojej mamie Hugo.
Roger trochę się zaczerwienił, po czym jeszcze szerzej uśmiechnął:
-W porządku, to nic takiego. Do zobaczenia!
Po tych słowach zniknął między szmaragdowymi językami ognia.
                                       ~*~
Płomienie w jednej chwili zniknęły, w pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Jednak James i Mike dalej stali w miejscu, czując, że coś opadło im na dno żołądka.
Co się właśnie stało?
Zobaczyli sylwetkę swojej przyjaciółki skuloną na środku pomieszczenia. Niemal równocześnie do niej podbiegli, czując, że robi im się jeszcze bardziej gorąco, niż wtedy, gdy cały pomieszczenie pochłaniały języki ognia.
Uklękli przed nią i w pierwszej chwili napięcia po prostu w nią się wpatrywali. Oddała ofiarę, by mogli przejść dalej. Ofiarę z siebie samej.
James poczuł, że coś zbiera mu się w gardle. Chciałby cokolwiek powiedzieć, ale gula w przełyku skutecznie mu to uniemożliwiała.  Do oczu podeszły mu łzy.
-Aria?- szepnął trzęsącym się głosem Mike. Chłopcy wymienili pełne rozpaczy spojrzenia. Czy właśnie stracili przyjaciółkę, swoją kompankę, najdzielniejszą dziewczynę, jaką kiedykolwiek znali?
Nagle do ich uszu dotarł cichy kaszel. To wyrwało ich z transu, ten dźwięk dobiegł ich jakby z daleka. Przez pierwszą sekundę James myślał, że się przesłyszał. Ale nie, Aria naprawdę kaszlała, czyli żyła. Nie miał pojęcia, jak to możliwe, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Po prostu poczuł, że kamień spada mu z serca.
Dziewczyna niepewnie uniosła głowę. Twarz miała brudną w sadzy. James bez namysłu porwał ją w objęcia, co zazwyczaj wprawiało go w zakłopotanie. Ale teraz, gdy myślał, że stracił swoją przyjaciółkę, to kompletnie nie miało znaczenia. Mike po sekundzie się do nich dołączył. Trwali w ciszy, obejmując się nawzajem i klęcząc na podłodze, która jeszcze przed chwilą płonęła żywcem, zabierając Arię w swoje objęcia.
-Nigdy więcej tego nie rób.- powiedział w końcu James, czy odzyskał głos. Dziewczynka w odpowiedzi pociągnęła noskiem. Czyżby płakała?
-To było głupie…- wyszeptał Mike, głos wciąż mu drżał z przejęcia.- Takie głupie…
-Oj, cicho bądźcie…- odparła Aria, śmiejąc się cicho. Pozostali jej zawtórowali, choć zrobili to bez większego przekonania. Wciąż czuli odrętwienie i szok.- Musimy iść dalej.
James skinął głową i powoli się oderwał od przyjaciół. Wiedział, co ich teraz czeka: Kishan.
Ruszyli do złotych drzwi, oddychając płytko. Aria otrzepała sadzę z szaty, ostatni raz odkasłując.
Wrota same się przed nimi otwarły. Weszli do dużego pomieszczenia z wysokim sklepieniem. Ściany oświetlały takie same pochodnie, jak w poprzednich pomieszczeniach. Te jednak miały w sobie coś złowieszczego. Świszczały, jakby chciały ich przed czymś ostrzec. Z granatowego kamienia utworzono schody, które prowadziły na podest. Na szczycie konstrukcji stał prosty tron. Na nim natomiast ktoś siedział.
Aria natychmiast rozpoznała tą postać: chłopak, na oko 17 lat, cera zwykłej barwy, czerwone, rozbiegane, niebezpieczne oczy, czarna szata i peleryna z dobrze znanym już znakiem- przekrzywionym krzyżem.
-To Kishan…- szepnęła. Do ich uszu dotarł okropny pisk, taki sam, jak wtedy w Zakazanym Lesie. Chłopcy zatkali sobie uszy, krzywiąc się niemiłosiernie, Aria natomiast poczuła dodatkowo okropny ból w miejscu swojej blizny. Upadła na ziemię, zaciskając wargi, by nie krzyknąć.
Przeraźliwy dźwięk ucichł, jednak ból nie ustał. James i Mike spojrzeli na nią z niepokojem, jednak nie byli w stanie nic zrobić. Kishan zaśmiał się.
Jego głos brzmiał zadziwiająco zwyczajnie. Jakby był normalnym 17-latkiem.
Ale nie był. To demon.
-A więc oto Wybrani, którzy mają mnie unicestwić… Cóż… spodziewałam się czegoś więcej. Ale  mimo wszystko jestem pełen podziwu: dotarliście aż tutaj. Brawo!
Wstał, klaszcząc. Zbliżał się do nich, a James poczuł, że cały drętwieje. Słyszał swój nierówny oddech, przybliżające się ślepia Kishana hipnotyzowały go.
Aria wrzasnęła. Ból stawał się coraz gorszy.
-Pewnie wiecie, czym jestem?- Kishan zignorował rozpaczliwe jęki dziewczyny. James pragnął jej jakoś pomóc, ale wiedział, że nie może nic zrobić.
-Tak.- odparł. Jego głos brzmiał piskliwie.- Demonem.
-No właśnie.- postać zaczęła się przechadzać wokół nich. Chłopcy mieli wrażenie, że czują na karkach jego oddech.- Demonem. Co znaczy, że dopuściłem się w swoim życiu wiele złych rzeczy, tak złych, że tamten świat nie chciał mnie do siebie przyjąć. Może lepiej nie będę wam o tym opowiadał. Będziecie mieli koszmary senne, a tego bardzo bym nie chciał. - zatrzymał się, patrząc im z dzikim rozbawieniem w oczach.- Co więc zdziała trójka nieporadnych 11-latków? Nie wypędzicie mnie stąd. Hogwart to MOJA szkoła. I to ja przejmę nad nią kontrolę.
Dotknął opuszkiem palca ramienia Arii, po czym natychmiast je puścił. To wystarczyło, by dziewczynka zwinęła się w kłębek, targana spazmatycznym bólem.

No właśnie. Co zdziała trójka 11-latków?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay