Ten rozdział dedykuję Kasi Granger. Twoje komentarze są naprawdę pocieszające, dziękuję <3
Przepraszam za takie dziwne odstępy w perspektywie Hogwartowej. Nie wiem o co chodzi, może mój laptop zwariował.
Przepraszam za takie dziwne odstępy w perspektywie Hogwartowej. Nie wiem o co chodzi, może mój laptop zwariował.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Harry niespokojnie biegał z jednego kąta domu do drugiego.
Niezgrabnie machał różdżką mając nadzieję, że to wystarczy.
Dzisiaj wracała Ginny. Był przerażony.
Ostatni tydzień był prawdziwą udręką. Do tej pory był
przekonany, że to James jest największym rozrabiaką. I to prawda. Lily i Al to
z reguły spokojne dzieci, ale gdy wymyślą sobie jakąś zabawę, to strach się
bać. A Harry przekonał się o tym na własnej skórze.
Nie potrafił aż tak dobrze wykonywać zaklęć gospodarczych,
więc teraz dopadała go coraz większa panika. Ginny będzie tu już niedługo.
Był dozgonnie wdzięczny Molly, która przez przerwy wpadała,
by mu pomóc: to w przygotowywaniu obiadów, to w sprzątaniu. Hermiona też czasem
się pojawiała, ale miała ograniczony czas ze względu na swoje własne dzieci. A
Ron jako gosposia domowa okazał się jeszcze większą porażką niż Harry.
Mężczyzna chciał zrobić dobre wrażenie na swojej żonie,
która wracała z delegacji. Nie chciał, by wiedziała, że miał jakiekolwiek
problemy. Nie to, że byłaby zła, to jeszcze dopadłyby ją wyrzuty sumienia, że
zostawiła ich na pastwę losu.
To było jak wyścig z czasem. Nerwowe drganie ręki,
przyspieszone bicie serca, nierówny oddech.
Nawet Al i Lily byli dzisiaj wyjątkowo pokorni.
Ostatnie poprawki. Wszystko jest już gotowe.
Chyba…
Dzieci czaiły się za rogiem, także oczekując na mamę i na
jej werdykt. Usłyszeli stukot jej obcasów na schodach. Na Brodę Merlina, już tu
jest! Drzwi się otworzyły i w progu stanęła Ginny. Harry natychmiast
przechwycił jej wzrok. Okropnie za nią tęsknił.
-Mama!- pisnęła Lily i natychmiast podbiegła do rudowłosej, Al
poszedł w jej ślady.
-Uważajcie, bo mnie przewrócicie…- zaśmiała się Ginny, lekko
się chwiejąc.
-Jak było?
-Wszystko nam opowiedz!- dzieci przekrzykiwały się nawzajem.
Lily podążyła za wzrokiem swojej mamy. Ona i tata patrzyli na siebie. To jasne,
że chcieli zostać sami.
Dziewczynka znacząco szturchnęła swojego brata. Chłopcy
kompletnie nie mają wyczucia w tych sprawach.
Powoli się wycofała, ciągnąc za rękę Ala. Gdy tylko zniknęli
za rogiem ich rodzice wybuchli śmiechem. To wyglądało wręcz komicznie.
Harry już bez chwili wahania podszedł do swojej żony i
natychmiast ją przytulił.
-Jestem pod wrażeniem.- wymamrotała Ginny, tuląc się do jego
piersi.- Bałam się, że zastanę dom w płomieniach.
Harry roześmiał się nerwowo. W głowie odnotował, że prawie
do tego doszło.
-Tęskniłem.- wyznał, zmieniając sprytnie temat.
-Ja też.
Mężczyzna musiał czekać cały tydzień, by znów poczuć smak
jej warg. To było niczym prawdziwa katorga. Teraz nareszcie ugasił swe
pragnienie.
~*~
Ten dzień był
naprawdę szczęśliwy. Gryffindor zdobył Puchar Domów.
Slytherin
dzielnie walczył, ale ostatecznie to Teddy złapał znicza, nie szukający Ślizgonów.
W Pokoju Wspólnym Gryffindoru trwała impreza z tej okazji.
Ktoś podkradł
trochę jedzenia z kuchni, starsi uczniowie sięgali po kolejne butelki Kremowego
Piwa.
Rozradowany
tłum krzyczał imiona zawodników, wznosząc ich różnymi zaklęciami do góry.
Puchar przechodził z rąk do rąk, każdy chciał go chociaż dotknąć.
James
postanowił, że od razu napisze do rodziców. Na pewno będą szczęśliwi. I dumni z Teddy’ego.
-Utarliśmy
nosa tym głupim Ślizgonom!
-A
widzieliście minę ich trenera?! Wyglądał, jakby miał roztrzaskać swoją miotłę!
-Może zamiast
tego roztrzaskał komuś czaszkę…?
Kolejna salwa
śmiechu. Zabawa trwa najlepsze, ktoś całuje się oddalony od grupy.
Te szczęśliwe
chwile pomogły choć na chwilę zapomnieć Jamesowi, Arii i Mike’owi o ich misji i
o tym, czego się dowiedzieli.
Teraz z wypiekami na twarzy dołączyli się do
wspólnego wiwatu, wymachując szaleńczo
szalikiem w barwach Gryffindoru.
Gwen White,
kapitanka, była przez wszystkich przytulana, zewsząd dobiegały ją słowa
uznania.
James także miał się przyłączyć do grupowego uwielbienia, gdy do
Pokoju wpadła profesor
McGonagall.
-Jest już
cisza nocna!- zawołała.- Także cieszę się z sukcesu Gryffindoru, ale już wystarczająco
się
naświętowaliście. Pora spać!
Jednym ruchem
różdżki zgasiła wszystkie świece. Gryfoni jęknęli przeciągle, a nauczycielka
zawróciła, by przejść przez obraz w ścianie. Gdy tylko zniknęła w powietrzu
zaczęły unosił się
malutkie płomyki, które kolejno podpalały świece. Impreza
wciąż trwała w najlepsze, nawet prefekci
nie wracali na nic uwagi.
James zaśmiał
się cicho, uradowany takim obrotem sytuacji. Spojrzał z entuzjazmem na swoich
przyjaciół, którzy byli równie rozpromienieni.
-Profesor
McGonagall się wścieknie, gdy się dowie.- roześmiał się Mike.
-I co z tego?
Widać, że ona także się cieszy!- Aria tego dnia nie rozstawała się z uśmiechem
na
twarzy.
-Ciekawe, czy
ona umie grać w quidditcha…- zastanowił się James.
-Nie sądzę.-
zaczęła Aria.- Przecież…
Złapała się
gwałtownie za nadgarstek, urywając w połowie zdania. James i Mike wymienili
przerażone spojrzenia, pomagając swojej przyjaciółce przyjąć prostą postawę.
Kolejny atak.
Na kogo padło
tym razem…?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay