sobota, 28 listopada 2015

91. Powrót.

Ten rozdział dedykuję Kasi Granger. Twoje komentarze są naprawdę pocieszające, dziękuję <3
Przepraszam za takie dziwne odstępy w perspektywie Hogwartowej. Nie wiem o co chodzi, może mój laptop zwariował.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Harry niespokojnie biegał z jednego kąta domu do drugiego. Niezgrabnie machał różdżką mając nadzieję, że to wystarczy.
Dzisiaj wracała Ginny. Był przerażony.
Ostatni tydzień był prawdziwą udręką. Do tej pory był przekonany, że to James jest największym rozrabiaką. I to prawda. Lily i Al to z reguły spokojne dzieci, ale gdy wymyślą sobie jakąś zabawę, to strach się bać. A Harry przekonał się o tym na własnej skórze.
Nie potrafił aż tak dobrze wykonywać zaklęć gospodarczych, więc teraz dopadała go coraz większa panika. Ginny będzie tu już niedługo.
Był dozgonnie wdzięczny Molly, która przez przerwy wpadała, by mu pomóc: to w przygotowywaniu obiadów, to w sprzątaniu. Hermiona też czasem się pojawiała, ale miała ograniczony czas ze względu na swoje własne dzieci. A Ron jako gosposia domowa okazał się jeszcze większą porażką niż Harry.
Mężczyzna chciał zrobić dobre wrażenie na swojej żonie, która wracała z delegacji. Nie chciał, by wiedziała, że miał jakiekolwiek problemy. Nie to, że byłaby zła, to jeszcze dopadłyby ją wyrzuty sumienia, że zostawiła ich na pastwę losu.
To było jak wyścig z czasem. Nerwowe drganie ręki, przyspieszone bicie serca, nierówny oddech.
Nawet Al i Lily byli dzisiaj wyjątkowo pokorni.
Ostatnie poprawki. Wszystko jest już gotowe.
Chyba…
Dzieci czaiły się za rogiem, także oczekując na mamę i na jej werdykt. Usłyszeli stukot jej obcasów na schodach. Na Brodę Merlina, już tu jest! Drzwi się otworzyły i w progu stanęła Ginny. Harry natychmiast przechwycił jej wzrok. Okropnie za nią tęsknił.
-Mama!- pisnęła Lily i natychmiast podbiegła do rudowłosej, Al poszedł w jej ślady.
-Uważajcie, bo mnie przewrócicie…- zaśmiała się Ginny, lekko się chwiejąc.
-Jak było?
-Wszystko nam opowiedz!- dzieci przekrzykiwały się nawzajem. Lily podążyła za wzrokiem swojej mamy. Ona i tata patrzyli na siebie. To jasne, że chcieli zostać sami.
Dziewczynka znacząco szturchnęła swojego brata. Chłopcy kompletnie nie mają wyczucia w tych sprawach.
Powoli się wycofała, ciągnąc za rękę Ala. Gdy tylko zniknęli za rogiem ich rodzice wybuchli śmiechem. To wyglądało wręcz komicznie.
Harry już bez chwili wahania podszedł do swojej żony i natychmiast ją przytulił.
-Jestem pod wrażeniem.- wymamrotała Ginny, tuląc się do jego piersi.- Bałam się, że zastanę dom w płomieniach.
Harry roześmiał się nerwowo. W głowie odnotował, że prawie do tego doszło.
-Tęskniłem.- wyznał, zmieniając sprytnie temat.
-Ja też.
Mężczyzna musiał czekać cały tydzień, by znów poczuć smak jej warg. To było niczym prawdziwa katorga. Teraz nareszcie ugasił swe pragnienie.
                                        ~*~
Ten dzień był naprawdę szczęśliwy. Gryffindor zdobył Puchar Domów.
Slytherin dzielnie walczył, ale ostatecznie to Teddy złapał znicza, nie szukający Ślizgonów.
 W Pokoju Wspólnym Gryffindoru trwała impreza z tej okazji.
Ktoś podkradł trochę jedzenia z kuchni, starsi uczniowie sięgali po kolejne butelki Kremowego Piwa.
Rozradowany tłum krzyczał imiona zawodników, wznosząc ich różnymi zaklęciami do góry.
 Puchar przechodził z rąk do rąk, każdy chciał go chociaż dotknąć.
 James postanowił, że od razu napisze do rodziców. Na pewno będą szczęśliwi. I dumni z Teddy’ego.
-Utarliśmy nosa tym głupim Ślizgonom!
-A widzieliście minę ich trenera?! Wyglądał, jakby miał roztrzaskać swoją miotłę!
-Może zamiast tego roztrzaskał komuś czaszkę…?
Kolejna salwa śmiechu. Zabawa trwa najlepsze, ktoś całuje się oddalony od grupy.
Te szczęśliwe chwile pomogły choć na chwilę zapomnieć Jamesowi, Arii i Mike’owi o ich misji i
 o tym, czego się dowiedzieli. 
Teraz z wypiekami na twarzy dołączyli się do wspólnego wiwatu, wymachując szaleńczo 
szalikiem w barwach Gryffindoru.
Gwen White, kapitanka, była przez wszystkich przytulana, zewsząd dobiegały ją słowa uznania. 
James także miał się przyłączyć do grupowego uwielbienia, gdy do Pokoju wpadła profesor 
McGonagall.
-Jest już cisza nocna!- zawołała.- Także cieszę się z sukcesu Gryffindoru, ale już wystarczająco się 
naświętowaliście. Pora spać!
Jednym ruchem różdżki zgasiła wszystkie świece. Gryfoni jęknęli przeciągle, a nauczycielka
 zawróciła, by przejść przez obraz w ścianie. Gdy tylko zniknęła w powietrzu zaczęły unosił się 
malutkie płomyki, które kolejno podpalały świece. Impreza wciąż trwała w najlepsze, nawet prefekci 
nie wracali na nic uwagi.
James zaśmiał się cicho, uradowany takim obrotem sytuacji. Spojrzał z entuzjazmem na swoich 
przyjaciół, którzy byli równie rozpromienieni.
-Profesor McGonagall się wścieknie, gdy się dowie.- roześmiał się Mike.
-I co z tego? Widać, że ona także się cieszy!- Aria tego dnia nie rozstawała się z uśmiechem na 
twarzy.
-Ciekawe, czy ona umie grać w quidditcha…- zastanowił się James.
-Nie sądzę.- zaczęła Aria.- Przecież…
Złapała się gwałtownie za nadgarstek, urywając w połowie zdania. James i Mike wymienili 
przerażone spojrzenia, pomagając swojej przyjaciółce przyjąć prostą postawę.
Kolejny atak.

Na kogo padło tym razem…?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 21 listopada 2015

90. Demon.

Ten rozdział dedykuję MisterCrayzolkowi, który podpisuje się jako Mrs.Late.
Mój Boże. Uwielbiam Twoje komentarze.

Swoją drogą- jeśli chcielibyście się czegoś o mnie dowiedzieć udostępniam wam (jeszcze do niedawna mojego prywatnego) aska. Zadawajcie pytania, z chęcią na nie odpowiem: ask.fm/SmallMockingjay
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`

Tego dnia na ściany przybyła nowa warstwa zdjęć Rity Skeeter. Ginny szła korytarzem dumna jak paw. Od wczoraj nie widziała tej wstrętnej dziennikarki. A więc jednak udało się im ją złamać.
Gdy weszła do stołówki pierwsze, co się rzuciło w jej oczy to dziesiątki rozłożonych egzemplarzy „Proroka Codziennego”. Na każdym stoliku leżało ich kilka, a ci, którzy przybyli już na śniadanie właśnie zabierali się za lekturę. Z końca sali do rudowłosej radośnie machała Allie. Kobieta bez wahania dosiadła się do swojej przyjaciółki, po czym także chwyciła jeden z numerów „Proroka Codziennego”.
Na pierwszej stronie znajdowały się dwa ogromne zdjęcia Rity- te same, które wisiały na ścianach.
Ginny szybko przebiegła wzrokiem po tekście napisanym niżej:

RITA SKEETER- PRZYŁAPANA!
Wszyscy znamy Ritę Skeeter, która nigdy nie szczędzi uszczypliwych komentarzy i złośliwych recenzji. Tego jednak dnia pragniemy ukazać ludzkości jej brudne sekrety.
Skeeter od zawsze budziła strach w swoich niczego nieświadomych ofiarach. Ale czy na pewno powinniśmy obawiać się kobiety, która wciąż sypia z… pluszowym Hipogryfem?
Teraz już wiemy, że Rita ma słabość do Hipogryfów! Pytanie tylko, czy te prawdziwe także przytuliłaby do piersi?
Widzimy też, że najwyraźniej Ricie spodobała się męska moda. Postanowiła zapuścić wąsy! A może… to hormony źle zadziałały?
Możliwe, że niedługo się dowiemy. Pozostaje tylko pytanie: Czy potrafimy postawić się okrutnej Skeeter?
Podpisano: AG

-AG?- zapytała Ginny ocierając łzy śmiechu.
-Anonimowy Gnębiciel.- teraz i Allie wybuchła nieopanowanym śmiechem. Obie zaczęły chichotać w najlepsze, aż zaczęto się na nie oglądać. Jednak inni też byli w wyraźnie lepszym humorze.
W tym momencie do pomieszczenia wpadła bohaterka tego poranka i wszystkie śmiechy ucichły. Z furią zaczęło wyrywać gazety z rąk innych, rozrywając je na strzępy. W oczach miała amok, okulary przekrzywione, a włosy poczochrane. Trzęsącymi się ze złości rękoma wyciągnęła z kieszeni różdżkę i zaczęła wymachiwać nią zamaszyście. Zdjęcia ze ścian zaczęły opadać, by zaraz znów się do niej przykleić.
-POLICZĘ SIĘ Z TOBĄ, AG!- wrzasnęła.- KIMKOLWIEK JESTEŚ, POŻAŁUJESZ!
I pobiegła korytarzem. 
Zza rogu wyłoniła się młoda para mugoli, których najwyraźniej przyciągnął hałas. Z zaciekawieniem spojrzeli na ścianę. Ginny poczuła, że staje jej serce.
Zdjęcia czarodziei się ruszają.
Ale te… pozostały całkowicie nieruchome. Ginny wcześniej tego nie zauważyła. Allie najwyraźniej zadbała również o to.
Mugolska dziewczyna zaczęła cicho chichotać, a chłopak parsknął śmiechem.
                                             ~*~
Mike czuł, że torba ciąży mu na ramieniu. W końcu trzymał w niej opasłą książkę, którą wziął z blioteki. Zdawało mu się, że znalazł w niej odpowiedź na nurtujące ich pytanie: czym jest Kishan?
Wszyscy już spali. Mike wszedł do dormitorium. Postanowił, że nie może czekać do ranka. Potrząsnął ramieniem Jamesa i wyszeptał:
-James… Obudź się, James…
Chłopiec w końcu otworzył zaspane oczy.
-Mike. Która jest godzina?
Ignorując pytanie przyjaciela odpowiedział:
-Chyba… chyba znalazłem.
James poderwał się do pozycji siedzącej i zawołał:
-ZNALAZŁEŚ!?
-Cśśśśśś...- skarcił go Mike.- Obudzisz ich.
Wskazał na Rena i Matta, którzy także spali w najlepsze w tym dormitorium.
-Przepraszam.- młody Potter od razu zniżył głos.-Więc… udało ci się?
-Tak.- Mike nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na twarz.- Wstawaj, pokażę ci.
Razem przeszli na palcach do Pokoju Wspólnego.
-Chodźmy obudzić Arię.- powiedział Mike, kierując się w stronę schodów prowadzących do dormitorium dziewcząt.
-Nie!- zastrzegł go w panice James.
-Dlaczego?- jego przyjaciel zdawał się być kompletnie ogłupiały.
-Bo schody zmienią się w zjeżdżalnie i pobudzisz wszystkie dziewczyny.
-Skąd wiesz?- Mike w pośpiechu oddalił się od schodów.
-Tata mi mówił. To niesprawiedliwe, bo… Nieistotne. Pokaż, co masz!
Mike ściągnął torbę z ramienia i wyciągnął z niej podniszczony tom. Specjalnie zagiął wcześniej stronę, więc teraz odnalazł ją bez problemu.
Wskazał palcem jedno z pojęć. Oboje pochylili się nad książką.

Demon- postać zmarła, lecz pozostała na ziemi. W odróżnieniu od duchów nie jest przezroczysta, lecz na wpół materialna. Potrafi latać i nieoczekiwanie rozpływać się we mgle. Demonem pozostaje osoba, która już zmarła, lecz na ziemi robiła tak złe rzeczy, że świat umarłych nie chciał jej przyjąć do siebie. Demon może odczuwać ból, lecz potrafi też zabijać. Niewielu czarodziei wierzy w demony. Ci, którzy wierzą upierają się, że jest ich po prostu niewiele.

Chłopcy wymienili przerażone spojrzenia.
Wiedzieli, że myślą o tym samym- co takiego robił Kishan, że świat umarłych nie chciał przyjąć go do siebie, zsyłając z powrotem na ziemię?

I dlaczego nigdy o nim nie słyszeli, skoro czynił tak wielkie zło?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

A także na aska: ask.fm/SmallMockingjay




sobota, 14 listopada 2015

89. "To wariactwo...".

Ten rozdział dedykuję Adzedb (Agadb, mam nadzieję, że dobrze odmieniłam :) )
Dziękuję, że brnęłaś przez te wszystkie rozdziały aż do samego końca.
Dziękuję, że w ogóle ktoś to czyta. <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ginny obudziła się, sennie przecierając oczy. Jednym żwawym ruchem wyłączyła budzik. Niewiele myśląc wstała i pomaszerowała do łazienki. Trzeci dzień delegacji.
Gdy była już gotowa wyszła na korytarz z zamiarem udania się do jadalni. Wtedy jednak to ujrzała.
Wszędzie, dosłownie wszędzie- na drzwiach pokoi, ścianach korytarzy, a nawet na suficie!- poprzyklejane były kompromitujące zdjęcia Rity Skeeter. Ginny z trudem powstrzymywała śmiech. Ruszyła na śniadanie, czując na sobie oskarżycielki wzrok kobiet ze zdjęć.
Gdy tylko przekroczyła próg zauważyła, że radosny humor udzielał się wszystkim. Zewsząd dobiegały śmiechy i poszeptywania. Ginny czuła się jak niesiona na skrzydłach, gdy dosiadła się do stolika, przy którym siedziała Allie.
-Jesteś genialna.- powiedziała do swojej przyjaciółki.
-To jeszcze nie koniec.- złotowłosa wyszczerzyła zęby. Ginny uniosła brwi pytająco, nie zdołała nic wyczytać w twarzy Puchonki.
Skeeter nie pojawiła się na śniadaniu. Pani Potter zrobiło się jej nawet trochę żal- szybko jednak przypomniała sobie o nieczystych zagrywkach dziennikarki. Ma, na co zasłużyła.
Tego dnia obu kobietom uśmiech nie schodził z twarzy, pracowało się nawet trochę lepiej. Tak więc, gdy Ginny kładła się spać tego wieczoru w ogóle nie była zmęczona.
                                    ~*~
Biblioteka, późno w nocy. Mike pochylał się nad jakąś opasłą książką.
On, Aria i James postanowili, że każdej nocy jedno z nich będzie pełnić „wartę” w bibliotece. Musieli się dowiedzieć, czym tak naprawdę jest Kishan.
Uczy mu się lepiły, a w głowie kołatała się tylko jedna myśl: „mam brata”.
Był podekscytowany. Chciał go poznać. Czy też będzie czarodziejem?
Domyślał się, że to mało prawdopodobne. Przecież jego rodzice to mugole. Nadal nie miał pojęcia, jakim cudem się tu znalazł.
Pamiętał to, jakby to było wczoraj. Siedział spokojnie na łóżku, przeglądając swoje nowe podręczniki. Miał iść do mugolskiej szkoły.
Wtedy usłyszał zdumiony głos swojej mamy:
-Mike?! Coś do ciebie!
Był równie zdziwiony. Kto mógł do niego wysyłać listy? Mimo wszystko szybko zszedł na dół, jego ciekawość kazała gnać mu do przodu.
Tata niepewnie podał mu list. Mike dokładnie mu się przyjrzał. Zielonym atramentem wypisano jego adres- co go dziwiło, niezwykle dokładny.

Pan M. Montgomery
Mała sypialnia
Kingsway
Londyn

Lekko go to przeraziło. Jego uwagę przykuła pieczęć. Była bordowa z czymś w rodzaju herbu- lew, wąż, kruk i borsuk. Nie miał pojęcia, co może to oznaczać. Szybko jednak otworzył kopertę i przeczytał jej zawartość.

                                      HOGWART
                                         SZKOŁA
                       MAGII I CZARODZIEJSTWA
                     Dyrektor: Minerwa McGonagalll

       Szanowny Panie Montgomery,
      Mamy przyjemność poinformować Pana, że został Pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
      Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
      Z wyrazami szacunku.
                                                Minerwa McGonagall
                                                          Dyrektor
Przeczytał list kilka razy, wciąż nie wierząc własnym oczom. Ktoś sobie robi z niego żarty, to jasne.
Rodzice spoglądali na niego zniecierpliwieni.
-Mike? O co chodzi?- głos matki wyrwał go z zamyślenia. Podał jej list, wciąż rozmyślając o nim intensywnie.
-To niedorzeczne!- zagrzmiał jego ojciec.- To na pewno jakieś żarty!
Tak, jego tata miał rację. Przecież to tylko jakieś głupie żarty. Lub pomyłka. Żart lub pomyłka, żart lub pomyłka…
-No nie wiem…-jego mama się zawahała.- To wygląda realistycznie.
Cisza. Cisza napierająca zewsząd, dusząca i zaciskająca swe palce wokół jego płuc. Mike czuł, że nie może oddychać. Milczenie jeszcze nigdy nie przyprawiało go o ból głowy.
Trzęsącymi się rękoma jeszcze raz sięgnął do koperty.
-Tu jest spis książek.- powiedział słabym głosem. Jego tata natychmiast przechwycił kartkę.
-Tu jest podany adres…-wymamrotał w zamyśleniu. Marszczył czoło, jak zawsze, gdy nad czymś intensywnie rozmyślał.- To w Londynie. Ulica… Pokątna? Takiej nie ma, prawda, Lauro?
-Nie jestem tego pewna. Może…
Mike znał już odpowiedź. Jasne, że nie ma takiej ulicy. Desperacja i strach powoli zacieśniały swój uścisk. A jeśli to nie pomyłka? Jeśli naprawdę jest czarodziejem?
Nie, to wariactwo.
Ale mimo wszystko jest teraz tutaj, w bibliotece Hogwartu, a w kieszeni gniecie go różdżka. I wie, że to dopiero początek.
I nagle z rozmyślań wyrwało go to jedno słowo, które widniało na pergaminie w jego opasłej księdze. Czy to właśnie to, czego szukał?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com



sobota, 7 listopada 2015

88. Mam braciszka.

Ten rozdział dedykuję Edycie G, która wcześniej się nie udzielała, choć od dawna czyta mojego bloga.
Dla wszystkich tych, którzy czytają, a nie komentują: zacznijcie to robić :) To daje dużą motywację i aż ciepło się robi na sercu. 
I naprawdę- czytam wszystkie komentarze, od deski do deski.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To był drugi dzień delegacji. Tego wieczoru, już po pracy, podczas kolacji Ginny i Allie przełamały się i usiadły przy tym samym stoliku, co Rita Skeeter. Oczywiście- wcześniej rudowłosa naczytała się wiele głupstw w „Proroku Codziennym” na swój temat. Nie przejęła się jednak tym. W jej głowie pojawił się już plan zemsty.
Stolik, przy którym usiadły nie był oczywiście przypadkowy. Skeeter zajęta była rozmową ze swoim szefem.
-Nie uwierzy pan, co dzisiaj udokumentowałam. Jeden z zawodników…
Ginny patrzyła na kobietę z obrzydzeniem. Teraz uczepiła się kogo innego.
Allie, korzystając z nieuwagi reporterki, pochyliła się do przodu, pozornie sięgając po sól. W rzeczywistości jednak dolała kilka kropel eliksiru słodkiego snu do soku dyniowego znienawidzonej dziennikarki.
Gdy Gryfonka spytała swoją przyjaciółkę skąd takowy ma, ta odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem:
-Przezorny zawsze ubezpieczony.
Ginny przerażała myśl, co blondynka może mieć jeszcze w swojej torbie.
Udało się. Należało tylko czekać na efekt. Już po 5 minutach, gdy szklanka Skeeter była pusta, kobieta oznajmiła:
-Ależ to był ciężki dzień! Powinnam się przespać.
Po czym ze sztucznym uśmiechem wstała od stołu, rzucają pełne wyższości spojrzenie pani Potter. Ta jednak odwzajemniła uśmiech. Nic jej już nie popsuje humoru.
Allie i Ginny tak że się ulotniły, nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Odczekały 20 minut, po czym po cichutku zakradły się do pokoju numer 111. Blondynka lekko pociągnęła za klamkę- tak jak myślały, drzwi były zamknięte.
-Alohomora.- szepnęła Puchonka. Było już późno, dochodziła północ. Usłyszały cichy dźwięk otwieranych drzwi. Teraz weszły do środka bez najmniejszego problemu.
W dłoniach trzymały zapalone różdżki. Pierwsze, co Ginny rzuciło się w oczy to okulary i zielone pióro samonotujące, które leżały na szafce nocnej obok fotela. A następnie zobaczyły swą ofiarę- leżała w łóżku, przykryta kołdrą aż po samą szyję. Jej fryzura nie była już tak idealna, włosy sterczały na wszystkie strony. Ginny z trudem opanowała nerwowy śmiech. Teraz jej uwagę przykuły wielkie puchate bambosze stojące pod łóżkiem. Już miała wziąć się do roboty, gdy zauważyła, że Allie trzęsie się nieznacznie. Spojrzała na swoją przyjaciółkę z niepokojem. Okazało się, że blondynka zatykała sobie usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Rudowłosa patrzyła na nią rozkojarzona, a wtedy Puchonka wskazała na coś palcem. Teraz i Ginny z trudem opanowywała chichot.
Rita Skeeter miała coś pod głową. Wcześniej Gryfonka wzięła to za dodatkową małą poduszkę, lecz gdy przyjrzała się bliżej zauważyła, że to pluszowa zabawka- wielki, różowy hipogryf. Allie nieznacznie uniosła swój aparat fotograficzny, który miała zawieszony na szyi, a jej przyjaciółka szybko skinęła głową. Takowy aparat dostaje każdy reporter. Ten akurat należał do blondynki.
Pstryk. Błysk flesza. Przez chwilę Ginny pełna przerażenia miała wrażenie, że Skeeter się obudzi. Ta jednak tylko z grymasem na twarzy przekręciła się na drugą stronę. Eliksir działał wspaniale.
Teraz nadszedł ten moment. Pani Potter pochyliła się nad swoją ofiarą. Uniosła lekko trzęsącą się rękę wraz z różdżką i zaczęła zataczać koła nad twarzą kobiety. Po cichu szeptała zaklęcia.
Efekt był natychmiastowy- na twarzy Skeeter powoli wyrastały ogromne wąsy. Obie reporterki poczuły zastrzyk emocji- miały wrażenie, że znów mają 16 lat. Teraz ręka Ginny ani drgnęła. Gdy w końcu efekt był zadawalający- wąsy były ogromne, jeszcze większe niż wuja Vernona- Allie uniosła aparat. Pstryk. Jeszcze jeden raz błysnął flesz. Teraz obie kobiety wybiegły na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi. Ruszyły do pokoju 114- pokoju Ginny. Czuły się jak niesione na skrzydłach. A tam… już nie mogły się powstrzymać. Wybuchły gromkim śmiechem, niczym te głupiutkie nastolatki. Allie trzęsła się w charakterystyczny dla siebie sposób, Ginny natomiast zgięła się w pół, kurczowo trzymając za brzuch.
-To…było…świetne…- wysapała blondynka.
-Bezbłędne!- dopowiedziała ta druga.
Tej nocy jeszcze długo nie spały. Wciąż omawiały to, co się stało. Nie mogły doczekać się jutrzejszego poranka, by zobaczyć minę reporterki- nie cofnęły czaru, więc kobieta obudzi się z ogromnymi wąsiskami na twarzy. A zdjęcia…? Obie już dobrze wiedziały, co z nimi zrobić.
                                                  ~*~
James zajadał się śniadaniem w Wielkiej Sali. Choć po głowie chodziły mu różne czarne myśli, to nie dawał po sobie tego poznać. Aria i Mike także. Ich wyrazy twarzy były pogodne, niezmącone.
Do pomieszczenia wleciały sowy. James ze spokojem odebrał swój numer „Proroka Codziennego”. Zapłacił zwierzęciu, które natychmiast odleciało, żwawo machając skrzydełkami.
Już miał odłożyć gazetę na bok, gdy zauważył spory nagłówek: „GINEWRA POTTER- KOLEJNE WYBRYKI”. Szybko przeczytał artykuł. W jego głowie pojawiło się tysiące gniewnych myśli. Co za okropna, wstrętna, przebrzydła…
Mike wydał z siebie zduszony okrzyk. Gryfoni, którzy siedzieli w pobliżu spojrzeli na niego podejrzliwie. Chłopiec zaczerwienił się, a gdy wszyscy w końcu odwrócili wzrok, wyszeptał:
-Mam braciszka! Urodził się wczoraj nad ranem!
Aria i James wymienili zdumione spojrzenia.
-Nie mówiłeś, że będziesz miał brata.- wypalił w końcu młody Potter po chwili ciszy.
-Nie było okazji.- Mike wzruszył ramionami.
Kolejne sekundy upływały w milczeniu. W końcu James wyszczerzył zęby:
-To super! Gratulacje, stary!
Aria także się rozochociła. Z podekscytowaniem w głosie zawołała:
-Masz zdjęcie!?
Ich przyjaciel pokiwał z radością głową. Podał im fotografię, na której widniał… bobas. Po prostu, małe dziecko, nic szczególnego- przynajmniej zdaniem Jamesa.
-Oooch, ale on uroczy!- zaszczebiotała Aria, wpatrując się w zdjęcia jak urzeczona. Młody Potter kompletnie tego nie rozumiał- przecież to zwykły niemowlak.

-Tylko… czemu to zdjęcie się nie rusza?- zapytała po chwili ich przyjaciółka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com