Jak już wiecie- rozdział jest dzisiaj, bo nie ma mnie przez cały weekend i nie będę miała dostępu do internetu... No cóż, możecie życzyć mi powodzenia. Muszę stawić czoła pewnemu wyzwaniu! :)
Ten rozdział dedykuję Aleksandrze Skiba z Facebooka, która jest jedną z najaktywniejszych Facebookowiczów :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Harry pochylał się nad stosem pergaminów w Ministerstwie
Magii. Tego dnia miał naprawdę dużo pracy. Oczy mu się kleiły, nie spał całą
noc. Marzył o powrocie do domu.
Usłyszał natarczywe pukanie do drzwi. Przetarł zaspane oczy,
wyprostował się i odchrząknął. Najbardziej oficjalnym tonem, na jaki było go
dzisiaj stać, zawołał:
-Proszę!
Do gabinetu wpadła Hermiona, taszcząc w dłoniach ogromną księgę. Wypuścił powietrze, powracając do swojej rozluźnionej pozy.
Do gabinetu wpadła Hermiona, taszcząc w dłoniach ogromną księgę. Wypuścił powietrze, powracając do swojej rozluźnionej pozy.
-Och, cześć Hermiono…
Kobieta jednym machnięciem różdżki zatrzasnęła drzwi. Harry
podskoczył na krześle.
-Błagam, jestem dzisiaj…
-Wysłałam Ci aż trzy wiadomości! Nie sądzisz, że wypadałoby
odpowiedzieć!?- wybuchnęła Hermiona, rzucając przyjacielowi oskarżycielskie
spojrzenie.
-Masz racje, przepraszam…- mruknął Harry.- Po prostu miałem
dużo pracy i zupełnie o nich zapomniałem…
-Nie przeczytałeś ich?- kobieta z rezygnacją opuściła starą,
grubą księgę na biurko Harry’ego. Niepozorny mebel ugiął się pod jej ciężarem,
a w powietrze wzleciały kłęby kurzu.
Mężczyzna, kaszląc i kręcąc głową wskazał palcem na sufit.
Hermiona podniosła wzrok i zobaczyła trzy samolociki latające nad czarną
czupryną mężczyzny.
-Wybacz, miałem je odczytać…
-Och, nie ważne!- kobieta wyraźnie się niecierpliwiła.-
Pamiętasz jak opowiadałeś mi o tym znaku? Tym dziwnym krzyżu?- Harry pokiwał
głową, jednak ona nawet nie zwróciła na to uwagi.- No właśnie!
I bez dalszych wyjaśnień zaczęła wertować księgę, którą ze
sobą przyniosła. Harry nie zadawał żadnych pytań- to było bardzo w stylu
Hermiony.
Wreszcie odnalazła stronę sześćset czterdzieści siedem.
Mężczyzna z wysiłkiem przeczytał niewyraźny nagłówek.
-Legenda… o… Potężnym… Kifanie?
-Kishanie.- poprawiła go natychmiast przyjaciółka.-
Przeczytaj.
W miarę jak Harry czytał legendę coraz bardziej się
rozbudzał. Wreszcie zapomniał o zmęczeniu i spojrzał z niepokojem na Hermionę.
-Czy ty myślisz, że…?
-Tak, Harry. Właśnie o tym myślę. Te ataki to sprawka
Kishana.
***
Tego dnia znów doszło do ataku. James, Aria i Mike siedzieli
wraz z innymi Gryfonami w Pokoju Wspólnym, spokojnie odrabiając swoje prace
domowe. James właśnie kończył pierwszą stopę wypracowania na Zielarstwo, gdy
usłyszał cichy jęk. Podniósł wzrok znad pergaminu i zobaczył, że Aria wbija się
głębiej w swój fotel, kurczowo trzymając się lewego nadgarstka i zaciskając
usta. Wtem ktoś krzyknął- była to Lucy, którą najwyraźniej także rozbolała
blizna. Tylko, że ona nie umiała tak dobrze nad tym panować jak Aria. Nie była
po prostu tak silna.
Jak się okazało tym razem ucierpiał Krukon z czwartej klasy.
To cichy chłopak, który nigdy się nie wychylał i siedział z nosem w książkach.
I tak oto ucierpiały już cztery osoby: dwie Gryfonki- Lucy i
Aria, jeden Ślizgon i Krukon. Było jasne, że przyszedł czas na Puchonów, więc
Ci zaczęli poruszać się w zbitych grupkach po korytarzu.
Chociaż James nie był co do tego do końca przekonany. Kishan
zaatakuje każdego kto mu podpadnie: nie ważne, czy to Puchon, Krukon, Ślizgon, czy
też Gryfon.
***
Aria poczuła chłód pod stopami. Dziwne. Przecież kładła się
spać pod ciepłą pierzynę. Usłyszała czyjeś głosy, poczuła, że trzyma coś w
dłoni…
Czym prędzej się ocknęła, wściekła na samą siebie. Znów
poddała się Kishanowi. Stała teraz tak przed gabinetem jednego z nauczycieli,
trzymając przed sobą wyciągniętą różdżkę.
I do tego była w piżamie.
Już miała wracać, gdy usłyszała, że rozmówcy podnoszą głosy.
Wsłuchała się i rozpoznała nauczycieli: profesor McGonagall i Harris.
-Edwardzie, nie możemy tego dłużej ciągnąć! Tego już za
wiele!
-Przecież jutro przybędą tu aurorzy, Potter już wyznaczył
kompanię, która…
-Świetnie! Do prawdy, Edwardzie, czy naprawdę sądzisz, że
aurorzy zapewnią nam nietykalność?
-Musimy im zaufać, Minerwo…
-A jak wyjaśnisz rodzicom uczniów, że wracają ze szkoły z
jakimiś dziwnymi znakami na nadgarstkach? Czy sądzisz, że to normalne?
Chwila ciszy.
-Nic nie możemy na to poradzić…- odezwał się w końcu Harris.
-Ależ możemy!- przerwała mu stanowczo profesor McGonagall.-
Musimy zamknąć szkołę.
Aria poczuła jak nogi uginają się pod jej ciężarem. Złapała
ze świstem powietrza i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę Wieży Gryffindoru. Z
czasem jej chód zmienił się w trucht.
NIE MOGĄ ZAMKNĄĆ HOGWARTU- tylko tam myśl kołatała jej się
po głowie.
James i Mike zauważyli, że tego dnia Aria ich omijała. Wciąż
wymyślała nowe wymówki, żeby nie przebywać z nimi. Nie wdawała się w żadne
rozmowy i była nieobecna duchem.
Po zajęciach chłopcy zdołali ją złapać, gdy siedziała w
fotelu przed kominkiem w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Niby patrzyła w pergamin,
jednak jej oczy były wbite w jeden punkt. Zauważyli, że intensywnie o czymś
rozmyśla.
-Hej, o czym tak myślisz?- zagadał wesoło Mike, gdy się do
niej dosiedli. Dziewczyna podniosła swój nieprzytomny wzrok, a przez jej twarz
przeszedł cień paniki. Następnie uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała:
-Nie wiem co napisać. Beznadziejne te wypracowanie na
Zielarstwo. James, musisz pogadać ze swoim wujkiem.- zażartowała.
-Wypracowanie z Zielarstwa napisaliśmy wszyscy razem
wczoraj, pamiętasz?- zapytał cicho James.
Nie odpowiedziała. Zaczęła nerwowo wodzić wzrokiem po pustym
pergaminie. Mike przejął inicjatywę:
-Co się dzieje?
-Nic.
-Przecież widzimy.
-Nie prawda.
-Prawda.
-Nie.
-Tak!
Westchnęła, odrzuciła pergamin i spojrzała na nich błagalnym
wzrokiem.
-Błagam, nie pomyślcie sobie o mnie czegoś złego. To nie
moja wina.
Chłopcy wymienili zdziwione spojrzenia, po czym zgodnie
odpowiedzieli:
-Jasne.
-Pamiętacie, jak mówiłam, że moja mama była w Ravneclawie, a
tata w Hufflepuffie? Co to tego pierwszego się zgadza, ale skłamałam w kwestii
ojca. Należał do Slytherinu. I tego samego oczekiwali ode mnie. Nawet się
zakładali, do którego z tych domów trafię. A ja ich zawiodłam. Trafiłam do
Gryffindoru…
James nie miał pojęcia do czego to zmierza, lecz kiwnął
głową na znak, że rozumie.
-Byli niezadowoleni. Ale to już nie chodzi o to, że
oczekiwali czegoś innego. Chodzi o to, że… niegdyś moi rodzice wspierali Lorda
Voldemorta.
Ta informacja wstrząsnęła Mikem i Jamesem, jednak żaden z
nich nic nie powiedział. Pozwolili Arii dokończyć.
-Nie byli śmierciożercami- ale popierali inicjatywę
Voldemorta, choć się do tego nie przyznawali. Nie chcieli mugolaków.- James nie
mógł się powstrzymać i kątem oka spojrzał na swojego przyjaciela, ten jednak
zachował kamienną twarz.- Gdy się o tym dowiedziałam byłam wściekła. Tym
bardziej, że tak bardzo podziwiam Harry’ego Pottera. Od zawsze chciałam do
Gryffindoru, ale oni stanowczo mi tego odradzali. Dlaczego? Dlatego, że Gryfoni
zawsze stawiali opór Voldemortowi. Próbowałam robić im na złość- raz na
przykład zaprzyjaźniłam się z mugolskim dzieckiem z sąsiedztwa. Jednak miarka
się przebrała, gdy dowiedzieli się, że zostałam Gryfonką. Nie zaakceptowali
tego, a ja jestem z tego dumna. Tegoroczne święta spędziłam z babcią. A teraz…
chcą zamknąć Hogwart, bo dochodzi do kolejnych ataków. A to oznaczałoby powrót
do mojej przeklętej rodzinki.
Przez chwile panowała pełna napięcia cisza. W końcu Mike
powiedział:
-No dobra, od teraz żadnych tajemnic.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com