piątek, 25 września 2015

82. Opowieść Arii.

Jak już wiecie- rozdział jest dzisiaj, bo nie ma mnie przez cały weekend i nie będę miała dostępu do internetu... No cóż, możecie życzyć mi powodzenia. Muszę stawić czoła pewnemu wyzwaniu! :)

Ten rozdział dedykuję Aleksandrze Skiba z Facebooka, która jest jedną z najaktywniejszych Facebookowiczów :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Harry pochylał się nad stosem pergaminów w Ministerstwie Magii. Tego dnia miał naprawdę dużo pracy. Oczy mu się kleiły, nie spał całą noc. Marzył o powrocie do domu.
Usłyszał natarczywe pukanie do drzwi. Przetarł zaspane oczy, wyprostował się i odchrząknął. Najbardziej oficjalnym tonem, na jaki było go dzisiaj stać, zawołał:
-Proszę!
Do gabinetu wpadła Hermiona, taszcząc w dłoniach ogromną księgę. Wypuścił powietrze, powracając do swojej rozluźnionej pozy.
-Och, cześć Hermiono…
Kobieta jednym machnięciem różdżki zatrzasnęła drzwi. Harry podskoczył na krześle.
-Błagam, jestem dzisiaj…
-Wysłałam Ci aż trzy wiadomości! Nie sądzisz, że wypadałoby odpowiedzieć!?- wybuchnęła Hermiona, rzucając przyjacielowi oskarżycielskie spojrzenie.
-Masz racje, przepraszam…- mruknął Harry.- Po prostu miałem dużo pracy i zupełnie o nich zapomniałem…
-Nie przeczytałeś ich?- kobieta z rezygnacją opuściła starą, grubą księgę na biurko Harry’ego. Niepozorny mebel ugiął się pod jej ciężarem, a w powietrze wzleciały kłęby kurzu.
Mężczyzna, kaszląc i kręcąc głową wskazał palcem na sufit. Hermiona podniosła wzrok i zobaczyła trzy samolociki latające nad czarną czupryną mężczyzny.
-Wybacz, miałem je odczytać…
-Och, nie ważne!- kobieta wyraźnie się niecierpliwiła.- Pamiętasz jak opowiadałeś mi o tym znaku? Tym dziwnym krzyżu?- Harry pokiwał głową, jednak ona nawet nie zwróciła na to uwagi.- No właśnie!
I bez dalszych wyjaśnień zaczęła wertować księgę, którą ze sobą przyniosła. Harry nie zadawał żadnych pytań- to było bardzo w stylu Hermiony.
Wreszcie odnalazła stronę sześćset czterdzieści siedem. Mężczyzna z wysiłkiem przeczytał niewyraźny nagłówek.
-Legenda… o… Potężnym… Kifanie?
-Kishanie.- poprawiła go natychmiast przyjaciółka.- Przeczytaj.
W miarę jak Harry czytał legendę coraz bardziej się rozbudzał. Wreszcie zapomniał o zmęczeniu i spojrzał z niepokojem na Hermionę.
-Czy ty myślisz, że…?
-Tak, Harry. Właśnie o tym myślę. Te ataki to sprawka Kishana.
                                             ***
Tego dnia znów doszło do ataku. James, Aria i Mike siedzieli wraz z innymi Gryfonami w Pokoju Wspólnym, spokojnie odrabiając swoje prace domowe. James właśnie kończył pierwszą stopę wypracowania na Zielarstwo, gdy usłyszał cichy jęk. Podniósł wzrok znad pergaminu i zobaczył, że Aria wbija się głębiej w swój fotel, kurczowo trzymając się lewego nadgarstka i zaciskając usta. Wtem ktoś krzyknął- była to Lucy, którą najwyraźniej także rozbolała blizna. Tylko, że ona nie umiała tak dobrze nad tym panować jak Aria. Nie była po prostu tak silna.
Jak się okazało tym razem ucierpiał Krukon z czwartej klasy. To cichy chłopak, który nigdy się nie wychylał i siedział z nosem w książkach.
I tak oto ucierpiały już cztery osoby: dwie Gryfonki- Lucy i Aria, jeden Ślizgon i Krukon. Było jasne, że przyszedł czas na Puchonów, więc Ci zaczęli poruszać się w zbitych grupkach po korytarzu.
Chociaż James nie był co do tego do końca przekonany. Kishan zaatakuje każdego kto mu podpadnie: nie ważne, czy to Puchon, Krukon, Ślizgon, czy też Gryfon.
                                      ***
Aria poczuła chłód pod stopami. Dziwne. Przecież kładła się spać pod ciepłą pierzynę. Usłyszała czyjeś głosy, poczuła, że trzyma coś w dłoni…
Czym prędzej się ocknęła, wściekła na samą siebie. Znów poddała się Kishanowi. Stała teraz tak przed gabinetem jednego z nauczycieli, trzymając przed sobą wyciągniętą różdżkę.
I do tego była w piżamie.
Już miała wracać, gdy usłyszała, że rozmówcy podnoszą głosy. Wsłuchała się i rozpoznała nauczycieli: profesor McGonagall i Harris.
-Edwardzie, nie możemy tego dłużej ciągnąć! Tego już za wiele!
-Przecież jutro przybędą tu aurorzy, Potter już wyznaczył kompanię, która…
-Świetnie! Do prawdy, Edwardzie, czy naprawdę sądzisz, że aurorzy zapewnią nam nietykalność?
-Musimy im zaufać, Minerwo…
-A jak wyjaśnisz rodzicom uczniów, że wracają ze szkoły z jakimiś dziwnymi znakami na nadgarstkach? Czy sądzisz, że to normalne?
Chwila ciszy.
-Nic nie możemy na to poradzić…- odezwał się w końcu Harris.
-Ależ możemy!- przerwała mu stanowczo profesor McGonagall.- Musimy zamknąć szkołę.
Aria poczuła jak nogi uginają się pod jej ciężarem. Złapała ze świstem powietrza i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę Wieży Gryffindoru. Z czasem jej chód zmienił się w trucht.
NIE MOGĄ ZAMKNĄĆ HOGWARTU- tylko tam myśl kołatała jej się po głowie.

James i Mike zauważyli, że tego dnia Aria ich omijała. Wciąż wymyślała nowe wymówki, żeby nie przebywać z nimi. Nie wdawała się w żadne rozmowy i była nieobecna duchem.
Po zajęciach chłopcy zdołali ją złapać, gdy siedziała w fotelu przed kominkiem w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Niby patrzyła w pergamin, jednak jej oczy były wbite w jeden punkt. Zauważyli, że intensywnie o czymś rozmyśla.
-Hej, o czym tak myślisz?- zagadał wesoło Mike, gdy się do niej dosiedli. Dziewczyna podniosła swój nieprzytomny wzrok, a przez jej twarz przeszedł cień paniki. Następnie uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała:
-Nie wiem co napisać. Beznadziejne te wypracowanie na Zielarstwo. James, musisz pogadać ze swoim wujkiem.- zażartowała.
-Wypracowanie z Zielarstwa napisaliśmy wszyscy razem wczoraj, pamiętasz?- zapytał cicho James.
Nie odpowiedziała. Zaczęła nerwowo wodzić wzrokiem po pustym pergaminie. Mike przejął inicjatywę:
-Co się dzieje?
-Nic.
-Przecież widzimy.
-Nie prawda.
-Prawda.
-Nie.
-Tak!
Westchnęła, odrzuciła pergamin i spojrzała na nich błagalnym wzrokiem.
-Błagam, nie pomyślcie sobie o mnie czegoś złego. To nie moja wina.
Chłopcy wymienili zdziwione spojrzenia, po czym zgodnie odpowiedzieli:
-Jasne.
-Pamiętacie, jak mówiłam, że moja mama była w Ravneclawie, a tata w Hufflepuffie? Co to tego pierwszego się zgadza, ale skłamałam w kwestii ojca. Należał do Slytherinu. I tego samego oczekiwali ode mnie. Nawet się zakładali, do którego z tych domów trafię. A ja ich zawiodłam. Trafiłam do Gryffindoru…
James nie miał pojęcia do czego to zmierza, lecz kiwnął głową na znak, że rozumie.
-Byli niezadowoleni. Ale to już nie chodzi o to, że oczekiwali czegoś innego. Chodzi o to, że… niegdyś moi rodzice wspierali Lorda Voldemorta.
Ta informacja wstrząsnęła Mikem i Jamesem, jednak żaden z nich nic nie powiedział. Pozwolili Arii dokończyć.
-Nie byli śmierciożercami- ale popierali inicjatywę Voldemorta, choć się do tego nie przyznawali. Nie chcieli mugolaków.- James nie mógł się powstrzymać i kątem oka spojrzał na swojego przyjaciela, ten jednak zachował kamienną twarz.- Gdy się o tym dowiedziałam byłam wściekła. Tym bardziej, że tak bardzo podziwiam Harry’ego Pottera. Od zawsze chciałam do Gryffindoru, ale oni stanowczo mi tego odradzali. Dlaczego? Dlatego, że Gryfoni zawsze stawiali opór Voldemortowi. Próbowałam robić im na złość- raz na przykład zaprzyjaźniłam się z mugolskim dzieckiem z sąsiedztwa. Jednak miarka się przebrała, gdy dowiedzieli się, że zostałam Gryfonką. Nie zaakceptowali tego, a ja jestem z tego dumna. Tegoroczne święta spędziłam z babcią. A teraz… chcą zamknąć Hogwart, bo dochodzi do kolejnych ataków. A to oznaczałoby powrót do mojej przeklętej rodzinki.
Przez chwile panowała pełna napięcia cisza. W końcu Mike powiedział:

-No dobra, od teraz żadnych tajemnic.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 19 września 2015

81. "To Kishan...".

UWAGA!
Kolejny rozdział dodam w piątek 25, bądź w niedzielę 27. Na pewno nie w sobotę 26.
Powód? W piątek 25 wyjeżdżam na obóz harcerski, wracam w niedzielę 27. Nie będę miała internetu, więc rozdział wstawię przed wyjazdem lub już po powrocie :)

Ten rozdział dedykuję Magdalenie Trebskiej, która była jedną z moich pierwszych czytelniczek. 
Dziękuję, że przy mnie trwałaś, gdy mój blog o wiele mniej popularny niż teraz :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hermiona była w Ministerstwie Magii. Marszczyła czoło, pochylając się nad długą listą. Wypisała tam wszystkie rzeczy, które organizacja W.E.S.Z powinna zmienić.
W.E.S.Z rosła w siłę. Kobieta znalazła już wielu zwolenników jej organizacji, tak więc zdziałali już naprawdę dużo. Wciąż jednak nie było idealnie- Hermiona nie chciała tylko polepszyć warunków do pracy Skrzatom Domowym. Teraz pragnęła zapewnić komfort do życia wszystkim magicznym stworzeniom.
Machnęła różdżką i pergamin zwinął się w zgrabny rulonik. Popatrzyła na niego z satysfakcją, chwyciła go, zabrała filiżankę herbaty i wyszła na zewnątrz, pogrążona we własnych myślach. Nawet nie zorientowała się kiedy na kogoś wpadła, rozlewając przy tym całą zawartość kubka. Przeklęła się w myślach i spojrzała na swoją ofiarę. Odetchnęła z ulgą. To Harry.
Nie zmieniło to jednak faktu, że zrobiło jej się strasznie głupio, zwłaszcza, że zalała mu jakieś papiery. Mężczyzna spojrzał na nią roztargniony, chyba też jej wcześniej nie zauważył.
-Ojej, Harry, przepraszam!- zawołała z miną winowajcy Hermiona, po czym wzięła się za osuszanie szaty swojego przyjaciela. Wciąż powtarzała „przepraszam” lub „naprawdę cię nie zauważyłam”, on natomiast: „nic się nie stało, naprawdę…”, „Hermiono, przysięgam, że sam potrafię wysuszyć sobie szatę…”.
Następnie zabrała się za przemoknięte dokumenty. Po chwili zorientowała się, że to jeszcze nie włożone w koperty listy.
-A co to takiego?- zapytała, podając Harry’emu zgrabny plik pergaminów.
-Listy do moich pracowników. Wysyłam ich do Hogwartu. Myślę, że szybciej będzie powysyłać im sowy niż odwiedzać każdego z nich.
-Po co wysyłasz ich do Hogwartu?- Hermiona zrobiła zdziwioną minę, po czym zwęziła oczy. Harry zawahał się chwilę, a potem nachylił się do niej i zaczął mówić szeptem. Kobieta musiała podejść bliżej, by cokolwiek usłyszeć.
-Teddy mi powiedział. McGongall wszystko maskuje, by nie budzić paniki. W szkole dochodzi do napaści. Atakują przypadkowe, niewinne osoby. Nie wiem kto za tym stoi, nie wiem nawet czy to aby na pewno człowiek. Ale ofiarom zostaje blizna na nadgarstku. Taki krzywy krzyż…
Hermiona nabrała głośno powietrza.
-Ja… muszę… iść…- wymamrotała z obłędem w oczach. Czym prędzej obróciła się i pobiegła z powrotem do swojego gabinetu. Zatrzasnęła drzwi i szybko podeszła do regału. Gorączkowo szukała odpowiedniej książki, aż w końcu znalazła. Trzęsącymi się rękoma wyciągnęła ją i zaczęła czym prędzej wertować, zaginając przez nieostrożność rogi. Aż w końcu znalazła ten znak. Krzywy krzyż. Na górze widniał nagłówek: „Legenda o Potężnym Kishanie”.
                                                   ***
-GRYFFINDOR! GRYFFINDOR! DO BOJU, GRYFFINDOR!- takie wrzaski słyszał Teddy, gdy wracał do zamku. Były dziwnie stłumione, jakby dochodziły do niego z oddali.
Całą noc nie spał. Jakby w amoku dotarł wczoraj do Wieży Gryffindoru, gdy wracał z Zakazanego Lasu.  Ku jego zdumieniu brama była otwarta. Z drogi powrotnej pamięta tylko to, że prawie złapał go Filch.
Na meczu quidditcha, Gryfoni przeciw Krukonom, też był dziwnie nieobecny. Tak naprawdę przez przypadek złapał znicz. Szukający Ravenclawu tak wyrwał do przodu, gdy zobaczył znicza, że pchnął Teddy’ego do przodu. Chłopak nie zdążył złapać równowagi i runął w dół, całe szczęście z niezbyt wysoka. Poczuł napięcie panujące na całym boisku, więc uniósł prawą dłoń, by pokazać, że nic mu nie jest. A wtedy dobiegły go rozdzierające wrzaski triumfu. W pierwszej chwili Teddy pomyślał, że po prostu uczniowie cieszą się z tego, że jest cały i zdrowy. Po chwili jednak usłyszał gwizdek pani Hooch i zdał sobie sprawę, że w jego prawej dłoni trzepocze złoty znicz.
Nawet teraz dalej ściskał go w pięści.
Dużo myślał o swoich rodzicach. Był tak szczęśliwy, że mógł ich spotkać, a jednocześnie wściekły i smutny, że nie może ich mieć na co dzień.
Jednak gdy teraz tak szedł, otoczony rozradowanym tłumem klepiącym go co rusz po plecach, zdał sobie sprawę, że jest naprawdę szczęśliwy. Traktuje Weasley’ów jak prawdziwą rodzinę. Co prawda, Harry jest jego ojcem chrzestnym, co nie zmienia jednak faktu, że w żyłach Teddy’ego nie płynie krew Potterów ani Weasley’ów. Nie zmienia to jednak faktu, że zawdzięcza im wszystko co najlepsze.
I poznał swoich rodziców. Teraz już wie, że to byli naprawdę wspaniali ludzie. Nie ma pojęcia, gdzie konkretnie znajduje się Kamień Wskrzeszenia. Ale może to i lepiej, że zostawił go tam, w Lesie. Bardzo możliwe, że gdyby go zatrzymał popadłby w obłęd z tęsknoty za rodzicami.
-Hej, Teddy!- poczuł, że ręka Victorie zaciska się na jego ramieniu.- Co ty taki dzisiaj zamyślony?- i nie czekając na odpowiedź, dodała:- Byłeś świetny. Jesteś wspaniałym szukającym!- i ucałowała go w policzek.

Tego poranka James wstał wcześniej. Wczoraj do późna świętowali wygraną Gryffindoru, aż nie odwiedziła ich Profesor McGonagall, więc nie zdążył zrobić pracy domowej. A było jej mnóstwo: wypracowanie z Eliksirów, esej z Obrony Przed Czarną Magią, opis roślin leczniczych na Zielarstwo,  ćwiczenie zaklęć na Transmutację…
Aria i Mike zrobili to już dawno, więc zdziwił się, gdy zobaczył swoją przyjaciółkę w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Miała czerwone i napuchnięte oczy, jakby nie spała całą noc, a do tego była niezwykle zamyślona. Spojrzał na nią podejrzliwie i usiadł w swoim ulubionym fotelu przy kominku, naprzeciwko niej.
-Aria? Co tutaj robisz?
Omotała go nieobecnym wzrokiem.
-Och, James. Cześć. Ja tak sobie… po prostu ćwiczyłam zaklęcia…
Wyciągnęła zza pleców swoją różdżkę na dowód. James posłał jej pełne niedowierzania spojrzenie.
-Błagam cię, nie potrafisz kłamać.
Dziewczyna westchnęła i przygryzła nerwowo wargę. Ostatecznie zebrała się w sobie i powiedziała:
-To Kishan. Znowu przejął nade mną kontrolę.
James wytrzeszczył oczy.
-Naprawdę?
Aria rzuciła mu pełne wyrzutów spojrzenie.
-Tak, naprawdę. Gdy odzyskałam świadomość byłam w gabinecie profesora Longbottoma, który przysnął nad pracami domowymi. Celowałam w niego różdżką.- jej głos nagle stał się pełen paniki.- Tylko nie wiem, co ja tak naprawdę zamierzałam zrobić! Po prostu go unieszkodliwić czy zabić!?
-Spokojnie…-chłopak nie miał pojęcia jak się zachować.- Przecież nic się nie stało…
-Jeszcze! Czy ty naprawdę nie rozumiesz?!- dziewczyna podniosła niespodziewanie głos.- Przecież on zbiera małą armię. W legendzie było napisane, że kiedyś chciał przejąć kontrolę nad Hogwartem. A jeśli znów do tego zmierza poprzez wymordowanie wszystkich nauczycieli?

James spojrzał na nią z przerażeniem. A jeśli ma rację?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com



sobota, 12 września 2015

80. We are happy.

Ten rozdział dedykuję Córce Mądrości, która skomentowała prawie wszystkie moje rozdziały. Komentarze były krótkie, aczkolwiek treściwe- dziękuję  :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dudley,
Nie wiem skąd masz te wszystkie informacje- ale są prawdziwe. Mieszkam w Dolinie Godryka razem z żoną i dziećmi.
Co tu więcej mówić- żyje mi się dobrze. Jestem szefem biura aurorów- choć mogę się założyć, że nie wiesz kto to taki. W każdym razie- dobrze płacą.
Jestem w głębokim szoku- jak to nie utrzymujesz kontaktu ze swoimi ukochanymi rodzicami!? Musiało stać się coś złego. W porządku, możemy się spotkać. Chcę wiedzieć, co jest grane.
Przesyłam list sową, bo nie wysyłam listów mugolską pocztą. Jeśli chcesz, możesz wysłać odpowiedź właśnie nią.
Harry.
                         ***

Teddy zamrugał kilka razy, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Czuł się nieswojo trzymając w dłoni jeden z Insygniów Śmierci. Obrócił kamień kilka razy, uważnie mu się przyglądając. Zauważył, że przez znak Czarnej Różdżki biegnie pęknięcie.
Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanowić, bo usłyszał dziwny dźwięk. Badawczo rozejrzał się wokół i wtedy ich zobaczył.
Jego rodzice. Stali przed nim. Nie byli materialnymi postaciami, ale nie byli też duchami. Po prostu wyglądali jak istoty nie z tego świata. Mimo wyblakłych barw zauważył, że włosy jego mamy są koloru gumy balonowej. Jego czupryna natychmiast przybrała taki sam odcień.
Łzy wzruszenia i szczęścia cisnęły mu się na oczy, ale nie potrafił ruszyć się z miejsca. Poczuł, jakby nogi wrosły mu w podłoże. Był w szoku, miał wrażenie, że to tylko kolejny sen i zaraz się obudzi w swoim dormitorium, by przygotować się do meczu quidditcha.
Ale to nie sen. To jawa.
Nimfadora wyciągnęła przed siebie rękę, jakby chciała dotknąć swojego syna. To wystarczyło, by chłopak znów poczuł siłę w nogach. Podbiegł do rodziców i także wyciągnął swoje ręce, ale to niestety było na nic. Nie da się dotknąć ducha.
Cofnął się o krok, przyglądając się twarzom swoich rodziców. Są inni niż na zdjęciach. Jakby młodsi, szczęśliwsi.
-Cześć, Teddy.- powiedział Remus. 16-letni chłopak nie mógł wydusić z siebie słowa. Po raz pierwszy usłyszał głos swojego ojca.- Dobrze cię widzieć, synu.
Jego matka uśmiechała się przez łzy. Chłopiec zdobył się na to, by powiedzieć:
-Was też.
Przez te wszystkie lata układał sobie w głowie przemowy na wypadek gdyby miał okazje ich spotkać. Wiedział, że to nie możliwe, lecz mimo to wciąż żywił nadzieję.  I oto się stało- stoją przed nim jego rodzice, a on jakby zapomniał języka.
-Tak nam przykro…-szeptała Dora.- Tak nam przykro, że nas przy tobie nie ma. Wyrosłeś na pięknego mężczyznę. Ale musisz nas zrozumieć… W bitwie o Hogwart zginęło wielu ludzi… i nam też się nie poszczęściło…
-Tak, wiem.- Teddy mówił równie cicho.
-Zginęliśmy w słusznej sprawie, choć naprawdę chcielibyśmy być tu, z tobą.- Lupin uważnie przyglądał się twarzy swojego syna.- I wierzymy, że nie żywisz do nas urazy.
-Nie… Oczywiście, że nie. Jestem dumny, że mam takich rodziców.- młody Gryfon uśmiechnął się lekko.
Z początku panowało między nimi napięcie. Chłopak nie miał pojęcia o czym miałby mówić, więc po prostu słuchał. Potem jednak zaczął opowiadać o swojej zmarłej babci, Hogwarcie, chrzestnym i innych przyziemnych sprawach- tak jakby rozmawiał z żywymi istotami.
Kompletnie stracił rachubę czasu, ale zdawało mu się, że te chwile przemijają zbyt szybko.
-Musimy wracać.- Lunatyk spojrzał z troską na swojego syna. Teddy poczuł dominujący smutek. Znał powieść o trzech braciach.- Pamiętaj, że zawsze z tobą będziemy synu. Choć ty nas nie będziesz widział.
Dora uśmiechnęła się delikatnie. Chłopiec spojrzał ostatni raz na swoich rodziców i rozprostował zaciśniętą wcześniej pięść. Kamień Wskrzeszenia zniknął w gąszczu Zakazanego Lasu. A Teddy nie zamierzał go więcej szukać.

Zdawało się, że idą już tak całą wieczność. Poruszają się zwartym szykiem, ot trójka 11-latków podążająca przez las za białym zwierzęciem.
Większość uczniów już dawno straciłoby nadzieję, ale oni wiedzieli, że mogą ufać widmo-kotu. Przecież już nieraz im pomagał, choć nie miało to najmniejszego sensu.
Trzęśli się z zimna. Chłodne powietrze przeszywało ich na wskroś powodując nieprzyjemne dreszcze i gęsią skórkę. W zdrętwiałych dłoniach trzymali pozapalane różdżki, choć nie było to do końca potrzebne. Ich przewodnik emitował srebrną poświatą, która niestety nie dawała ciepła
Nagle zwierzę odwróciło się w ich stronę, po raz ostatni rzucając im hipnotyzujące spojrzenie błękitnych oczu. A następnie rozpłynął się niczym mgła.
-Gdzieś tutaj…-wyszeptał James, szczękając zębami. Styczniowe powietrze dawało w kość, cienka warstwa śniegu skrzypiała pod ich stopami.
Młody Potter podszedł do pierwszego drzewa i włożył rękę w wydrążoną w nim dziurę. Pod palcami poczuł tylko szorstką korę. Spróbował zacisnąć na niej palce, ale były zbyt zdrętwiałe.
-Incendio!- usłyszał za sobą głośny szept. Obrócił się i zobaczył, że Mike trzyma w dłoni zapalaną pochodnię. Najwyraźniej znalazł gałąź i ją podpalił.
-Zwariowałeś?- zdenerwował się James.- Podpalisz cały las.
-Panuję nad tym.- mruknął chłopiec.- A teraz chodźcie tu, ogrzejemy te zbolałe palce.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Po 15 minutach cała trójka wróciła do poszukiwań. Czas nieubłagalnie mijał, a oni wciąż krążyli bez sensu. Jamesowi zdawało się, że przeszukał to samo drzewo już piąty raz. Właśnie miał na głos wyrazić swoją dezaprobatę, gdy Aria zawołała:
-Spójrzcie! Chodźcie tu, szybko!
Chłopcy natychmiast do niej podbiegli. Brunetka przyświecała różdżką na pień drzewa, na którym zobaczyli wydrążony znak. To był krzyż z przekrzywioną poziomą linią.
Poczuli nagły przypływ ulgi. To musi być to miejsce.
-W tym drzewie nie ma żadnej dziupli…- wymamrotał Mike, okrążając drzewo po raz trzeci.
-A może musimy się na nie wspiąć?- zaproponowała Aria. Jej przyjaciele spojrzeli na nią z przerażeniem. To drzewo jest naprawdę wysokie, a do tego ich palce znów niebezpiecznie poczerwieniały.
-To chyba nie jest…- zaczął James, lecz dziewczyna machnęła ręką:
-Daj spokój. Nic prostszego.
A następnie ze zwinnością kota zaczęła się piąć do góry, kurczowo łapiąc się gałęzi.
Po 10 minutach obaj chłopcy zaczęli się niepokoić.
-Aria…!?- zawołał nieśmiało Mike, odpowiedział mu natomiast stłumiony okrzyk. Po 2 minutach dziewczyna stała już na dole, trzymając zdobyć w dłoni.
-MAM!- zawołała, uśmiechając się triumfalnie.- Był nieźle ukryty, dziupla była strasznie głęboka, nie mogłam dosięgnąć.
James przyjrzał się elementowi. Krzyż z przekrzywioną poziomą linią. Ten w porównaniu do pierwszej części był znacznie ładniejszy. Tamten drewniany i powyszczerbiany. Ten natomiast- srebrny, obsadzony pięknymi i zapewne drogocennymi kamieniami.

W tej chwili pojawił się także ich kot- przewodnik. Droga powrotna zdawała się znacznie krótsza, a może to poczucie triumfu dodało im sił. Magiczne stworzenie uchyliło im bramę, którą na pewno wcześniej zamykał Filch. James długo zastanawiał się, jak udało im się dojść do wieży Gryffindoru bez zarobienia szlabanu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com


sobota, 5 września 2015

79. Misja: Zakazany Las.

Ten rozdział dedykuję mojej stałej czytelniczce: Lily :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Był to zwyczajny poranek w Dolinie Godryka. Prawie cały śnieg za oknem stopniał tworząc nieprzyjemną chlapę. Lily i Al siedzieli na górze i rozmawiali. Ostatnio spędzają ze sobą bardzo dużo czasu. To świetnie, że się dogadują, ale Ginny miała dziwne przeczucie, że coś kombinują.
Rudowłosa kobieta z gracją machała różdżką, nakazując zapiekance z ziemniaków, mięsa i makaronu wlecieć do piekarnika. Uśmiechnęła się pod nosem. Z upływem lat nabierała coraz większej wprawy.
Usłyszała, że drzwi wejściowe się otwierają. Spojrzała na zegarek. Wskazówka „Harry” przesunęła się na  „Dom”.  Poczuła, że przepełnia ją radość. Lubiła, gdy jej mąż wracał wcześniej z pracy.
Po chwili Harry wszedł do kuchni, trzymając w dłoni białą kopertę. Ucałował swoją żonę na powitanie, wciąż nie spuszczając wzroku z listu.
-Nereida to przyniosła?- zapytała Ginny, zdejmując swój kuchenny fartuch.
-Nie…- odparł zamyślony Harry.
-W takim razie Fuksja?- zapytała zdawkowym głosem rudowłosa, siadając na kanapie obok swojego męża.
-Też nie… On leżał… Na wycieraczce... Czy wiesz, co to oznacza?
Uniosła brwi, wzruszając ramionami. Pierwszy raz spotykała się z tak niecodzienną rzeczą, jak list pozostawiony na wycieraczce.
-Przysłał to mugol.- oznajmił w końcu Harry.- Listonosze zostawiają przesyłki mugoli na wycieraczkach.
-Listo…nosze?- Ginny wpatrywała się w niego niezrozumiałym wzrokiem.
-Mugolskie sowy.- wyjaśnił niecierpliwie mężczyzna.- Tylko, że to ludzie.
-Bez sensu…- zamyśliła się kobieta.
Harry nie potrafił opanować ciekawości i rozerwał kopertę zaadresowaną do niego. Wyjął list, rozłożył go, po czym zaczął wodzić wzrokiem po lekko koślawych literkach:
Harry,
Na sam początek chciałbym złożyć spóźnione życzenia Tobie i Twojej rodzinie. Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego Roku!
Wiem, że nie utrzymywaliśmy kontaktu przez te wszystkie lata, pomimo tego, że rozstaliśmy się w pokoju- musisz mnie jednak zrozumieć- w moim życiu działo się naprawdę wiele. Nie zdołam wszystkiego opisać w liście. Jest tego za wiele. Mam nadzieję, że będę miał okazję opowiedzieć Ci to osobiście.
nie utrzymuję kontaktu z rodzicami, chociaż mamusia wciąż przysyła mi czekoladowe jajka na Wielkanoc… Tatuś jest wściekły. Nie chce mnie widzieć. Ale jak już pisałem- to długa historia. Kiedyś Ci ją opowiem.
W każdym razie- jestem szczęśliwy. A Ty? Wiem, że założyłeś rodzinę. Nie pytaj się, skąd mam te informacje… Ani skąd mam Twój adres. Wszystkiego dowiesz się z czasem…
Daj znać, co u Ciebie.
Dudley. (Mr. Wielki De).
-Na gacie Merlina…- wyszeptał Harry.- Ja chyba śnię…
                                      ***
Tego dnia Teddy nie mógł się na niczym skupić. W głowie wciąż kołatała mu się jedna myśl.
Podsłuchał rozmowę Jamesa, Arii i Mike’a. Obmyślili plan, jak dostać się do Zakazanego Lasu. Szczerze mówiąc, Teddy nie miał zielonego pojęcia, po co oni w ogóle tam idą. Wiedział natomiast, co to oznacza- kłopoty.
Mimo wszystko postanowił iść za nimi. Mówili coś, że ma to związek z tymi atakami… Ciekawość wygrała. Musiał wiedzieć, co kombinują. Zwłaszcza, że McGonagall rozważa możliwość zamknięcia szkoły. Jako prefekt miał dostęp do tej informacji.
Ich plan był dosyć pokręcony. Postanowili, jak gdyby nigdy nic, odwiedzić wieczorem Hagrida. Jednak, gdy się ściemni ruszą prosto do Lasu, mówiąc półolbrzymowi, że wracają do zamku. Tam znajdą to, czego szukają.
Teddy wciąż jednak nie mógł pojąć, jak wrócą do szkoły. Przecież brama będzie zamknięta. Mówili coś, że biały kot im pomoże… Jaki biały kot?  O co chodzi?

Był wieczór. James, Aria i Mike szli przodem, nie zauważywszy, że ktoś za nimi idzie. Weszli do chatki gajowego, podczas gdy Teddy skrył się w cieniu jednego z większych drzew. Jego włosy przybrały biały kolor. Czuł niepewność. Wolałby zostać w dormitorium, zwłaszcza, że jutro jest mecz quidditcha- Gryffindor vs. Ravenclaw. Nie może tego zawalić.
Ciekawość jednak wygrała.

James miał wrażenie, że czas ciągnie się nieskończenie. Uwielbiał herbatki u Hagrida, ale dziś był to tylko pretekst. Co chwila nerwowo spoglądał w stronę okna. Gdy na dworze zapanował zmrok oznajmił, odkładając pusty już kubek:
-Robi się ciemno. Chyba powinniśmy wracać, Filch zaraz zamknie bramę.
-Och, tak, macie rację…- wymamrotał z roztargnieniem Hagrid.- Cholibka, ale to czas szybko płynie przy dobrej zabawie…
Upewnili się, że gajowy już ich nie obserwuje. Droga wolna. Weszli do Zakazanego Lasu zgięci wpół. Natychmiast spowił ich mrok. Wszystko wydawało się tu jakby ciemniejsze i groźniejsze. Nic nie było takie, jakie się wydawało za dnia.
Szli w rzędzie, James z przodu, Aria na końcu. Nie mieli konkretnego celu. Wierzyli, że biały kot znów ich uratuje. Wkrótce przecież się pojawi…
Stracili rachubę czasu. Ile już tak wędrują? Ciemność zdawała się gęstnieć z minuty na minutę. Zaczynali tracić wszelką nadzieję. Teraz najmniejszy szmer przyprawiał całą trójką o dreszcze. James cały czas miał wrażenie, że ktoś lub coś go obserwuje. Na samą tą myśl poczuł gęsią skórkę.
Za sobą usłyszeli trzask. Dźwięk łamanej gałęzi. Szyk zgodnie podskoczył. Obrócili się, wyciągając przed siebie różdżki. Wszędzie ciemność. Nic więcej.
Aria ruszyła powoli w tamtą stronę, co zdaniem Jamesa było niesamowicie odważne, a jednocześnie bardzo głupie.
-Aria...!- syknął, nachylając się do przodu.- Wracaj…!
Nie zareagowała. Nagle Mike wydał z siebie zduszony okrzyk. Wskazywał palcem miejsce między dwoma cienkimi drzewami. Biały kot.
Cała trójka poczuła nagły przypływ nadziei i ulgi. Tak, jakby biały kot był czymś w rodzaju ich anioła stróża. Bez wahania za nim ruszyli.

Teddy poczuł, że krew gotuje mu się w żyłach. A może zamarzła?
Jego włosy przybrały czarną barwę. Był po prostu przerażony. Stanął na gałąź. Usłyszeli go. A teraz Aria idzie w jego stronę.
-Aria…!- usłyszał głos Pottera.- Wracaj…!
Nie reaguje. Na brodę Merlina, dlaczego go nie słucha!?
Wtedy Mike wydał z siebie dziwny dźwięk. Cała trójka westchnęła zgodnie. Teddy znalazł w sobie tyle odwagi, by wyjrzeć zza grubego pniaka, za którym się ukrył. Szli za czymś, Mike wciąż wskazywał to samo miejsce palcem. Przecież tam nic nie ma… To nie ma najmniejszego sensu…
Postanowił dalej ich śledzić. Powoli wstawał, podpierając się ręką, w którą coś mu się wbiło. Syknął. To kamień. Podniósł go z zamiarem ciśnięcia go w gęstwinę drzew. Przyjrzał mu się jednak uważniej.
Widniał na nim znak… Znał go… Tylko skąd…?
Trójkąt z pionową linią i kółkiem w środku… Insygnia Śmierci.

Teddy wstrzymał oddech. Czyżby to był… Kamień Wskrzeszenia?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com