sobota, 25 lipca 2015

73. Mapa Huncwotów.

Lily i Rose spoglądały na siebie w napięciu. Hugo, wraz z siostrą przekonał rodziców, by mogli zostać na noc u Potterów. To nie był problem, przecież tak dobrze się znają. Hugo i Al powinni zaraz zapukać do drzwi. To znak, że są gotowi.
Rozległo się ciche stukanie, a Lily poczuła, że kręci się jej w głowie. Rose chwiejnym krokiem podeszła do drzwi i najciszej jak  potrafiła pociągnęła za klamkę.
Al i Hugo także mieli nietęgie miny. Cała czwórka czuła się źle z tym, co musi zrobić. Zwłaszcza Lily, która wręcz brzydziła się samą sobą.
Ruszyli korytarzem, uważnie stawiając każdy krok. Mimo ich ostrożności, schody skrzypiały niemiłosiernie. Gdy stanęli przed drzwiami gabinetu podzielili się na dwie grupy. Al i Lily weszli do środka, by przeszukać pokój, natomiast Rose i Hugo stali na warcie. Po  piętnastu pełnych napięcia minutach znaleźli to, czego szukali. Mapa znajdowała się w najwyższej szafce w całym pomieszczeniu. Al natychmiast przechwycił zdobycz.
                                ~*~
Jak każdego ranka, James zasiadł przy stole Gryfonów, by zjeść śniadanie. W głowie kłębiły mu się tysiące myśli. Miał sprzeczne uczucia- determinacja, strach, nadzieja, przygnębienie.
Zastanawiał się, czy to przypadek, że zaatakowano jak dotąd tylko dwie pierwszoroczniaczki z Gryffindoru. Czy to możliwe, że te ataki wcale nie były zaplanowane?
Aria jest nieprzytomna, leży w skrzydle szpitalnym. James jednak jest pewny, że gdy się obudzi, nic nie będzie pamiętała.
Do talerza wpadła mu duża koperta. Nawet nie zauważył, gdy sowy wleciały do Sali. Powoli otworzył list i wydał z siebie zduszony okrzyk. To zwróciło uwagę kilku Gryfonów, on jednak szybko wepchnął przesyłkę do torby. Napotkał spojrzenie Mike’a i podniósł znacząco brwi. Nie kończąc śniadania, wyszli z Wielkiej Sali. Wpadli do pokoju wspólnego Gryffindoru, teraz pustego, gdyż każdy był na śniadaniu.
-Mam Mapę Huncwotów.- James sam nie wiedział, czemu szeptał.
Jego przyjaciel wytrzeszczył oczy.
-Więc jednak Al Ci ją przysłał?- Mike także szeptał.
-Tak. Jednak nie jest takim idiotą, jak myślałem. Ale nikt nie może wiedzieć o tej mapie. Jeszcze mi ją skonfiskują, a zamierzam odłożyć ją na miejsce, gdy wypełnimy tą swoją głupią misję.
Mike kiwnął głową. Czując nową nadzieję i determinację, ruszyli na pierwszą w tym dniu lekcję- transmutację.

Nastał wieczór. James narzucił na siebie kurtkę, a do kieszeni wepchnął Mapę Huncwotów. Dzisiaj ma szlaban u Hagrida, natomiast Mike u McGonagall. Półolbrzym czekał na niego przed bramą.
-Się masz, James!- zawołał dziarsko Hagrid.- Przeskrobałeś coś, co?
Chłopiec kiwnął głową.
-Nie martw się, nie będzie tak źle. To dosyć przyjemne zadanie, Nieśmiałki to dobre stworzenia.
James natychmiast przypomniał sobie ranę na nodze Arii. Wzdrygnął się.
-Cholibka, a co Ty taki dzisiaj smętny? Chyba nie masz pietra?- chwila ciszy.- Niech skonam, no tak! Twoja przyjaciółka, Aria. To coś ją zaatakowało?
-Tak.- powiedział James. Postanowił wykorzystać sytuację.- Martwimy się o nią. Miałem ją odwiedzić, no ale mam szlaban.
Hagrid zawahał się.
-Przykro mi, cholibka. Ale nie mogę tak po prostu Ci odpuścić. Pani dyrektor będzie zła.
-Ale ja bym to nadrobił!- głos Jamesa brzmiał błagalnie.- Proszę, Hagridzie! Nikt się nie dowie.
-No sam nie wiem…
-Jutro tu wrócę i złapiemy Nieśmiałki. Przysięgam!
-No dobrze. A teraz zmykaj, i żebym ja Cię tu nie widział. I buzia na kłódkę.
-Dziękuję!
James pędem zawrócił. Na korytarzu wyciągnął mapę. Tylko jak ją uruchomić? Coś mu świta. Jemu ojcu chyba coś się kiedyś wymsknęło, ale nie pamięta dokładnie co. Jak to było?
-Obiecuję, że zrobię coś złego.
Nic.
-Uroczyście przysięgam, że mam niedobry plan.
Dalej nic.
-Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Udało się.
Pojawił się napis:
„Panowie Lunatyk, Gilzdogon, Łapa i Rogacz,
zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
mają zaszczyt przedstawić
MAPĘ HUNCWOTÓW.”
Tekst zniknął. Ukazała się mapa, przedstawiająca Hogwart, w tym wszystkie tajne przejścia, a co najważniejsze- kropki, oznaczone imionami i nazwiskami.
James szukał wzrokiem Irytka, gdy usłyszał dźwięk tłuczonego szkła. Coś obryzgało mu nogę i szatę.
Obrócił się i zobaczył tego, którego właśnie szukał na mapie. Spojrzał w dół i zobaczył, że jest brudny w czerwonym atramencie.
-Irytku!- warknął, odskakując od kolejnego atramentowego pocisku. Poltergeist zarechotał i zawołał:
-Potter! A czy ty nie powinieneś być teraz na szlabanie? Gdyby się mama dowiedziała... Och, Pottuś, dostaniesz kolejnego Wyjca!
I już otworzył usta, by wykrzyknąć, że James opuścił szlaban, gdy chłopak zawołał:
-Poczekaj! Bo ja słyszałem, że… Krwawy Baron pokłócił się z Profesor McGonagall.
Irytek natychmiast przestał się śmiać. James wiedział, że boi się on ducha Slytherinu.
-Dlatego…- ciągnął.- Myślę, że powinieneś dać jej nauczkę, bo inaczej Krwawy Baron będzie bardzo, bardzo zły.
-Tak myślisz?- zawahał się Irytek, ściskając mocniej buteleczkę z atramentem.
-Och, tak. Był wściekły. Powiedział, że oberwiesz, jeśli tego nie zrobisz.
Poltergeist natychmiast ruszył do sali od transmutacji. James odczekał chwilę, po czym ruszył prosto do gabinetu McGonagall.
Zapukał i nie czekając na pozwolenie, wparował do środka.
-Pani Profesor! Irytek! On dewastuje salę od transmutacji!
-Och, znowu!?- McGonagall poderwała się i szybko ruszyła w stronę drzwi. W progu zatrzymała się i przez ramię zapytała podejrzliwie:- A Ty Potter, nie powinieneś być teraz na szlabanie?
James poczuł, że robi mu się gorąco.
-Tak…- wyjąkał.- Ale… Zauważyłem Irytka, więc…
-W porządku. Hagrid już na Ciebie czeka, więc idź do niego.
-Oczywiście.
Mike chwycił Mapę Huncwotów i obserwował poczynania McGonagall, natomiast James przeszukiwał pokój. Dyrektorka najpierw weszła do sali transmutacji, potem goniła Irytka, który jej umknął. Zaczęła szukać Filcha, którego nie mogła znaleźć przez co najmniej 15 minut. Wreszcie wróciła do zdewastowanej klasy, tym razem w towarzystwie woźnego. Tam jeszcze długo rozmawiali, aż w końcu McGonagall postanowiła wrócić do swojego gabinetu. To wszystko zajęło jej około dwóch kwadransów, więc James zdążył przeszukać cały pokój. Nic nie znalazł. Zrezygnowany, ruszył do Wieży Gryffindoru, zręcznie wymijając dyrektorkę. Tam usiadł przed kominkiem. Już bez wahania, stuknął różdżką w Mapę Huncwotów i mruknął:

-Koniec psot.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mój drugi blog: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 18 lipca 2015

72. Plan.

Lily siedziała na podłodze w swoim pokoju, wraz z Alem, Hugo i Rose. Już od kilku godzin byli pochłonięci grą w Eksplodującego Durnia. Lily właśnie marszczyła czoło, zastanawiając się, jaką kartę tu położyć, gdy niespodziewanie odezwał się Hugo:
-Słyszeliśmy, jak nasi rodzice mówili coś o upomnieniu z Hogwartu. Wiecie coś na ten temat?
Lily patrzyła zdezorientowana na swojego brata, wytrącona z rozmyślań. Al uśmiechnął się przebiegle i powiedział:
-Tak, podsłuchałem ich rozmowę. Z tego, co wiem, James włóczył się po Hogwarcie w nocy, z tymi swoimi przyjaciółmi, jak oni mieli na imię…?
-Mike i Aria.- wtrąciła natychmiast jego siostra.
-No właśnie. Nie wiem, czego oni szukali, ale w każdym razie przyłapano ich i nieźle oberwali, a rodzice wysłali wyjca. I dobrze mu tak.
Cała czwórka zaczęła chichotać na samą myśl o szkarłatnej kopercie, z której wyskakuje list, wykrzykujący uwagi i obelgi pod adresem Jamesa.
Niespodziewanie do ich okna zapukała sowa. Od razu rozpoznali Nereidę. Sowa z gracją wleciała do środka i przysiadła na stole. Al odwiązał list, który niewątpliwie był od jego brata:
Al,
Potrzebna mi Twoja pomoc. Pamiętasz Mapę Huncwotów, o której opowiadał nam tata? On ma ją dalej, chowa ją w swoim gabinecie.
Jest mi potrzebna. Błagam, prześlij mi ją jak najprędzej. Tata nie może o tym wiedzieć, zróbcie to dyskretnie. Z góry uprzedzam- nie czas na wyjaśnienia.
James.
Al odczytał list jeszcze raz, tym razem na głos. Lily od razu zaczęła kręcić głową, piszcząc:
-Nie możemy tego zrobić, Al! Ta mapa należy do taty, nie ukradniemy jej.
Chłopiec przygryzł wargę, wahając się. Z jednej strony robiło mu się nie dobrze na samą myśl, że miałby ukraść coś swojemu własnemu ojcu z gabinetu. Darzy go dużym szacunkiem i kocha go, ale z drugiej strony, James na pewno nie prosiłby go o to, gdyby nie było to ważne, sam na pewno ma wyrzuty sumienia.
-On chyba naprawdę ma kłopoty…- zaczął niepewnie Al, wbijając wzrok w list.- Przecież… on na pewno odda ją tacie. Chcę mu pomóc.
Hugo i Rose nie odzywali się, najwyraźniej chcąc, by to oni podjęli decyzję. Lily, po chwili walki z samą sobą i własnym sumieniem, spojrzała na nich, pytając cicho:
-A wy? Pomoglibyście nam.
Pokiwali głowami.
-Dobrze. Zróbmy to.
                                         ~*~
Biegł korytarzem, który coraz bardziej się wydłuża. Na jego końcu są drzwi, ale nie przybliżają się. Przeciwnie, oddalają, jakby kpiły sobie z jego starań. Ciężko dyszał, krzyczał, chciał się zatrzymać, ale nie mógł. Popadł w trans, uwięziony w labiryncie własnych wahań. Chęć dotarcia do drzwi była tak wielka, że nie myślał racjonalnie. Przyspieszył. Miał wrażenie, że jest coraz bliżej, gdy nagle odbił się od niewidzialnej szyby. Z głuchym łomotem opadł na ziemię, ale nie odczuwał bólu. Widział tylko drzwi, które giną za mgłą. Szepty. Słyszał je zewsząd, sam nie wiedział, co chcą mu przekazać. Były złowieszcze, mroziły mu krew w żyłach, przytwierdzały do podłoża. Chciał się ruszyć, ale nie mógł. Czuł na swoim ramieniu zimny dotyk. Jego chłód wypełnił go natychmiast, a on krzywił się z bólu i rozpaczy. Głos uwiązł mu w gardle, gdy chciał wołać o pomoc. Nikt go nie uratuje. Był skazany na śmierć, tu i teraz, w objęciach zła. Postanowił odwrócić się, by zobaczyć, kto dotykał jego ramienia, rozprzestrzeniając te nienaturalne zimno. O dziwo, mógł ruszać głową. Dzwoniło mu w uszach, przed oczami widniał krzyż, z przekrzywioną poziomą linią. Już się odwracał, by spojrzeć po raz ostatni w oczy swojemu napastnikowi, ale wtedy… wszystko zniknęło, pochłonęła to ciemność.
James obudził się, zlany potem. Był w dormitorium, nic mu nie grozi. Mimo to, wciąż czuł zimy dotyk na swoim ramieniu i chłód, wypełniający go od środka. Łapczywie wdychał powietrze do płuc, jakby rzeczywiście przed chwilą biegł.
Zastanawiał się, czy krzyczał, błagając o pomoc, tak jak w śnie. Rozejrzał się. Mike siedział na swoim łóżku, trochę zażenowany, a trochę przerażony. Obok niego leżała książka: „Pokonaj wroga. Zaklęcia dla początkujących.”. Dziwne, nie było jej na spisie podręczników. Na co ona Mike’owi?
Wtedy zdał sobie sprawę, że Matt i Ren także go obserwują. Niepewnie spojrzał w ich stronę. Odchrząknął, a jego głos brzmiał słabo:
-Wybaczcie, jeśli Was obudziłem.
Wstał, poprawił pościel, po czym chwycił swoją szatę, ubierał ją i czym prędzej ruszył w stronę drzwi.
-James…- zaczął Matt.- Wszystko w porządku?
-Tak.- nie zabrzmiało to przekonująco, lecz James już wybiegł z dormitorium.

Pierwszą lekcją w tym dniu są eliksiry, więc James po krótkim śniadaniu, ruszył samotnie do lochów. Aria była teraz zła i na niego, i na Mike’a. Zajęli bez słowa swoje miejsca przy stoliku, odczytując ingrediencje z tablicy, która stała przy biurku Profesora Slughorna. Chłopak z zazdrością spoglądał, jak Aria sprawnie pokroiła korzonki, po czym dodała je do swojego kociołka, mieszając. Postanowił pójść w jej ślady, a już po chwili wiedział, że nie był to dobry pomysł. Eliksir Arii był prawie przezroczysty, lekko zabarwiony na turkus. Jego natomiast- gęsty i ciemnoniebieski. To, co przyrządził Mike wyglądało jak beton, który zastygł na dnie kociołka. Profesor Slughorn ogłosił, że skończył się czas. Każdy wyjął szklany pojemnik, by umieścić w nim zawartość swojego kociołka. James właśnie dodawał potajemnie kolejny składnik, ale tylko pogorszył sprawę, bo z kociołka zaczął unosić się czarny dym, który wypełnił całą salę. Rozległ się syk, po czym krzyk. Jedna ze Ślizgonek wylała na siebie swój eliksir, który wywołał u niej ciemnozieloną wysypkę. Slughorn postanowił zaprowadzić ją do Skrzydła Szpitalnego, oznajmiając, że to koniec lekcji. Pierwsza do drzwi ruszyła Aria, za nią ciągnął się Mike. James obserwował, jak dochodzą do progu, gdy usłyszał za sobą kpiący głos:
-Och, Potter, jak mi przykro. Twoi przyjaciele Cię opuścili?
James powoli wyprostował się i odwrócił. Zobaczył przed sobą dwóch Ślizgonów z pierwszej klasy, bliźniaków. Chłopak- Chris Hopkins i dziewczyna- Nelly Hopkins. Obaj mają jasnobrązowe włosy i ciemne oczy. Uśmiechali się niemal tak samo, wyzywająco.
-Nie wasz interes.- odpowiedział spokojnie James, zarzucając torbę na ramię. Postanowił, że nie da się wytrącić z równowagi.
-A może Ty ich nigdy nie miałeś?- śmiała się Nelly.- Wiadomo, że każdy leci na Twoje nazwisko, Ty sam, jesteś bezwarto...
Nie dokończyła, bo do sali wparowała Aria. Krzyknęła:
-Wingardium Leviosa!
Nelly wzbiła się w powietrze, machając histerycznie rękoma. Chris zareagował natychmiast. Rzucił zaklęcie, dzięki któremu Aria upadła na ziemię. James już podbiegał, by pomóc jej wstać, gdy niespodziewanie pojawił się Mike, który celując w Chrisa różdżką, zawołał:
-Locomotor Wibbly!
James przystanął. Dziwne, nie znał tego zaklęcia. Spojrzał z aprobatą na swojego przyjaciela i wtedy przypominał sobie książkę, którą widział u niego na łóżku. No tak, to na pewno stamtąd znał to zaklęcie. Nie spodziewałby się tego po Mike’u. To cichy chłopiec, nieśmiały, nierzucający się w oczy. A jednak… Nogi Chrisa zaczęły się niekontrolowanie trząść jak galareta. Chłopak krzyknął:
-Co ten szlama mi zrobił?!
Wszyscy zebrani Gryfoni (a powstała już pokaźna grupka) wstrzymali oddech w niedowierzaniu i złości. Zaczęli wykrzykiwać obelgi pod adresem Chrisa, natomiast Mike, nieświadomy znaczenia tego słowa, tylko rozglądał się po sali. James wrzasnął:
-Petrificus Totalus!
Nauczył się tego zaklęcia na Obronie Przed Czarną Magią. Chris padł jak długi, unieruchomiony. Nelly, wciąż w powietrzu, zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć, natomiast Gryfoni z aprobatą kiwać głowami, śmiejąc się. Do Sali wpadł przerażony Slughorn. Wściekł się, odejmując dla Gryffindoru i Slytherinu po piętnaście punktów.
Aria, leżąc na podłodze, miała odsłoniętą łydkę. James zauważył, że rana teraz spuchła i zrobiła się sina. Nie uszło to też uwadze Slughorna:
-Panno Hastings! Powinna Pani iść do Skrzydła Szpitalnego, i to w tej chwili!
-To nic takiego…
-W TEJ CHWILI!
Aria wstała powoli, korzystając z pomocy Jamesa i jęcząc cicho. Mike podtrzymywał ją z drugiej strony, gdy ramię w ramię ruszyli w stronę Skrzydła Szpitalnego.
-Naprawdę, nie…-zaczęła Aria, ale James i Mike natychmiast karzą jej uciszyć się. Przecież ta rana wygląda okropnie, nie można tego lekceważyć.
Pani Pomfrey nie pozwoliła im zostać, więc wrócili do wieży Gryffindoru. Tam Mike zapytał, co oznacza słowo „szlama”. James wahał się do ostatniej chwili, ale postanowił powiedzieć mu prawdę:
-To okropne słowo, używają go tylko wstrętni czarodzieje. Tak potocznie nazywa się dzieci mugoli, gdy chce się je urazić…
Mike pokiwał w zamyśleniu głową. Nic nie mówił. Po chwili przerwał jednak ciszę:
-Słuchaj, masz już plan, jak przeszukać gabinet McGonagall?
James przytaknął.
-Możemy to zrobić jutro. Dzisiaj mam szlaban u Filcha, więc jutro wypada moja kolej u Hagrida. Ty wtedy będziesz miał u McGonagall, a Aria u Filcha. Jakoś przekonam Hagrida, żeby mnie puścił, to równy gość. Nie wiem, czy zdołam wyciągnąć Arię, ale spróbuję przekonać Filcha, że Irytek rozrzuca wokół biblioteki łajnobomby…
-Irytek?
-Taki duch, wiecznie musi coś zmajstrować. Pójdziemy do McGonagall, twierdząc, że Irytek zdewastował salę od Transmutacji. Wtedy zaczniemy poszukiwanie, jedno z nas stanie na warcie.
-A nie zdziwi ją to, że Ty i Aria nie odwalacie szlabanu?- powątpiewał Mike.- A co jeśli spotka się z Filchem?
-Trzeba zaryzykować…
Po chwili James sobie coś przypominał:
-Mój tata miał taką mapę! Ona nazywała się… Mapa Huncwotów! Pokazywała wszystkie tajne przejścia i gdzie znajduje się dana osoba! Bardzo by nam pomogła.
-I Twój tata tak po prostu Ci ją da?
-Nie. Poproszę brata, by mu ją wykradł…- powiedział cicho James, czując wyrzuty sumienia. Co jednak ma począć? Musieli działać, a nie mogą dać się przyłapać. Z resztą… jego ojciec też nie był święty. Najwyraźniej w niego wdał się James.
Chłopak zaczął rozważać prośbę o Pelerynę Niewidkę, ale szybko odrzucił tę myśl. Była potrzebna ojcu w pracy, a tak poza tym na pewno zauważyłby jej zniknięcie.

Usłyszeli dziewczęcy pisk, po chwili dźwięk upadku. Zewsząd zaczęły rozbrzmiewać głosy, przerażone szepty, zduszone okrzyki. James i Mike przeszli przez portret Grubej Damy. Ten i ów, zaczął spoglądać na nich z dziwnym wyrazem twarzy, niektórzy nawet klepali ich po plecach. Rozsunęli się, a to co zobaczyli sprawiło, że Jamesowi uwiązł głos w gardle. Aria. Nogę już miała wyleczoną, ale leżała nieprzytomna i blada, zupełnie jak Lucy kilka tygodni temu. Na jej lewym nadgarstku widniał znak… Krzyż z przekrzywioną poziomą linią.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mój drugi blog: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com

sobota, 11 lipca 2015

71. Wyjec i szlaban.

Tak jak obiecałam- blog o Igrzyskach Śmierci. Liczę na Waszą aktywność:
dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Harry, marszcząc brwi, czytał list, który przysłała mu Profesor McGonagall z Hogwartu. Ginny przyglądała mu się, nerwowo tupiąc nogą i trzymając się pod boki. Hermiona była nieco spięta, natomiast Ron rozbawiony. Harry odłożył list i spojrzał po wszystkich. Ciszę przerwał Ron:
-No co? Wdał się w rodziców!
Hermionie zadrgały kąciki ust. Ginny widząc to, odgryzła się:
-Nie martwcie się, po chrzestnych też coś odziedziczył.
Hermiona natychmiast spoważniała, a Harry przewrócił oczami, lekko się uśmiechając:
-Nie oszukuj się, Hermiono. Wszyscy wiemy jak jest.
Ginny westchnęła głośno, opadając na kanapę, natomiast Harry poderwał się z niej i podszedł do szuflady, by wyciągnąć pergamin i pióro. Jego żona wstała i złapała go za rękę.
-Poczekaj.- powiedziała cicho, a na jej twarzy malował się przebiegły uśmiech.- Wyślijmy mu wyjca.
                                                                           ~*~
W Wielkiej Sali panował codzienny gwar. Każdy coś mówił, śmiał się, dowcipkował. James natomiast nie miał humoru do żartów.
Mike jest na niego obrażony. Na Arię też był, ale najwyraźniej stwierdził, że to bardziej wina Jamesa, niż jej. No cóż, to prawda, przecież to właśnie on namawiał ich na nocną wyprawę.
Mike bardzo przejął się utratą tych punktów i szlabanem. Siedzi teraz pomiędzy ich kolegami z dormitorium- Mattem Campbellem i Renem Millerem. Nie odzywa się jednak ani słowem, czasem rzuca ukradkowe spojrzenia na Jamesa, który przyłapał się na robieniu tego samego.
Aria nie mogąc zdecydować, kogo ma wspierać w tym trudnym okresie, postanowiła, że wda się ożywioną rozmowę z jej koleżankami z dormitorium- Lucy Cullen i Emily Kent. Widać, że udaje entuzjazm i wymusza śmiech.
Do Wielkiej Sali wleciały sowy. Jedna przysiadła na ramieniu Arii, ta zmarszczyła brwi, przyglądając się jej uważnie. W mgnieniu oka przechwyciła list, rozdarła kopertę, po czym prychnęła z pogardą. Widząc pytające spojrzenie Jamesa, wyjaśniła:
-List od mojej siostry. Nie znoszę jej.
Jamesowi stanęło w gardle to, co właśnie przełykał.
-Masz SIOSTRĘ? Dlaczego nic nie powiedziałaś?
-Bo to idiotka.- Aria wzruszyła obojętnie ramionami.- Jest niesamowicie  upierdliwa i natrętna, nie daje mi spokoju.
Dziewczyna zaczęła czytać dalej. Teraz wybuchnęła kpiącym śmiechem. Gdy spojrzenia jej i Jamesa się skrzyżowały, wyjaśniła:
-Powiedziałam moim rodzicom, że się z Tobą…- tu zawahała się, jakby nie była pewna, czy może to tak już nazwać.-…no, zaprzyjaźniłam. Pewnie się o tym dowiedziała. Ma na imię Diana. Jest o rok młodsza. Ona tak jak ja, jest wielką fanką Harry’ego Pottera, więc teraz mnie o Ciebie wypytuje. Nawet jej nie odpiszę, co ona sobie…
Aria nagle ucichła, wpatrując się w Nereidę, która przyniosła Jamesowi szkarłatną kopertę. Chłopak obejrzał się, po czym jęknął:
-Och, nie!- zrobił to głośniej, niż zamierzał, więc teraz prawie wszyscy Gryfoni wpatrywali się w wyjec, któremu delikatnie dymiły rogi. Mike, który pochodził z mugolskiej rodziny, nie miał pojęcia co to jest, więc nie rozumiał ogólnego poruszenia. Po chwili się jednak przekonał.
-Otwórz go, James.- powiedział niespodziewanie Teddy, który siedział naprzeciwko, obok Victorie.- Bo inaczej wybuchnie i będzie jeszcze gorzej.
James, czując, jak trzęsą mu się ręce, otworzył wyjca. Natychmiast usłyszeli głos Ginny, który był ostry, a z każdym słowem stawał się coraz głośniejszy:
-Jamsie Syriuszu Potter! Dostaliśmy list od Profesor McGonagall, wiemy, co zrobiłeś! Czy ja Cię nie prosiłam, żebyś nie pakował się w kłopoty!? Zasłużyłeś na karę, co Ty sobie w ogóle wyobrażałeś, idąc sobie w środku nocy do biblioteki!? Przecież panuje ZAKAZ! Narobiłeś nam wstydu, ciekawa jestem jak bardzo ucierpiał Gryffindor! Ty powinieneś się wstydzić, nie my! TO MA SIĘ NIE POWTÓRZYĆ!
Wydawało się, że to już koniec, ale niespodziewanie usłyszeli głos Harry’ego, spokojny, ale z nutką przygany. Niektóre dziewczyny pisnęły, chłopcy wstrzymali oddech, a łyżka Arii opadła z brzękiem na ziemię. Przecież to głos TEGO Harry’ego Pottera.
-James, jeżeli to się powtórzy, to przyjadę do Hogwartu osobiście, jako auror i będę Cię śledził pod pretekstem ochrony.
To już na pewno koniec. W Wielkiej Sali rozbrzmiały śmiechy, po czym stopniowo powracał codzienny gwar. Odezwał się Ren Miller:
-Twoja mama musi być ostra, co?
-Nie.- James pokręcił głową.- Wiedziała, że zrobi mi wstyd, normalnie nie krzyczałaby tak.
Ci, którzy to usłyszeli, roześmiali się. James spojrzał na Mike, któremu po twarzy błądził uśmiech, ale patrzył w swój talerz.
Aria najwyraźniej dalej była w szoku, po usłyszeniu głosu Harry’ego Pottera, bo z lekko rozchylonymi ustami, bez zmrużenia oka, patrzyła w jeden punkt, gdzieś ponad ramieniem Jamesa.

Wieczorem przyszła pora ich szlabanu. James musiał zgłosić się do McGonagall, nie wiedział co będzie robił. Arii przypadł Hagrid- to byłoby w porządku, gdyby nie perspektywa prawdopodobnego odwiedzenia Zakazanego Lasu. Powiedziała mu, że Mike ma karę u Filcha- James współczuł mu dyskretnie.
O podanej godzinie James stawił się w gabinecie dyrektorki. Okazało się, że będzie musiał przepisywać kartoteki karanych. „To nie najgorsze”- pomyślał. Ku ironii- kazała mu zacząć od litery „P”. Już po 15 minutach natrafił na jedną z kartotek swojego ojca- towarzyszył mu wujek Ron. Karani byli za przylecenie latającym samochodem na rozpoczęcie roku, uszkadzając przy tym Bijącą Wierzbę. Z trudem powstrzymał śmiech. Zobaczył też inne kartoteki Harry’ego Pottera-wciąż towarzyszyli mu Ron Weasley i Hermiona Granger. Często byli karani za wymykanie się w nocy z dormitorium. „I on mi robią wymówki…”- pomyślał James.
Zrobiło mu się dziwnie smutno, gdy natrafił na kartoteki swojego dziadka. Zazwyczaj towarzyszył mu Syriusz Black, często jednak też Remus Lupin i Peter Pettigrew.
Nagle wpadł na pomysł- „Tam, gdzie wszystko jest ukryte…”! Może chodzi o gabinet dyrektorki, gdzie są ukryte wszelkie informacje na temat uczniów, czasem nawet ich tajemnice… Kurczowo złapał się tej nadziei.
Gdy wrócił do wieży Gryffindoru, ogień w kominku już dogasał. Mike siedział przed nim w fotelu. W pokoju nie było już innych uczniów. Ich spojrzenia się skrzyżowały, James szybko odwrócił wzrok. Zawahał się, a po chwili ruszył na drugi koniec pokoju, jak najdalej od Mike. Czuł do niego żal, że tak się wściekł za ten szlaban i punkty. Czy to jest najważniejsze? Nie powinien obwiniać tylko Jamesa, przecież on sam zgodził się na udział w tej akcji.
Po chwili do Pokoju Wspólnego wpadła Aria. Zawahała się, nie wiedząc, do kogo ma podejść. James jednak zawołał:
-Aria! Mam Ci coś ważnego do powiedzenia.
Usiadła obok niego, rzucając nerwowe spojrzenia na Mike.
-Pomyślałem, że pierwszy element może być gabinecie dyrektorki. Przecież tam są ukryte wszystkie informacje na temat uczniów, Hogwartu, nauczycieli… Trzeba wykurzyć stamtąd McGonagall, a wtedy te, które będzie miało akurat u niej szlaban, przeszuka gabinet.
Aria przytaknęła cicho. Nic nie powiedziała.
-Przekażesz Mike’owi?- zapytał niepewnie James.
Ponownie skinęła głową, milcząc. Teraz dopiero James zauważył, że kurczowo trzyma się za nogę. Wzdrygnął się, widząc, że szata na jej łydzce jest rozerwana i nasiąknięta krwią.
-Co się stało?
-Szukaliśmy z Hagridem Nieśmiałków, które będą mu powtrzebne na lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Strasznie się wściekały. Kilka z nich wbiło w moją nogę pazury… a może kły, sama już nie wiem.
-Hagrid nie zareagował?- zapytał z lekkim niedowierzaniem i złością.
-Słyszał, jak krzyczę, ale powiedziałam mu, że się tylko przestraszyłam. Nie zauważył mojej rany, bo było ciemno. Nie chciałam robić szumu wokół małej rany.
James lepiej się przyjrzał jej łydce i nie zobaczył „małej rany”, tylko potężną szramę, z której sączyła się krew. Wokół niej było jeszcze kilka głębokich zadrapań.
-Powinnaś iść do Skrzydła Szpitalnego- powiedział z wyraźną troską w głosie.
-Daj spokój. To nic takiego.
I zanim James zdążył coś powiedzieć, wstała i kulejąc, podeszła do Mike. Chyba opowiedziała mu o planie wykurzenia McGonagall z gabinetu.

Aria pokuśtykała z powrotem do Jamesa.
-Zgodził się.
-Pewnie z niechęcią.- mruknął James.
-Och, daj spokój.- burknęła Aria.
-Powiedz mu, że jeżeli nie chce, to nie musi brać w tym udziału. A co jeżeli znów dostanie szlaban?- zapytał ironicznie James.
-Nic nie będę mu mówić.- zdenerwowała się jego towarzyszka, po czym chwiejąc się, zerwała się na równe nogi.- Nie będę latać tam i z powrotem po całym pokoju. NIE JESTEM SOWĄ, CZY CO TY TAM SOBIE MYŚLISZ!- wybuchnęła.- Może po prostu podejdź i sam mu to powiedz, przecież nie brak Ci odwagi! Zachowujecie się jak skończeni KRETYNI!

I najszybciej, jak tylko mogła (zważając na jej poranioną nogę), pobiegła do dormitorium.

czwartek, 9 lipca 2015

WAŻNE PYTANIE!


Cześć, dzisiaj piszę do Was w nietypowej sprawie. Chcę Was spytać o zdanie.
Tu głównie zwracam się do fanów Igrzysk Śmierci- wiem, że tutaj są :)
Zastanawiałam się nad założeniem bloga o dalszych losach Katniss. Oczywiście, ten by dalej funkcjonował- tu posty pojawiały by się w weekendy, a na tamtym w tygodniu. Byłabym w stanie prowadzić dwa na raz.
Chcę wiedzieć, czy są osoby, które by czytały takiego bloga. Jeżeli tak- może nawet już dzisiaj podeślę Wam linka do pierwszego rozdziału :)
To co- dobry pomysł? Po prostu dajcie mi znać w komentarzach, że chcecie takiego bloga.
Ja osobiście jestem pełna zapału i weny.
Co do HP- rozdziału spodziewajcie się najprawdopodobniej w sobotę, może jutro, jeśli mi dobrze doradzicie :)
Pozdrawiam i czekam na odzew.
~Zuzmenka
P.S. Ankieta. Nawet jeżeli nie jesteś fanem Igrzysk, to proszę o pomoc. Po prostu nie wiem, które zdjęcie najlepsze. Te, które wygra prawdopodobnie znajdzie się na stronie główniej bloga o IŚ.
http://zapytaj.onet.pl/Category/007,010/2,28944078,Ktore_zdjecie_najlepsze.html

sobota, 4 lipca 2015

70. W bibliotece.

Lily i Rose siedziały w ogródku. Był już listopad, więc pogoda im nie dopisywała. Na niebie pojawiły się ciemne chmury, zapowiadające ulewę.
Siedziały w ciszy, każda myśląc o czymś innym. Po głowie Lily krzątała się jednak tylko jedna myśl: Hogwart. To takie niesprawiedliwe, że musi czekać jeszcze 3 lata. Przecież ona jest już gotowa, na pewno nie jest gorsza od swoich braci. Spojrzała na Rose, która skubała końcami palców ździebełko trawy.
-Wiesz co, Rosie?- zagadała niepewnie Lily.- Ja Ci zazdroszczę.
Rose spojrzała na nią zdumiona.
-Niby czego?
-No… Już w przyszłym roku trafisz do Hogwartu! To super, naprawdę Ci zazdroszczę. Ja muszę jeszcze..
-Lily, daj już spokój.- Rose przewróciła oczami.- Przecież i Ty dostaniesz swój list, gdy będziesz miała 11 lat, już o tym rozmawiałyśmy, nie zaczynaj znowu.
Lily rzuciła jej piorunujące spojrzenie. Dlaczego nikt jej nie rozumie?
-Ja mam już po prostu dość!- pisnęła.- Siedzę tutaj jak ten ptak w klatce, nie mogąc używać czarów! Muszę udawać przed tymi mugolami, że jestem jedną z nich, a tak nie jest!
Rose uniosła lekko brew.
-Przecież i tak na razie nie potrafisz czarować.- oznajmiła po chwili.- I nie wymyślaj już, masz kochającą rodzinę…
-Tak wiem!- Lily poderwała się z miejsca. W tej chwili lunął deszcz, tak intensywny, że już po chwili obie były przemoczone do suchej nitki.- Ale nudzi mnie te życiu tu, wśród mugoli! Tam w Hogwarcie jest tylu czarodziejów, tyle nas nauczą…
-Histeryzujesz, Lil.- powiedziała  zniecierpliwionym tonem Rose.- Po prostu złościsz się, bo jesteś najmłodsza z nas i najpóźniej pójdziesz do Hogwartu! Przecież nawet nie wiadomo, czy w ogóle dostaniesz list. Bo czy kiedykolwiek przejawiałaś swoje magiczne moce?
Lily już otworzyła usta, by się odegrać, ale nic jej nie przyszło do głowy. Niemal krztusząc się z oburzenia i złości, obróciła się na pięcie, by odejść. Niestety, trawa była śliska od deszczu, a ona niefortunnie pośliznęła się na niej. Czuła, jak upada na pobliski stół.
 Już wyobrażała sobie, jak uderza głową o jego kant, nabijając sobie wielkiego guza.
Nagle, nieokreślona siła odepchnęła stół, który z łoskotem wpadł na krzesła, łamiąc je. Rose pisnęła, a Lily upadła na trawę, jednak natychmiast się z niej podniosła. Spojrzała oszołomiona na swoją kuzynkę, zapominając o złości. Do ogródka wpadł Harry, rozglądając się czujnie. Najpierw spojrzał na Lily, potem na stół i połamane krzesła, później na Rose, a następnie znów przeniósł wzrok na twarz swojej córki, która teraz się uśmiechała.
-Tato!- pisnęła.- Ja jestem magiczna!
                                                       ~*~
James siedział przy stole Gryfonów, jedną ręką się podpierając, a drugą grzebiąc w misce z płatkami. Kątem oka spoglądał na Lucy, która teraz gawędziła beztrosko ze swoimi koleżankami.
Był zły. Gdy tylko dowiedział się, że Lucy się obudziła, razem z Arią i Mikem natychmiast wybrał się do skrzydła szpitalnego, z resztą zebrała się tam większość Gryfonów, trochę Puchonów i Krukonów. Zjawiło się nawet kilku ciekawskich Ślizgonów. Nauczyciele jednak nie wpuszczali ich do środka, bo pani Pomfrey kipiała ze złości, widząc tyle osób w skrzydle szpitalnym jednocześnie. Dowiedzieli się jednak, że Lucy nic nie pamięta. Dziewczyna zarzekała się, że poczuła tylko uderzenie w głowę, potem, że coś przez nią przenika, następnie silny ból w nadgarstku. Na końcu była tylko ciemność.
James wyrwał się z ponurych rozmyślań, bo Lucy akurat podniosła dłoń, by podrapać się po głowie. James zobaczył ten dziwny krzyż na jej nadgarstku. Rana prawie się już zagoiła, ale na pewno zostanie blizna. Mimo to, jej nadgarstek był dalej siny i opuchnięty.
Mike patrzył na resztki mleka w swojej misce, jakby poważnie zastanawiał się, czy się w nich nie utopić. Aria miała natomiast zdeterminowaną minę. Z niezwykłą zawziętością nabijała kawałek szynki na widelec.
Razem główkowali, gdzie może być ukryty pierwszy element. „Tam, gdzie wszystko jest ukryte...”. Jamesowi wciąż chodził po głowie Pokój Życzeń, ale przecież komnata, gdzie wszystko było ukryte spłonęła, więc krzyż, nawet jeśli tam był, razem z nią. Postanowili jednak, że pójdą tam w ostateczności.
Mike podsunął pomysł, aby wybrali się do biblioteki.
-Przecież tak jest ukryta cała wiedza Hogwartu. W książkach!- przekonywał ich i samego siebie.- Powinniśmy to sprawdzić.
Tak więc, na długiej przerwie wybrali się do biblioteki. Wędrowali między półkami, James przeszukiwał dział z legendami, Aria księgi historyczne, a Mike o eliksirach. Wiedzieli, że robią to na próżno. Przecież biblioteka jest zbyt wielka, by przewerbować ją całą, poza tym nie dostaną się do działu Ksiąg Zakazanych, nie otworzą szuflady w biurku, gdy obserwuje ich bibliotekarka. Gdy czuli, że pani Pince dyszy im w karki, postanowili, że wrócą tu nocą, choć Mike z niechęcią. Aria zaakceptowała ten pomysł z błyskiem w oku.
Poczekali, aż wszyscy opuszczą pokój wspólny Gryfonów. Wyślizgnęli się na korytarz, jak najciszej pokonując drogę do biblioteki. James zbeształ się w myślach za to, że nie podwędził Peleryny Niewidki swojemu ojcu. W krótce znaleźli się przed drzwiami swojego celu.
Były zamknięte. James już tracił nadzieję, gdy Aria szepnęła:
-Przecież Flitwick uczył nas ostatnio jakiegoś zaklęcia… Mike, użyj mózgu, to Ty jesteś najlepszy z zaklęć.
-Łatwo Ci powiedzieć.- mruknął Mike, po czym wyciągnął różdżkę i mruknął:
-Alohomora.
Nic. Po chwili każdy po kolei próbował otworzyć drzwi, aż w końcu zaklęcie wypowiedziane przez Mike’a poskutkowało.
Zapalili różdżki i weszli się do środka. Przeszukali szuflady, byli nawet w dziale Ksiąg Zakazanych, ale nic nie znaleźli. Po kilku godzinach, czując zrezygnowanie, postanowili wrócić do dormitorium.
Gdy tylko przekroczyli próg biblioteki, zobaczyli Filcha, uśmiechającego się triumfalnie. Wokół jego nóg kręciła się Pani Norris.
-Pani Norris właśnie mi doniosła, że tu jesteście. Mamy kłopoty…
Gdy szli do gabinetu profesor McGonagall, Filch z tęsknotą wspominał dawne sposoby karania uczniów.
-Może kiedyś znów uruchomię swój zgniatacz palców…- rozmarzył się woźny.
James, Aria i Mike, trzęsąc się, stali przed profesor McGonagall, która teraz patrzyła na nich surowo, zaciskając usta najmocniej, jak tylko potrafi.
-Czy możecie mi powiedzieć- cedziła słowo po słowie.-Co wy tam robiliście o tej porze?
Aria okazała się najodważniejsza z nich:
-My… Musieliśmy się uczyć.- mówiła.- Nie zdążyliśmy w ciągu dnia…
Profesor McGonagall uniosła brwi z niedowierzaniem.
-Przykro mi, ale nie wmówicie mi tego. Złamaliście istotny punkt regulaminu Hogwartu. Dostajecie dwutygodniowy szlaban, każdy będzie robił coś innego. Jeszcze dzisiaj napiszę do waszych rodzin.
James spojrzał na nią błagalnie.
-Nie patrz tak na mnie, Potter!- wybuchła dyrektorka.- Gryffindor traci 30 punktów. Za każdego z was.
Cała trójka wzdrygnęła się, prosząc McGonagall o litość.
-Nie!- zdenerwowała się nauczycielka.- Cieszcie się, że nie więcej, normalnie odjęłabym po 50 punktów, ale nie chcę zbyt zaszkodzić Gryffindorowi. Następnym razem nie będę tak łaskawa, wracajcie w tej chwili do dormitoriów, zanim zmienię zdanie.
Cała trójka, czując bezradność i ciężar na sercu, wróciła do wieży Gryffindoru.
 - Świetnie. Nie dość, że straciliśmy niepotrzebnie czas, to jeszcze ucierpiał nasz dom – rzucił Mike, po czym nawet się nie oglądając na swoich przyjaciół, pobiegł do dormitorium.