Al, Lily, Rose i Hugo byli u zmartwionej Molly. Harry, Ron,
Hermiona i Ginny musieli porozmawiać.
Minął zaledwie jeden dzień, więc Hermiona wciąż była słaba.
Siedziała naprzeciwko nich, popijając herbatę, wtulona w Rona. Harry i Ginny
siedzieli naprzeciwko i spoglądali na nich wyczekującym wzrokiem.
-No więc…?- zagadnął Harry, a Ron obrzucił go piorunującym
spojrzeniem.- Powiesz nam, co tam się działo.
Hermiona wzięła głęboki, urywany wdech i zaczęła:
-Oni czyszczą pamięć każdemu, kto był świadkiem porwania
mugolaka, więc nie tylko wy nic nie pamiętacie…
Zamilkła. Ginny spojrzała na nią zachęcającym wzrokiem, a
Ron mocniej uścisnął.
-Zamknęli nas w celach.
Codziennie przybywało coraz więcej więźniów. Każdego dnia karano wszystkich za to, że jesteśmy mugolakami… Gdyby
nie Wy, to nie wiem, jak by się to skończyło…
Znów urwała. Jednak Harry nie zamierzał naciskać. Poczuł
niesamowity żal i współczucie, a jakieś bliżej nieokreślone siły ściskały jego
wnętrzności.
Hermiona uśmiechnęła się do nich lekko.
W ogniu rozbłysły szkarłatne płomienie, a z nich wysypali
się Al, Lily, Rose i Hugo, a za nimi rządna informacji Molly.
-No to jak?- zapytała Molly, łapiąc się w charakterystyczny
dla siebie sposób pod boki.- Powiecie mi, o co w tym wszystkim chodzi?
~*~
James obudził się niesamowicie podekscytowany.
Dzisiaj pierwszy raz zobaczy mecz quidditcha w Hogwarcie.
Gryfoni przeciw Puchonom.
Podczas śniadania trwał gwar,
a zewsząd napływały podniecone głosy. James spojrzał na zaczarowane sklepienie
i z zadowoleniem stwierdził, że świeci dziś słońce, a na niebie nie ma ani
jednej chmurki. Uznał to za dobry omen i usiadł przy stole Gryfonów, gdzie
górowały złoto i czerwień. James, Aria i Mike także ubrali się w barwy swojego
domu. Puchoni przybrali barwy żółci i czerni.
Gdy James siadł na trybunach obok Arii i Mike’a, poczuł
dominujący żal. Sam chciałby wzbić się w powietrze na miotle, wiedział jednak,
że to drużyny zazwyczaj nie przyjmuje się pierwszoroczniaków. Jego ojciec był
wyjątkiem, miał wielki talent. James obiecał sobie, że w drugiej klasie postara
się o miejsce w drużynie.
Z rozmyślał wyrwał go spokojny głos Victorie, która dołączyła
do nich:
-Cześć, James. Jak tam, podekscytowany?
James spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, po czym kiwnął
nerwowo głową. W następnej chwili wszyscy Gryfoni poderwali się z miejsc,
witając swoją drużynę. Weszli też Puchoni, po czym kapitanowie
uścisnęli dłonie. Kapitanem drużyny Gryfonów była Gwen White- jedna ze
ścigających, siódmoklasistka.
Wzbili się w powietrze, ale James z przejęciem obserwował
Teddy’ego, który poleciał wyżej niż reszta. Był szukającym.
Gwen White z siódmej klasy, Cinna Mellark, także z siódmej
klasy i Katniss Montrose z piątej klasy były ścigającymi i już podawały kafla.
Peter Wilson z trzeciej klasy był obrońcą, a
Prim Dale z czwartej klasy i Gabe Hay z drugiej byli pałkarzami.
Puchoni natychmiast odebrali
Gryfonom kafla i ruszyli w stronę ich słupków. Zewsząd rozchodził się głos Kelsey Trinkt, Krukonki
z piątej klasy, która komentowała mecz:
-Teraz Puchoni zbliżają się w stronę obrońcy Gryfonów…
Peeta już rozkłada ręce iiii…. Prawie Ci się udało, Peeta! 10:0 dla Puchonów.
Gryfoni westchnęli głośno.
Katnnis podała kafla do Cinny, który podał jej Gwen, ta znów
do Katniss, która zgrabnie rzuciła kafla w
stronę pętli Puchonów. Ich bramkarz wyciągnął ręce po piłkę, jednak było za
późno. 10:10, Gryfoni wydali z siebie zgodny ryk radości.
-Puchoni znów przejmują inicjatywę…-
mówiła Kelsey Trinkt.-
Zbliżają się do gryfonów, strzelają iii…. Peeta świetnie to
obronił! Kafla przejmuje Cinna Mellark, podaje do Katnnis Montrose, teraz ma go
Gwen, chyba będzie strzelać… TŁUCZEK! Brawo, Gale, odbiłeś go w ostatniej
chwili! Teraz Peeta próbuje strzelać… 20:10 dla Gryfonów! Och, Puchoni już są
przy ich słupkach! Iii… 20:20, to było świetnie zagranie!
Kelsey była najwyraźniej bezstronna, chociaż James wyczuwał,
że z większym entuzjazmem przyjmuje
ona klęski Puchonów.
-Gwen White zdobyła bramkę! 30:20 dla Gryfonów… Teraz znów kafla
mają Puchoni…
Och, Teddy Lupin chyba coś zauważył!
I rzeczywiście. Teddy
wystrzelił w powietrze, a za nim ruszyła szukająca Puchonów. Zaczęli się lekko
przepychać, a szukający gryfonów prawie
dostał tłuczkiem, na szczęście Prim odbiła go w inną stronę. Latają obok
słupków, raz wyżej, raz niżej, wciąż nie
spuszczając z oczu złotej piłeczki.
W tym czasie Gryfoni
wygrywali już 70:50.
Teddy dalej latał jak
oszalały po całym boisku, a obok cisnęła się szukająca Puchonów, która
wyciągnęła rękę w stronę znicza. Jej przeciwnik natychmiast
zrobił to samo. Całe trybuny wstrzymały oddech, mówiła tylko Kelsey:
-Lecą łeb w łeb, ramię w ramię. Są coraz bliżej, za chwilę
wszyscy się dowiemy, kto wygrał ten mecz… Iiii…. GRYFONI WYGRYWAJĄ 220:50!
Gryfoni ryknęli ogłuszająco, a Teddy
wniósł w górę rękę, zaciskając kurczowo palce na zniczu.
W pokoju wspólnym Gryfonów jeszcze długo panowała uciecha.
Wszyscy bawili się świetnie, świętując wygraną Gryffindoru. Gdy James szedł
spać, czuł, że jego powieki są strasznie ciężkie. Już miał rzucić się na
łóżko, gdy zobaczył, leżący na nim
kawałek pergaminu. Wziął go do ręki i zobaczył zdanie wyklejone z liter z
„Proroka Codziennego”:
PIERWSZY ELEMENT JEST TAM, GDZIE WSZYSTKO JEST UKRYTE.
James zmrużył oczy, zastanawiając się nad sensem tych słów.
Pierwsze co mu przyszło do głowy to Pokój Życzeń, ale przecież komnata, w
której wszystko było ukryte spłonęła kilkanaście lat temu. To przynajmniej
wynikało z opowieści jego ojca.
Już miał pokazać to Mike’owi, gdy do ich dormitorium
niespodziewanie wparowała zdyszana Aria, cała czerwona z przejęcia na twarzy:
-Lucy się obudziła.