sobota, 27 czerwca 2015

69. Wskazówka.


Al, Lily, Rose i Hugo byli u zmartwionej Molly. Harry, Ron, Hermiona i Ginny musieli porozmawiać.
Minął zaledwie jeden dzień, więc Hermiona wciąż była słaba. Siedziała naprzeciwko nich, popijając herbatę, wtulona w Rona. Harry i Ginny siedzieli naprzeciwko i spoglądali na nich wyczekującym wzrokiem.
-No więc…?- zagadnął Harry, a Ron obrzucił go piorunującym spojrzeniem.- Powiesz nam, co tam się działo.
Hermiona wzięła głęboki, urywany wdech i zaczęła:
-Oni czyszczą pamięć każdemu, kto był świadkiem porwania mugolaka, więc nie tylko wy nic nie pamiętacie…
Zamilkła. Ginny spojrzała na nią zachęcającym wzrokiem, a Ron mocniej uścisnął.
-Zamknęli nas w celach. Codziennie przybywało coraz więcej więźniów. Każdego dnia karano wszystkich za to, że jesteśmy mugolakami… Gdyby nie Wy, to nie wiem, jak by się to skończyło…
Znów urwała. Jednak Harry nie zamierzał naciskać. Poczuł niesamowity żal i współczucie, a jakieś bliżej nieokreślone siły ściskały jego wnętrzności.
Hermiona uśmiechnęła się do nich lekko.
W ogniu rozbłysły szkarłatne płomienie, a z nich wysypali się Al, Lily, Rose i Hugo, a za nimi rządna informacji Molly.
-No to jak?- zapytała Molly, łapiąc się w charakterystyczny dla siebie sposób pod boki.- Powiecie mi, o co w tym wszystkim chodzi?
                                                                         ~*~
James obudził się niesamowicie podekscytowany.
Dzisiaj pierwszy raz zobaczy mecz quidditcha w Hogwarcie. Gryfoni przeciw Puchonom.
Podczas śniadania trwał gwar, a zewsząd napływały podniecone głosy. James spojrzał na zaczarowane sklepienie i z zadowoleniem stwierdził, że świeci dziś słońce, a na niebie nie ma ani jednej chmurki. Uznał to za dobry omen i usiadł przy stole Gryfonów, gdzie górowały złoto i czerwień. James, Aria i Mike także ubrali się w barwy swojego domu. Puchoni przybrali barwy żółci i czerni.
Gdy James siadł na trybunach obok Arii i Mike’a, poczuł dominujący żal. Sam chciałby wzbić się w powietrze na miotle, wiedział jednak, że to drużyny zazwyczaj nie przyjmuje się pierwszoroczniaków. Jego ojciec był wyjątkiem, miał wielki talent. James obiecał sobie, że w drugiej klasie postara się o miejsce w drużynie.
Z rozmyślał wyrwał go spokojny głos Victorie, która dołączyła do nich:
-Cześć, James. Jak tam, podekscytowany?
James spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, po czym kiwnął nerwowo głową. W następnej chwili wszyscy Gryfoni poderwali się z miejsc, witając swoją drużynę. Weszli też Puchoni, po czym kapitanowie uścisnęli dłonie. Kapitanem drużyny Gryfonów była Gwen White- jedna ze ścigających, siódmoklasistka.
Wzbili się w powietrze, ale James z przejęciem obserwował Teddy’ego, który poleciał wyżej niż reszta. Był szukającym.
Gwen White z siódmej klasy, Cinna Mellark, także z siódmej klasy i Katniss Montrose z piątej klasy były ścigającymi i już podawały kafla. Peter Wilson z trzeciej klasy był obrońcą, a Prim Dale z czwartej klasy i Gabe Hay z drugiej byli pałkarzami.
Puchoni natychmiast odebrali Gryfonom kafla i ruszyli w stronę ich słupków. Zewsząd rozchodził się głos Kelsey Trinkt, Krukonki z piątej klasy, która komentowała mecz:
-Teraz Puchoni zbliżają się w stronę obrońcy Gryfonów… Peeta już rozkłada ręce iiii…. Prawie Ci się udało, Peeta! 10:0 dla Puchonów.
Gryfoni westchnęli głośno.
Katnnis podała kafla do Cinny, który podał jej Gwen, ta znów do Katniss, która zgrabnie rzuciła kafla w stronę pętli Puchonów. Ich bramkarz wyciągnął ręce po piłkę, jednak było za późno. 10:10, Gryfoni wydali z siebie zgodny ryk radości.
-Puchoni znów przejmują inicjatywę…- mówiła Kelsey Trinkt.-
Zbliżają się do gryfonów, strzelają iii…. Peeta świetnie to obronił! Kafla przejmuje Cinna Mellark, podaje do Katnnis Montrose, teraz ma go Gwen, chyba będzie strzelać… TŁUCZEK! Brawo, Gale, odbiłeś go w ostatniej chwili! Teraz Peeta próbuje strzelać… 20:10 dla Gryfonów! Och, Puchoni już są przy ich słupkach! Iii… 20:20, to było świetnie zagranie!
Kelsey była najwyraźniej bezstronna, chociaż James wyczuwał, że z większym entuzjazmem przyjmuje ona klęski Puchonów.
-Gwen White zdobyła bramkę! 30:20 dla Gryfonów… Teraz znów kafla  mają Puchoni… Och, Teddy Lupin chyba coś zauważył!
I rzeczywiście. Teddy wystrzelił w powietrze, a za nim ruszyła szukająca Puchonów. Zaczęli się lekko przepychać, a szukający gryfonów prawie dostał tłuczkiem, na szczęście Prim odbiła go w inną stronę. Latają obok słupków, raz wyżej, raz niżej, wciąż nie spuszczając z oczu złotej piłeczki.
W tym czasie Gryfoni wygrywali już 70:50.
Teddy dalej latał jak oszalały po całym boisku, a obok cisnęła się szukająca Puchonów, która wyciągnęła rękę w stronę znicza. Jej przeciwnik natychmiast zrobił to samo. Całe trybuny wstrzymały oddech, mówiła tylko Kelsey:
-Lecą łeb w łeb, ramię w ramię. Są coraz bliżej, za chwilę wszyscy się dowiemy, kto wygrał ten mecz… Iiii…. GRYFONI WYGRYWAJĄ 220:50!
Gryfoni ryknęli ogłuszająco, a Teddy wniósł w górę rękę, zaciskając kurczowo palce na zniczu.

W pokoju wspólnym Gryfonów jeszcze długo panowała uciecha. Wszyscy bawili się świetnie, świętując wygraną Gryffindoru. Gdy James szedł spać, czuł, że jego powieki są strasznie ciężkie. Już miał rzucić się na łóżko, gdy zobaczył, leżący na nim kawałek pergaminu. Wziął go do ręki i zobaczył zdanie wyklejone z liter z „Proroka Codziennego”:

PIERWSZY ELEMENT JEST TAM, GDZIE WSZYSTKO JEST UKRYTE.

James zmrużył oczy, zastanawiając się nad sensem tych słów. Pierwsze co mu przyszło do głowy to Pokój Życzeń, ale przecież komnata, w której wszystko było ukryte spłonęła kilkanaście lat temu. To przynajmniej wynikało z opowieści jego ojca.
Już miał pokazać to Mike’owi, gdy do ich dormitorium niespodziewanie wparowała zdyszana Aria, cała czerwona z przejęcia na twarzy:

-Lucy się obudziła.

niedziela, 21 czerwca 2015

68. Na ratunek


York Road to opustoszała dzielnica na obrzeżach Londynu. Ze ścian wąskiej uliczki, w której akurat przebywało trzech aurorów, sypała się farba. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i wilgoci. Była to ślepa uliczka, na której  końcu był tylko twardy mur.
Harry od blisko tygodnia z wypiekami na twarzy chował się pod Peleryną Niewidką, by dowiedzieć się, jak znikają mugolacy. Do tej pory nie udało mu się podsłuchać, co takiego mówią owi szmalcownicy, by móc zniknąć i pojawić się w swojej skrytce.
On- pod Peleryną Niewidką- nieuchwytny i niewidzialny. Ron i ich współpracownik- pod zaklęciem kameleona, które czyni ich PRAWIE niewidzialnymi. Gdyby ktoś się przyjrzał, mógłby jednak zauważyć, że się poruszają.
Harry wytężył słuch i zaczął niemal bezszelestnie skradać się za szmalcownikiem, który akurat szedł tą  uliczką, brutalnie ciągnąc za sobą związaną i przerażoną mugolaczkę. Stanął przed kończącym uliczkę murem i wyszeptał:
                             „Tantum stolam sanguine.”

Po czym po prostu zniknął, bez najmniejszego szmeru. Harry syknął do swoich towarzyszy:
-Idę. Jeśli nie wrócę za pół godziny, wezwijcie posiłki.
Jego pracownik pokornie kiwnął głową, ale Ron zawołał ze stanowczą miną:
-Nie ma mowy. Idę z Tobą.
A minę miał tak zaciętą, że Harry nawet nie próbował zaprzeczyć. Złapał Rona za ramię, po czym obaj podeszli do muru kończącego uliczkę.
-Tantum stolam sanguine.
Harry poczuł ucisk w brzuchu. Kręciło mu się w głowie, a gałki oczne wciskały mu się głęboko w czaszkę. Nie było to tym samym uczuciem, co deportacja. Było o wiele gorsze.
W końcu wylądowali na stabilnej ziemi. Byli w małym pokoju, wyłożonym zewsząd deskami. W rogu stał stolik i krzesła, a na środku leżał wysłużony dywan. Nie zdążyli się jednak dobrze rozejrzeć, gdy poczuli, że owiewa ich wiatr. Na początku ciepły, potem coraz to gwałtowniejszy i zimniejszy. Teraz był wręcz lodowaty. Kurczowo chwycił się Peleryny Niewidki, która już zsuwała mu się z głowy. Usłyszał donośne krzyki i trzaski- z przerażeniem zdał sobie sprawę, że ów wiatr działa jak Wodospad Złodzieja w Banku Gringotta. Ron był teraz całkiem widzialny, więc w jego stronę już poleciały grube liny, wyczarowane przez jednego ze szmalcowników. Harry w ostatniej chwili zdołał odepchnąć Rona, po czym sam rzucił się gwałtownie w drugą stronę. Ponieważ wciąż miał na sobie Pelerynę Niewidkę, cała uwaga skupiła się na Ronie, który pomimo tego, że został otoczony, dzielnie rzucał zaklęcia i odpychał te wrogie.
-Drętowta!- Harry wystawił rękę spod Peleryny Niewidki i trafił zaklęciem szmalcownika, który akurat rzucał na Rona klątwę Cruciatus. Zdumieni szmalcownicy zaczęli się rozglądać, podczas gdy Harry już przemieścił się w drugą stronę małego pokoju, a stamtąd zawołał:
-Expelliarmus!
Różdżka jednego ze szmalcowników wyleciała w powietrze. Ron ją złapał i teraz był dwa razy skuteczniejszy, niż poprzednio. Dwóch ich przeciwników oddaliło się od kręgu otaczającego Rona i ruszyło w stronę Harry’ego. Ten znów przebiegł na drugą stronę pokoju. Wyciągnął rękę i mruknął:
-Drętowta!
Jeden ze śledzących ich szmalcowników padł jak długi, ale drugi wydał z siebie zduszony okrzyk i zawołał:
-Widziałem rękę! On tam jest! To na pewno Potter!
Teraz grupka otaczająca Rona znacznie zmalała. Harry, przeklinając samego siebie, ruszył przed siebie, starając się wyminąć wrogów, jednak potknął się o jednego z nieprzytomnych szmalcowników. Nie przewrócił się, jednak jego widoczne przez ten moment buty nie uszły uwadze szmalcowników. Zaczęli rzucać na oślep zaklęciami, które Harry ze sprytem omijał.

Harry usłyszał za sobą łomot, a potem dźwięk łamanej kości i przeraźliwy jęk Rona. Odwrócił się błyskawicznie, ujrzał swojego przyjaciela, leżącego niezgrabnie na podłodze i szmalcownika, który trzymał swoją stopę na jego złamanej nodze, a różdżkę kierował prosto w pierś Rona. Zanim Harry zdążył zareagować, sam dostał drętwotą prosto w twarz. Upadł na stolik oraz krzesła, stojące w rogu pokoju, a Peleryna Niewidka zsunęła się na ziemie. Szmalcownicy niemal od razu go otoczyli z wyciągniętymi różdżkami. Harry podniósł się błyskawicznie i zaatakował jednego z nich, niemal w ostatniej chwili unikając zielonego strumienia światła.
W tej chwili zerwał się wiatr, który odwrócił uwagę szmalcowników. Harry korzystając z tego, powalił kolejnego. Pojawiła się nowa grupa aurorów, która momentalnie ruszyła do walki. Harry, znów wykorzystując nieuwagę wroga, chwycił pelerynę i założył ją na siebie. Ujrzał klapę w podłodze, otworzył ją i wsunął się do środka.
Zaczął spadać, aż w końcu uderzył w coś twardego. Wstał natychmiast i zapalił różdżkę. Zobaczył, że jest lekko podrapany, ale nie było to nic poważnego. Podniósł z ziemi Pelerynę Niewidkę, która poprzednio zsunęła mu się z ramion i zaczął się rozglądać. Usłyszał krzyk kobiety:
-Zostaw nas w spokoju! Dzisiaj już odbyliśmy swoją karę, zapomniałeś?!
Towarzyszyły temu bojowe okrzyki pozostałych więźniów.
-Jaką karę?- zdumiał się Harry, lekko przerażony.
-Jaką karę?!- powtórzyła po nim owa kobieta.- Karę za to, że jesteśmy mugolakami. ZOSTAW NAS W SPOKOJU!
Harry podszedł bliżej. Natknął się na kraty. Wsunął między nie rękę z różdżką. Zobaczył kobietę, brudną i zaniedbaną, bardzo wychudzoną. Widać było, że jest tu znacznie dłużej niż Hermiona. Na twarzy miała liczne blizny, a na dłoniach jeszcze świeże rany.
-Chcę Ci pomóc. Jestem aurorem.
Kobieta natychmiast się poderwała i podeszła bliżej krat. Spojrzała Harry’emu w twarz i aż zachłysnęła się powietrzem.
-Harry Potter!
Inni mugolacy wydali z siebie okrzyki szczęścia.
-Harry?!
Harry poznał ten głos, słabszy niż zwykle, ale znajomy.
-Hermiono! Gdzie jesteś?!
-Tutaj! Cela obok.
Harry podszedł do celi obok i wetknął między kraty rękę z różdżką. Zobaczył Hermionę, bardzo bladą i brudną. Jej włosy były jeszcze bardziej napuszone i splątane niż zwykle. Też wychudła, chociaż nie tak mocno, jak kobieta, którą widział wcześniej. Uśmiechnęła się lekko, a wtedy Harry zobaczył szramy na jej rękach i twarzy. Z niektórych świeżych ran sączyła się krew. Harry wydał z siebie zduszony okrzyk, po czym zapytał.
-Co oni Wam zrobili?
-To teraz nie ważne! Wypuść nas, szybko.
-Ale… Jak? Nie mam klucza.
-Spróbuj zaklęcia Alohomora. Nam zabrali różdżki.
Harry przełknął z obawą ślinę. Wycelował różdżką w kłódkę i mruknął:
-Alohomora.
Ku jemu uciesze, drzwi się otworzyły. Hermiona szybko wyskoczyła z celi i rzuciła się na szyje Harry’emu. Ten przytulił ją nieśmiało, po czym zaczął otwierać kolejne cele. Gdy wszyscy mugolacy byli już wolni, a było ich kilkudziesięciu, Harry poszedł sprawdzić, czy można już bezpiecznie wyjść. Zobaczył drabinkę, po której zaczął się wspinać. Pchnął klapę. Ujrzał, że większość szmalcowników leży w kącie związana linami- niektórzy byli nieprzytomni. Aurorzy też ucierpieli, ale większość była cała i zdrowa. Właśnie pokonywali ostatnich czterech szmalcowników. Harry szybko cisnął zaklęciem w jednego z nich. Odnalazł wzrokiem Rona, który leżał z pogruchotaną nogą, ale przytomny.  Chyba próbował rzucać jakieś zaklęcia, na pozostałych szmalcowników. Po chwili ostatni wróg padł na ziemię, skrępowany linami. Harry podszedł do niego i przycisnął mu różdżkę do krtani.
-Podaj hasło, by się stąd wydostać.
Przerażony szmalcownik wykrztusił:
- Magicae Charybdim.
Harry dosyć brutalnie odepchnął szmalcownika, po czym zawołał:
-Wychodźcie!
Mugolacy zaczęli wychodzić, jeden po drugim, aż w końcu każdy był w owym pomieszczeniu.
Hermiona pisnęła:
-Ron!
Po czym podbiegła do swojego męża, obsypując go pocałunkami. Harry w tym czasie podbiegł do jedynego kredensu, jaki tu się znajdował i celując w zamek, zwołał:
-Alohomora!
Szafka otworzyła się, a Harry wyjął z niej różdżki. Gdy każdy już miał swoją, Harry zażądał:
-Dobierzcie się w pięcioosobowe grupy. Trzymając się za ręce, powiedzcie: Magicae Charybdim. Wtedy wydostaniecie się na zewnątrz.
Potem chwycił Rona pod ramię, złapał za rękę Hermionę i powiedział:
- Magicae Charybdim.
                                                ~*~
Następne dni w Hogwarcie ciągnęły się bez końca. James był obserwowany przez profesor McGonagall, ponieważ pamiętała ona o tym, że pytał o znak, który widniał na nadgarstku Lucy. James zarzekał się, że ten symbol mu się tylko przyśnił, i że nie ma z tym nic wspólnego. Ale profesor McGonagall chyba średnio mu wierzyła. I słusznie. Przecież James nie do końca mówił prawdę, chociaż oczywiście nigdy nie zaatakowałby Lucy. A o Potężnym Kishanie dowiedział się tylko tego, że pochodzi on z Indii. Nic innego nie było o nim wiadomo.
Lucy przeżyła atak, ale wciąż jest nieprzytomna. Pozostało więc tylko czekać.
I gdy James czuł, że to wszystko go przytłacza, do szyby w pokoju wspólnym Gryffindoru zapukała sowa. Przeraził się, spodziewając się kolejnych złych wiadomości. Drżącymi palcami rozwinął pergamin, obserwowany bacznie i z troską przez Arię i Mike’a.
James!
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Chciałem Ci tylko przekazać, że ciocia Hermiona znów jest z nami. Wszyscy mugolacy zostali uwolnieni, więc nie musisz się już martwić. Przekaż dobre wieści Teddy’emu, Victorie i Hagridowi.
                                                                                              Tata
James poczuł, że jego serce zalewa ciepła fala ulgi. Uśmiechnął się pierwszy raz od tygodnia i nagle zapomniał, że ma przed sobą jakąś tajną misję do spełnienia. To już się nie liczyło. Teraz najważniejsze jest to, że jego rodzina jest cała i zdrowa.



sobota, 13 czerwca 2015

67. Legenda o Potężnym Kishanie.


Harry był w swoim domowym gabinecie. Właśnie skończył czytać pełen wyrzutów list od Hagrida. Był na siebie zły, a jednocześnie bał się. Wysłał aurorów do różnych części kraju, a także do Hogwartu. Ale dalej nic. Nie zrobili nawet jednego kroku do przodu.
Harry’ego rozproszyło ciche pukanie w szybę. Sowa.
Otworzył okno i wpuścił zwierzę do środka. Na pergaminie wyskrobane były pośpiesznie tylko dwa słowa:

                                                        York Road.

Szybko wybiegł na zewnątrz, krzycząc do Ginny, że musi pilnie wyjść. Deportował się i stanął w obskurnej alejce York Road. Rozejrzał się z wyciągniętą różdżką. Stanął przed nim jeden z aurorów. Harry spojrzał pytająco, a ten pośpiesznie wyjaśnił:
-Widziałem tu szmalcownika, szefie.
-Wchodził do któregoś z domów?
-Nie..- na twarzy aurora malowało się zakłopotanie.- On coś wyszeptał. A potem... rozpłynął się.
-Musisz się dowiedzieć, co on wyszeptał.- ponaglił ostro Harry. Czuł rozczarowanie zalewające go od wewnątrz.-Wyślę tu jeszcze kilku aurorów. Sam będę stał na warcie pod Peleryną Niewidką.
-Szef?- zdumiał się auror.
-Tak.-rzucił Harry, po czym deportował się po Pelerynę Niewidkę.
                                                  ~*~
Przez następne kilka dni myśli Jamesa wędrowały daleko, do podziemnej komnaty w bibliotece. Siedział na Transmutacji. Z rozmyślań wyrwał go karcący głos Profesor McGonagall.
-Potter! Halo, Potter, mówię do Ciebie!
James spojrzał na nią lekko nieobecnym wzrokiem.
-Proszę, pokaż, czego się nauczyłeś. Niech ten kieliszek przybierze postać myszy.
James rzucił błagalny wzrok Arii i Mike'owi, ale oni najwyraźniej też nie mieli pojęcia, co robić. Machnął różdżką, wymamrotał zaklęcie, ale kieliszek dalej był tylko kieliszkiem.
Profesor McGonagall wycedziła:
-Zostaniesz po lekcji, Potter.
A następie znów zaczęła się przechadzać po klasie, obserwując wyczyny uczniów. James tylko westchnął i ponownie machnął różdżką, wypowiadając zaklęcie. Kieliszek teraz miał ogon i Jamesowi zdawało się, że cicho zapiszczał.
Ale znów jego myśli poleciały gdzieś daleko. Wybrani. Co to wszystko ma znaczyć? Dlaczego akurat on? Czy na nazwisko 'Potter' rzucono jakąś klątwę?
Szybko odepchnął tę myśl i znów spojrzał na swój kieliszek, ale właśnie skończyła się lekcja.
 Zaczął powoli się pakować. Poczuł na ramieniu ciepły dotyk dłoni Arii i ujrzał spojrzenie Mike'a, które chyba miało dodać mu otuchy. Uśmiechnął się do nich lekko, a gdy wyszli już ostatni uczniowie, niepewnie podszedł do biurka Profesor McGonagall. Spojrzała na niego z zaciśniętymi wargami, po czym zapytała:
-Co się z Tobą dzieje, Potter? Z Transumatcji nigdy orłem nie byłeś, ale zawsze jakoś sobie radziłeś.
James starając się unikać jej spojrzenie, wymamrotał:
-Nic.
-Przecież widzę. Potter, jeżeli mi nie powiesz, to będę musiała ukarać Gryffindor...
-Nic się nie dzieje!- powiedział nieco bardziej zniecierpliwiony, ale zaraz tego pożałował. Spodziewał się, że Profesor McGonagall wybuchnie, ona natomiast powiedziała spokojnie:
-Czy chodzi o Twoją chrzestną, Hermionę Weasley? Wiem, że jest mugolakiem, a szmalcownicy działają.
James spojrzał na nią zdezorientowany. Poczuł się nagle głupio, bo zupełnie o tym zapomniał.
-Tak.- skłamał James, patrząc gdzieś, ponad jej ramieniem.
-Rozumiem.- powiedziała powoli Profesor McGonagall, a jej ton lekko złagodniał.- W takim razie proszę Cię o jedno: spróbuj skupić się na czymś innym. Jestem pewna, że Twój ojciec już się tym zajął, on zawsze popierał mugolaków, a dodatkowo porwano jego najlepszą przyjaciółkę…
-Tak, wiem. Dziękuję.
James wstał, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. Zarzucił torbę na ramię, ruszył w stronę drzwi, lecz zawahał się. Obrócił się i spojrzał niepewnie na Profesor McGonagall.
-Tak?- zapytała nauczycielka, patrząc na niego lekko zdezorientowanym wzrokiem.
-Pani Profesor, chciałbym zapytać, co Pani wie na temat pewnego znaku…
-Jakiego znaku?
James pośpiesznie wyjął z torby kawałek pergaminu i pióro. Narysował na nim pionową kreskę, po czym przeciął ją u góry ukośną poziomą kreską.
Profesor McGonagall przez chwilę patrzyła na pergamin, po czym przeniosła zaciekawiony wzrok na twarz Jamesa.
-Nic mi on nie mówi. Gdzie go znalazłeś?
-On... przyśnił mi się.
Profesor McGonagall chyba mu nie uwierzyła, ale powiedziała:
-W takim razie wracaj na lekcje.

Po lekcjach James, Aria i Mike wybrali się do biblioteki, pragnąc znaleźć w książkach ten dziwny znak, albo chociaż poczytać o tajemniczej komnacie w podziemiach biblioteki. Po 2 godzinnych poszukiwaniach stwierdzili, że chyba powinni już wracać, gdy nagle Mike zakrzyknął:
-Mam! Znalazłem.
Cała trójka pochyliła się nad ciężką
 książką z legendami. I rzeczywiście- znajdował się tam ten sam krzyż z przekrzywioną poziomą linią, co w podziemiach. A potem Mike odchrząknął i zaczął czytać:

Legenda o Potężnym Kishanie.
Było czterech założycieli Hogwartu- Godryk Gryffindor, Rowena Ravenclaw, Helga Hufflepuff i Salazar Slytherin.
Pewnego dnia odwiedził ich czarnoksiężnik, który nazywał się Potężny Kishan.
 Chciał on przejąć Hogwart i wprowadzić tam własne zasady. Nie chciał czterech domów- pragnął, by wszyscy wielbili wyłącznie jego. Chciał sobie przypisać wszystkie honory. Oczywiście- Godryk, Rowena, Helga i Salazar nie zgodzili się, a Potężny Kishan zapragnął zemsty. Postanowił ich zabić, a posiadał on taką moc, jakiej oni nie znali. Nie powiodło mu się jednak, bo cała czwórka połączyła się i wspólnymi siłami pokonała Potężnego Kishana. Podobno zaszył się gdzieś w podziemiach, wciąż obmyślając plan zemsty, a zacznie on działać, gdy w Hogwarcie pojawią się Wybrani. Tylko oni będą mieli moc pokonania Potężnego Kishana.

Pod obrazkiem z krzyżem widniał napis:

Oto znak Potężnego Kishana. Nosił on go na szatach, a także malował na ścianach Hogwartu.

Cała trójka spojrzała na siebie z przerażeniem. Zanim jednak zdążyli coś powiedzieć, dosłyszeli dziewczęcy pisk na korytarzu. Poderwali się i wybiegli z biblioteki. Stała tam Krukonka z 6 klasy i wpatrywała się w podłogę, na której leżała... Lucy, pierwszoroczniaczka z Gryffindoru. Oczy miała zamknięte, była dziwnie sina, a na nadgarstku było mnóstwo krwi. James wytężył wzrok i zobaczył, że ma ona na nim wycięty ten dziwny znak... krzyż z przekrzywioną poziomą linią... znak Potężnego Kishana.
Poczuł, że kręci mu się w głowie. Jakaś niewidzialna rękę chwyciła jego wnętrzności. Zewsząd zaczęli zbiegać się nauczyciele i przerażeni uczniowie... Lucy już zabrano do Skrzydła Szpitalnego, ale James czuł się dziwnie nieobecny.

Zaczęło się.

piątek, 5 czerwca 2015

66. Tajemnica białego kota.


Harry siedział w swoim gabinecie w Ministerstwie Magii. Było już późno, większość urzędników już dawno była w domu. Ale on nie mógł.
Na biurku leżały tysiące papierów, lecz Harry myślami był gdzieś indziej. Gdzie jest Hermiona? Dlaczego on nic nie pamięta?
To jasne, że Lily, Al, Hugo i Rose złożyli swoje zeznania, ale niewiele to dało. Mugolaki dalej znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, a najbliżsi nic nie pamiętają.
Gdzie są Ci wszyscy mugolacy? Co oni z nimi zrobią? Dlaczego tak musi być?
Harry w przypływie furii zrzucił papiery, które spoczywały na jego biurku. Trzeba działać. Ale co robić?  
Wziął się w garść. Powinien być już w domu z rodziną. Ale nie, musi tu tkwić. Robi to, bo boi się o tych wszystkich mugolaków... o Hermionę!
Do jego gabinetu wszedł Ron, ze strapioną miną.
-Kolejne zaginięcie.-powiedział i padł na fotel.
Ron bardzo się martwił. Harry miał wrażenie, że jest on tylko cieniem człowieka.
-Co robimy?- zapytał Harry, przyglądając mu się bacznie.- Jak mamy temu zapobiec?!
-Nie mam pojęcia.- mruknął zrezygnowany Ron, patrząc w swoje dłonie.- W Hogwarcie... są mugolacy...
-No jasne!- zawołał Harry.- Wyślemy tam aurorów.
Ron spojrzał na niego z wyrzutem.
-No dobra, Hogwart będzie bezpieczny...- powiedział Ron wstając gwałtownie.- Ale co z tymi poza Hogwartem?! CO Z DOTYCHCZAS PORWANYMI?!
Ron był mocno zdnerwowany.
-Wyślemy aurorów, którzy będą...- zaczął spokojnie Harry, ale Ron mu przerwał.
-Jasne! Wszędzie wyślemy aurorów, to takie łatwe! A im wszystkim wyczyszczą pamięć! Harry, musimy pomóc tym porwanym! Nawet wole nie myśleć, co oni im robią!
Harry przełknął z goryczą ślinę. Postanowił się nie denerwować.
-Ron, zrozum, że nic na razie nie poradzimy! Wyślemy aurorów, którzy będą obserwować uliczki przy domach mugolaków z ukryć. Podstępem nakryją szmalcowników, schwytają ich, a potem użyjemy Veritaserum, żeby dowiedzieć się, gdzie ich trzymają!
-NA MIŁOŚĆ BOSKĄ, HARRY!- ryknął Ron.- WIESZ, ILE CZASU MOŻE TO POTRWAĆ!?
-A masz jakiś lepszy pomysł!?- krzyknął Harry, teraz już zirytowany.- Myślisz, że to wszystko jest mi całkowicie obojętne!? NIE! Otóż ja też chcę coś zrobić, odnaleźć ich i im pomóc.. Ale co my możemy zrobić? Powiedz mi, Ron! Przecież nawet nie pamiętamy twarzy tych szmalcowników, a ich jest na pewno więcej niż dwóch!
Ron ciężko opadł na fotel. Złapał się za głową i mruknął:
-Wybacz, stary, ja po prostu..
-Tak, wiem.
Harry dobrze wiedział, dlaczego Ron jest tak nerwowy. On sam też się martwi.
                                                         ~*~
James siedział w Wielkiej Sali, dłubiąc widelcem w jajecznicy. Martwił się. Przez jego głowę przelatywało tysiące myśli. Zauważył, że Mike i Aria przyglądają mu się bacznie i z niepokojem. Gdy tylko podniósł wzrok, oni szybko spojrzeli w innym kierunku.
Do Sali wleciały sowy. James z przerażeniem zobaczył Nereidę. A jeśli... jakieś kolejne złe wiadomości? Jeśli znowu kogoś schwytali?...Albo zabili!?
Aria i Mike wstrzymali oddech, gdy James odwiązywał list z nóżki sowy i wręczał jej kawałek tosta. Drżącymi palcami rozwinął pergamin i zobaczył pismo, którego jeszcze nie znał.

James!
   Wpadnij dzisiaj do mnie na herbatkę po lekcjach, jeśli masz ochotę. Jestem ciekaw, jak minęły Ci pierwsze tygodnie w Hogwarcie. Możesz zabrać przyjaciół.
                                                                                                  Hagrid.


 James odetchnął.
-Hagrid mnie zaprasza do siebie po lekcjach.- powiedział.- Idziecie ze mną?
-Hagrid?- Mike zmarszczył czoło.- Ten wielki gość, który nas przeprowadzał przez jezioro?
-Tak. Jest tu gajowym, to naprawdę fajny gość. Przyjaźni się z moim tatą.
-Możemy iść.- Aria wzruszyła ramionami.
Tak więc, po całym dniu lekcji i narzekań na ilość pracy domowej, ruszyli w stronę Zakazanego Lasu. Zapukali do małej, drewnianej chatki Hagrida. W drzwiach stanął wielki, brodaty mężczyzna. Uśmiechnął się na ich widok.
-Sie masz, James!- zawołał.- Wchodźcie, wchodźcie.
Weszli do środka małej chatki i usiedli przy stole.
Hagrid już się krzątał po 'kuchni' przygotowując im herbatę. Chwilę później postawił przed nimi cztery kubki i talerz swoich domowych wypieków. James postanowił nie ryzykować i nie próbować ich, bo wiedział, że to grozi złamaniem zęba.
Młodzieniec przedstawił Hagridowi Arię i Mike'a. Aria radośnie podała mu rękę, jednak chwilę później skrzywiła się, gdy ten odwzajemnił swój silny uścisk. Mike był trochę bardziej nieśmiały, ale po jakimś czasie najwyraźniej uznał, że Hagrid to równy gość i rozluźnił się, wdając się w dyskusję.
Najpierw oni opowiedzieli mu o swoich pierwszych dniach w Hogwarcie. Hagrid z przyjemnością ich słuchał i śmiał się, gdy James i Aria zaczęli opowiadać o Klubie Ślimaka. Cała trójka postanowiła nie ryzykować opowieściami o białym kocie, ograniczając się tylko do jednego pytania:
-Hagridzie?- zaczął nieśmiało Mike.- Czy... widziałeś może tego białego kota, który kręcił się ostatnio po Hogwarcie?
-Co? Białego kota?- zdziwił się Hagrid.- Nie, nie widziałem..
Cała trójka spojrzała po sobie z niepokojem. James szybko zmienił temat, pytając, co tam u Hagrida.
Gajowy zaczął im opowiadać o swoich lekcjach Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Następnie opowiedział im o olbrzymie Graupie i trollu Tobym, którzy mieszkali w głębi Zakazanego Lasu.
-Czasem się biją…- śmiał się Hagrid.- Ale to są dobre chłopy, cholibka…
Jamesowi i Mike'owi nie było do śmiechu, natomiast Aria była wyraźnie zaciekawiona. Jeszcze trochę opowiadał o Graupie i Tobym, aż rozmowa weszła na niebezpieczne sfery:
-A co tam u Harry'ego i reszty? Musisz im koniecznie nakazać, by w końcu do mnie napisali.
James zmarkotniał.
-Och, u nich w porządku...
-Na pewno? Wyglądasz na zmartwionego.
-On i tak się dowie..- szepnął Mike, a James westchnął.
-No dobra... Szmalcownicy. Znów działają. Porywają mugolaków, a świadkom czyszczą pamięć. Mają ciocię Hermionę.
Hagrid zachłysnął się herbatą.
-Że co?!- wykaszlał po chwili.
Wziął kawałek pergaminu i wyskrobał na nim kilka pośpiesznych zdań.
-Muszę to wysłać.- mruknął Hagrid, otwierając drzwi.- Cholibka! Późno już, no, musicie już iść.
Ruszyli w stronę zamku. Hagrid szedł bardzo szybko, a miał kroki cztery razy dłuższe od nich, więc całą trójka musiała biec, aby zdążyć za nim. W zamku się rozstali. Hagrid ruszył do sowiarni, a James, Aria i Mike do wieży Gryffindoru, gdy nagle na drodze stanął im biały kot. Przeszył ich spojrzeniem swoich niebieskich ślepi.
Jak zahipnotyzowani ruszyli za nim bez słowa. Znów prowadził ich w to samo miejsce, do biblioteki. James poczuł rosnące podniecenie. Wreszcie dowie się, jaką tajemnice kryje biały kot. Zwierzę wślizgnęło się do środka, a oni za nim. Znaleźli się w ciemnej bibliotece. Zapalili różdżki, a kot zaprowadził ich do regału stojącego pod ścianą po drugiej stronie pomieszczenia. Nie wiedząc co robić, stanęli przed półką. W następnej chwili Aria wydała z siebie zduszony okrzyk, a James i Mike wytrzeszczyli oczy.
Regał rozstąpił się, ukazując przejście. Kot ruszył schodami w dół, a oni po chwili wahania ruszyli za nim. Zdawało się, że niebieskie oczy kota promieniują w otaczającej ich ciemności. Gdy tylko przekroczyli próg tajnego wejścia, regał za nimi od razu przybrał swoją dawną formę. Szli z zapalonymi różdżkami, lecz ich światło niewiele dawało. Po jakimś czasie, Jamesowi wydawało się, że trwało to całe wieki, doszli do podziemnej komnaty, rozświetlonej pochodniami. Ogień żarzył się na zielono. Na końcu komnaty ujrzeli ścianę z cegieł. Gdy podeszli, zobaczyli, że ma ona w sobie trzy spore zagłębienia w kształcie krzyża. Pozioma linia była jednak przekrzywiona, więc nie był to zwykły krzyż. Podskoczyli, gdy usłyszeli za sobą niski, męski głos:
-Witajcie, Wybrani.
Odwrócili się gwałtownie, trzymając różdżki w pogotowiu. Ale przed nimi stał tylko... biały kot, który znów przemówił:
-Witajcie, Wybrani.
-Kim jesteś?- pisnęła Aria.- Czemu nas tu zaprowadziłeś?!
-Ja jestem tylko tym, co ma Was ostrzec. Jesteście Wybranymi- czarodziejami, którzy będą mogli położyć temu kres.
-Czemu mamy położyć kres?- zapytał nerwowo Mike.
-W Hogwarcie będą się działy straszne rzeczy.- ciągnął kot.- Naprawdę straszne. A wy możecie położyć temu kres i pokonać Tego, który jest tego sprawcą. Musicie znaleźć elementy, by otworzyć przejście. On na Was będzie czekał.
-Ale... jakie elementy? Kto będzie na nas czekał?- zapytał James.
Ale kot już zmienił się w białą mgiełkę i zniknął. Cała trójka z przerażeniem ruszyła w stronę schodów, po czym pobiegła na górę. Regał rozstąpił się między nimi, a oni pobiegli prosto do wieży Gryffindoru, już nie przejmując się tym, czy ktoś ich zobaczy. Wpadli do pokoju wspólnego i spojrzeli po sobie ze strachem.
Wybrani.