piątek, 29 maja 2015

65. Przyjęcie u Slughorna.


Harry i Ginny tego dnia odwiedzili swoich najlepszych przyjaciół- Rona i Hermionę. Z góry słychać było śmiech dzieci, więc zrelaksowani rozsiedli się na kanapie.
Mimo tego, że Harry i Ron mięli po uszy pracy, to ten dzień zdawał się być jakiś spokojny i cichy. Zwolennicy czystej krwi nie wychylali się zbytnio, tak jakby... zniknęli.
Hermiona z gracją przywołała cztery butelki kremowego piwa. Tego wieczora cała czwórka dowcipkowała ciesząc się z tego, że mają siebie nawzajem. Wydawało się, że nic nie zmąci ich spokoju. A jednak...
Usłyszeli ciężkie kroki za werandzie. Zdezorientowani już mięli podejść do okna... gdy ktoś wyważył drzwi. Osłupiali zerwali się z miejsc, ściskając różdżki w dłoniach. Do pokoju weszli dwaj mężczyźni- wielcy i szerocy. Mięli groźne miny, a na ich twarzach rozpościerały się długie szramy.
-Hermiona Granger.- warknął jeden z nich, łypiąc na nich spode łba. Miał niski, gburowaty głos.
Hermiona dygnęła, przerażona. Zrobiła lekki krok do przodu, ale Ginny złapała ją za rękę i cofnęła. Nie uszło to uwadze mężczyzn.
-Pójdziesz z nami, paniusiu.
Hermiona zebrała w sobie całą odwagę.
-Czego chcecie?
Jeden z mężczyzn uśmiechnął się kpiąco.
-Tego się jeszcze dowiesz, szlamo...
Harry i Ginny wydali z siebie okrzyki wzburzenia i zacisnęli palce na różdżkach. Ron stanął przed Hermioną i krzyknął:
-NIE NAZYWAJ JEJ TAK! Ona z Wami nigdzie nie pójdzie!
-Ależ pójdzie. To nasze zadanie. Chwytać szlamy.
-Nie macie prawa!- zawołał Harry, równając się z Ronem.- Jeszcze dzisiaj o wszystkim dowie się Minister Magii!
Szmalcownicy zaśmiali się kpiąco.
-Nikt się o niczym nie dowie, Potter.
Jeden ze szmalcowników chwycił Hermionę za ramiona. Ta zaczęła się wiercić i krzyczeć, natomiast Ron zawołał:
-Drętwo..
-Expelliarmus!
Różdżka Rona wyleciała w powietrze. Harry zawtórował przyjacielowi, krzycząc:
-Drętwota!
Chybił o kilka centymetrów. Hermiona z całych sił zaczęła się wyrywać, ale już zabrano jej różdżkę. Rozbrojony Ron rzucił się na szmalcownika, który trzymał Hermionę w objęciach.
-Crucio!- zawołał ten drugi, a Ron padł za podłogę opętany przeszywającym bólem. Harry i Ginny, dławiąc się ze wściekłości, zgodnie wykrzyknęli:
-EXPELLIARMUS!
Różdżka szmalcownika, który dalej torturował Rona wyleciała w górę. Ten jednak przejął różdżkę Hermiony i warknął:
-Pertificus Totalus!
Ginny padła jak długa. Harry wściekł się. Ron leżał otumaniony bólem, a Hermiona zemdlała w ramionach jednego ze szmalcowników. Teraz była splątana linami.
Harry wyjąc ze złości uderzył drętwotą w pierś szmalcownika, który trzymał Hermionę. Teraz ten padł, a Hermiona wylądowała na ziemi obok niego. Na nic się to jednak zdało. Drugi szmalcownik już powalił Harry'ego Cruciatusem, który zawył z bólu i wściekłości. Przed oczami pojawiła mu się czarna mgła. Szmalcownik podszedł do Rona i powiedział:
-Obliviate.
To samo zrobił z Ginny. Natomiast gdy podszedł do Harry'ego, zaczął:
-Avada...
Lily z piskiem wpadła do pokoju. Za nią pojawili się Albus, Hugo i Rose. Cała czwórka widziała to zdarzenie. Teraz, przerażeni, poczuli, że wzbiera się w nich magiczna moc. Jakąś nieokreśloną siłą nieprzytomny szmalcownik wyleciał z domu przez wyważone drzwi. Jego zdumiony towarzysz chwycił w pół Hermionę. Jakaś moc próbowała mu ją wyrwać, ale on ściskał ją z całych sił. Zdążył jeszcze zawołać, kierując różdżką w Harry'ego:
-Obliviate!
A potem wypadł z domu, pognany nieokreśloną siłą. Niestety... Hermiona też.
Lily zaczęła szlochać. Przerażona i zapłakana Rose upadła na podłogę obok swojego ojca. Hugo, choć także załamany, ukląkł obok niej i zaczął ją pocieszać, próbując docucić Rona. Lily podbiegła do Harry'ego, natomiast Al rzucił się na pomoc Ginny.
                                                             ~*~
James, Aria i Mike siedzieli w pokoju wspólnym Gryffindoru. Pod nimi piętrzył się stos pracy domowej. Właśnie narzekali, ile to oni mają do zrobienia, gdy podeszła do nich Lucy Cullen, koleżanka Arii z dormitorium. W dłoni trzymała dwa pergaminy obwiązane fioletową wstążką.
-To dla Ciebie.- powiedziała, wręczając jeden z pergaminów Arii.- Widziałaś może Jamesa Pottera?
Aria uśmiechnęła się lekko.
-Siedzi za Tobą.
Lucy odwróciła się gwałtownie, najwyraźniej teraz zdając sobie sprawę, że za nią siedzi James.
-To.. od Slughorna.- powiedziała, oblewając się szkarłatnym rumieńcem i odeszła pośpiesznie.
James przewrócił oczami, gdy Aria i Mike roześmiali się. Teraz on i Aria rozwinęli ruloniki. Gdy tylko przeczytali swoje listy, wybuchnęli śmiechem.
-Co?- zapytał zdezorientowany Mike, marszcząc czoło.- O co chodzi?
-To od Slughorna.- odparł James.- Zaprosił nas na przyjęcie. Pewnie właśnie aktywował swój Klub Ślimaka. Wiesz, opowiadałem Wam o  nim. Mój tata też był zapraszany na jego przyjęcia.
-Ach, no tak..- zarechotał Mike.- To już Wam współczuję...
Po czym cała trójka zabrała się do eseju z eliksirów.

Następnego wieczora James i Aria udali się do gabinetu Slughorna o wyznaczonej porze. Gdy weszli od razu w oczy rzucił im się długi stół, zastawiony najróżniejszymi przekąskami. James stwierdził, że gabinet jest nieco większy, niż normalnie, ale posłusznie usiadł na miejsce, gdy Slughorn zawołał:
-James! Aria! Siadajcie moi drodzy, czekaliśmy na Was...
Przy stole siedziała jeszcze Krukona- Spencer Houck, bardzo ambitna dziewczyna z pierwszego roku. Był jeszcze jakiś Puchon, chyba z 5 klasy i dwójka Ślizgonów- jeden z 6, drugi z 7 klasy.
-Pozwólcie, że Was sobie przedstawię.- zawołał radośnie Slughorn, najwyraźniej w swoim żywiole.- Ale proszę częstujcie się, częstujcie... To jest Jackson Stephen.-wskazał na Ślizgona z 7 klasy.- Powiedz mi, Jackson, czy jesteś może wnukiem Arnolda Stephena, znanego mistrza eliksirów.
Jackson kiwnął sztywno głową.
-Ach, opowiedz nam coś o nim.
Jackson zrobił bardzo wyniosłą minę, po czym rzekł dumnie:
-W zasadzie, to rzadko widuję dziadka, ale jestem jego   u l u b i o n y m  wnukiem. Na święta zawsze przesyła mi wartościowe eliksiry, które mogą znacznie ułatwić mi życie... mogę osiągnąć to, czego pragnę... mogę zniwelować to, co mi przeszkadza... tego, kto mi przeszkadza.
Coś złego rozbłysło w oczach Jacksona. Slughorn jednak tego chyba nie zauważył.
-Wspaniale, wspaniale..- powiedział cicho.- A powiedz, wspomina on czasem o starym Slughornie?
-Nie.- odrzekł ozięble Jackson, a Slughorn westchnął.
-No tak, tak... Pewnie ma dużo na głowie, ot co. No dobrze. To jest Ian Rossiter.- wskazał na Ślizgona z 6 klasy.- No dobrze, powiedz mi mój drogi, czy jesteś może potomkiem Kishana Rossitera? Tego znanego czarodzieja? Niezwykle walecznego aurora, który zginął w chwale?
-Nie..- odrzekł zdezorientowany Ian, a Slughorn już do niego nie wracał. Wskazał teraz na Puchona:
-Przedstawiam Wam Philipa Khana. Powiedz mi, Philip, czy jesteś potomkiem Roberta Khana, który wynalazł znikający atrament?
-Tak.- powiedział Philip z buzią pełną bułki.
-Wspaniale!- ucieszył się Slughorn.- Wiemy, że Robert zmarł jakiś czas temu... Czy znałeś go?
-Nie.- odpowiedział Philip, teraz już przełykając bułkę.- On i mój tata się nie znosili.
-Och, bywa i tak..-Slughorn był wyraźnie zawiedziony.
Następnie przedstawił im Spencer Houck, którą zaprosił dlatego, że była dobra z eliksirów. Jej rodzice to mugole, więc długo sobie nie pogadali.
Aria też została zaproszona tylko dlatego, że była dobra z eliksirów. Tego wieczora James się dowiedział, że jej matka pracuje w departamencie Czarodziejskich Gier i Sportów, natomiast jej tata w Brygadzie Uderzeniowej. I przyszła pora na Jamesa. Slughorn chyba tylko na to czekał. Ślizgoni patrzyli spode łba na Jamesa, gdy Slughorn powiedział:
-A oto James Potter. No, James, chyba wszyscy wiemy kim jest i co zrobił Twój ojciec.- Slughorn puścił do niego oko.- Czy Twój tata opowiadał Ci kiedyś o jakiś swoich wyprawach?
James niepewnie kiwnął głową.
-Och!- zawołał uradowany Slughorn, po czym rozsiadł się wygodniej.- W takim razie opowiedz nam o jakiejś jego przygodzie. Tak jak było naprawdę, bo po świecie chodzą niedorzeczne plotki..- Slughorn zaśmiał się.
-Eeemmm...- James uniósł lekko brew.
-Może opowiedz nam o Komnacie Tajemnic..- wypaliła nagle Aria.
James spojrzał na nią ze złością, ale przypomniał sobie, że Aria to przecież wielka fanka Pottera... Westchnął.
-No dobrze.- James spojrzał po gabinecie i ujrzał błyszczące z przejęcia oczy Arii, zaciekawioną minę Krukonki, wyczekujące spojrzenie Puchona i lekceważące postawy Ślizgonów.- No... jest taka legenda o Komnacie Tajemnic..
-Tak, tak!- zawtórował Slughorn.
-I.. to nie jest legenda. To prawda. W Hogwarcie znajduje się Komnata Tajemnic. Tamtego roku moja mama pod działaniem Sami-Wiecie-Kogo otworzyła Komnatę Tajemnic. Bazyliszek poruszał się rurami i atakował uczniów. Na szczęście nikt nie zmarł, tylko byli spetryfikowani. I pewnego dnia porwali moją mamę do Komnaty...- usłyszał, że Aria nabrała gwałtownie powietrza.- Gdy mój tata i jego najlepszy przyjaciel, a zarazem brat mojej mamy, wujek Ron to usłyszeli od razu postanowili działać. Poszli do łazienki Jęczącej Marty, a tam za pomocą mowy wężów mój tata otworzył wejście do Komnaty. Potem.. Feniks oślepił Bazyliszka, mój tata wyjął miecz Gryffindora z Tiary Przydziału i.. zabił Bazyliszka. Zniszczył dziennik, który był przedmiotem, przez który moja mama została opętana i.. no uratował moją mamę.
To wszystko James chciał powiedzieć jak najszybciej. Rozejrzał się. Oczy Arii błyszczały jeszcze bardziej, Puchon najwyraźniej podziwiał odwagę Harry'ego Pottera, Krukonka miała dalej zaintrygowaną minę, a Ślizgoni chyba w to w ogóle nie wierzyli. Slughorn uśmiechał się.
-Tak, wspaniała przygoda...- powiedział po chwili.- A opowiedz mi o swojej mamie.
-Ma na imię Ginny, jest siostrą najlepszego przyjaciela mojego taty, wujka Rona. Koresponduje o sporcie dla Proroka Codziennego.- powiedział niechętnie James. To wszystko już go irytowało.
Przez resztę wieczoru jeszcze rozmawiali i jedli. James z ulgą opuścił gabinet. Było już późno, powinni być już dawno w dormitoriach. Gdy tylko przekroczyli próg gabinetu ujrzeli białego kota. Jego wzrok niebieskich ślepi był magnetyczny i hipnotyzował. Nikt inny go nie dostrzegał. Tylko on i Aria.
Bez zastanowienia ruszyli za białym kotem, który znów ich prowadził pod bibliotekę. James, Aria i Mike często widywali tego kota w snach. Ale James śnił o jeszcze czymś... Długi korytarz, a na końcu drzwi... On biegnie, ale drzwi są coraz dalej... Odbija się od niewidzialnej ściany i budzi się, cały oblany potem.
Byli pod drzwiami biblioteki. James czuł swój przyspieszony puls i drgający oddech Arii. Drzwi się otworzyły. Kot wśliznął się do środka, a oni już mięli wejść za nim, gdy usłyszeli...
-Potter? Hastings?
Profesor McGonagall kroczyła ku nim w swojej koszuli nocnej. Usta miała zaciśnięte tak, że teraz tworzyły prostą linię, a warg nie było w ogóle widać.
-Pani Profesor!- wybąkał James.- Co Pani tu robi?
-Sprawdzałam do późna Wasze prace domowe, ale z tego, co wiem, to ja tu zadaje pytania. Co Wy tutaj robicie o TEJ porze?!
-My...- zaczęła niepewnie Aria.- Wracamy z przyjęcia u Profesora Slughorna...
-Z tego, co wiem, to pokój wspólny Gryffindoru jest w innej części zamku.
-No tak, ale- ciągnęła Aria.-My... zapomnieliśmy odrobić pracy domowej...
Profesor McGonagall uniosła brwi.
-No tak!- zawtórował jej James.- I chcieliśmy się prześliznąć do biblioteki..
-To niedorzeczne, Potter. Drzwi są zamknięte!
-Zapomnieliśmy.- wypaliła natychmiast Aria.
McGonagall zmrużyła oczy, a po chwili milczenia, powiedziała:
-No dobrze, idźcie. Ale żebym ja Was więcej tu o tej porze nie widziała, bo odejmę Gryffindorowi punkty...
James i Aria z ulgą wrócili do pokoju wspólnego. Mike czekał na nich w fotelu przy kominku. Ogień już prawie całkowicie przygasł. Mike przysnął. James i Aria obudzili go, a on zawołał coś o latających miotłach, po czym z przejęciem zaczął słuchać, co James i Aria mają mu do powiedzenia.
Co jakiś czas wybuchali śmiechem, gdy rozmawiali o przyjęciu u Slughorna. Potem zaczęli opowiadać o białym kocie, a Mike przyznał, że właśnie o nim śnił. Po jakimś czasie Mike zawołał:
-Ach, no tak, zapomniałem! Nereida przyniosła Ci list.
James przechwycił list z pobliskiego stołka, a gdy rozwinął pergamin, ze zdumieniem ujrzał pismo swojego brata, Albusa. Było bardzo niechlujne, widać było, że chłopak się spieszył.

James!
  Pamiętasz, jak tata opowiadał o szmalcownikach? To znowu się dzieje. Porwali ciocię Hermionę, tata, wujek Ron i mama walczyli, ale wyczyścili im pamięć, więc nic z tamtego dnia nie pamiętają. Nie wiemy, gdzie zabrali ciocię i co z nią zrobią.

   Tak na marginesie, całe szczęście, że ja, Lily, Rose i Hugo podglądaliśmy ich walkę, bo już zamierzali zabić tatę. Uruchomiły się w nas jakieś niekontrolowane moce... z resztą nie ważne, zaraz idziemy do Ministerstwa Magii, by zdać relacje. Wątpię, by uwierzyli czwórce dzieci, ale musimy coś zrobić. Mają ciocię Hermionę.
                                                                                                       Al
James zastygł z przerażenia. Szmalcownicy... magiczne moce Ala i reszty... wyczyścili im pamięć... próbowali zabić tatę... MAJĄ CIOCIĘ HERMIONĘ...
Aria i Mike widząc jego minę, przestali się śmiać.
-James?- zagadnął niepewnie Mike.- Wszystko w porządku?
James nie odpowiedział. Aria schwytała list i razem z Mike'm zaczęli czytać. Na ich twarzach malowało się coraz większe przerażenie. Aria wstała i usiadła obok Jamesa. Złapała go niepewnie za ramię.
-Chodzi o... Hermionę Granger? To znaczy... Weasley?
James kiwnął głową.
-I... to przyjaciółka Twojego taty?
James znów przytaknął.
-Twoja chrzestna?
James ponownie kiwnął głową, czując narastającą irytację.
-Przykro mi..- szepnęła Aria.- Na pewno ją znajdą.. nie martw się..
Przytuliła go. James poczuł się bardzo niezręcznie, ale w jednej chwili zrobiło mu się lepiej. Gdy Aria go puściła, zdał sobie z czegoś sprawę- Mike to mugolak. Na twarzy Mike malowało się przerażenie, współczucie i przejęcie...
Dlaczego? Dlaczego Ci z rodzin mugolskich zawsze będą mieli gorzej?


sobota, 23 maja 2015

64. Nocna eskapada.


 Harry wrócił tego dnia... a raczej nocy do domu wyczerpany. Powoli nie jest w stanie tego wszystkiego ogarnąć. To za duża odpowiedzialność. Gdyby mógł mieć znów 11 lat i powitać Hagrida wywarzającego drzwi w chatce na morzu...
Podszedł do Ginny i pocałował ją na powitanie. Lily i Albus już spali.
-Nie musiałaś na mnie czekać...
-Wiem. Ja chciałam na Ciebie czekać.
W salonie siedzieli Ron i Hermiona. Co oni robią tu o tej porze?
-Musimy porozmawiać.- powiedziała natychmiast Hermiona.- Rose i Hugo są na górze, Ginny zgodziła się, by tu dzisiaj przenocowali.
Harry kiwnął głową.
-Tak, masz rację. Musimy porozmawiać.
Harry usiadł obok Ginny na kanapie. Na przeciwko nich siedzieli Ron i Hermiona, obejmując się lekko.
-No więc?- zapytała Ginny.- Jak sprawa w ministerstwie?
-Coraz gorzej.- powiedział szczerze Harry.- Już sam nie wiem, co mam robić...
-Na Brodę Merlina, Harry!-wybuchnął nagle Ron.- Przecież ja jestem Twoim asystentem. A-SYS-TEN-TEM! Przecież moim zadaniem jest Ci pomagać! Dlaczego kazałeś mi dzisiaj wrócić do domu tak wcześnie, a ty wracasz do domu O TEJ porze?!
Harry westchnął.
-Ron, zrozum, że nic byśmy już dzisiaj nie zdziałali...
-W takim razie, po co siedzisz sam do późna w tym cholernym ministerstwie?!
-Bo to mój zakichany obowiązek!- krzyknął Harry.- Boje się, po prostu się boje, że powrócą szmalcownicy za czasów Voldemorta! To się znowu dzieje! Znów chcą wyeliminować mugolaków! Nie zdziwię się, jeśli niedługo do domów zaczną nam pukać szmalcownicy!
Harry ukrył twarz w dłoniach. Ginny ujęła delikatnie jego dłoń, a Hermiona patrzyła na niego ze strachem i troską. Ona jest mugolaczką. Mugolaczką, która zrobiła dla świata czarodziejów więcej, niż niejeden czarodziej czystej krwi.
Harry spojrzał po nich nieprzytomnym wzrokiem. Już miał zapytać, czy jest jakaś wiadomość od Jamesa, gdy usłyszał ciche stukanie. Ron podszedł do okna i otwierając je wpuścił Nereidę do środka. Ginny rzuciła jej jeden z przysmaków Fuksji, a Harry zaczął czytać treść listu na głos:

Droga rodzinko!
  Jak tam u Was? Za mną już pierwszy dzień w Hogwarcie! Było ok, chociaż już nam nawalili pracy domowej...
   Obrona Przed Czarną Magią jest definitywnie najlepsza! Zaklęcia były w porządku, Mike okazał się całkiem niezły w te klocki. Za eliksirami nie przepadam, ale Aria na nich błyszczy. Ma rękę do eliksirów, dziewczyna... Swoją drogą, tato, to czemu się nie chwaliłeś, że byłeś dobry z eliksirów? Slughorn non stop nawija, jaki to Harry Potter ma talent i jak to Ty go lubiłeś. Przeraża mnie ten facet.

Cała czwórka spojrzała po sobie sceptycznie. Hermiona na samą myśl o podręczniku Księcia Półkrwi skrzywiła się niemiłosiernie.

  Transmutacja jest trochę trudna, natomiast latanie na miotle to pikuś. Astronomia jest nudna, ale historia magii to istna katorga. Na zielarstwie nie jest tak źle, bo uczy nas profesor wujek Neville.
  No cóż, to chyba tyle. Pozdrawiam wszystkich! Odezwijcie się koniecznie!
                                                                                      James.
Harry nie przypuszczał, że ten list aż tak poprawi mu humor.
                                                             ~*~
 James, Aria i Mike siedzieli w Wielkiej Sali, rozmawiając i zajadając śniadanie. Nagle naprzeciwko nich usiedli Teddy i Victorie.
-No cześć.- zagadał Teddy.- Jak tam wrażenia?
-Jest wspaniale.- James uśmiechnął się.- Chociaż już nam nawalili pracy domowej.
-Nam też.- Teddy przewrócił oczami.- Ale na piątym roku dopiero będzie katorga. Wtedy zdajecie sumy, ja już mam to za sobą. Victorie zdaje w tym roku.
-Taak.- odezwała się Victorie.- Najchętniej bym to wszystko rzuciła i uciekła.
James spojrzał po Mike'u i Arii. Mike uśmiechał się pogodnie, ale był nieśmiały. Aria przyglądała się uważnie Teddy'emu- pewnie wiedziała, że jest on chrześniakiem Harry'ego Pottera. James powstrzymał wybuch śmiechu.
-Jakieś wieści z Doliny Godryka?- zapytał Teddy, przełykając kęs grzanki.
-Jeszcze nie było poczty.- odpowiedział James.
W tym samym momencie przez okno wleciała chmara sów. Nereida przysiadła z gracją na jego ramieniu. James pogłaskał ją w podzięce i wyciągnął list.

Drogi James'ie!
   Cieszymy się, że wszystko u Ciebie w porządku. Co do profesora Slughorna, to nie musisz się bać. Pewnie niedługo dostaniesz list z zaproszeniem na przyjęcie Klubu Ślimaka.
   U nas też wszystko ok, chociaż jesteśmy trochę zapracowani. Swoją drogą, powiedz Teddy'emu, żeby się do nas odezwał. Powodzenia w następnych dniach. Pozdrowienia.
                                                                                           Mama i tata.

-Tata prosi, żebyś się odezwał...- zwrócił się James do Teddy'ego.
Nagle James począł się jakoś dziwnie. Jakby coś go przeszywało od góry do dołu... coś... czyiś wzrok...
Z rozkojarzeniem spojrzał na Mike'a i Arię. Oni czuli się wyraźnie tak samo. Teddy i Victorie zachowywali się najnormalniej w świecie, gawędząc radośnie, tak jak cała reszta sali. Cała trójka spojrzała w drzwi wejściowe Wielkiej Sali. Ujrzeli białego kota z niebieskimi oczami, tego samego, którego spotkali po pierwszej lekcji transmutacji. Nikt inny zdawał się go nie zauważać. Jego wzrok był hipnotyzujący i magnetyczny.
James z trudem otrząsnął się z transu.
-Teddy?- zaczął słabo.- Co to za kot?
-Jaki kot?- Teddy spojrzał na niego, jak na wariata.
-No ten.. w drzwiach.
Victorie i Teddy spojrzeli rozkojarzeni w tamtą stronę.
-Nikogo tam nie ma...- powiedział cicho Teddy.
Mike, Aria i James ponownie spojrzeli na postać dziwnego kota. Jego spojrzenie znów ich przeszyło. Kot patrzył się prosto na nich, jakby nikogo więcej tutaj nie było. Tylko oni.
Tym razem pierwszy otrząsnął się Mike.
-Chodźcie...- pociągnął Arię i Jamesa za rękawy szat.- Spóźnimy się na transmutację...
                                                            ~*~
Obraz białego kota miotał się po głowie Jamesa przez resztę dnia. Aria i Mike też byli tego dnia rozkojarzeni. Starali się skupić na lekcjach, ale niestety nie wychodziło im to najlepiej. Tej nocy James długo nie spał, rozmyślając nad tajemnicą białego kota.

Biegł długim korytarzem. Widział drzwi. To do nich musiał się dostać. Biegł i biegł, ale drzwi były coraz dalej. Słyszał swój urywany oddech. Nagle odbił się od niewidzialnej ściany. Przebudził się gwałtownie. Nad sobą zobaczył przejrzyście niebieskie ślepia, przyglądające mu się uważnie.
-Aria?- zachrypiał.- Co ty tu...
Zdał sobie sprawę, że to nie Aria. Na jego brzuchu stał biały kot z niebieskimi oczami. James wzdrygnął się gwałtownie, szukając różdżki. Co prawa, jedyne zaklęcie jakie w miarę opanował to Expelliarmus, ale czuł się pewniej, ściskając ją w dłoni. Kot spokojnie z niego zeskoczył. James z przerażeniem dyszał głośno. Spojrzał na zegarek. Pierwsza nad ranem.
James obserwował, jak kot w ten sam sposób budzi Mike, który podobnie jak on wzdrygnął się i sięgnął po różdżkę. Kot zeskoczył i patrzył na jednego, to na drugiego. James i Mike spojrzeli po sobie przerażeni.
-Czego od nas chcesz?- zapytał słabo James.
Kot wyszedł z dormitorium. Mike i James po chwili wahania ruszyli za nim, starając się nie obudzić Matt'a i Rena, którzy spali w najlepsze. Kot zaprowadził ich spiralnymi schodami na dół, do pokoju wspólnego. Tam czekała na nich zaspana Aria w miętowej koszuli nocnej.
-Co.. ty też?- szepnął Mike.
Aria kiwnęła bez słowa głową.
Kot ruszył w stronę portretu Grubej Damy. Zatrzymał się przed samym wyjściem, patrząc na nich.
-On chce, żebyśmy poszli za nim..- powiedział cicho James.
-Nie ma mowy!- odszepnął Mike.- A jeśli nas złapią?
-Daj spokój, Mike!- żachnęła się cicho Aria.- Nie chcesz wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi?
Mike zawahał się.
-Ale Gryffindor straci przez nas punkty! Albo nas wyrzucą...
-Za jedno przewinienie nas nie wywalą.- odpowiedział stanowczo James.- A prędzej czy później stracimy jakieś punkty.
Mike kiwnął niepewnie głową. Ruszyli w stronę kota, który wyszedł. Przez dziurę cała trójka zobaczyła, że jest strasznie ciemno.
-Zaczekajcie.- szepnął James.- Nic nie będziemy widzieć. Musimy zapalić różdżki.
-Ale jak?- zdumiał się Mike.
-Jest takie zaklęcie.. pewnie będziemy się go niedługo uczyć na lekcjach Zaklęć... nie pamiętam jak ono leciało, moi rodzice często go używają, ono chyba nie jest trudne...
Aria myślała gorączkowo.
-Lumos?- szepnęła nagle po chwili.
-Tak!- odpowiedział cicho James.- Spróbujmy.
Cała trójka wyciągnęła przed siebie różdżki. Jednocześnie szepnęli 'Lumos', ale nic się nie stało. Za trzecim razem różdżka Mike zapaliła się. Za czwartym razem różdżki Arii i Jamesa także rozbłysły.
-A teraz...- szepnęła Aria.- Nox.
Różdżka zgasła. Jeszcze kilka razy przećwiczyli zapalanie i zgaszanie różdżek. Po trzech minutach wyszli z zapalonymi różdżkami na korytarz. Tak jak myśleli- kot na nich czekał. Ruszył przed siebie szybkim krokiem, a oni musieli biec za nim truchtem. Starali się to robić jak najciszej. Po 5 minutach stanęli przed drzwiami do biblioteki. Normalnie biblioteka była zamknięta, ale gdy stanął przed nią kot drzwi otworzyły się natychmiast. Zwierzę wśliznęło się tam, a cała trójka zamierzała zrobić to samo, gdy nagle usłyszeli za sobą ruch.
Kolejny kot, a raczej kotka. Nie biała, lecz szara. Oczy nie niebieskie, lecz żółte.
-Uciekajmy.- szepnął z przerażeniem James.- To Pani Norris! Kotka Filcha!
Pani Norris już zniknęła za rogiem, by powiadomić Filcha o trójce pierwszoroczniaków na korytarzu. Rzucili się pędem w drogę powrotną. James już nie wiedział, gdzie biegnie. Nie znał jeszcze zamku, więc jak ma trafić do pokoju wspólnego Gryfonów?!
Usłyszeli za sobą kroki Filcha. W pośpiechu zgasili różdżki i na oślep wbiegli do jakiejś starej, nieużywanej klasy. Dysząc ciężko, nasłuchiwali, jak Filch oddala się, mówiąc do Pani Norris:
-Gdzieś tutaj są, moja kochana. Słyszałem ich, a gdy ich już złapię...
Cicho wyszli z sali. Zapalili ponownie różdżki, kierując się pędem w odwrotnym kierunku niż Filch. Starali się to robić jak najciszej.
W końcu znaleźli drogę do pokoju wspólnego. Wbiegli do niego, dysząc ciężko. Spojrzeli po sobie w napięciu. Nie poznali tajemnicy białego kota, lecz o mało co nie zostali złapani.


                               

sobota, 16 maja 2015

63. Pierwsze zajęcia.


Ginny stała przy oknie i spoglądała na odlatującą Fuksję. Zmierzała do redakcji z najnowszym artykułem Ginny. Pewnie jutro pojawi się w 'Proroku Codziennym'.
Było późno. Harry był w Ministerstwie, ostatnio ma urwanie głowy. Ciągle jakieś zamieszki, czarnomagiczne pojedynki...
Ginny poczuła, że coś, a raczej ktoś ją łapie za rękę. Odwróciła się i zobaczyła, że Lily spogląda na nią z niepokojem.
-Mamo?- zapytała.- Gdzie jest tata?
-W pracy, Lil.
-Czy tata znowu musi walczyć z jakimiś złymi czarodziejami?- zaniepokoiła się Lily.
Ginny uklękła przed swoją córką i spojrzała w jej brązowe oczy, tak podobne do jej oczu.
-Spokojnie, Lily. Tata jest ulepiony z twardej gliny. A tak poza tym, to jego praca.
Ginny sama nie do końca wierzyła w swoje słowa. Za każdym razem, gdy Harry jechał na jakąś misję strasznie się niepokoiła. Lily i Al nie mogli wtedy spać. Tak właśnie było dzisiaj.
-Idź do łóżka, Lil..
-A James? Napisał coś?
-Nie. Możliwe, że jeszcze trwa Uczta Powitalna.
Działo się to w ten sam dzień, a raczej wieczór, co przydzielenie Jamesa do Gryffindoru. Ginny z zniecierpliwieniem oczekiwała jakiejś wiadomości od swojego syna.
-Tak długo?
Ginny przegryzła wargę.
-Nie wiem. Może James był zmęczony po całym dniu? Nie dziwię mu się.
-A jeśli trafił do Slytherinu i boi się nam o tym powiedzieć?
-Cóż, prędzej czy później i tak się dowiemy.
Ginny starała się robić dobrą minę do złej gry. Jasne, że martwiła się także o Jamesa. A co jeśli rzeczywiście po prostu boi się napisać? A może nie znalazł przyjaciół? Czy będzie musiał przechodzić to, co Harry, bo ma na nazwisko "Potter"?
Podszedł do nich Al.
-Kiedy wróci tata?
-Niedługo powinien wrócić.
-Nic mu nie jest?
Ginny spojrzała na zegar wiszący w kuchni. Wskazówka Harry'ego wskazywała na "praca", nie na "śmiertelne zagrożenie".
-Nie, nie musicie się martwić. Powinniście już dawno spać.
-Zagramy w Eksplodującego Durnia?
Ginny ze śmiechem przewróciła oczami.
-No dobra, ale tylko jedną partyjkę.
Usiedli na podłodze w salonie, a Ginny zaczęła rozdawać karty. Nagle drzwi się otworzyły, a progu stanął Harry.
Al i Lily od razu wypuścili swoje karty i podbiegli do ojca, który wyściskał każdego z nich. Potem podszedł do Ginny i pocałował ją w policzek. Ginny poczuła nagły przypływ ulgi.
-Jakieś wieści od Jamesa?- zapytał Harry, łapiąc kanapkę leżącą na talerzyku i siadając obok nich.
-Nie.-odpowiedziała Ginny, ponownie rozdając karty.
-Pewnie jest zmęczony.- stwierdził Harry, biorąc kolejny kęs kanapki.- Ja sam pamiętam swój pierwszy dzień w Hogwarcie. Po Ceremonii Przydziału pragnąłem tylko jednego- snu.
Ginny położyła dłoń na dłoni Harry'ego i zapytała cicho:
-W pracy wszystko w porządku?
-Nie zupełnie.- odpowiedział równie cicho Harry, widząc, że Al i Lily wychodzą ze skóry, by ich podsłuchać.- Znowu jakieś zamieszki, czarodzieje domagają się dyskryminacji mugolaków...
Ginny wydała z siebie zduszony okrzyk.
-Czy to znowu się dzieje? To, co za czasów Sam-Wiesz-Kogo?
Harry mówił teraz najciszej, jak potrafił.
-Nie sądzę. W każdym razie po mieście nie kręcą się tak zwani "szmalcownicy". To po prostu zwykli zbzikowani czarodzieje, połowę z nich już schwytaliśmy, ale potrafią być niebezpieczni, rzucają Cruciatusem na lewo i prawo...
-Ja sądzę...- odezwał się nagle Al- że to wszystko jest bez sensu! Czysta krew, brudna krew... Kto na to patrzy? Ciocia Hermiona jest super czarownicą, a przecież jest mugolakiem...
-Masz świętą rację, Al.- powiedziała Ginny uśmiechając się do syna, a Harry poczuł nagły przypływ dumy.
Nagle usłyszeli pukanie w okno.
-Nereida!- zawołała Lily i natychmiast się poderwała, podbiegając do okna. Harry ją wyprzedził, wpuścił sowę, z przejęciem odwiązał list i wręczył sowi przysmak Nereidzie. Potem zaczął czytać na głos:

  Drodzy mamo, tato, Lily, no i Ty, Al...
  Tutaj jest niesamowicie! Naprawdę nie miałem pojęcia, że Hogwart jest tak wielki i piękny! Jestem pod ogromnym wrażeniem!
   Właśnie jestem po Ceremonii Przydziału... Gryffindor! Kamień spadł mi z serca. Chociaż, oczywiście, nie było opcji, bym nie trafił do Gryffindoru...

-Nadęty osioł...- mruknął Al.
-Al!- Ginny spojrzała z wyrzutem na swojego syna, a Harry zaczął czytać dalej:

   Jestem naprawdę wykończony. Podróż nieźle mi dała w kość, chociaż była przyjemna. Poznałem dwie fajne osoby. Pierwsza osoba to Mike Montgomery. To mugolak, więc dopiero co poznaje magiczny świat. Jest to dosyć zabawne, gdy tak się zachwyca poruszającymi obrazami... Wiedzieliście, że w świecie mugolów obrazki się nie poruszają? Co za tandeta...
   Poznałem też Arię Hastings...

-Dziewczyna!- zawołał Al, uśmiechając się znacząco.
Lily prychnęła gniewnie.
-Tata i ciocia Hermiona są wspaniałym przykładem na to, że przyjaźń damsko-męska istnieje. Prawda, tato?
-Ależ oczywiście!- zawołał Harry, po czym znów zaczął czytać na głos:

   Poznałem też Arię Hastings, to czarodziejka czystej krwi. Jest bardzo fajna, chyba, że opowiada o Tobie, tato (jest Twoją zagorzałą fanką). Jest to dosyć zabawne, że trafiła do Gryffindoru. Jej mama była w Ravenclawie, a jej tata w Hufflepuffie... no cóż, czasem bywa i tak. Mike też trafił do Gryffindoru, więc zostaliśmy szczęśliwą trójką Gryfonów.
   Teraz wiem, co czułeś tato, gdy się na Ciebie tak gapili. Ja jestem tylko Twoim synem, więc co musiałeś wytrzymywać TY!? Już ci współczuję, bo Ci gapie doprowadzą mnie kiedyś do szału. Gdy będę umiał już użyć jakiegoś zaklęcia to nie omieszkam go użyć na którymś z podglądaczy...
   Nie mogę się doczekać pierwszych zajęć. Kurcze, to dopiero będzie coś. No dobra, ale teraz muszę już kończyć, bo chyba zasnę nad tą kartką papieru. Koniecznie odpiszcie (Aria dostanie apopleksji, gdy zobaczy Twoje pismo, tato).
   Pozdrawiam Was mamo i tato, Lily.... no niech już będzie, Ala też pozdrawiam, ciocię Hermionę, wujka Rona, Hugo, Rose, babcię, dziadka, wujka Georga z rodziną, wujka Billa z rodziną, wujka Charlie'go i jego smoki, wujka Percy'ego z rodziną... No, to chyba wszyscy.
                                                                           James.

Harry spojrzał na Ginny. Oboje mięli banana na twarzy. Nie zdążyli nic powiedzieć, gdy usłyszeli, że otwierają się drzwi. Zaskoczeni ujrzeli Rona, radośnie paradującego w ich stronę.
-Och, Ron!- oburzyła się Hermiona, gniewnie za nim krocząc. Obok szli Rose i Hugo.- Nie możesz tak po prostu wchodzić do ich domu, przecież...
-Jakieś wieści od Jamesa?- zapytał Ron siadając obok nich. Hermiona po chwili wahania dołączyła się, to samo zrobili Rose i Hugo.
-Tak, przed chwilą dostaliśmy list.
Ron szybko przechwycił pergamin i odczytał treść na głos.
-No, wiedziałem, że trafi do Gryffindoru..- odezwał się Ron, odkładając list i rozdając karty na nowo. Potem zaczęli grać. Po drugiej partyjce postanowili odpisać na list.

                                                                       ~*~
James obudził się następnego dnia w swoim dormitorium. Natychmiast poczuł ucisk w brzuchu- jego pierwszy dzień w szkole...
Matt'a i Rena już nie było. Za to Mike spoglądał niepewnie w lustro, przeglądając się w swojej czarnej szacie.
-Stresik, co?- zapytał James.
Mike kiwnął głową.
-Wiem, czuję to samo.
Mike był chłopcem niskim i szczupłym. Miał mysie włosy i ciemne oczy.  Był człowiekiem nieśmiałym, zwłaszcza dlatego, że był mugolakiem. Jednak, gdy lepiej poznał Jamesa i Arię od razu się przed nimi otworzył i okazał się miłym oraz zabawnym człowiekiem.
James także przebrał się w szatę i razem zeszli do pokoju wspólnego. Tam stała Aria, w swojej nowej, czarnej szacie czarodziejów.
Aria była dziewczyną śmiałą i bezpośrednią. Lubiła ryzyko. Do tego była jeszcze bardzo ładna. Szczupła, średniego wzrostu, włosy miała barwy ciemnej czekolady, a oczy niezwykle niebieskie. James zastanawiał się, czy nie ma ona przypadkiem wili w rodzinie.
-Czekałam na Was.- powiedziała.- Chodźmy na śniadanie.
Razem ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Gdy już usiedli na swoich miejscach, James czuł na sobie setki spojrzeń. Starając się to ignorować, nabrał sobie jedzenia i zaczął jeść.
-Co mamy dzisiaj pierwsze?- zapytał.
-Obronę Przed Czarną Magią.- odpowiedział Mike, pochłaniając kęs kanapki.
-Mój tata uwielbiał ten przedmiot.- mruknął James.- I znał nauczyciela. Pan Harris, podobno miły gość.
Aria na samo wspomnienie o Harrym Potterze wzdrygnęła się. W tej chwili do Sali wleciały sowy- całe setki różnokolorowym sów. James rozpoznał Nereidę. Usiadła mu na ramieniu. Pogłaskał ją i wyciągnął list. Od razu poznał pismo swojego ojca.

  Drogi James'ie!
  Jesteśmy z Ciebie niezwykle dumni. To wspaniale, że trafiłeś do Gryffindoru. Trzymaliśmy za Ciebie kciuki.
   Wiedzieliśmy, że Hogwart Ci się spodoba. Najlepsze jeszcze przed Tobą- Hogwart kryje w sobie wiele tajemnic. No, ale w każdym razie powodzenia na pierwszych zajęciach.
    Co do tych gapiów, to najlepszym sposobem jest ignorowanie ich. Błagam, nie rzucaj w nikogo zaklęciami, nawet jeśli je poznasz. W moim przypadku zawsze kończyło się to źle.
    Musisz koniecznie nam napisać o swoich pierwszych zajęciach. Jestem pewien, że sobie poradzisz. Pozdrów Mike'a i Arię. 
                                                                       Tata i mama.

James uśmiechnął się do pergaminu.
-Macie pozdrowienia od taty i mamy.
Mike skinął głową, a Aria ponownie się wzdrygnęła.
Następnie cała trójka ruszyła na Obronę Przed Czarną Magią.

                                  OBRONA PRZED CZARNĄ MAGIĄ
Obronę Przed Czarną Magią Gryfoni mieli z Krukonami. Weszli do sali. James usiadł z Mikem, a Aria usiadła zaraz przed nimi. Pojawił się nauczyciel.
-Witam. Nazywam się Edward Harris. Będę Was nauczał Obrony Przed Czarną Magią. Mój przedmiot jest jednym z ważniejszych. Dowiecie się, jak się obronić w sytuacjach kryzysowych. Dzisiaj poznamy zaklęcie Expelliarmus. Ktoś wie, co to za zaklęcie?
James wiedział, co to za zaklęcie, ale za nim zdążył zareagować, ręka jakiejś Krukonki wystrzeliła w powietrze.
-Tak?- Harris z uśmiechem na nią skinął.
-To zaklęcie rozbrajające.
-Świetnie. Jak się nazywasz?
-Spencer Houck.
-Pięć punktów dla Ravenclawu. Jego dzisiaj będziemy się uczyć. Nie oczekuję, że komukolwiek uda się rozbroić swojego kolegę... Przecież to Wasze pierwsze zajęcia! Chciałbym jednak, byście spróbowali. Na razie jednak wyciągnijcie pergaminy i pióra, będziemy pisać...
I pisali. Nie trwało to jednak długo, jakieś 10 minut. Każdy aż się gotował do praktyki.
-No dobra. Skoro już znacie teorię, to pora przejść do praktyki. Dobierzcie się w pary.
James stał w parze z Mikem, natomiast Aria ze swoją koleżanką z dormitorium- Lucy Cullen. Harris pokazał na jednym z Krukonów, jak użyć zaklęcia. Teraz po całej sali rozchodziły się pomruki:
-Expelliarmus!
Minęło już dobre 30 minut- nikomu nie udało się rozbroić swojego towarzysza. Pan Harris nie był zrażony, gdy nagle...
-Expelliarmus!
Spencer Houck rozbroiła swoją koleżankę. Gdy otrząsnęła się z szoku zaczęła przepraszać swoją koleżankę (która dostała swoją różdżką w nos), a Harris zwołał:
-Świetnie! Świetnie, panno Houck! 10 punktów dla Ravenclawu!
Teraz każdy pragnął rozbroić swojego przyjaciela jeszcze bardziej. To na nic. Po kolejnych 10 minutach James stracił nadzieję. Jakby od niechcenia machnął różdżką i powiedział:
-Expelliarmus.
Różdżka Mike'a wyleciała w powietrze. James patrzył na nią z wypiekami na twarzy, gdy ta upadła na podłogę.
-Brawo, brawo, Panie Potter! Gryffindor zyskuje 10 punktów!
W roztargnieniu spojrzał na swojego nauczyciela, zastanawiając się, skąd ten zna jego nazwisko. Zdał sobie sprawę, że przecież on i jego ojciec się znają.
Gdy padło nazwisko "Potter" każdy, jak jeden mąż zaczął przyglądać się Jamesowi. Na tej lekcji już nikomu nie udało się kogoś rozbroić.

                                                    ZAKLĘCIA
James, Aria i Mike weszli do sali od zaklęć. Te lekcje mieli z Puchonami. Za biurkiem nauczyciela stał Profesor Flitwick. Był to mały czarodziej, który musiał stać na stercie książek. James usadowił się po między Arią i Mikem, a Profesor Flitwick zaczął lekcję. Gdy się przedstawił, powiedział:
-Dzisiaj nauczymy się zaklęcia Wingardium Leviosa. To zaklęcie, które sprawi, że przedmiot zacznie lewitować. Formułkę musicie wypowiedzieć dokładnie: Win-GAR-dium Levi-o-sa. Zwróćcie uwagę, jak wypowiadam 'GAR'. Win-GAR-dium Levi-o-sa. Pamiętajcie o ruchu nadgarstka: smagnąć i poderwać!
Zaczęło się. To zaklęcie poszło klasie lepiej, niż Expelliarmus. Jako pierwszy, swoje piórko uniósł.. Mike. Chłopiec był tak zdumiony, że piórko zaraz opadło, jednak Profesor Flitwick zapiszczał:
-Wspaniale, wspaniale, chłopcze! Jak się nazywasz?
-Mike Montgomery.
-10 punktów dla Gryffindoru!
Teraz kilku Puchonów uniosło swoje piórko, potem jakiś Gryfon, potem.. Aria! Jej piórko już lewitowało wysoko, ponad ich głowami, więc James zebrał się w sobie i..
-Wingardium Leviosa!
Jego piórko poderwało się. Flitwick każdego obdarzał punktami, gdy tylko komuś udało się unieść piórko, więc i teraz tak było.

                                                ELIKSIRY
Gryfoni mieli eliksiry ze Ślizgonami. Usadowili się przy stołach trzyosobowych (James oczywiście z Mikem i Arią), po czym do sali wszedł tęgi staruszek.
-Witam. Nazywam się profesor Horacy Slughorn i będę nauczał Was eliksirów.
Po dłuższej pogadance oznajmił:
-Dzisiaj przyrządzimy eliksir leczący z czyraków. Wyciągnijcie książki, kociołki, wagi i integrencje...
Po 15 minutach James już wiedział, że eliksiry to nie jego przedmiot. Ważył, ciął, mieszał... ale wszystko było nie tak. Mike miał tak samo ogłupiałą minę, natomiast Aria była bardzo skupiona. Na jej twarzy pojawiły się już rumieńce.
Po wyznaczonym czasie Slughorn zwołał:
-Koniec czasu!
Zaczął przechadzać się między stolikami, oceniając ich wypociny.
W końcu podszedł do ich stolika. James nerwowo spoglądał do swojego kociołka.
Slughorn popatrzył w kociołek Mike.
-No cóż, mogło być gorzej. Ten eliksir oceniłbym na Nędzny... jak się nazywasz?
-Mike Montgomery.
Slughorn podszedł do Arii. Jego twarz rozświetliła się w uśmiechu.
-Świetne, wspaniale! Gryffindor zyskuje 10 punktów! Masz talent, dziewczyno, tak prawdziwy talent! Powiedz, jak się nazywasz?
-Aria Hastings...
-Brawo, BRAWO! Oceniłbym to na co najmniej Powyżej Oczekiwań, może nawet Wybitny!
Kilku Ślizgonów fuknęło gniewnie i z pogardą. James i Mike uśmiechnęli się triumfalnie. Slughorn podszedł do kociołka Jamesa, w którym coś dziwnie zabulgotało.
-No, chłopcze, jest w porządku. Co prawda, pozostawia wiele do życzenia, ale jak na pierwszy raz, nie jest źle... Oceniłbym to na Zadowalający... Jak się nazywasz?
-James Potter.
Slughorn zrobił ogłupiałą minę, po czym zwołał:
-Potter, ach, Potter! Uczyłem Twojego wspaniałego ojca, tak! Miał talent, niesłychany talent! Odziedziczył go po swojej matce, tak, tego jestem pewien.. Co prawda, w siódmej klasie trochę się pogorszył z mojego przedmiotu, ale to pewnie dlatego, że tyle przeszedł, taak..
James zdziwił się. Jego ojciec nigdy mu nie mówił, że był dobry z eliksirów...
-Powiedz, jak się miewa Twój ojciec? Wspomina coś czasem o starym Profesorze Slughornie?
James postanowił skłamać.
-Tak, Panie Profesorze.
-Wiedziałem..- Slughorn roześmiał się.- Taak, wiedziałem. Poczciwy z niego chłopak...

                                           TRANSMUTACJA
Transmutację Gryfoni mieli z Krukonami. Udali się do sali, gdzie James usiadł z Mikem w jednej ławce, a Aria za nimi.
Do klasy wszedł kot. Wokół oczu miał czarne obwódki, niczym okulary. A potem... kot zmienił się w Profesor McGonagall, a kilka osób wydało z siebie zduszony okrzyk.
Na tej lekcji mieli zmienić torebkę herbaty z kawałek pergaminu. Nikomu się to nie udało.

Gdy tego dnia James, Aria i Mike ruszyli korytarzem, zobaczyli białego kota. Jego oczy były niezwykle niebieskie, tak jak oczy Arii. Jego wzrok był tak magnetyczny, że cała trójka się wzdrygnęła. Nikt inny jakby tego kota nie zauważał... tylko oni.
Kot wpatrywał się w nich intensywnie. Stali, jak zahipnotyzowani, aż odezwał się Mike:
-C-co to za kot? Czy to Profesor McGonagall?
-Nie..- wyjąkał James.- Sam widziałeś, jak wygląda McGonagall.
-To może Pani Norris, ta o której mi opowiadaliście? Tak kotka Filcha?
-Pani Norris ma żółte oczy i jest innej maści...- wyjaśniła Aria.
Jeszcze przez jakiś czas wymieniali spojrzenia z kotem, który ani drgnął, przyglądając im się bacznie. W końcu Aria otrząsnęła się i zawołała.
-Och, dajcie spokój...- pociągnęła Mike za rękaw szaty.- Chodźcie, to przecież tylko kot któregoś z uczni, dalej, spóźnimy się...
Aria chyba sama nie była co do tego przekonana, ale Mike i James szybko się z nią zgodzili.

                                       NAUKA LATANIA NA MIOTLE
Byli na szkolnych błoniach, razem ze Ślizgonami. Wszyscy poddenerwowani, kurczowo ściskali miotły w dłoniach.
-Robiliście to już kiedyś?- zapytał szeptem Mike.
-Nie.- odpowiedziała Aria.- Ale bardzo lubię quidditcha..
-Ja tak.- szepnął James.- Gram z rodzicami i rodzeństwem w miniquidditcha w ogródku..
Mike i Aria spojrzeli na niego z zazdrością.
-Nie patrzcie się tak na mnie...- mruknął James.- I tak pewnie z tych nerwów spadnę z miotły...
Położyli swoje miotły obok nóg. Pani Hooch nakazała im krzyknąć: "Do mnie!", więc tak też zrobili. Miotła Jamesa wpadła mu w dłoń, Arii dopiero za czwartym razem, natomiast Mike'a przeturlała się leniwie. Niewielu osobom się to udało. A potem... podlecieli trochę do góry.
Jamesowi wydawało się to dziecinnie proste. Przecież już tyle razy latał wyżej. Mike i Aria mięli trochę niepewne miny.


Kolejnymi przedmiotami były: Astronomia, Zielarstwo i Historia Magii.
Historii Magii uczył duch, Profesor Binns. Był to najnudniejszy przedmiot w całym Hogwarcie. Zielarstwa nauczał Neville Longbottom- ojciec chrzestny Ala. James znał go bardzo dobrze, ale tutaj musiał zwracać się do niego "Panie Profesorze".
Astronomii uczyła Profesor Sinistra. Przez większość lekcji wpatrywali się w niebo przez teleskopy- lekcje odbywały się wieczorem, gdy było już ciemno. James stwierdził, że to niezbyt ciekawy przedmiot.

Tego dnia, James, Aria i Mike padali na twarz. Przed nimi piętrzył się stos prac domowych, ale James postanowił najpierw napisać list.

niedziela, 10 maja 2015

62. Tiara Przydziału.


Harry poczuł, że wyprawa na Pokątną w obecności najbliższej rodziny to najlepsze, co mogło mu się zdarzyć. Wiedział, że James bardzo chciał jechać do Hogwartu, a podpatrzył nawet jak chłopiec dyskretnie skreśla dni w kalendarzu. Dobrze go rozumiał, też tak kiedyś robił. Tylko, że on mieszkał u najgorszych mugoli na świecie, a James po prostu nasłuchał się wspaniałych historii.
W wyprawie na Pokątną Harry'emu, Ginny, James'owi, Albusowi i Lily towarzyszyli Ron i Hermiona wraz z dziećmi. Cała piątka dzieci była niezwykle zachwycona ulicą Pokątną, tak jak kiedyś Harry. Czas mijał im bardzo dobrze, chociaż Lily przeklinała się w duchu, że musi jeszcze czekać 3 lata na swój list, a James nie omieszkał wytknąć Al'owi, że na pewno jest charłakiem, co na jego nieszczęście dosłyszała Ginny.
Lily dobrze dogadywała się z braćmi i kuzynem, ale najlepsze stosunki miała z Rose- mogła z nią pogadać jak dziewczyna z dziewczyną. James spędzał najwięcej czasu z Hugo i Al'em, chociaż z tym drugim nie najlepiej się dogadywał. Co prawda kochał go jak brat brata, ale w życiu nie powiedziałby tego na głos, bo po prostu uwielbiał mu dokuczać.
Najwięcej czasu zajął im przebyt o Ollivandera- po części dlatego, że żadna różdżka nie chciała wybrać Jamesa, a po części dlatego, że Ollivander dalej pamięta o tym, że Harry, Ron i Hermiona uratowali mu życie, więc wdał się z nimi w ożywioną rozmowę. Mahoń, włókno ze smoczego serca, 10 i pół cala- ta właśnie różdżka została różdżką Jamesa.
U Madame Malkin poszło dosyć szybko, natomiast gdy weszli do Esów i Floresów po książki, James zauważył, że każdy uważnie przygląda się jego ojcu, a jakieś małe dziewczynki w koncie wydały z siebie zduszony okrzyk. Nikt nawet nie zauważył, że Harry ma towarzyszy. Przez jakiś czas James się zastanawiał, czy i on będzie tak obserwowany, gdy dowiedzą się, że ma na nazwisko Potter.
Gdy mięli już wszystkie książki zaszli do apteki, potem kupili kociołek, wagę i inne niezbędne przedmioty, a na koniec Harry kupił swojemu synowi biało-brązową sowę. James nazwał ją Nereidą, była to samica, podobno bardzo zadziorna, więc obiecał sobie, że nie przedstawi sobie Nereidy i Fuksji, ich domowej sowie. Najpierw by się pozabijały nawzajem, a później Ginny zabiłaby jego, czego bardzo chciałby uniknąć.
                                                 ~*~
Byli na stacji King's Cross- Harry, Ginny z dziećmi. Ron i Hermiona wraz z dziećmi chętnie postanowili towarzyszyć Jamesowi. Byli też Teddy i Molly.
Harry trzymał za rękę Lily. Dziewczynka wciąż przeżywała:
-Tato, jeszcze 3 lata! Ja nie wytrzymam w tym mugolskim świecie!
-Spokojnie, Lily.- Harry uśmiechnął się do swojej córki.- Jeszcze przyjdzie na Ciebie czas. A wtedy zobaczysz, zostaniesz wspaniałą i mądrą czarownicą.
Lily oblała się rumieńcem, ale więcej już nie narzekała.
Stanęli pomiędzy peronem 9 i 10. James patrzył na barierkę, która je oddzielała jak zbaraniały.
-I ja mam tak po prostu... na nią wbiec.
-Tak.
James nie ruszył się z miejsca. Harry puścił Lily i podszedł do chłopca.
-Razem?
-Razem.
Harry położył dłoń na ramieniu swojego syna. James pchał wózek i po chwili razem znaleźli się na peronie 9 i 3/4. James był przez chwilę w szoku, ale po chwili zakrzyknął:
-Super!
Ginny trzymała za rękę Lily i ramię Ala, gdy się zjawiła. Lily i Al byli w jeszcze większym szoku, niż James. Teraz cała rodzina patrzyła na wielką, czerwoną lokomotywę ''Express Londyn-Hogwart".
Po chwili zjawili się Weasley'owie. Rose już omawiała niezwykłość peronu 9 i 3/4 z Lily, a Hugo wraz z Al'em podziwiał lokomotywę. James był po prostu zestresowany.
Wbiegli Teddy i Molly. Dla Teddy'ego nie była to nowość- będzie teraz na szóstym roku. Rozglądał się za Victorie, która po chwili pojawiła się wraz z Bill'em, Fleur i rodzeństwem.
Każdy wiedział, że Teddy i Victorie podkochują się w sobie. Teraz oboje chwycili swoje pakunki i pożegnali się z rodziną.
-I nie wpadaj w kłopoty...!- zawołała Molly, gdy przytulała Teddy'ego.
-Ależ oczywiście...- Teddy uśmiechnął się znacząco.
-Trzymaj się, Teddy.- powiedział Harry, łapiąc Teddy'ego za ramię.- Do zobaczenia na święta!
-No jasne!- odpowiedział z uśmiechem Teddy.
Razem z Victorie ruszyli do pociągu, więc za chwilę zniknęli w tłumie uczniów.
-No, twoja kolej, James.- powiedziała Ginny i przytuliła swojego syna.- Zobaczysz, będzie dobrze! I koniecznie do nas pisz, bo inaczej nie damy Ci spokoju...
-Ok, ok..- odpowiedział James, wyzwalając się z jej objęć.
-Jaaaames!- zaszczebiotała Molly, chwytając go w objęcia.- Jestem taka dumna! Taka dumna!
-Babciu...- żachnął się James, ale Molly była wytrwała.
-Zobaczysz, będzie dobrze! Poznasz nowych przyjaciół, będziesz chodził na zajęcia, oglądał mecze quidditcha...
Po jakimś czasie Molly w końcu wyswobodziła z objęć swojego wnuka, który uścisnął rękę Hugo i pomachał do Rose.
-Do zobaczenia, Rose. Już za rok i Ty będziesz na moim miejscu.
-Taak... Trzymaj się, Jim.
James pomachał jeszcze do  Rona, Hermiony, Billa, Fleur, Dominique i Louisa, po czym powiedział do Ala:
-No, co do Ciebie to nie jestem taki pewien, ty to pewnie jesteś charłakiem, ale...
-James!- to był głos Ginny.
-...ale powiedzmy, że jeszcze wszystko przed Tobą. Cześć.
-Cześć..
W tej chwili Lily rzuciła mu się na szyję i wybuchnęła płaczem. Gdy pożegnała się z bratem, Harry zaczął ją pocieszać, chociaż nie był pewny, czy płacze dlatego, że nie zobaczy przez pół roku brata, czy dlatego, że ona musi jeszcze czekać 3 lata.
Po chwili Harry podszedł do Jamesa. Kucnął przed nim i powiedział:
-Widzę, że coś Cię trapi..
-Nie, skądże..
-Daj spokój. Chodzi o Tiarę Przydziału, co?
-Tak..- wyznał szeptem James. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przechodnie przyglądają się z niedowierzaniem Potterom.
-James, nie musisz się bać. Jestem pewien, że Tiara przydzieli Cię do Gryffindoru.
-Nie chciałbym Was zawieść...
-Nie zawiedziesz. Nie ważne, gdzie trafisz...
-Ale jeśli przydzielą mnie do Slytherinu? Wiesz, że nienawidzisz Ślizgonów...
-Tak, to prawda, ale jeżeli Slytherin będzie Twoim domem, to ja to zaakceptuje.
James kiwnął głową. Harry przytulił syna, po czym stanął i klepnął go po ramieniu.
-Pozdrów Hagrida i Neville'a...
-Harry!-pisnęła spanikowana Hermiona.- On zaraz się spóźni.
-Leć już. Do zobaczenia.
James chwycił swój bagaż z Nereidą w klatce na szczycie i ruszył ku pociągowi.
                                                   ~*~
James szedł długim korytarzem i zaglądał do przedziałów. Wszystkie były zajęte. W końcu znalazł przedział Teddy'ego, jednak nie wszedł do niego.
Obok Teddy'ego siedziała Victorie. Oboje byli ubrani w szaty szkolne. Na ich piersiach błyszczały znaki prefektów. Teddy opowiadał coś z przejęciem swoim kolegom z naprzeciwka, a Victorie patrzyła na niego z dziwnym uwielbieniem.
Teddy był popularny tylko dlatego, że był chrześniakiem Harry'ego Pottera. Więc co będzie musiał wytrzymywać on, James?
Teddy chyba opowiadał o quidditchu. No tak, był szukającym w drużynie Gryfonów. James chętnie by go posłuchał, ale postanowił ruszyć dalej.
Kilka przedziałów później zobaczył dwoje pierwszoroczniaków- chłopca i dziewczynkę.
Dziewczyna opowiadała o czymś. Była bardzo ładna. Długie włosy o odcieniu ciemnej czekolady spadały jej falami na ramiona i plecy. Oczy miała przejrzyście niebieskie.
Chłopiec naprzeciwko miał mysie włosy i ciemne oczy. Słuchał z otwartymi ustami. James postanowił wejść.
-Przepraszam, wolne?
-Tak.
James wtaszczył kufer na półkę i usiadł obok chłopca.
-Właśnie opowiadałam mu o Harrym Potterze!- powiedziała z przejęciem dziewczynka. Jej niebieskie oczy rozbłysły i zamigotały.
-Och..
-On był niesamowity!- zakrzyknął chłopiec obok.- I ten Ron i Hermiona..
-Przysięgam, że widziałam ich na peronie! Jak ja chciałabym go poznać...
James przemilczał to.
-Do jakiego domu chcielibyście trafić?- zapytał, pragnąc zmienić temat.
-Moja mama była w Ravenclawie, a tata w Hufflepuffie.- odpowiedziała szybko dziewczynka.- Zawsze próbowali mnie przekonać do tych domów, ale ja bym chciała do Gryffindoru. Podoba mi się ten dom, a tak poza tym Harry Potter tam był...
-A ty?- James zwrócił się do chłopca.
-Moi rodzice są mugolami.- mruknął.- Tak w ogóle to jestem Mike Montgomery. Ale z tego co opowiadała mi Aria...- tu wskazał na ową dziewczynę.-... to chyba też chciałbym trafić do Gryffindoru. Ale za żadne skarby do Slytherinu...
-Ja też!- odpowiedział z zapałem James.- Chyba ucieknę z domu, jak trafie do Ślizgonów, bo moi rodzice byli w Gryffindorze.
-Och, zazdroszczę Ci, na pewno trafisz do Gryffindoru.- powiedziała dziewczynka, po czym wyciągnęła do niego rękę.- Nazywam się Aria Hastings.
-James... James Potter.
Aria szybko cofnęła rękę i pisnęła cicho. Mike wytrzeszczył oczy.
Gdy Aria odzyskała głos, wyszeptała:
-Jesteś synem Harry'ego Pottera?
-Tak, jestem.- odparł lekko naburmuszony James i opadł na oparcie. Mike i Aria przyglądali mu się uważnie
Przyszła czarownica pchająca wózek ze smakołykami.
-Coś dla Was, kochaneczki?
James rad, że może coś zrobić, szybko odpowiedział:
-Jasne. Trzy czekoladowe żaby i paczkę fasolek wszystkich smaków.
James zapłacił, po czym rzucił pierwszą żabę Arii, drugą Mike'owi, a trzecią otworzył sam. Z karty uśmiechał się do niego jego własny ojciec.
-Harry Potter..- mruknął.- Chcesz go, Aria?
-Nie, mam ich już 13...
-A Ty Mike?
Mike spoglądał na swoją żabę nieufnie.
-O co chodzi z tymi... żabami?
James wyjaśnił mu fenomen czekoladowych żab i kart czarodziejów. Opowiedział też o fasolkach wszystkich smaków.
-Super!- zakrzyknął Mike, po czym wziął do ręki kartę z Harrym Potterem.- Jest strasznie do Ciebie podobny! Tylko oczy masz inne...
-Po mamie.
-Mam Hermionę Weasley, kiedyś Granger!- ucieszyła się Aria.
-To ta, co była przyjaciółką Harry'ego Pottera?
-Tak. Mogę Ci ją dać, mam już 11 takich...- wręczyła kartę Mike'owi.- Otwórz swoją, może natrafisz na Rona Weasley'a..
-Nie. Mam... Albusa... Dumbledor'a.. Kto to?
Aria i James opowiedzieli Mike'owi o Dumbledorze. Potem próbowali ze śmiechem fasolek wszystkich smaków, a na koniec zaczęli rozmawiać o quidditchu. Mike był zafascynowany.
James bardzo się cieszył, że w końcu nie rozmawiają o jego pochodzeniu. Bardzo polubił nowych znajomych. W końcu Aria powiedziała:
-Idę się przebrać. Zaraz wrócę.
I wyszła z czarną szatą przewieszoną przez ramię. James i Mike też się przebrali. Po 10 minutach wróciła Aria. W nowiutkiej szacie wyglądała jeszcze lepiej niż w mugolskim stroju, ale James nie śmiał jej tego powiedzieć.
Gdy pociąg stanął cała trójka wyszła z przedziału. Znaleźli się na zatłoczonym korytarzu. Po jakimś czasie usłyszeli głos:
-Pirszoroczni! Pirszoroczni, do mnie!
Już wiedział, że to Hagrid.
Podszedł do niego żwawo.
-Cholibka, jak się masz James?- zagadnął Hagrid.- Dobrze się czujesz?
-Jasne, Hagridzie. Pozdrowienia od taty.
Hagrid rozpromienił się. Za chwilę wszyscy ruszyli parami w stronę jeziora. Powsiadali do łódek- James usiadł z Mikem, Arią i jakimś ciemnoskórym chłopcem- i ruszyli w stronę zamku. Co jakiś czas schylali się, by nie uderzyć w gałęzie. I potem James to zobaczył.
Wielki, wspaniały zamek. Aż mu zaparło dech. Rodzice zawsze mu opowiadali o Hogwarcie... ale w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie Hogwartu tak pięknego. Mike i Aria również zamilkli.
Potem wysiedli z łódek i weszli do Wielkiej Sali. Przy czterech stołach już siedzieli uczniowie. James popatrzył na zaczarowane sklepienie. Teraz było pełne gwiazd. Rozpoczęła się ceremonia przydziału. Na samym początku Tiara zaśpiewała swoją pieśń- wszystko było tak, jak mu opowiadali rodzice. Do Gryffindoru trafiają odważni i prawi, do Ravenclawu inteligentni i rządny wiedzy, do Hufflepuffu sprawiedliwi i przyjacielscy, a do Slytherinu sprytni i ambitni (James w duchu dopowiedział sobie, że także gburowaci i samolubni).
Dyrektorka szkoły, profesor McGonagall, kobieta o surowym wyglądzie, nakładała Tiarę Przydziału na głowy przerażonych uczniów. James tak bardzo chciał mieć to za sobą, że nawet nie zwracał uwagi na to, co się dzieje. Co jakiś czas słyszał tylko:
-GRYFFINDOR!
-RAVENCLAW!
-HUFFLEPUFF!
-SLYTHERIN!
Do rzeczywistości przywróciły go słowa McGonagall:
-Hastings, Aria.
Aria spojrzała na niego i na Mike. Oboje pokazali zaciśnięte kciuki. Bardzo polubił tę dziewczynę, mimo tego, że miała lekkiego bzika na punkcie jego ojca. Bardzo by chciał, by on, Aria i Mike trafili do jednego domu. A z tego co wie, szanse nie są duże...
Aria trzęsąc się od stóp do głów zasiadła na stołku i zamknęła oczy, gdy McGonagall zakładała jej Tiarę Przydziału. Przez chwilę panowała grobowa cisza, a potem Tiara wrzasnęła:
-GRYFFINDOR!
Gryfoni zaczęli głośno klaskać, a Aria chyba nie wierzyła w swoje szczęście. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę stołu Gryfonów i opadła na miejsce.
Kolejne nazwiska padały, a Tiara raz po raz krzyczała różne nazwy domów. W końcu McGonagall powiedziała:
-Montgomery, Mike.
Mike ruszył niepewnie w stronę Tiary. Nasunęła mu się na oczy, a potem:
-GRYFFINDOR!
Ze stołu Gryfonów dobiegły radosne okrzyki. James też się cieszył, ale czuł, że dłużej nie wytrzyma. Chce mieć to już za sobą..
I kolejne nazwiska, kolejne domy. Aż w końcu:
-Potter, James.
Dosłyszał stłumione szepty.
-Potter?
-Syn Harry'ego Pottera?
-Na brodę Merlina, to Potter!
James starając się to ignorować, usiadł na stołek. Kątem oka zobaczył zaciekawione i zdumione twarze, a potem Tiara opadła mu na oczy.
-Hmmm, Potter...- usłyszał głosik w swojej głowie.- Tyle lat już minęło, gdy tę Tiarę zakładał Twój ojciec. Jednego jestem pewna... Odziedziczyłeś talent po ojcu. Tak, odwagi też Ci nie brak.. Więc chyba.... GRYFFINDOR!
Gryfoni zaczęło wiwatować tak głośno, jak nigdy przedtem. James czując, że kamień spadł mu z serca, usiadł obok Mike przy stole Gryfonów. Naprzeciw uśmiechali się do niego Teddy i Victorie.
McGonagall wygłosiła przemówienie, a potem... uczta! I tak w końcu znalazł się w swoim dormitorium w wieży Gryffindoru, które dzielił z Mikem, ów ciemnoskórym chłopcem, który nazywał się Matt Campbell i  chłopcem o indyjskich korzeniach, Renem Millerem.
Czuł się szczęśliwy. Jeszcze tego samego dnia napisał do rodziców. Wiedział, że będą z niego dumni.


sobota, 9 maja 2015

61. 10 lat później...


Minęło 10 okrągłych lat. Od tego czasu wiele się zmieniło.
Po pierwsze Harry stał się wzorowym szefem Biura Aurorów, a Ron dalej był jego prawą ręką. Ginny była znaną dziennikarką sportową, natomiast Hermiona wprowadziła reformy związane z WESZ- chyba największym jej sukcesem było ustanowienie prawa, że zbyt srogie i okrutne traktowanie Skrzatów Domowych będzie karane i wiele, wiele innych. Pomogła jej w tym Emma.
James miał już 11 lat. Bardziej przypominał ojca niż matkę, ponieważ włosy miał kruczoczarne, tak jak Harry. Oczy natomiast miał brązowe- po matce. Jego rodzicami chrzestnymi byli Ron i Hermiona.
Al miał teraz 10 lat. Był klonem swojego ojca- te same czarne włosy i te same zielone oczy. Jego rodzicami chrzestnymi zostali Neville i Luna.
Harry i Ginny doczekali się córeczki- Lily Luny Potter. Była o 3 lata młodsza od Jamesa, a o 2 od Ala- miała 8 lat. Oczy miała brązowe, tak jak Ginny. Włosy także odziedziczyła po matce- były płomienisto-rude. Jej rodzicami chrzestnymi zostali George i jego żona- Angelina Johnson.
Rose, córka Rona i Hermiony, tak jak Al, miała teraz 10 lat. Jej rodzicami chrzestnymi zostali Harry i Ginny.
Drugim dzieckiem Rona i Hermiony był Hugo. Był w wieku Lily, a rodzicami chrzestnymi zostali Bill i Fleur.
Teddy teraz miał już 16 lat. W wieku 11 lat otrzymał list z Hogwartu. Harry chętnie towarzyszył mu w zakupie rzeczy na Pokątnej. Po dłuższym wahaniu Tiara Przydziału przydzieliła go do Gryffindoru- chociaż zastanawiała się nad Hufflepuffem.
Victorie, najstarsza córka Billa i Fleur ma teraz 15 lat. Tak jak Teddy, została przydzielona do Gryffindoru. Mimo tego, że często sprzeczała się z Teddym to łączyły ich silne więzi.
Dominique to drugie dziecko Billa i Fleur. Dziewczyna ma 10 lat.
Louis to najmłodsze dziecko Billa i Fleur. Ma 8 lat.
Precy i Audrey dorobili się dwóch córek- Molly, która miała 9 lat i o rok młodszą Lucy.
George poślubił Angelinę Johnson. Miał dwoje dzieci- 9 letniego Freda i 8 letnią Roxanne.
Draco Malfoy miał żonę- Astorię i syna Scorpiusa, który miał 10 lat.
Neville natomiast wziął za żonę Hannę Abott i doczekał się córki, Emily. Miała ona 7 lat.
Luna została panią Scamander. Poślubiła Rolfa Scamandera, którego poznała na swojej wyprawie w poszukiwaniu chrapaków krętorogich. Podobnie jak Luna, Rolf był pewny, że owe stworzenia istnieją. Urodzili im się bliźniacy, którzy mieli teraz 7 lat- Lysander i Lorcan.
                                                       ~*~
James Syriusz Potter leżał na łóżku w swoim pokoju. Patrzył w sufit. Myślał.
Czy kiedykolwiek dostanie list z Hogwartu? Czy aby na pewno jest magiczny? A może... jest charłakiem?
Nie, to przecież nie możliwe. Już jako dziecko wykazywał swoje magicznie moce. A z resztą.. jest synem Harry'ego Pottera. TEGO Harry'ego Pottera.
James, Al i Lily, tak jak reszta dzieciaków w rodzinie znali historię Chłopca, Który Przeżył. Dowiedzieli się tego od Teddy'ego, bo Harry nie był skłonny do opowiadania im tego. Chciał to zrobić w odpowiednim czasie- niestety nie udało się.
Z początku jego dzieci były w głębokim szoku, a potem wściekłe. Szybko jednak przebaczyły swojemu ojcu, gdy on opowiadał im o Lordzie Voldemorcie i o niebezpiecznych przygodach, które przeżył wraz z Ronem i Hermioną. Od tamtej pory cała trójka była wręcz dumna, że są Potterami- a było to kilka lat temu.
James dalej był pogrążony w zamyśle. Za oknem była piękna pogoda. Był początek sierpnia. Ale on na to nie zważał. KIEDY? Kiedy dostanie ten upragniony list z Hogwartu?
Z głębokiego namysłu wyrwał go głos jego matki, dochodzący z dołu:
-James!? James, chodź tutaj, SZYBKO!
Nie była ona zła. Raczej podekscytowana. Niechętnie zwlókł się z łóżka i zszedł na dół.
W salonie stali Harry i Ginny. Oboje rozpromienieni. Harry trzymał coś w dłoni...
Zbiegli Al i Lily. Oboje zadziwieni i zaintrygowani. Gdy TO zobaczyli wydali z siebie donośne:
-OCH!
Harry podał TO Jamesowi i wyszeptał:
-Gratuluję, synu.
James miał mętlik w głowie. Trzymał w dłoni list z pożółkłego pergaminu. Zapieczętowany był pieczęcią z lwem, borsukiem, wężem i orłem. Zaadresowana była zielonym atramentem.:

Pan J. Potter
Środkowa sypialnia na drugim piętrze
Wall Street 8
Dolina Godryka

List z Hogwartu. James drżącymi palcami otworzył kopertę i zaczął na głos czytać:
   
                                                     HOGWART
                                                      SZKOŁA
                                       MAGII I CZARODZIEJSTWA
                                   Dyrektor: Minerwa McGonagalll

       Szanowny Panie Potter,
      Mamy przyjemność poinformować Pana, że został Pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
      Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
      Z wyrazami szacunku.
                                                             Minerwa McGonagall
                                                                         dyrektor

Ginny zakrzyknęła coś, że zawiadomi Rona, Hermionę, Rose i Hugo, natomiast Harry spojrzał z dumą na swojego syna. I to była prawdziwa nagroda.





poniedziałek, 4 maja 2015

60. Rose Weasley i Albus Severus Potter.


Początek lipca był bardzo nerwowym okresem. Świeciło słońce, pogoda była piękna, a Ron był wyraźnie przerażony. Zbliżała się data porodu Hermiony.
I choć Ron i Hermiona zamieszkali już w swoim odnowionym domu, to częściej przebywali u Potterów, niż u siebie. Często towarzyszyła im jeszcze Molly.
Tego popołudnia Harry, Ron, Hermiona i Ginny siedzieli w ogródku Potterów. Harry trzymał na kolanach Jamesa, który wbił wzrok w swoją dziecięcą miotełkę, leżącą na ziemi.
-Już dzisiaj wystarczy, Jim.- zaśmiała się Ginny.- Nie będziemy Cię drugi raz ściągać z okna.
Wszyscy się zaśmiali, ale Hermiona wydała z siebie niezrozumiały dźwięk. W następnej chwili Ron i Harry się poderwali, podtrzymując ją, a Ginny spakowała do nosidełka Jamesa. Zaczęło się.
Za pomocą Proszku Fiuu deportowali się do Świętego Munga. Hermionę natychmiast wniesiono do sali. Ronowi pozwolono tam wejść, jednak Harry i Ginny musieli zostać.
-Jestem jej przyjacielem!- obruszył się Harry, patrząc przez ramię Uzdrowiciela na drzwi porodówki.
-Rozumiem, ale przy porodzie towarzyszyć kobiecie może tylko...
-Goń się..- warknął Harry tak cicho, że prawdopodobnie nikt go nie usłyszał. Opadł na krzesło, obok zesztywniałej Ginny. Objął ją, a ona wtuliła się w niego.
-Nie mogę uwierzyć..- wyszeptała po chwili.- Ron ojcem...
-Taak..- Harry pokiwał z rozbawieniem głową.- Ja też..
W tej chwili zjawiła się Molly. Podbiegła prosto do drzwi porodówki, jednak Uzdrowiciel ją zatrzymał. Harry przez chwilę był wręcz PEWNY, że Pani Weasley miotnie w Uzdrowiciela jakimś urokiem, na szczęście powstrzymała się. Artur Weasley podszedł do niej i powoli powiódł w stronę krzesełek.
-Na miłość Boską..- zrzędziła pod nosem Molly.- Ronuś będzie ojcem, nie mogę tu tak siedzieć i...
Nie uszło to uwadze George'a.
-Nasz mały Ronuś będzie ojcem..- zarechotał, po czym dramatycznie przycisnął się do drzwi sali, na której leżała Hermiona.- Ronuś, och RONIĄTKO!
Uzdrowiciel już ruszył w stronę George'a, by go odgonić, gdy do Harry'ego podbiegł Teddy.
-WUJEK!
-Cześć, Teddy.- uśmiechnął się Harry, łapiąc szkraba za malutkie piąstki.
James zakwilił. Najwyraźniej to wszystko mu się nie podobało.
Czas mijał i mijał. Po około pół godzinie pojawił się Ron. Każdy wstał.
Harry pomyślał, że nigdy nie zapomni tego przerażonego wyrazu jego twarzy. Z trudem powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem, niestety George nie był na tyle wytrzymały.
-Ronuś..!- zaszczebiotał wysokim głosem.- Och, Ronuś..! Już urodziłeś? Bardzo Cię bolało?
Ron spojrzał na brata z wyrzutem.
-Chcę tylko Wam powiedzieć...- powiedział dziwnie słabym głosem.- Że wszystko w porządku, poród dalej trwa...
-OCH!- sapnęła z ulgą Pani Weasley, opadając z powrotem na krzesełko.- Ale napędziłeś mi stracha, Ron!
-Dlaczego masz taką minę?- zapytała Ginny.
Harry podszedł do swojego przyjaciele i poklepał go po plecach.
-Doskonale go rozumiem.- odpowiedział za Rona Harry.- Byłem tak samo przerażony, gdy James przychodził na świat.
Ginny spojrzała na nich niezrozumiałym wzrokiem, ale tylko wzruszyła ramionami.
Ron spojrzał na Harry'ego takim wzrokiem, jakby zamierzał mu podziękować, ale zamiast tego, wydukał:
-To ja wrócę do Hermiony...
Godziny ciągnęły się bez końca. Każdy wyczekiwał w napięciu, nawet George'owi odechciało się dowcipkowania.
Znów pojawił się Ron. Teraz już nie przerażony, lecz rozpromieniony.
-To dziewczynka!- zakrzyknął.- Rose, nazwaliśmy ją Rose!
Uściskał Harry'ego tak, jakby Armaty z Chudley właśnie wygrały mistrzostwa świata w quidditchu.
Teraz już i Harry nie wytrzymał. Pewnym krokiem ruszył w stronę sali, na której leżała Hermiona. Bardzo chciał ją zobaczyć. Natychmiast dogoniła go Molly, potem Ginny z James'em, Artur, George i Teddy. Cała rodzina zebrała się w sali, by zobaczył nową członkinię rodziny Weasley'ów.
Była malutka. Harry już prawie zapomniał jaki mały był James tuż po narodzeniu.
Hermiona miała minę, jakby chciała rzucić się Harry'emu na szyję. I pewnie zrobiłaby to, gdyby nie Rose spoczywająca w jej objęciach.
                                                         ~*~
Harry i Ginny często odwiedzali Rona i Hermionę by wesprzeć ich w nowym obowiązkach. Nie było to jednak konieczne. Oni po prostu sobie świetnie radzili. Hermiona okazała się bardzo opiekuńcza i troskliwa. Ron dalej był w lekkim szoku, ale widać było, że naprawdę jest dumny z bycia ojcem. nawet państwo Grangerowie przybyli, by poznać swoją wnuczkę.
Jednak gdy przyszedł koniec lipca role się odwróciły. Teraz to Ron i Hermiona mięli wspierać Potterów. Dlaczego?
Nowy Potter zaczął domagać się przyjścia na świat.
Dzień przed urodzinami Harry'ego Ginny odeszły wody. I wszystko jakby się powtórzyło-  tylko tym razem to Harry był przerażony, nie Ron.
Znaleźli się w Świętym Mungu. Ginny zabrano na porodówkę, a Harry poświęcił Jamesa chrzestnym chłopca. Wbiegł do sali za Ginny.
Po 10 minutach ściskania Ginny za rękę (chociaż on sam potrzebował pocieszenia) usłyszał odgłosy szamotaniny.
-Moja... jedyna... córka... RODZI!- usłyszał kobiecy głos.
-Proszę pani, rozumiem, ale..
Trzasnęło i huknęło. Do sali wbiegła zgorączkowana Molly. Uściskała Harry'ego, szczebiocąc:
-Och, Harry, kochaneczku, trzymaj się...
Po chwili zaczęto przynaglać Panią Weasley do wyjścia, jednak ona tak łatwo się nie dała. Wyszła dopiero, gdy w drzwiach pojawił się Pan Weasley.
Czas znów zaczął się ciągnąć niemiłosiernie. Harry pragnął jednego- trzymać już w objęciach swoje dziecko.
Po kilku godzinach na świat przyszedł nowy chłopiec. Obmyto go i podano Ginny. Harry patrzył na to małe ciałko i czuł głęboką dumę.
-Myślałem już nad imieniem...-zaczął.
-Ja też.. To będzie..- przerwała mu Ginny.
-Albus.- dokończyli oboje z uśmiechem na twarzy. Ginny podała Albusa Harry'emu. Mały popatrzył na zaspaną twarz swojego syna i dopowiedział:
-A na drugie dostanie Severus. Będzie nosił imiona po dwóch najdzielniejszych dyrektorach Hogwartu.
Ginny przytaknęła.
I Harry czuł, że czas nagle zwolnił, gdy wyszedł na zewnątrz oznajmić dobrą nowinę. Jakby z oddali usłyszał swój głos:
-To chłopiec. Albus Severus.
Potem na zwolnionym jak na zwolnionym filmie zobaczył, że Hermiona rzuca mu się na szyję i poczuł, że Ron klepie go po plecach. Oboje mięli w rękach nosidełka- Ron z Rose, a Hermiona z James'em. Chłopiec zawołał radośnie:
-Tata!
George prawdopodobnie rzucił jakimś żartem, a Teddy podbiegł do Harry'ego. Molly odepchnęła wszystkich i uściskała Harry'ego, a Artur podał mu z dumą dłoń.
Po chwili każdy wbiegł do sali, by zobaczyć małego Pottera.