Harry, Ron i Hermiona wpatrywali się bezradnie w szufladę
biurka, z której dobiegały bardzo nieprzyjemne dźwięki.
Ron rozejrzał się po pokoju.
-I co my niby mamy zrobić?
Hermiona zmarszczyła czoło.
-Musi… Musi coś tutaj być.
Błyskawicznie podeszła do jednego z regałów, który podpisany
był: „Zaklęcia i uroki”. Mrużąc oczy,
schylała się coraz niżej, palcem szukając odpowiedniego tytułu. Harry i Ron
przyglądali się temu ze spokojem. Nie ma nic bardziej normalnego niż widok
skupionej Hermiony.
Kobieta w końcu wyciągnęła księgę z działu opatrzonego
literką „H”. Było to ogromne tomisko, które z pewnymi trudnościami zrzuciła na
rozgadane biurko. Harry’emu zdawało się, że głos jakby w nim zamarł, a ozdobne dzwonki wiszące przy drzwiach
zabrzęczały cicho. Ronowi zadygotały zęby. Podszedł bliżej, ale nie zdążył
nawet przeczytać tytułu, bo Hermiona już wertowała kolejne stony, poszukując
tej odpowiedniej.
-Nie tak szybko, kręci mi się w głowie.- wymamrotał Ron.
Kobieta obdarzyła go tylko jednym, pogardliwym spojrzeniem, które wyrażało
więcej, niż tysiąc słów.
-Mam!- zawołała w końcu. Przygryzła wargę.- Nie mam pojęcia,
czy zadziała, ale…
Skierowała czubek swojej różdżki w szufladę.
-Aperio!
Przez chwilę nic się nie działo. Hermiona westchnęła,
wyraźnie zawiedziona. A potem…
Szuflada wysunęła się z głośnym „SZSZSZSZSZ” tak gwałtownie,
że cała trójka aż podskoczyła. Wpatrywali się ze zgrozą w dziwaczny mebel,
który najwyraźniej postanowił opuścić swoje rodzinne biurko i wyruszyć w świat.
Krótko mówiąc: teraz szuflada lewitowała nad ich głowami.
Cała trójka milczała, zadzierając do góry łepetyny, by obserwować
lot tejże uciekinierki. Na samym środku pokoju upadła na ziemię z głośnym
trzaskiem.
Przyjaciele wlepili w nią oczy, jakby miała zaraz wybuchnąć,
co z resztą nie byłoby wcale takie dziwne. Zamiast tego rozległo się ciche: „PUK”,
przy którym opadły wszystkie ściany szuflady, tworząc płaską platformę, co
Ronowi mimowolnie przypominało naleśnika.
Następnie naleśnik po prostu zniknął.
Ron zamrugał kilka razy.
-To już?
Nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, bo podłoga rozstąpiła się
właśnie w tym miejscu, w którym stali, a coś wciągnęło ich do dołu.
~*~
Lekcje historii magii były okropną katorgą, nawet dla
Krukonów. Annie naprawdę starała się robić notatki… przez pierwsze 5 minut.
Potem po prostu leżała na ławce, słuchając, co mówi stary Binns. Wiadomości
same układały się w jej głowie, przez co nawet nie musiała nadwyrężać ręki,
korzystając z pióra. To był jej dar, o którym dopiero się dowiedziała- i nagle
wiedziała, czemu trafiła do Ravenclawu. Podczas gdy inni musieli sporządzać
notatki i zakuwać do sprawdzianów, ona mogła być sam na sam ze swoim szkicownikiem,
bo po prosu już dawno wszystko umiała.
Czy można to nazwać fotograficzną pamięcią? Może.
Jednak dzisiaj coś rozpraszało jej uwagę. Lekcje historii
magii Krukoni mieli razem z Ślizgonami. Niby nic nadzwyczajnego; połowa uczniów
przysypiała na ławkach, jeszcze inni wpatrywali się sennym wzrokiem w ścianę,
nieliczni sporządzali notatki. Annie natomiast wciąż spoglądała na chłopaka,
który siedział w rzędzie na lewo od niej.
Szare oczy, ciemne włosy. Leon Feather. Chłopak z jej snu.
Chociaż… czy można nazwać to snem lub wizją? To wszystko
było takie realne. Jakby działo się NAPRAWDĘ. Miała nadzieję, że Leo nie
istnieje. To by oznaczało, że to był tylko pokręcony sen, który nic nie znaczy.
Ale nie, on tutaj siedział i na pewno był bardzo żywy. Mimowolnie na niego
spoglądała. Czy on także był świadom tego, co stało się w nocy? Czy tak jak ona
po prostu poszedł spać i znalazł się w tamtym miejscu? Jeśli tak, to czy w
ogóle to pamiętał?
Wyglądało na to, że odpowiedź brzmi: nie, nie i nie. Chłopak
nawet nie rzucił na nią okiem, patrząc tak jak inni zamyślonym wzrokiem w
ścianę. Zachowywał się zupełnie normalnie. Z jednej strony odetchnęła z ulgą-
to oznaczało, że żadna groźna kobieta nie zamierza jej do niczego wykorzystać.
Z drugiej strony… dlaczego śnił jej się Leo, skoro nawet się nie znali?
Chłopak przetarł oczy i rozejrzał się sennym spojrzeniem po
klasie. Przeniósł wzrok na prawo i wzdrygnął się. Ich oczy się spotkały.
Jego szare tęczówki świeciły przerażeniem i zdumieniem. I
nagle wszystko stało się jasne.
To nie był tylko sen.
Odwróciła wzrok, zaciskając usta. Jej myśli pędziły jak
wiatr. Słowa Profesora Binnsa przestały do niej docierać. Role się odmieniły;
teraz to Leo się na nią gapił. Boleśnie czuła na sobie jego wzrok. Miała ochotę
wstać i po prostu wybiec z sali. Zamknąć się gdzieś, wykrzyczeć i wypłakać.
Musiała to przyznać: była przerażona.
Ktoś chce ją wykorzystać do swoich złych celów.
Jeszcze o tym nie
wiecie. Będziecie posłuszni jak marionetki. Wykonacie wszystkie moje rozkazy,
by przeżyć. Będziecie błagać mnie o litość. Ale jeszcze nie dzisiaj. Początek
dopiero nadejdzie. A wtedy nie będzie odwrotu. Zrobicie wszystko, o co będę was
prosić.
Słowa rozbrzmiewały w
jej głowie jak w pozytywce. Kim była ta kobieta? I czego od nich chce? Nagle
wzięła ją ogromna ochota na wywrócenie jakiejś ławki. I bardzo prawdopodobne,
że by tak właśnie zrobiła, gdyby nie fakt, że lekcja się skończyła.
Wepchała niedbale zwoje pergaminu do torby i jak najszybciej
ruszyła do wyjścia. Nie chciała rozmawiać z Leonem. Nie miała pojęcia, co
mogłaby mu powiedzieć. Sama nie wiedziała, nie rozumiała nic. Rozmowa z nim
oznaczałaby, że TO naprawdę się dzieje- że nie ma ucieczki.
Jednak chłopak ją dogonił. Chwycił za ramię i zmusił, by na
niego popatrzyła.
-Zostaw mnie!- krzyknęła. Kilka osób popatrzyło na nich
pytająco, podczas gdy chłopak zaciągnął ją za najbliższy róg.
-Odcinając mnie od siebie, nie powstrzymasz tego, co ma się
stać. Nic nie możemy z tym zrobić.- jego głos brzmiał tak samo jak we śnie.
-Właśnie, że tak. Zapomnijmy o tym.- zrobiła krok do tyłu,
patrząc mu prosto w oczy.- Ja cię nawet nie znam.
-Nie możemy udawać, że nic się nie stało!- wyszeptał
ponaglająco Leo.- Musimy sobie pomagać, jeśli chcesz przeżyć, słyszałaś, co
powiedziała ta kobieta. Nie możesz sobie wmawiać, że…
Annie była zrozpaczona. Wiedziała, że chłopak ma rację. Mimo
wszystko…
-DAJ MI SPOKÓJ!- pchnęła go lekko do tyłu.- Nie grozi nam
żadne niebezpieczeństwo. Rozumiesz?
Leo westchnął z poirytowaniem. Annie nie mówiła tego, co
naprawdę myśli. WIEDZIAŁA, że grozi im niebezpieczeństwo. Po prostu miała
nadzieję, że jeśli będzie temu zaprzeczała, to nic złego się nie stanie.
Oszukiwała samą siebie.
-Przyjaciele już na mnie czekają.- oznajmiła cicho.- Muszę
iść.
Chłopak prychnął drwiąco.
-Jacy przyjaciele? Ty nie masz przyjaciół.
Annie zabrakło tchu. Poczuła pieczenie pod powiekami. Ból
odbił się w jej oczach.
-To, że w Ravenclaw wszyscy uważają mnie za dziwoląga,
jeszcze nie oznacza, że nikt mnie nie akceptuje.
Złość na twarzy Ślizgona natychmiast ustąpiła miejsca
wyrzutom sumienia.
-Przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć.
-Ale powiedziałeś.- Annie zachowała kamienną twarz.- A teraz
spadaj. Mam lepsze zajęcia, niż oglądanie twojej przemądrzałej gęby.
Zza rogu wyłoniły się Rachel i Rose. W idealnym momencie!
Annie przysięgła sobie w duchu, że później im podziękuje.
-Annie!- zawołała Rachel.- Chodź, musimy porozmawiać.
Szybko do nich dołączyła. Razem ruszyły korytarzem. Annie
czuła na plecach wzrok Leona, który niemal wypalał dziurę w jej plecach. Prędzej
czy później znów go spotka. We śnie czy na jawie? Tego jeszcze nie wiedziała. W
obu przypadkach miała nadzieję, że nie nastąpi to zbyt szybko.
-Wszystko w porządku?- spytała Rosie, marszcząc czoło.- Kto
to był?
Annie wywróciła oczami tak mocno, że aż zabolało.
-Ślizgon. Okropnie natrętny.
Rachel uśmiechnęła się promiennie, potykając o własne stopy.
-Mamy go przydusić?
Krukonka mimowolnie wybuchła śmiechem. Nie sądziła, by
Rachel była w stanie kogoś przydusić ale doceniała intencje.
-Byłoby świetnie, Rach.- odparła w końcu.- O czym chciałyście
porozmawiać?
Uśmiechy zniknęły z twarzy jej koleżanek. Rosie wymamrotała
ponuro:
-O Aleksie i Alu.
Annie przełknęła nerwowo ślinę.
-Co z nimi?
-Zachowują się dziwnie. Coś ukrywają.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [SKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay