sobota, 27 sierpnia 2016

130. Ty nie masz przyjaciół.

Harry, Ron i Hermiona wpatrywali się bezradnie w szufladę biurka, z której dobiegały bardzo nieprzyjemne dźwięki.
Ron rozejrzał się po pokoju.
-I co my niby mamy zrobić?
Hermiona zmarszczyła czoło.
-Musi… Musi coś tutaj być.
Błyskawicznie podeszła do jednego z regałów, który podpisany był: „Zaklęcia i uroki”. Mrużąc oczy, schylała się coraz niżej, palcem szukając odpowiedniego tytułu. Harry i Ron przyglądali się temu ze spokojem. Nie ma nic bardziej normalnego niż widok skupionej Hermiony.
Kobieta w końcu wyciągnęła księgę z działu opatrzonego literką „H”. Było to ogromne tomisko, które z pewnymi trudnościami zrzuciła na rozgadane biurko. Harry’emu zdawało się, że głos jakby w nim zamarł,  a ozdobne dzwonki wiszące przy drzwiach zabrzęczały cicho. Ronowi zadygotały zęby. Podszedł bliżej, ale nie zdążył nawet przeczytać tytułu, bo Hermiona już wertowała kolejne stony, poszukując tej odpowiedniej.
-Nie tak szybko, kręci mi się w głowie.- wymamrotał Ron. Kobieta obdarzyła go tylko jednym, pogardliwym spojrzeniem, które wyrażało więcej, niż tysiąc słów.
-Mam!- zawołała w końcu. Przygryzła wargę.- Nie mam pojęcia, czy zadziała, ale…
Skierowała czubek swojej różdżki w szufladę.
-Aperio!
Przez chwilę nic się nie działo. Hermiona westchnęła, wyraźnie zawiedziona. A potem…
Szuflada wysunęła się z głośnym „SZSZSZSZSZ” tak gwałtownie, że cała trójka aż podskoczyła. Wpatrywali się ze zgrozą w dziwaczny mebel, który najwyraźniej postanowił opuścić swoje rodzinne biurko i wyruszyć w świat.
Krótko mówiąc: teraz szuflada lewitowała nad ich głowami.
Cała trójka milczała, zadzierając do góry łepetyny, by obserwować lot tejże uciekinierki. Na samym środku pokoju upadła na ziemię z głośnym trzaskiem.
Przyjaciele wlepili w nią oczy, jakby miała zaraz wybuchnąć, co z resztą nie byłoby wcale takie dziwne. Zamiast tego rozległo się ciche: „PUK”, przy którym opadły wszystkie ściany szuflady, tworząc płaską platformę, co Ronowi mimowolnie przypominało naleśnika.
Następnie naleśnik po prostu zniknął.
Ron zamrugał kilka razy.
-To już?
Nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, bo podłoga rozstąpiła się właśnie w tym miejscu, w którym stali, a coś wciągnęło ich do dołu.
                                                                                    ~*~
Lekcje historii magii były okropną katorgą, nawet dla Krukonów. Annie naprawdę starała się robić notatki… przez pierwsze 5 minut. Potem po prostu leżała na ławce, słuchając, co mówi stary Binns. Wiadomości same układały się w jej głowie, przez co nawet nie musiała nadwyrężać ręki, korzystając z pióra. To był jej dar, o którym dopiero się dowiedziała- i nagle wiedziała, czemu trafiła do Ravenclawu. Podczas gdy inni musieli sporządzać notatki i zakuwać do sprawdzianów, ona mogła być sam na sam ze swoim szkicownikiem, bo po prosu już dawno wszystko umiała.
Czy można to nazwać fotograficzną pamięcią? Może.
Jednak dzisiaj coś rozpraszało jej uwagę. Lekcje historii magii Krukoni mieli razem z Ślizgonami. Niby nic nadzwyczajnego; połowa uczniów przysypiała na ławkach, jeszcze inni wpatrywali się sennym wzrokiem w ścianę, nieliczni sporządzali notatki. Annie natomiast wciąż spoglądała na chłopaka, który siedział w rzędzie na lewo od niej.
Szare oczy, ciemne włosy. Leon Feather. Chłopak z jej snu.
Chociaż… czy można nazwać to snem lub wizją? To wszystko było takie realne. Jakby działo się NAPRAWDĘ. Miała nadzieję, że Leo nie istnieje. To by oznaczało, że to był tylko pokręcony sen, który nic nie znaczy. Ale nie, on tutaj siedział i na pewno był bardzo żywy. Mimowolnie na niego spoglądała. Czy on także był świadom tego, co stało się w nocy? Czy tak jak ona po prostu poszedł spać i znalazł się w tamtym miejscu? Jeśli tak, to czy w ogóle to pamiętał?
Wyglądało na to, że odpowiedź brzmi: nie, nie i nie. Chłopak nawet nie rzucił na nią okiem, patrząc tak jak inni zamyślonym wzrokiem w ścianę. Zachowywał się zupełnie normalnie. Z jednej strony odetchnęła z ulgą- to oznaczało, że żadna groźna kobieta nie zamierza jej do niczego wykorzystać. Z drugiej strony… dlaczego śnił jej się Leo, skoro nawet się nie znali?
Chłopak przetarł oczy i rozejrzał się sennym spojrzeniem po klasie. Przeniósł wzrok na prawo i wzdrygnął się. Ich oczy się spotkały.
Jego szare tęczówki świeciły przerażeniem i zdumieniem. I nagle wszystko stało się jasne.
To nie był tylko sen.
Odwróciła wzrok, zaciskając usta. Jej myśli pędziły jak wiatr. Słowa Profesora Binnsa przestały do niej docierać. Role się odmieniły; teraz to Leo się na nią gapił. Boleśnie czuła na sobie jego wzrok. Miała ochotę wstać i po prostu wybiec z sali. Zamknąć się gdzieś, wykrzyczeć i wypłakać. Musiała to przyznać: była przerażona. Ktoś chce ją wykorzystać do swoich złych celów.
Jeszcze o tym nie wiecie. Będziecie posłuszni jak marionetki. Wykonacie wszystkie moje rozkazy, by przeżyć. Będziecie błagać mnie o litość. Ale jeszcze nie dzisiaj. Początek dopiero nadejdzie. A wtedy nie będzie odwrotu. Zrobicie wszystko, o co będę was prosić.
 Słowa rozbrzmiewały w jej głowie jak w pozytywce. Kim była ta kobieta? I czego od nich chce? Nagle wzięła ją ogromna ochota na wywrócenie jakiejś ławki. I bardzo prawdopodobne, że by tak właśnie zrobiła, gdyby nie fakt, że lekcja się skończyła.
Wepchała niedbale zwoje pergaminu do torby i jak najszybciej ruszyła do wyjścia. Nie chciała rozmawiać z Leonem. Nie miała pojęcia, co mogłaby mu powiedzieć. Sama nie wiedziała, nie rozumiała nic. Rozmowa z nim oznaczałaby, że TO naprawdę się dzieje- że nie ma ucieczki.
Jednak chłopak ją dogonił. Chwycił za ramię i zmusił, by na niego popatrzyła.
-Zostaw mnie!- krzyknęła. Kilka osób popatrzyło na nich pytająco, podczas gdy chłopak zaciągnął ją za najbliższy róg.
-Odcinając mnie od siebie, nie powstrzymasz tego, co ma się stać. Nic nie możemy z tym zrobić.- jego głos brzmiał tak samo jak we śnie.
-Właśnie, że tak. Zapomnijmy o tym.- zrobiła krok do tyłu, patrząc mu prosto w oczy.- Ja cię nawet nie znam.
-Nie możemy udawać, że nic się nie stało!- wyszeptał ponaglająco Leo.- Musimy sobie pomagać, jeśli chcesz przeżyć, słyszałaś, co powiedziała ta kobieta. Nie możesz sobie wmawiać, że…
Annie była zrozpaczona. Wiedziała, że chłopak ma rację. Mimo wszystko…
-DAJ MI SPOKÓJ!- pchnęła go lekko do tyłu.- Nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo. Rozumiesz?
Leo westchnął z poirytowaniem. Annie nie mówiła tego, co naprawdę myśli. WIEDZIAŁA, że grozi im niebezpieczeństwo. Po prostu miała nadzieję, że jeśli będzie temu zaprzeczała, to nic złego się nie stanie.
Oszukiwała samą siebie.
-Przyjaciele już na mnie czekają.- oznajmiła cicho.- Muszę iść.
Chłopak prychnął drwiąco.
-Jacy przyjaciele? Ty nie masz przyjaciół.
Annie zabrakło tchu. Poczuła pieczenie pod powiekami. Ból odbił się w jej oczach.
-To, że w Ravenclaw wszyscy uważają mnie za dziwoląga, jeszcze nie oznacza, że nikt mnie nie akceptuje.
Złość na twarzy Ślizgona natychmiast ustąpiła miejsca wyrzutom sumienia.
-Przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć.
-Ale powiedziałeś.- Annie zachowała kamienną twarz.- A teraz spadaj. Mam lepsze zajęcia, niż oglądanie twojej przemądrzałej gęby.
Zza rogu wyłoniły się Rachel i Rose. W idealnym momencie! Annie przysięgła sobie w duchu, że później im podziękuje.
-Annie!- zawołała Rachel.- Chodź, musimy porozmawiać.
Szybko do nich dołączyła. Razem ruszyły korytarzem. Annie czuła na plecach wzrok Leona, który niemal wypalał dziurę w jej plecach. Prędzej czy później znów go spotka. We śnie czy na jawie? Tego jeszcze nie wiedziała. W obu przypadkach miała nadzieję, że nie nastąpi to zbyt szybko.
-Wszystko w porządku?- spytała Rosie, marszcząc czoło.- Kto to był?
Annie wywróciła oczami tak mocno, że aż zabolało.
-Ślizgon. Okropnie natrętny.
Rachel uśmiechnęła się promiennie, potykając o własne stopy.
-Mamy go przydusić?
Krukonka mimowolnie wybuchła śmiechem. Nie sądziła, by Rachel była w stanie kogoś  przydusić ale doceniała intencje.
-Byłoby świetnie, Rach.- odparła w końcu.- O czym chciałyście porozmawiać?
Uśmiechy zniknęły z twarzy jej koleżanek. Rosie wymamrotała ponuro:
-O Aleksie i Alu.
Annie przełknęła nerwowo ślinę.
-Co z nimi?

-Zachowują się dziwnie. Coś ukrywają.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [SKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 20 sierpnia 2016

129. Gadająca szuflada.

Choć siedzieli w służbowym gabinecie, to wcale nie pracowali.
Harry i Ron zaśmiewali się w najlepsze, podczas gdy góra dokumentów, które mieli wypełnić wcale nie malała- wręcz przeciwnie, jeszcze trochę i Mount Everest zyskałoby niezłego konkurenta.
Jednak przez te wszystkie lata coś się nie zmieniło- oboje zawsze znaleźli jakiś powód, byleby tylko nie pracować.
Tym razem była to głupota Rona, który wpadł na jakąś grubą panią, gdy tutaj szedł. Niby nic wielkiego, ale mężczyzna aż dławił się ze śmiechu, gdy opowiadał o monstrualnych rozmiarach kobiety i jej dzikim spojrzeniu. Ron odbił się od niej niczym piłka i upadł na ścianę, nie do końca zdając sobie sprawę, co właściwie się stało, zamroczony. Harry sam już nie wiedział, z czego się śmieje- kobiety, którą opisał mu jego przyjaciel, czy może właśnie z niego, bo wyglądał tak głupio, gdy się dusił.
Zabawa trwałaby w najlepsze, ale ktoś właśnie wszedł do gabinetu. Oboje natychmiast spoważnieli. Harry wyprostował się na swoim krześle i poprawił krawat, a Ron podniósł z ziemi papiery, których zawartość wydała mu się nagle niezwykle porywająca. Ale gdy zobaczyli znajomą twarz, rozluźnili się na nowo.
-Hermiono!- zawołał radośnie Harry.- Nie uwierzysz, co Ron właśnie…
-Nie ma na to czasu.- kobieta zamknęła za sobą drzwi. Dopiero teraz zauważyli, że wygląda na niezwykle spiętą i wzburzoną. Oboje znali tą Hermionową minę jeszcze z czasów Hogwartu- działo się coś złego.
-Ekhm, coś się stało?- Ron miał zachrypnięty głos. Pomimo powszechnej radości, teraz także wyglądał na zaniepokojonego.
Hermiona zmarszczyła brwi.
-Właśnie znalazłam coś dziwnego.  Zupełnie przypadkiem.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
-Dziwactwa to nasza specjalność, no nie?- wymamrotał Ron.
Oboje długo nie protestowali. Każdy pretekst, by oderwać się od codziennej, nudnej rutyny był wystarczająco dobry. Ruszyli za Hermioną korytarzem, nie bardzo wiedząc, dokąd zmierzają. Coś w postawie kobiety mówiło jednak jasno, że nie jest to byle błahostka.
Hermiona nigdy się nie myliła.
-Szybciej, chłopcy!- poganiała ich.
Chłopcy. Tak jakby byli wciąż tymi 11-letnimi dziećmi badającymi tajemnicę Kamienia Filozoficznego. Harry’ego ogarnęła melancholia- kiedy to było?
Wprowadziła ich do swojego gabinetu, który był już tak znanym miejscem. Harry i Ron uwielbiali tu przebywać, gdy tylko mogli. Całe pomieszczenie nie było duże, lecz bardzo przytulne. Zawsze panował tu ład i porządek- półki na książki były podpisane, tak samo jak teczki i segregatory. Worek na śmieci wymieniał się automatycznie, gdy tylko nadeszła taka potrzeba, a okna były odporne na wszelkie zabrudzenia. Na biurku wszystko było poukładane, a na ziemi- co było według Harry’ego i Rona prawdziwym wyczynem- nie było żadnego papierka.
Hermiona gorączkowym krokiem podeszła do szuflady swojego biurka i otworzyła ją zamaszystym ruchem.
Spojrzała wyczekująco na przyjaciół.
-Przyłóżcie tam ucho.
Harry i Ron wymienili zażenowane spojrzenia.
-No, już!
Posłusznie podeszli do biurka i przystawili ucho do szuflady, jakby miała zaraz przemówić. Harry czuł się idiotycznie. Czy to nie jest aby jeden, wieli żart?
Biurko faktycznie przemówiło.
-POMOCY! LUDZIE, RATUNKU! POMOOOCY!
-Zamknij się!
-AAAAAAAAAAAHHHHHHH!
Rozhisteryzowany głos mężczyzny. I ten drugi, władczy- kobiety.
-Ciekawe, czy moje biurko też tak potrafi.- wymamrotał Ron.
Hermiona zmierzyła męża poirytowanym spojrzeniem.
-Ronald!
                                                            ~*~
Annie nie lubiła swoich koleżanek z dormitorium.
Naprawdę było jej wszystko jedno, do którego domu trafi. Nigdy nie myślała o tym jakoś specjalnie dużo. Wiedziała jedno- nie Slytherin. Nie chodzi o to, że słyszała o tym domu tak dużo złych rzeczy. To tylko podsyciło jej wstręt do tego domu. Ale chodziło głównie o to, że każdy jej mówił, że by pasowała do tego domu.
Na jej osiedlu mieszkało kilku starszych czarodziei, którzy zawsze jej to mówili. Fakt, nie należała do milusińskich i bywała raczej bezpośrednia- a to, że na każdym swoim kroku słyszała: „Pasowałabyś do Slytherinu” albo „Jesteś urodzoną Ślizgonką” wprawiało ją w takie poirytowanie, że szybko znienawidziła Dom Węża.
Nie była jakoś specjalnie podekscytowana, gdy Tiara przydzieliła ją do Ravenclawu. Nie była też szczególnie zła.
Zdążyła już znaleźć sobie kumpli, a żaden z nich nie należał do Ravenclawu, więc nie starała się jakoś szczególnie zaprzyjaźnić z innymi Krukonami. Była po prostu sobą- czyli niezwykle bezpośrednią, czasem zgryźliwą 11-latką. Dziewczyny z jej dormitorium szybko się od niej odwróciły. Reszta Krukonów także za nią nie przepadała- podczas gdy oni siedzieli nad książkami, ona miała nos w szkicowniku. Nie podobało się to reszcie. Tak, jakby ich zdaniem nie zasługiwała na to, by należeć do domu Roweny Ravenclaw.
W jej mniemaniu reszta Krukonów była po prostu nadętymi ważniakami, którzy myśleli, że są tak mądrzy, że należy całować ziemię, po której stąpają. Może nie wszyscy- ale na pewno spora część. A Annie zauważała właśnie tylko tą część, bo to oni rzucali jej krzywe spojrzenia. Pozostali po prostu się nie wychylali, więc dziewczyna nie mogła się nawet przekonać, że nie wszyscy Krukoni są tacy źli.
Jedyni Krukoni, których lubiła to Thomas i Emily- rodzeństwo Rachel, bliźniacy. Thomas był trochę irytujący z tym swoimi nieśmiesznymi żartami, ale Emily była naprawdę w porządku- często stawała w jej obronie. No, może czasem się mądrzyła. Ale tylko czasem.
Tej nocy Annie jak zwykle szkicowała przy świetle różdżki. Dawało jej to błahy efekt, ale nie miała wyboru- księżniczki z jej dormitorium były tak bardzo zmęczone, że zgodnie stwierdziły, iż pora spać.
Ten rysunek był dla Annie naprawdę ważny- przedstawiał coś, co dawało jej największe szczęście, odkąd przybyła do Hogwartu. Co prawda, nieco się wstydziła i wiedziała, że nie pokaże temu nikomu- nawet swoim najbliższym znajomym, a może zwłaszcza im- ale wkładała całe serce w to, by szkic był idealny. By mogła patrzeć na niego z dumą.
-GAŚ TĘ RÓŻDŻKĘ!- usłyszała wściekły głos na prawo od siebie.
Spojrzała w tamtą stronę.
-Spadaj.
-POCZEKAJ, NIECH MCGONAGALL SIĘ DOWIE…
Wywróciła oczami.
-Dobra, niech ci będzie.
Odłożyła starannie szkic pod łóżko i szepnęła:
-Nox.
Nastała ciemność.
Gdy tylko położyła głowę na poduszce, od razu odleciała.
Znalazła się na jakiejś dziwnej polanie otoczonej lasem. Była noc. Do jej nozdrzy dochodził swąd dymu.
Zorientowała się, że leży pod jednym z drzew. Usiadła i jej wzrok przykuła jasność na samym środku polany.
Przy ognisku, na długim pniu siedział chłopiec, który wyglądał, jakby był w jej wieku. W blasku migoczącego ognia widziała, że ma włosy czarne jak smoła, a oczy szare. Miał na sobie zwykłe, mugolskie ubrania.
Annie spojrzała z przerażeniem w dół. Odetchnęła z ulgą. Nie miała na sobie tej idiotycznej pidżamki, tylko jej ulubioną koszulkę i dżinsy.
Była pewna, że skądś zna tego chłopaka. Wytężyła mózg- ale nie, nic. Nie przypominała sobie.
Poirytowana tą myślą ruszyła naprzód. Co ten chłopak tak właściwie robi w jej śnie? Wiedziała, że ma duszę artystki, więc często śniły się jej zwariowane rzeczy, ale bez przesady.
Chłopiec właśnie smażył piankę na patyku, gdy spytała:
-Możesz mi powiedzieć, co robisz w moim śnie?
Zwrócił na nią swoje szare oczy.
-Nie pytaj, sam nie wiem.
Usiadła na drugim końcu kłody. Iskry tańczyły z gwiazdami. Ogień dawał przyjemne ciepło i oświetlał ich twarze, podczas gdy wszystko wokół wydawało się być wrogie.
Chłopak spojrzał na nią kątem oka.
-Więc… jak się nazywasz?
Już miała odpowiedzieć coś niemiłego, gdy stwierdziła: a co mi tam, to i tak tylko sen. Koleś pewnie nawet nie istnieje.
-Annie Shadey.
Wystawił rękę.
-Leon Feather.
Niechętnie, lecz uścisnęła. Miała ochotę parsknąć śmiechem.
-Leon. Ale głupie imię.
Chłopak wyglądał na urażonego.
-Przymknij się.- chwila ciszy.- Na Brodę Merlina, przypaliłem swoją piankę. To twoja wina.
-I dobrze.
Zmrużył oczy. W tym świetle wyglądał nieco upiornie.
-Ja… skądś cię znam.
Prawie spadła z kłody.
-Ja ciebie też.
I nagle coś ją olśniło. Te czarne włosy i szare oczy przemierzające korytarz szkoły w szacie czarodzieja.
Jednak on ją uprzedził.
-Hej, należysz do Hogwartu?- spytał nagle.
Zapomniała o tej całej zgryźliwości i niedostępności. To, co właśnie się działo było tak dziwne, że nie była w stanie tego pojąć.
-Pierwszy rok, Ravenclaw.
Chłopak rozszerzył oczy.
-Pierwszy rok, Slytherin.
Annie automatycznie odskoczyła na swój koniec kłody. Slytherin. Alarm włączył się w jej głowie. Mimowolnie się skrzywiła.
Leo zauważył to.
-Hej, nie jestem typowym Ślizgonem, który uprawia czarną magię i jest zły. Zostałem przydzielony do Slytherinu, bo jestem ambitny i sprytny.
-Taa, jasne.- wymamrotała Annie, chwytając patyczek i podpalając jego koniec w ognisku.
-Jesteś okropna.
-A ty jesteś Ślizgonem, a to samo w sobie jest obelgą.
Leo spojrzał na nią i chyba chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymał się.
Annie tak naprawdę nie do końca tak uważała. To fakt, nie lubiła Slytherinu, ale nie była jakoś nieszczególnie miła dla Ślizgonów. Była taka dla wszystkich. A po za tym przekonała się, że nie tylko Ślizgoni potrafią być okropni, więc równie dobrze chłopak mógł odpowiedzieć: „A ty jesteś Krukonką, co też powinnaś traktować jako obelgę.”
Ale tego nie zrobił.
W Leo było coś dziwnego. Nie potrafiła tego określić. I naprawdę miała wrażenie, że nie jest kolejnym Ślizgonem, który wielbi siebie i ziemię, po której stąpa. Jednak ten uraz do Slytherinu kazał jej trzymać się z dala od tego chłopaka.
Panowała cisza. Wiedziała, że chłopak zerka na nią, jakby próbował ją rozgryźć. Czy może się już obudzić? Kilka razy się uszczypnęła. Na nic. Już planowała skok w ogień, gdy ziemią wstrząsnęły wibracje. Dziewczyna chwyciła kłody, by z niej nie spaść. Leo także z trudem utrzymywał równowagę. Wymienili zdumione spojrzenia.
Powietrze przeszył władczy, kobiecy głos.
-Witajcie, czarodzieje. Moje nędzne robaki.
-Kim jesteś!?- rzucił Leo w powietrze. Odpowiedział mu śmiech.
-Twoim sennym koszmarem.
-To akurat wiemy.- wymamrotała Annie, ponownie szczypiąc się w udo.
-Nie jesteście tu przypadkiem. Potrzebuję was. Będziecie mi posłuszni i pomożecie mi, a może puszczę was żywych. To będzie trudna rzecz. I wiem, że będziecie się opierać. Ale nie warto. Już jesteście w moich sidłach.
-Nieprawda!- krzyknęli równocześnie Annie i Leo.
Głos wydawał się być poirytowany.
-Ależ oczywiście, że prawda. Jeszcze o tym nie wiecie. Będziecie posłuszni jak marionetki. Wykonacie wszystkie moje rozkazy, by przeżyć. Będziecie błagać mnie o litość. Ale jeszcze nie dzisiaj. Początek dopiero nadejdzie. A wtedy nie będzie odwrotu. Zrobicie wszystko, o co będę was prosić.
-Chrzań się!- wrzasnęła Annie. Z jednej strony wiedziała, że to sen, ale z drugiej… coś jej mówiło, że to nie jest zwykły koszmar. Przeszedł ją dreszcz.- Do niczego nas nie zmusisz.
-Och, doprawdy?
Annie poczuła, że coś zimnego dotyka jej prawej nogi. Wierzgnęła ją, a to coś zacisnęło się na niej jak imadło, ciągnąc do góry. Dziewczyna rozpaczliwie chwyciła kłody. Leo natychmiast rzucił się do pomocy, chwytając ją za ręce, a nogami przytrzymując kłodę. Teraz oboje unosili się w powietrzu.
Głos wybuchnął złowieszczym śmiechem jeszcze głośniej niż wcześniej. Annie i Leo krzyczeli. Śmiech kobiety rozbrzmiewał w ich głowach i toczył się echem po polanie i lesie.
Kłoda wraz z pasażerami gwałtownie opadła na ziemię.

Annie obudziła się w swoim dormitorium, dygocąc z przerażenia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

128. Nie będę marionetką.

Skoro tak bardzo się niecierpliwicie, to pomijam słowo ode mnie.
Miłego.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hermiona spojrzała z niedowierzaniem na własnego syna.
-Powiedz mi, co ci strzeliło do głowy!?
Hugo poprawił się niecierpliwie na krześle. Wałkowali ten temat od co najmniej godziny.
-Mamo, przecież mówiłem, że…
-To nie jest wytłumaczenie.
Siedząca obok Lily podawała swojemu kuzynowi ziołowe leki, które smakowały jeszcze gorzej niż pachniały.
Miał ogromnego sińca pod okiem, a z nosa kapała mu krew. Nie wykluczone, że był złamany.
Chłopiec skrzywił się na eksplozje mieszanki stęchlizny, mokrego szczura i wypieków jego ojca. To na dobre zamknęło mu usta.
Ginny zganiła swoją córkę wzrokiem.
-Przecież już rozmawiałyśmy na temat Liama. Miałaś do mnie przychodzić w razie problemów.
Dziewczynka wyglądała, jakby miała zapaść się pod ziemię. Jednocześnie nie było wiadomo, czy zaraz się popłacze, czy też zacznie krzyczeć. Jej uczucia gotowały się niczym zupa jarzynowa w kuchni, bulgocząc bezczelnie.
-Mamo, to nie moja wina…
Hugo odzyskał głos. Przełknął leki, co przyprawiło go o łzy w oczach.
-Racja, Lils prosiła, bym tego nie robił, ja…
Ron wszedł do domu. Hermiona spojrzała w tamtą stronę, jakby oczekiwała zbawienia.
Na próżno.
-Ron! Chodź tutaj.
Mężczyzna wyglądał na lekko wystraszonego. Wiedział, że gdy jego żona się złości, to nie ma żartów.
-Coś się stało, kochanie?
Kobieta wypuszczała z siebie słowa niczym torpeda. Uderzały one o Rona, który był wyraźnie zbyt przytłoczony. Jego mózg powoli analizował każdą sylabę, aż w końcu…
-No, Hugo! Wiedziałem, że wdałeś się w ojca!
Stojącym obok kobietom opadły szczęki. Podczas gdy Ginny wciąż zbierała swoją z podłogi, Hermiona zaczerwieniła się ze złości.
-Ronald, czy ty go właśnie popierasz?
Mężczyzna wyglądał na lekko speszonego, jednak szeroki uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
- Schreave dostał nauczkę i teraz wie, że nie igra się z rodem Weasleyów! Co takiego się niby stało?
-Chłopak ma złamaną kość!
Uśmiech spełzł z twarzy Rona jak wyjątkowo zwinna jaszczurka.
-Ekhm, aha. To nieco zmienia całą sprawę.
                                            ~*~
Al obudził się gwałtownie w samym środku nocy. Wpatrywał się w sufit swojego dormitorium, marszcząc czoło. Nie miał pojęcia, co takiego go obudziło. Zły sen? Nie, nic takiego sobie nie przypominał. Jakiś głupi żart? Nie, to też nie to. Może jakiś hałas? Przecież nic nie…
Chwila? Co to za dziwne dźwięki?
Przewrócił się na drugą stronę i spojrzał w stronę szafy. Ktoś upychał do niej coś ogromnego, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Postać mruczała coś pod nosem, z zniecierpliwieniem mocując się ze swoim problemem.
W następnej chwili osoba odwróciła z przestrachem głowę, najwyraźniej orientując się, że Al nie śpi. Było kompletnie ciemno, ale chłopiec rozpoznał swojego kolegę: Alex.
Panowała pełna napięcia cisza. Chłopcy mierzyli się w ciemnościach wzrokiem. Al nie miał pojęcia, co zrobić: właśnie przyłapał swojego kumpla, który śpi łóżko obok, na tym, jak w środku nocy wpycha swoją osobistą przenośną trumnę do szafy. Młody Potter poczuł przypływ paniki i… zamknął oczy, udając, że śpi.
Wiedział, że to, co zrobił było głupie i nieprzemyślane. Po prostu działał pod impulsem. Leżąc, czuł na sobie wzrok Aleksa, który zapewne myślał: co za idiota.
Chłopiec z każdą sekundą nabierał świadomości, że mógł wstać i przyłapać kolegę na gorącym uczynku. Miał ochotę wydrapać sobie oczy: zamiast tego zamknął je, udając, że spał, tak jakby jeszcze przed chwilą wcale nie mierzył wzrokiem osoby stojącej kilka metrów od niego.
Jednak okazało się, że nie tylko Al myśli powoli. Alex najwyraźniej uznał, że to wszystko było tylko zwidami, i zaczął znów upychać trumnę do szafy. Po wszystkim szybko rzucił się na łóżko, a po chwili już chrapał.
Al natomiast długo nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w sufit, zastanawiając się, co tak właściwie ukrywa człowiek, który nazywa się jego- jak na razie- najbliższym kolegą.

Ranek nadszedł szybciej, niż ktokolwiek mógł się tego spodziewać. Al przetarł zaspane oczy i usiadł na łóżku, obserwując, jak pozostali chłopcy z jego dormitorium już wychodzą. Obok siebie usłyszał głos Aleksa:
-Hej, śpiąca królewno, wstawaj! Chyba nie chcesz spóźnić się na kolację? Nie możemy pozwolić, by Rosie zjadła wszystko sama.
Al nie roześmiał się. Wstał i w milczeniu zaczął ścielić łóżko, nie racząc rzucić koledze ani jednego spojrzenia.
Alex przerwał proces zapinania szaty i z niepokojem spojrzał na Gryfona.
-Powiedziałem coś nie tak?- w jego głosie pojawiła się panika.- Nie chodzi o to, że twoja kuzynka jest gruba! Bo… nie jest! Rosie to szczupła i bardzo ładna dziewczyna.- chwila ciszy.- Chociaż ja oczywiście jakoś specjalnie się nie przyglądam, bo… hej!  Idziemy na śniadanie? Padam z głodu!
Al miał ochotę się roześmiać, jednak coś kazało zachować mu lodowatą powagę. Odwrócił się na pięcie w stronę kolegi i patrząc w jego przepełnione strachem oczy, powiedział:
-Widziałem, jak w nocy chowałeś to dziwne pudło do szafy. Najwyższy czas, byś powiedział mi, co takiego tam kryjesz.
Alex odkaszlnął.
-Co ty gadasz?- roześmiał się dosyć przekonująco.- Musiało ci się coś przyśnić. No, chodźmy już, bo…
-Alex, ja nie żartuję!- Al mimowolnie podniósł głos. Wciąż stał w miejscu, podczas gdy jego kolega zdążył wykonać już tysiąc nerwowych ruchów.
-Nie mam nic do ukrycia.- wyrzucił z siebie Alex z poważną miną. Al patrzył w jego oczy i już miał uwierzyć, gdy nagle coś sobie przypomniał: ten chłopiec ma przedziwną umiejętność przekonywania innych ludzi. Potrafi manipulować. Ta świadomość uderzyła Ala prosto w twarz.
Teraz właśnie jest kontrolowany. Jak marionetka.
Wzrosła w nim złość. Hamując chęć wywrócenia swojego lichego stolika nocnego, powiedział:
-A wiec nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli zajrzę do tej szafy.
Oczy Aleksa rozszerzyły się. Al rzucił się do przodu.
Gdy biegł, poczuł na plecach czyjeś dłonie. Nogą odepchnął przeciwnika, który za chwilę zaatakował z boku. Przez chwilę po prostu mocowali się ze sobą, szarpiąc i uderzając o ściany, aż w końcu Al przypomniał sobie o ostatniej lekcji Zaklęć.
Choć zaklęcie nie wychodziło mu idealnie, to mimo obaw zawołał:
-Wingardium Leviosa!
Alex wzniósł się do góry. Przez chwilę obaj chłopcy wpatrywali się w siebie w niedowierzaniu. Al mocniej zacisnął dłoń na różdżce, chwytając na klamkę i otwierając szafę.
Za sobą usłyszał rozwścieczony głos:
-AL, PRZESTAŃ NATYCHMIAST!
I naprawdę miał ochotę przestać. Zamknąć szafę, cofnąć zaklęcie i przeprosić swojego kumpla. Jednak na jego świadomość wypłynęła myśl: nie będę marionetką.
Ile razy już uległ?
I otworzył szafę.
Jego oczom ukazało się długie, czarne pudło zwężane z jednej strony. Jego zaskoczenie było ogromne, gdy poczuł pod palcami materiał. Chwycił przenośną trumnę jedną ręką i wyciągnął ją na podłogę. Jeszcze bardziej się zdumiał, gdy zobaczył, że przedmiot posiada uchwyty na plecy.
Chłopiec siłował się z metalowym zamkiem, otwierając pudło. Wtórowały mu rozwścieczone krzyki Aleksa. Al nie miał pojęcia, co zobaczy w środku: ciało? Wyjątkowo brzydki okaz zmutowanego pająka?
Nie.
Al opuścił różdżkę.
Alex upadł na ziemię z trzaskiem.
W środku zobaczył drewniany przedmiot z pokrętłami na samym końcu i metalowymi sznurkami o różnej szerokości przeciągniętymi przez całą długość urządzenia, na którego większej części znajdowała się dziura.
Kiedyś już coś takiego widział. Jednak nie przypominał sobie, żeby powiązany on był z jakimś morderstwem. Zmarszczył czoło i spojrzał na kolegę, który ze złością podnosił się z podłogi.
-Co to jest?
-GITARA!- wrzasnął Alex.- Zadowolony? GITARA! NA TYM SIĘ GRA!
Al przypomniał sobie widok mężczyzny pociągającego za sznurki zwane strunami, które wydawały z siebie wyjątkowo piękne dźwięki. Poczuł, że jego twarz płonie.
-Ahm… Wybacz. Myślałem, że…
-Że kogoś zamordowałem?- minęła złość. Pojawiła się rezygnacja. Alex opadł na łóżko.- Daj spokój. Moja mama to czarodziejka, a tata to mugol. To właśnie on nauczył mnie grać na gitarze, gdy byłem jeszcze mały. Mama powiedziała mi, że w szkole nie będę mógł grać. Ale ja zabrałem gitarę ze sobą.
-I grasz?
-Nie, nie gram! Musiałbym się z tym ukrywać, bo jeszcze ktoś mi ją zabierze. Przecież to taki… niemagiczny przedmiot.
Al pokręcił głową.
-Daj spokój. Nie sądzę, by…
-Tego nie wiesz.- w oczach Aleksa pojawiły się łzy frustracji i bezsilności.- Nic nie wiesz. Nie rozumiesz.
Al popatrzył na chłopca, który nagle wyglądał żałośnie. Tak, jakby był cieniem samego siebie. Jego palce drgały, jakby powstrzymywał się przed pociąganiem za struny. Ze smutkiem wlepiał wzrok w gitarę, która była jego zakazanym owocem.

-Pomogę ci.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay


sobota, 13 sierpnia 2016

Informacje- 13.08.2016 r.

Hej hej,
Jak już możecie się domyśleć- rozdziału dzisiaj nie będzie. Przed wyjazdem na obóz źle wyliczyłam ilość rozdziałów i... nie mam rozdziału na dzisiaj. Przepraszam. Matematyk ze mnie słaby, wiem, jestem humanem.
Jeśli chcecie wiedzieć, jak obóz- szczegółów dowiecie się przy okazji najbliższego rozdziału. Aktualnie przede mną jeszcze kilkanaście godzin jazdy pociagiem- jestem wykończona i chyba nie czuję nóg.
Przez cały ten czas nie miałam zasiegu= nie miałam internetu= nie czytałam komentarzy. Mam trochę do nadrobienia.
Rozdział pojawi się- DAM DAM DAM- w poniedziałek. W niedzielę będę już w domu, ale będę umierać, więc nie każcie pisać mi rozdziału.
Do usłyszenia,
enjoy!

sobota, 6 sierpnia 2016

127. Prawdziwa Gryfonka.

Rozdział o godzinie 10? To oznacza tylko jedno- wyjechałam!
Obóz harcerski, Bieszczady. Nadchodzę! A w zasadzie to jestem tutaj już od środy.
Moja drużynowa obiecała mi zorganizować Hogwart, bo to moje marzenie, a za dwa dni (od kiedy to czytacie) mam urodziny, więc może, może...?
Jeśli rozdziały nie będą się pojawiały, to znaczy, że odnalazłam powołanie i jestem czarodziejką. Albo znów zorganizowali dla naszego zastępu Igrzyska Śmierci w środku nocy (tak, już kiedyś to zrobili).
W każdym bądź razie... Miłej połowy wakacji!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Lily i Hugo siedzieli w cieniu drzewa, rozkoszując się piękną pogodą. Jako, że całe ich rodzeństwo wyjechało, byli zdani tylko na siebie. Całe popołudnia spędzali razem, nigdy nie byli sobie tak bliscy. Okazało się, że we dwójkę także można się świetnie bawić- na każdym kroku napotykali nowy pomysł, który świetnie wykorzystywali.
Gdy więc tak sobie siedzieli i rozmawiali o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, byli naprawdę szczęśliwi. Słoneczne promienie oświetlały okolice, załamując się w koronie drzew. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie… trzeci przybysz.
Przybył, zarzucając swoją czarną grzywą. Utkwił wzrok w Lily. Jego niebieskie oczy znów miały w sobie ten łobuzerski błysk, którego dziewczynka tak nie znosiła.
-Hej, Płoszku! Dawno się nie widzieliśmy, co?
Liam Schreave był synem mugoli, miał tyle samo lat, co Lily i Hugo- 9. Dziewczynka nie wiedziała czemu, ale obrał on sobie jako obiekt kpin i wyśmiewań właśnie ją. Lily wiele razu chciała postawić się mu, ale za każdym razem pojawiał się jeden problem: bała się, że w chwili nieuwagi niechcący użyje magii i zrobi mu poważną krzywdę. A tego przecież nie chciała. Nie była złym człowiekiem. Dlatego, za każdym razem, gdy on się pojawiał, jak najszybciej uciekała. Liam czuł się więc niesamowicie wspaniale- to, że budził postrach w małej dziewczynce dawało mu swego rodzaju dziwną satysfakcję. Zaczął nazywać ją „Płoszkiem”.
Lily widziała go ostatni raz może… 2 miesiące temu? Wtedy nie wytrzymała, w chwili zapomnienia magia dała o sobie znać i… BUM. Liam spadł z drzewa, raniąc się w nogę. Był wściekły i nazywał przerażoną dziewczynę czarownicą i dziwakiem. Od tego czasu nie widziała go ani razu. Jakby zapadł się pod ziemię. A ją na samo to wspomnienie szargały wyrzuty sumienia, choć James często powtarzał jej, że chłopak sam sobie na to zasłużył.
Nie było go. Aż do dzisiaj.
Lily zacisnęła usta.
-Daj nam spokój.- wymamrotała, bawiąc się źdźbłami trawy. Piękna pogoda nagle przestała być taka zachwycająca.- Odejdź, proszę.
Chłopiec oparł się o drzewo.
-Co jest? Ostatnim razem byłaś bardziej bojowa. Straciłaś swoją moc, czy jak?
Hugo spojrzał gniewnie na Liama.
-Jeśli nie chcesz, żeby to się powtórzyło, lepiej daj nam spokój.
Schreave zaśmiał się, mierząc krytycznym wzrokiem młodego Weasleya.
-Och, doprawdy? Wojownik od siedmiu boleści.- chłopiec wyciągnął z kieszeni pistolet na kulki.- Masz pojęcie, co to takiego, czy w jaskini, z której wypełzłeś, nigdy o tym nie słyszano?
Twarz Hugo oblała się rumieńcem. Prawdą jest, że nigdy nie miał czegoś takiego w dłoni- choć czasem widział, jak mugolscy chłopcy bawili się tym pod swoimi domami. Ten czarny przedmiot strzelał małymi, żółtymi kuleczkami. Jak to się nazywało… pilot?
Liam pociągnął za spust i kulka ugodziła Lily w ramię. Dziewczynka skrzywiła się i potarła tamto miejsce. W jej oczach zapłonęła złość.
-Hej, to naprawdę boli!
-Dosyć tego!- wrzasnął Hugo z furią wymalowaną na twarzy.- Rzuć broń, Schreave! Będziemy walczyć jak prawdziwi mężczyźni.
Oczy chłopca zwęziły się, ale posłusznie wykonał polecenie. Broń leżała teraz na trawie. Uśmiech spełzł mu z twarzy.
-W porządku.
Napięcie w powietrzu sięgnęło zenitu. Gniew, który jeszcze przed chwilą odczuwała Lily, zupełnie się ulotnił. Na jego miejsce pojawiły się strach i panika.
-Chłopcy, nie!
Ale było za późno.
                                          ~*~
Aria miała sen. Przemierzała korytarze biblioteki, zaglądając z zaciekawieniem na kolejne to półki. W ręce dzierżyła lampę ze świecą. Kolorowe tytuły niemal błyszczały na grzbietach, jeden jaśniej od drugiego, jakby mówiły: „Weź mnie!”, „Nie, wybierz mnie. Moje kartki są mniej poniszczone”, „Ale ja lepiej pachnę!”.
Mózg Arii podsuwał jej dziwne pomysły.
I wtedy nagle usłyszała głos:
-Aria? Możemy zacząć. Potrzebuje cię. Proszę.
Skądś znała ten głos. Oderwała wzrok od kolorowych okładek i z uwagą rozejrzała się wokół. Jednak wszędzie panowała zupełna cisza. Nikt już nic nie powiedział.
Aria obudziła się. Otworzyła oczy i zmarszczyła czoło, wpatrując się w sufit. Coś jej podpowiadało, że to nie był zwykły sen. Bez chwili wahania ubrała kapcie, zarzuciła szlafrok i wyszła na korytarz szkolny, śledzona pogardliwym spojrzeniem Grubej Damy.
W każdej innej sytuacji prawdopodobne bałaby się, że zostanie przyłapana. Ale nie tej nocy. Coś jej podpowiadało, że jest bezpieczna.
Gnana tą myślą ruszyła do biblioteki, gdzie- tak jak się tego spodziewała- drzwi były otwarte.
Przywitał ją zimny dreszcz na plecach. Wiedziała, że nie jest tam sama i ta właśnie myśl była najbardziej przerażająca, ale również ekscytująca. Aria nie potrafiła opisać tych uczuć. Cokolwiek mąciło jej tak w głowie, musiało mieć spore poczucie humoru i skłonność do urządzania imprez.
I wtedy usłyszała ten głos, tuż obok siebie. Był taki radosny i pełen ekscytacji.
-Aria! Przyszłaś!
Dziewczyna spojrzała w tamtą stronę.
-Charles?
-Otóż to!- chwila ciszy.- Ekhm, właśnie się ukłoniłem, ale zgaduję, że tego nie widziałaś.
-Prawidłowa odpowiedź.
-No tak.
Aria czuła się dziwnie, rozmawiając z powietrzem, ale cóż mogła więcej zrobić? Patrzyła w stronę, z której dobiegał głos i miała nadzieje, że Charles się z niej nie śmieje.
-Jak zdołałeś dostać się do mojego snu?- spojrzała w stronę wejścia.- I dlaczego drzwi były otwarte…?
-Och, to taka moja moc, czy coś w tym rodzaju. Byłem… Ekhm, JESTEM czarodziejem, więc mogę co nieco zmajstrować. To moja zasługa, że nikt cię nie przyłapał, gdy tutaj szłaś.
-Naprawdę? A myślisz, że mógłbyś wyczarować naleśniki z czekoladą?
-Hej, nigdy o tym nie pomyślałem!- odparł z podekscytowaniem Charles. Jednak ono nagle ulotniło się.- No nie ważne, może kiedy indziej.
-Okej.- odparła dziewczyna, lecz czuła się trochę zawiedziona.
Napięcie unosiło się w powietrzu.
-Aria… czy ty wciąż chcesz mi pomóc?- zapytał, wyraźnie się stresując. Aria mogłaby przysiąc, że przestąpił z nogi na nogę.
Zastanowiła się. To, co robiła było co najmniej dziwne. A jej osobisty ochroniarz- Perides- zakazał jej spotykać się z Charlesem. Jednak z dziwnych powodów czuła, że może mu zaufać. Tak samo jak czuła, że drzwi do biblioteki będą otwarte- coś jej to podpowiadało, kojąc jej nerwy. A do tego, chciała się wykazać odwagą i pomóc 12-letniemu Charlesowi, który utknął pomiędzy życiem i śmiercią, trwając w stanie dziwnego zawieszenia. Jego młodsza siostra go potrzebuje, tak jak on potrzebuje Arii. Nie ważne, co będzie musiała zrobić, zrobi to. Chciała być odważna.
Chciała być prawdziwą Gryfonką. Utrzeć nosa swojej głupiej siostrze, która cudem stała się Krukonką i rodziców, którzy się jej wyrzekli.
-Tak. Pomogę ci.
Napięcie uleciało.
-Dziękuję!- wyczuła, że Charles uśmiecha się.- Och, tak bardzo ci dziękuję! Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny.
-Przecież jeszcze nic nie zrobiłam.
-Uściskałbym cię, ale to chyba będzie nieco przerażające, co?
-Mhm, nie rób tego.
Oboje się roześmiali. Aria naprawdę była szczęśliwa, że może pomóc temu biednemu chłopakowi, którego przygniotła szafa. Niezły pech, swoją drogą.
-Okej, więc powiedziano mi, że żeby wrócić, trzeba wykonać swego rodzaju… magię.- zawahał się.- I potrzeba do tego kilku składników.
Aria uniosła brwi.
-Coś w rodzaju eliksiru?
-Nie, niezupełnie. To coś innego. Trudno mi to wyjaśnić, bo do końca sam nie jestem pewien, jak to ma działać. W każdym bądź razie potrzeba czterech składników.
-Nie ma sprawy.- Aria machnęła lekceważąco ręką, lecz po chwili ją opuściła.- Ale… Chyba nie będę musiała nikogo zabić, co?
-Co!? N-nie, nigdy nie poświęciłbym czyjegoś życia, by powrócić na ziemię.
-To dobrze. Więc czym jest pierwszy składnik?
-Jad akromantuli.
-O-och….- dziewczyna pobladła. Akromantule to nic innego jak przerośnięte pająki. Niebezpieczne, dzikie, wielkie pająki żyjące w Zakazanym Lesie.- Mhm.
-Wciąż możesz się wycofać.
Wyprostowała się.
-Nie. Pomogę ci.
Chwila ciszy.
-Prawdziwa z ciebie Gryfonka.- odparł w końcu cicho Charles, jakby był wzruszony jest niezłomną postawą. Aria czuła, że się rumieni.- Będę starał się cię ochraniać. Jeśli chcesz, możesz już wracać. Przepraszam, że cię obudziłem w środku nocy. I… nie mów nikomu, dobrze? Jeśli za dużo osób będzie wiedziało, zrobi się niezłe zamieszanie tam na górze, w niebie.
Aria wracała do wieży Gryffindoru, wiedząc, że nic jej nie grozi. Przecież Charles nad nią czuwał.
Już miała kłaść się do łóżka, gdy obok siebie usłyszała przytłumiony głos:
-HA, WSZYSTKO WIDZIAŁEM!
Podskoczyła. Z bijącym sercem popatrzyła na okno i zobaczyła czarną kreaturę unoszącą się w powietrzu.
-Perides!
Otworzyła okno.
-Co ty tutaj robisz?
-ZAKAZAŁEM CI SIĘ Z NIM SPOTYKAĆ!
Spojrzała na dziewczyny śpiące na łóżkach obok.
-Ciszej, bo je obudzisz.
-PRZECIEŻ ONE MNIE NIE SŁYSZĄ!- fuknął hipogryf.
-Więc pomyślą, że gadam z hipogryfem. To jeszcze gorzej.
-Wypraszam sobie! Przed chwilą rozmawiałaś z powietrzem, dziwaczko.
Aria westchnęła.
-Błagam, nie mów nikomu. Zwłaszcza Jamesowi i Mike’owi.
-Och, oczywiście, że im powiem.
-Proszę, nie.
-Ależ tak.
-Perides, proszę…
-Powiem im wszystko.
-Wysłuchaj mnie chociaż…
Hipogryf zakręcił się w kółko, jakby gonił swój ogon.
-Będą wiedzieli wszyściusieńko!

Dziewczyna z irytacją opadła na łóżko.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay