sobota, 26 grudnia 2015

95. Mały triumf.

Ten rozdział dedykuję Pati H, która podpisuje się jako Bura88. Powodzenia na nowej drodze życia! I dziękuję za komentarze, które wciąż dodają mi otuchy :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To był pomysł Hermiony. Już od dawna nawiała do tego swoich przyjaciół, jednak oni nie byli co do tego przekonani. Wciąż znajdowali jakieś wymówki: albo, że mają dużo pracy albo, że są zmęczeni. Dzisiaj jednak nic nie było w stanie przekonać kobiety.
Wybierali się do mugolskiego kina.
Dla Harry’ego, Rona i Ginny było to coś nowego: Weasley’owie wychowali się w magicznym domu, a Harry zawsze zostawał w domu, gdy Dursley’owie zabierali swojego synka do kina.
Harry mimowolnie pomyślał o Dudleyu- jakiś czas temu udało mu się nawiązać z nim kontakt, ale teraz kuzyn po prostu nie dawał po sobie znaku życia.
Harry, Ron i Ginny od początku byli przeciwni całemu wypadowi- niebezpiecznie byłoby kręcić się z różdżką w kieszeni wśród stada mugoli. Ale nie chcieli zrobić przykrości Hermionie, która wręcz promieniała.
Tak się złożyło, że na swoją korzyść, Ginny tego akurat dnia pracowała do późnego wieczora, więc nie mogła pójść razem z nimi. Kobieta teatralnie przeklinała dosłownie wszystkich: swojego szefa, Ministra Magii, a nawet Harry’ego; jej mąż widział jednak w jej oczach iskierki rozbawienia. Od razu więc zapowiedział, że nie musi się martwić, bo następnym razem na pewno pojedzie razem z nimi.
Dzieci zebrały się w jednym domu, a Rose i Al mieli opiekować się swoim młodszym rodzeństwem. Zarówno Potterowie i Weasley’owie stwierdzili, że ich podopieczni są już na tyle duzi, że mogą się zając sobą sami, jednak Molly obiecała, że na wszelki wypadek do nich zajdzie: czasem zdarzają się nieprzewidywalne rzeczy.
Harry nigdy nie lubił się teleportować, więc z niechęcią chwycił dłoń Hermiony, która natychmiast się obróciła. Znosił to o wiele lepiej niż za swoich szkolnych lat, lecz wciąż potrzebował chwili, by dojść do siebie.
Znaleźli się w ciemnym zaułku.
-Emmm… Hermiono? Jesteś pewna, że to właśnie to miejsce?- w głosie Rona pobrzmiewała kpina i niepewność.
-Tak.- fuknęła Hermiona.- Przecież nie mogliśmy się teleportować pod samo kino, Ronaldzie.
Przez resztę drogi do kina Harry musiał wysłuchiwać ich kłótni. Momentalnie przeniósł się w czasie: poczuł się, jakby znów miał 15 lat. Może ten pomysł był głupi i niebezpieczny: ale Harry cieszył się, że robią coś razem.
Hermiona, kipiąc ze podekscytowania, poszła kupić bilety, natomiast Ron i Harry ze zdezorientowaniem przysiedli na kanapie w poczekalni.
Potter niemal czuł, że jego różdżka w tylnej kieszeni pali jego skórę żywcem. Przełknął ślinę. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą oskarżycielskim wzrokiem- jakby wiedzieli, że nie jest zwyczajnym człowiekiem. Coraz mniej podobał mu się ten pomysł.
Odczuł ulgę, gdy Hermiona do nich podeszła, podając im bilety.

Reszta wieczoru minęła w zastraszającym tempie. Harry poczuł wewnętrzny spokój dopiero gdy wracali do uliczki, z której mieli się teleportować. Hermiona z zapałem omawiała film z Ronem, który co jakiś czas coś pomrukiwał w geście aprobaty.
-I co? Jak wam się podobało?- kobieta wyprzedziła ich trochę i zaczęła iść tyłem. W jej oczach wciąż błyszczał ten sam entuzjazm.
-Było fajnie.- powiedział zgodnie z prawdą Harry.
-Fajnie?- ich przyjaciółka uniosła brwi.- Tylko tyle?
-Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia, jak takie coś może dawać radość mugolom.- skwitował Ron.- To znaczy… Tak, było interesująco!- dodał, widząc minę swojej żony.- Ale nie ma w tym nic magicznego. I jeszcze ten gruby facet, który mlaskał cały film…- mamrotał z dezaprobatą mężczyzna.
-Ronald!- oburzyła się Hermiona.
Harry zaśmiał się pod nosem. Fakt- spędzili ten czas w dosyć nietypowy dla czarodziei sposób. Ale było to coś nowego. I ważne, że byli razem.
                                                                                  ~*~
Lekcja Transmutacji. Wszyscy siedzą jak na szpilkach- oprócz jednej Krukonki-Spencer Houck, która jak zwykle była przygotowana na lekcje. Pani McGonagall pewnym krokiem weszła do sali, po czym oznajmiła:
-Jak wcześniej mówiłam: dzisiaj odbędzie się sprawdzian. Teraz się okaże, kto uważał na poprzedniej lekcji i wie, jak zamieniać monety w guziki.
James z trudem przełknął ślinę. Jasne, że nie wiedział. Ale uknuł plan wraz z innymi Gryfonami. Nie zmieniało to jednak faktu, że zawsze mogło się coś nie udać. Albo, co gorsza, nauczycielka dowie się kto za tym wszystkim stoi. Gryffindor już nigdy by się nie pozbierał po takiej stracie punktów.
Chłopak napotkał spotkanie Lucy, która patrzyła na niego pytającym wzrokiem. Kiwnął niepewnie głową, a ona szturchnęła siedzącą obok Emily. Ta natomiast odwróciła się do Matta i Rena, którzy nerwowo skinęli głowami. Mike przed chwilą zawiadomił siedzącą za nimi Arię.
James w następnej chwili wyciągnął z kieszeni szaty małe pudełeczko. Położył je na ziemi, a reszta Gryfonów zrobiła to samo. W następnej chwili ze wszystkich pudełeczek wystrzelił różnokolorowy dym, zapełniając całą salę. Część Krukonów zaczęła krzyczeć, inni natomiast kaszleć; w ciągu sekundy wybuchł gwar i zamieszanie. Profesor McGonagall próbowała przebić się przez hałas, oczywiście bezskutecznie. Jamesowi zrobiło się przez moment jej szkoda- jednak poczuł też dziką satysfakcję. Kątem oka zobaczył, że do pomieszczeni wchodzi Teddy.
-Pani profesor!- zawołał z wyćwiczonym zdumieniem.- Usłyszałem hałas i postanowiłem zajrzeć! Trzeba się ewakuować, to może być szkodliwe!
Jasne, że ten dym nie był szkodliwy. Wujek George o to zadbał.
Usłyszeli to wszyscy: zaczęli się przepychać ku wyjścia, ktoś upadł na ziemię pchnięty łokciem.
-Ustawcie się!- krzyczała dyrektorka. Jakiś uczeń wołał z paniką:
-Duszę się! Duszę!
Było to tak niedorzeczne, że James niemal wybuchnął śmiechem. Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili. Nie może wzbudzać podejrzeń.

Lekcja została odwołana, ale nauczycielka brała kolejno każdego ucznia do swojego gabinetu na przesłuchanie. James bał się, co go tam czeka. Wymienił jedynie spojrzenia z resztą Gryfonów- wszyscy czuli satysfakcję. Był ich to mały triumf, który bardzo ich do siebie zbliżył.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 19 grudnia 2015

94. Nowe przyjaźnie.

Ten rozdział dedykuję Amidel. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! :)
Chciałabym także pozdrowić wspomniane Emi, Pauli, Zuzu, Zo i Zole, które wraz z jubilatką postanowiły w tym dniu przeczytać od początku mojego bloga. To niezmierne miłe, dziękuję! <3
Powodzenia, dziewczyny... I do boju!

Korzystając z okazji- chciałabym Wam życzyć wesołych świąt. Mam nadzieję, że spędzicie je w gronie najbliższych. Życzę Wam, abyście spełniali swoje marzenia i zawsze się uśmiechali. I niech 2016 rok będzie jeszcze lepszy niż 2015.
Jak dla mnie był on bardzo udany, a dla Was? Między innymi wszystko dzięki Wam- najlepszym prezentem pod słońcem są wasze miłe słowa.  Bez Was już dawno bym się poddała.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!! <3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hermiona z trudem powstrzymywała śmiech, patrząc jak jej mąż nieporadnie przewraca zapałki w dłoni z zamiarem podpalenia świec. Gdy trzecia próba nie przyniosła sukcesu poddał się, wyjmując z tylnej kieszeni różdżkę. Wymamrotał z zawstydzeniem zaklęcie, a świecie natychmiast rozbłysły.
Tego wieczora to on odpowiadał za kolację. Kobieta z pobłażaniem spoglądała na spaghetti niestarannie ułożone na talerzu. Zasiadła naprzeciwko Rona, który z napięciem się jej przyglądał, gdy próbowała jego dania.
Opanowała odruch wymiotny. Nie chciała zrobić mu przykrości.
-I jak?
-Wyśmienite.- wysiliła się na uśmiech, a Ron roześmiał się nerwowo.
Mimo tego, że kolacja nie smakowała najlepiej, to Hermiona doceniała jego starania. Wiedziała, że było to dla niego wielkim wyzwaniem- a salon naprawdę wyglądał pięknie.
Gdzieniegdzie poustawiane były świece, te największe na środku stołu, rzucały na ich twarze pomarańczowy blask. Hermiona zastanawiała się, skąd jej mąż wytrzasnął ten obrus. Wyglądał na bardzo stary, ale mimo to miał w sobie coś pięknego.
Ten wieczór spędzili naprawdę mile- była to wspaniała odmiana, nie musieli przejmować się dziećmi, które kręciły się nieustannie pod ich nogami. Tę noc spędzały u Potterów, co znaczyło, że mieli chwilę tylko dla siebie.
Kobieta zrozumiała, jak dawno z nim nie rozmawiała o czymś innym niż codziennych obowiązkach- miło było posłuchać najnowszych plotek z Ministerstwa, pośmiać się z tego, co opowiadał jej mąż. Sama nie pozostała mu dłużna, odwdzięczając się tym samym.
Przez moment poczuła się, jakby znowu byli tylko parą nastolatków siedzącą w fotelach przed kominkiem w wieży Gryffindoru, snując kolejne plany i podejrzenia.
Brakowało tylko Harry’ego.
Ale był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyłoby, że zapukałaby do drzwi domu obok, a już miałaby go przy sobie.
Była naprawdę szczęśliwa, że otaczają ją ludzie, których kocha. Że ich przyjaźń przetrwała wojnę. Że wyszła za mąż za najlepszego mężczyznę pod słońcem.
Wydawało jej się to naprawdę cudowne, że siedzi tu i wie, że w każdej chwili może liczyć na wsparcie najbliższych.
Nagle przepełniła ją taka fala wdzięczności do całego świata, że wstała od stołu i usiadła na kolana swojego męża, który patrzył na nią zdezorientowany. Musnęła ustami jego górną wargę i wyszeptała:
-Dziękuję.
                                                  ~*~
James zauważył to niemal natychmiast. Między tą dwójką działo się coś dziwnego.
Zazwyczaj biegali po całym Pokoju Wspólnym walcząc na poduszki lub naśmiewali się z kolejnego żartu. Teraz jednak siedzieli w kącie na fotelach, pochylając się nad pergaminami. Co chwila na siebie spoglądali, a gdy ich oczy się spotykały, po ich twarzach błąkał się delikatny uśmieszek.
-Jak myślisz, co im się stało?- wyszeptał Mike, gdy w trójkę obserwowali ich z drugiego końca pokoju.
-Nie wiem. Może się pokłócili?- odpowiedział James, sam nie wiedząc, co o tym sądzić.
-Pokłócili?- prychnęła Aria.- Dajcie spokój! Nie widzicie, jak na siebie patrzą? Między nimi wyraźnie iskrzy.
-Iskrzy?- James popatrzył z roztargnieniem na swoją przyjaciółkę, która aż przewróciła oczami patrząc na jego minę.
-Jak możecie tego nie widzieć? Są w sobie zadurzeni po uszy!
Chłopcy przenieśli wzrok na Teddy’ego i Victorie, którzy teraz o czymś cicho rozmawiali. Na policzkach dziewczyny wykwitł czerwony rumieniec.
-Tylko na nich popatrzcie.- kontynuowała Aria.- Znają się od dziecka, świetnie się dogadują, są najlepszymi przyjaciółmi. Ale w pewnym momencie zdali sobie sprawę, że to coś więcej i… teraz nie wiedzą jak się zachować. Są szczęśliwi z tego powodu, ale jednocześnie zaniepokojeni, że to może źle wpłynąć na ich przyjaźń.
Chłopcy wymienili zdumione spojrzenia.
-Ja tam po prostu widzę chłopaka i dziewczynę, którzy nie potrafią nawiązać rozmowy, pomimo wielkich starań.- odezwał się Mike, a James natychmiast mu przytaknął.
-Bo nie umiecie patrzeć.- Aria wzruszyła ramionami, jakby było to tak oczywiste jak to, że w nocy będzie ciemno.
James pokręcił głową i z rozpaczą spojrzał na zwoje pergaminu, które piętrzyły mu się na kolanach. Jutro Profesor McGonagall miała sprawdzić ich umiejętność transmutacji monet w guziki.
Aria była najlepsza w Eliksirach, Mike uwielbiał lekcje Zaklęć, a James bez problemu wykonywał każde zadania na Obronie Przed Czarną Magią.
Ale Transmutacja? Było to coś nieosiągalnego. Cała ich klasa była beznadziejna w tym właśnie przedmiocie. Do tego umysły Arii, Mike’a i Jamesa ostatniego czasu zakrzątane były przez sprawę Kishana, więc nie mieli czasu nawet myśleć o nauce.
Teraz piętrzył się przed nimi stos monet, które próbowali zmienić w guziki. Bezskutecznie.
James właśnie miał wyrazić swoje niezadowolenie, gdy niespodziewanie podeszli do nich Ren i Matt.
Byli to koledzy Jamesa i Mike’a, także z pierwszego roku. Chociaż cała czwórka spała w jednym dormitorium, to tylko czasem wymieniali między sobą kilka zdań. Było więc to dla nich wielkie zdziwienie, gdy Ren zagadał nieśmiało:
-Cześć… Wiecie może jak zamienić te głupie monety w guziki? Bo my…- wskazał na siebie i na Matta.-... jesteśmy kompletnie beznadziejni.
James dopiero po chwili odzyskał głos. Uśmiechnął się lekko.
-Tak samo jak my. To będzie kompletna porażka.
-Możemy się dosiąść? Może razem coś wymyślimy?
-Jasne.
Chłopcy spojrzeli z lekkim niepokojem na Jamesa, co dosyć go zaskoczyło. Czy naprawdę aż tak obawiali się jego reakcji?
Kolejne półtora godziny nie przyniosło żadnych efektów poza tym, że James zdał sobie sprawę, że Ren i Matt to naprawdę mili chłopcy. Teraz nie rozumiał, dlaczego wcześniej nie rozmawiali. Co chwila wybuchali śmiechem, gdy ktoś rzucił jakimś głupim żartem, albo gdy wymyślali kolejne beznadziejne wymówki, dlaczego się nie nauczyli.
James, Aria i Mike myśleli, że już nic ich nie zaskoczy. Aż do czasu, gdy dołączyły do nich Emily i Lucy, które dzieliły dormitorium z Arią. Okazało się, że one także nie są przygotowane na jutrzejszy sprawdzian, co tylko wywołało kolejną salwę śmiechu.
Z początku Aria była trochę spięta. Tylko raz wspomniała, że nie dogaduje się z nimi najlepiej. Teraz jednak, gdy wszyscy rozmawiali tak swobodnie ona także się rozluźniła, śmiejąc się z głupiego pomysłu swoich koleżanek, by podrzucić środek nasenny do herbaty Profesor McGonagall, aby zaspała na ich lekcję.
Zrobiło się już późno, w Pokoju Wspólnym została tylko ich siódemka. Ogień, który wcześniej wesoło trzaskał w kominku teraz już dogasał. Gryfoni zaczęli knuć plan, by sprawdzian naprawdę się nie odbył. Z początku były to tylko żarty, ale gdy zorientowali się, że na nic ich starania postanowili zastanowić się nad innym rozwiązaniem.
Nagle podszedł do nich Teddy, ciągnąc ze sobą Victorie. Rozmowy i śmiechy momentalnie ucichły. Prefekci.
Mogli ich wysłać do dormitorium, ucinając pogawędkę lub ukarać ich za sam pomysł sabotowania lekcji. Zamiast tego dosiedli się do nich ze słowami:
-Kochamy niecne plany.
James mimowolnie zauważył, że ich dłonie są splecione. Wymienił spojrzenie z Arią, której usatysfakcjonowany wzrok pytał: „A nie mówiłam…?”

To był najlepszy wieczór w życiu Jamesa.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay

sobota, 12 grudnia 2015

93. Niesiony na skrzydłach.

Ten rozdział dedykuję Rose Weasley. Chciałaś Rose, więc masz :)
P.S. Tak z ciekawości- którą perspektywę wolicie? Tą Hogwartową, czy nie-Hogwartową? Dajcie znać w komentarzach :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rose była w swoim pokoju na piętrze. Upewniła się, że zamknęła drzwi na klucz. Wiedziała, że w razie potrzeby wystarczy jedno zaklęcie rodziców, by zamek wyleciał w powietrze, ale miała nadzieję, że postanowią dać jej trochę prywatności.
Nie było nic złego w tym, co robiła. Słyszała jednak głos swojej mamy w głowie : „Rose! To niebezpieczne! Nigdy więcej tego nie rób!”.
Ale co mogliby jej zrobić oprócz tego? Założyć kraty w oknach?
Nie, przecież to do nich nie pasowało.
Zdawało jej się, że w oknie domu obok zobaczyła błysk rudych włosów. Natychmiast otwarła okiennice, a jej kuzynka Lily zrobiła to samo. Już po chwili widziała jej 8-letnią twarz.
2 lata różnicy w wieku nie stanowiły dla nich absolutnie żadnych barier. Świetnie się rozumiały i lubiły razem spędzać czas.
Często fantazjowały o Hogwarcie. Lily nieskrycie wyrażała swą zazdrość, że Rose trafi tam już za niecały rok. Czasem nawet nieudolnie ćwiczyły zaklęcie swymi zabawkowymi różdżkami, chociaż zdawały sobie sprawę, że to kompletnie nie ma sensu.
Spędziły już wiele godzin, siedząc na parapetach swych okien i rozmawiając. Domy znajdowały się na tyle blisko siebie, że wcale nie musiały krzyczeć, chociaż swobodna pogawędka także nie wchodziła w grę. Czasem, gdy było już bardzo późno, po prostu patrzyły w gwiazdy, bo wiedziały, że ich nienaturalnie podniesione głosy mogłyby obudzić resztę rodziny. Innym razem po prostu wysyłały sobie wiadomości za pośrednictwem sów.
I tak właśnie było tym razem. Niebo było zasnute jasnymi gwiazdami. Księżyc spoglądał na nie z góry, odbijając światło, które padło na uśmiechnięte twarze dziewczynek.
Lily wyciągnęła kawałek pergaminu i coś na nim napisała. Przywołała Fuksję jednym skinieniem ręki i wręczyła sówce list. Odległość była tak bliska, że nawet nie musiała przywiązywać go do jej nóżki. Zwierzę po prostu trzymało go w dziobie.
Fuksja przysiadła na parapecie Rose. Dziewczynka poklepała sówkę po głowie i sięgnęła po liścik.
„Moich rodziców nie ma w domu. Jak myślisz, co robią?”
Rosie przewróciła z rozbawieniem oczami. Jak Lily mogła się tego nie domyślać?
„To jasne! Wybrali się na potajemną randkę, moi rodzice też tak robią!”
Fuksja wróciła do pokoju swojej właścicielki. Dziewczynka przeczytała list i uśmiechnęła się pod nosem.
Szybko wyskrobała coś na tym samym kawałku pergaminu.
„No tak, pewnie są w ogrodzie. Nie zostawiliby nas samych. Morze powinnam zobaczyć co robią?”
Rose automatycznie zauważyła błąd ortograficzny, który popełniła Lily. Zawsze ją poprawiała.
Poczuła na skórze zimny wiatr. Wzdrygnęła się lekko i sięgnęła po swoją ciepłą bluzę. Żałowała, że nie może jej przywołać, tak jak robili to jej rodzice.
„Pisze się „może”, a nie „morze”. Daj spokój, pod żadnym pozorem tego nie rób! Pewnie by się zezłościli. A tak poza tym, pewnie się całują.”
Lily lekko się skrzywiła, przeczytawszy list
„Fuj! Tylko raz widziałam jak to robią, przyłapałam ich w kuchni. Z początku myślałam, że zjadają sobie tważe!”
Rose roześmiała się, zatykając buzię. Nikt nie może ich usłyszeć. Czuła się, jakby robiła coś naprawdę złego, zakazanego, co tylko jeszcze bardziej ją podnieciło.
„ Nie „tważe”, tylko „twarze”! Przestań, nie rozmawiajmy o tym… Powiedz mi lepiej, co słychać u Jamesa.”
                                     ~*~
Pokój Życzeń zawsze zmieniał się dla nich w to samo- wyłożony był poduszkami, z małym stolikiem na końcu i regałem, po brzegi wypełnionym książkami. Oni jednak siadali na podłodze, na miękkiej pierzynie. Zazwyczaj przychodzili tu by się uczyć, często jednak kończyło się to na pogaduszkach. Podobało im się to, że pomimo ciszy nocnej nikt nie zwróci im uwagi, bo też nikt nie wiedział, że tutaj są.
Teddy nie krył tego, że lubi Victorie. Była jego najlepszą przyjaciółką, dogadywał się z nią znacznie lepiej niż ze wszystkimi chłopakami ze swojego dormitorium. Dzielił ich tylko rok różnicy- Victorie miała 15 lat, a Teddy 16.  Znali się od dziecka, co tylko dodawało skrzydeł ich przyjaźni. Czuli się przy sobie tak swobodnie, mogli porozmawiać o wszystkim…
Jednak od jakiegoś czasu Teddy czuł coś więcej. Miał wrażenie, że czas się zatrzymuje, gdy jest z Victorie. Zwracał uwagę na dosłownie każdy szczegół: to, jak przeczesuje dłonią włosy, jak ślicznie marszczy nos, gdy się śmieje.
Ale bał się jej tego powiedzieć. Wiedział, że źle by się to skończyło dla ich przyjaźni. Miał nadzieję, że to po prostu z czasem zniknie.
Ale nie znikało.
Teraz pochylał się nad wypracowaniem z Transmutacji. Było już po północy, oczy lepiły mu się od zmęczenia. Jego włosy przybrały czarny kolor, co oznaczało tylko jedno: był przygnębiony, znudzony i pragnął snu.
Poczuł, że coś ukuło go w ramię. Podniósł zdezorientowany wzrok znad wypracowania i zobaczył Victorie, która pochylała się w jego stronę, z rozbawieniem przygryzając wargę.
Włosy Teddy’ego natychmiast przybrały jasnobłękitny kolor.
-Mam już tego dość.- powiedziała unosząc swoją pracę domową z Zielarstwa.- Jestem zbyt zmęczona, by myśleć. Poróbmy coś innego.
Chłopak natychmiast odłożył pióro i założył ręce na biodra. Z udawaną dezaprobatą pokręcił głową.
-Droga Panno Victorie, to bardzo nierozsądne! Jak Pani zamierza napisać SUMY?
Victorie roześmiała się, odsłaniając swoje idealnie proste zęby.
-Rozważam możliwość ucieczki, Panie Profesorze.
Teddy ukrył uśmiech, który cisnął mu się na usta.
-To oburzające! Jest Pani Prefektem! Proszę oddać mi odznakę, w tej chwili!
-Musi mnie Pan najpierw złapać!
Pokój, w którym się znajdowali był duży, więc dziewczyna ruszyła biegiem przed siebie, do przeciwległej ściany. Teddy już nie potrafił ukryć uśmiechu, kiedy ruszył w pogoń za nią. Zgrabnie wymijał poduszki, które leżały nie podłodze. Specjalnie biegł wolno, by dziewczyna miała nad nim przewagę.
Victorie dotarła do ściany kończącą pokój. Przywarła do niej bezradnie, wyciągając ręce przed siebie.
-Nie, Panie Profesorze!
-A teraz spotka Panią kara!
Teddy także wyciągną dłonie, ale tylko po to, by ją połaskotać.
Dziewczyna zaczęła się wić ze śmiechu, rozpaczliwie wołając:
-Nie! Proszę, nie! Wystarczy… Ratunku!
Chłopak dobrze wiedział, że wystarczyłoby jedno machnięcie różdżką, by osiągnąć jeszcze lepszy efekt. Nie chciał jednak tego robić. Nie na tym polegała zabawa.
Victorie zsunęła się na ziemię, wciąż zanosząc się histerycznym śmiechem. W końcu Teddy postanowił się nad nią zlitować.
-Dziękuję.- wyspała jego przyjaciółka, gdy zakończył swe tortury.- Dziękuję…
Wyciągnął dłoń, a ona bez wahania ją ujęła. Wstała, a ich oczy się spotkały.
Teddy jeszcze nigdy nie był tak świadomy jej bliskości. Poczuł, jak puls mu przyspiesza. Jego serce chyba chciało wyfrunąć z klatki piersiowej.
Spojrzał w jej ciemnoniebieskie oczy i wiedział, że ona też tego chce.
Przełknął nerwowo ślinę, nagle kompletnie rozbudzony. Czemu atmosfera sała się taka gorąca…?
Pochylił się lekko, a ich wargi w końcu się spotkały.
Włosy Teddy’ego natychmiast przybrały taki sam odcień blondu, jaki miała Victorie. Dziewczyna wplotła w nie palce, podczas gdy on obejmował ją w pasie.

To, co wtedy czuł było nie do opisania. Przez najbliższy tydzień czuł się, jakby był niesiony na skrzydłach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay


sobota, 5 grudnia 2015

92. Rozmowa.

Ten rozdział dedykuję Koko Wariatce. Oby więcej takich komentarzy jak Twoich!
P.S. Na asku zostałam poproszona o dodanie spisu treści, więc oczywiście to zrobiłam. Pamiętajcie, że jestem otwarta na Wasze sugestie :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To był naprawdę piękny wieczór.
Jak na tę porę roku było naprawdę ciepło. A nawet jeśli tak nie było, to im to nie przeszkadzało. Przepełniała ich wewnętrzna radość ściśle związana ze wspólnym spędzaniem czasu. To ogrzewało ich od środka.
Poza tym rozpalili ognisko. Usadowili się obok niego i grzali sobie dłonie. Wbijali wzrok w żarzący się ogień, a po ich twarzach błąkał się lekki uśmiech.
Gwiazdy świeciło mocno, całe niebo było nimi upstrzone. Potterowie mieli wrażenie, że nad nimi czuwają.
Dzieci poszły już spać, więc wreszcie mieli czas dla siebie. Harry niemal pokładał się ze śmiechu, gdy jego żona opowiadała mu o AG.
-Gdy tylko przeczytałem ten artykuł już myślałem, że macie z tym coś wspólnego.- wydusił.
-To było coś wspaniałego. Skeeter nie może się dowiedzieć, że to Allie. Miałaby wtedy spory problem.
Harry wbrew własnej woli zaczął rozmyślać o tym jak okropna byłaby zemsta Rity. Wzdrygnął się na samą tą myśl.
Ryzykowały bardzo dużo. To było czyste szaleństwo.
-Dziękuję.- powiedział mężczyzna po chwili ciszy.
-Za co?- zapytała z rozkojarzeniem Ginny.
-Wiem, że robiąc to wszystko nie myślałaś tylko o sobie. Myślałaś o Allie, Ronie, Hermionie i reszcie tych niewinnych ludzi, którzy zostali zaatakowani przez Skeeter. I o mnie. Dziękuję.
Kobieta mimowolnie się zarumieniła. Zbeształa się za to w myślach.
-Nie ma sprawy. Kocham cię, wiesz?
Harry z rozbawieniem przewrócił oczami. Jak zawsze w takich chwilach, puls mu lekko przyspieszył.
-Wiem. Ja ciebie też.
Uśmiech nie schodził mu z ust już do końca wieczora. Ciepłe wargi jego żony tylko to przypieczętowały.
Ogień radośnie trzaskał, oświetlając ich złączone sylwetki.
                           ~*~
Już dawno po szkole chodziły plotki, że kolejną ofiarą Kishana będzie Puchon.
Nikt jednak nie sądził, że to będzie TEN Puchon.
Profesor Harris, nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią, a jednocześnie opiekun domu Hufflepuffu został zaatakowany. Znalazła go Profesor McGonagall, która akurat wracała z wieży Gryffindoru.
Profesor Harris był powszechnie lubianym nauczycielem, więc wielu uczniów poszło go odwiedzić, gdy tylko się obudził. James, Aria i Mike także chcieli to zrobić, ale wiedzieli, że teraz nie mieliby szans z nim porozmawiać. Zbyt dużo ludzi kręci się obok niego.
Obmyślili jednak plan: przeczekali, aż wszyscy uczniowie pójdą już spać. Po cichutku wymknęli się z wieży Gryffindoru, po czym od razu wybrali się do gabinetu nauczyciela.
Zapukali trochę niepewnie, w myślach zaklinając, by jeszcze nie spał. Po chwili drzwi się otworzyły; stanął w nich ten sam mężczyzna, którego znali, ale w znacznie gorszej formie. Włosy miał poczochrane, oczy straciły swój blask. Był trupioblady i wyraźnie zmęczony życiem.
Ale mimo wszystko uśmiechnął się na ich widok.
-Nie powinniście już spać?- zapytał z nutą żartobliwej nagany w głosie.
-Może…
Harris roześmiał się i wpuścił ich do środka.
-Jak się pan czuje?- zapytał Mike, rozglądając się z zaciekawieniem po środku.
Gabinet sprawiał wrażenie nieskazitelnego; książki na półkach były równo poustawiane, obrazy na ścianach wisiały nienaturalnie prosto. Jednak było coś, co mogło zdradzać jego ostatnie nerwowe ruchy: kartki porozrzucane gdzieniegdzie po podłodze, rozlana kawa powoli sącząca się z białego kubka.
Profesor czym prędzej wyciągnął różdżkę, by sprzątnąć cały bałagan, jednak zaklęcie nie zadziałało. Nauczyciel westchnął, przetarł twarz wierzchem dłoni i wymusił uśmiech.
-Bywało lepiej. Potrzebuję trochę snu.
-Przepraszamy, że tak pana nachodzimy. Ale naprawdę musimy coś profesorowi powiedzieć.- zapewnił James.
Harris oparł się o biurko.
-Słucham więc.
Teraz głos zabrała Aria:
-Ja też zostałam zaatakowana przez Kishana. I też mam na nadgarstku bliznę.- Złapała się w tamto miejsce, natomiast Harris odruchowo obciągnął rękaw szaty.- Musi pan coś wiedzieć. Blizna mnie boli, gdy ktoś inny zostaje zaatakowany. Czasem budzę się w dziwnych miejscach, jakby wyrwana z transu. I zazwyczaj ściskam wtedy w dłoni różdżkę, z ukrycia kierując ją w stronę nauczycieli. Na podstawie tych zdarzeń i legendy myślimy… myślimy, że…
-Kishan chce stworzyć małą armię, by zgładzić profesorów i przejąć Hogwart.- dokończył dzielnie Mike.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Harris ich nie wyśmiał, co James bardzo docenił. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak absurdalnie to brzmi. W końcu profesor się odezwał:
-To kompletne szaleństwo.
-Wiemy.
-Ale przecież… Kishan już nie żyje.
-Ale wciąż tu jest. I atakuje.
James naprawdę chciałby mu wszystko opowiedzieć: o tym, że Aria widziała Kishana w Zakazanym Lesie, że dowiedzieli się na podstawie książek, że jest on demonem oraz o tym, że są wybranymi i mają już dwa elementy.
Ale wiedział, że nie może.
-Czy inni też mają takie ataki, zaniki pamięci?
-Nie wiemy.
-Aria, nie pytałaś się Lucy? Przecież mieszkacie razem w dormitorium.
Dziewczynka pokręciła głową.
-Nie dogaduję się najlepiej z dziewczynami…- wymamrotała, a James i Mike wymienili zaciekawione spojrzenia. Nigdy im o tym nie opowiadała.
-Myślę, że to wszystko mało prawdopodobne. Ale tego nie wykluczam.- przyznał Harris.- Muszę się nad tym zastanowić. A teraz zmykajcie, zanim ktoś was przyłapie.
Cała trójka skinęła pokornie głowami i wyszła z gabinetu, po cichu udając się z powrotem do wieży Gryffindoru. Bez słowa ruszyli do swoich dormitorium.
Na Jamesa czekał krótki liścik.
                      To już prawie koniec tej przygody,
             Już niedługo Kishan zostanie unicestwiony.
                  Ostatni element kryje się niedaleko,
                   Stąpasz po nim codziennie, kolego.
Wystarczy głowa na karku, by odkryć gdzie go ukryto,
                     I zapewnić, by nikogo nie zabito.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay