Nie pytajcie mnie, czemu rozdział jest dzisiaj, a nie wczoraj.
Nie wiem.
Zapytajcie lepiej mojej przedwczesnej sklerozy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cała aura wskazywała na to, że dzisiejszy dzień nie będzie
zwykłym dniem.
Był to już początek czerwca, a za oknem szalała wichura.
Harry popatrzył ze zmęczeniem z okna swojego biura na poszarzałe ulice Londynu.
Tak, coś zdecydowanie się zbliżało.
Zbliżał się sam koniec.
Harry nie znosił tego przytłaczającego uczucia. Kiedyś, o
tym, że dzieje się coś złego informowała go jego blizna. Tym razem było to po
prostu… przeczucie. Dziwne i niewytłumaczalne. Śledziło go niczym cień na
każdym jego kroku.
Czuł się starszy o kilkadziesiąt lat. Magia kompletnie go
opuściła. Miał nawet problem z poruszaniem się, w każdej chwili mógł zemdleć,
bo kręciło mu się w głowie, ilekroć próbował wykonać gwałtowniejszy ruch.
Jednak w kieszeni swojej czarodziejskiej szaty, oprócz różdżki, dzierżył też
fiolkę eliksiru, który Hermiona ważyła ostatnimi czasy.
Doda mu sił, gdy nadejdzie rzekomy koniec.
Nie bez powodu więc kurczowo ją ściskał. Wiedział, że to ten
czas.
Chociaż było późno, nie wrócił do domu na noc pod pretekstem
stosów pracy. Tak naprawdę wolał tutaj być, bo wiedział, że powinien trzymać
rękę na pulsie. Na wszelki wypadek. Coś nie pozwalało mu spać.
Przełknął ślinę i spojrzał na zegar na ścianie. Wybiła 3:00.
Wtedy usłyszał pukanie w szybę. Otworzył ją tak szybko, jak
tylko mógł. Od razu poczuł zawroty w głowie. Złapał powietrze, delikatnie
ujmując list, który przyniosła do jego rąk sowa.
Trzęsącymi się rękoma rozerwał kopertę zaadresowaną do
niego.
Widać było, że list został napisany w pośpiechu. Koślawe
litery i zgnieciony pergamin mówiły same za siebie. Harry skupił całą uwagę na
tym, by odszyfrować wiadomość.
Harry,
Ty i oddział Twoich
aurorów jesteście pilnie potrzebni w Hogwarcie. Dzieje się coś złego. Potrzebujemy
pomocy. Jesteśmy pod ostrzałem różdżek. Proszę, zawiadom jak najwięcej
czarodziejów zdolnych nam pomóc. Nie byliśmy przygotowani na atak.
Minerwa
McGonagall
Więc tak właśnie nadszedł koniec.
Harry dobrze wiedział, co robić. Jednak najpierw zażył
eliksir, który przygotowała Hermiona. Poczuł ciepło i adrenalinę w żyłach.
Chwycił różdżkę i bez najmniejszego problemu wyczarował patronusa, któremu
przekazał wiadomość do ogłoszenia.
Patrzył, jak srebrny jeleń wyskakuje przez okno i znika na
ulicach Londynu. Poczuł, że jego utracona magia powróciła.
Na jak długo?
~*~
-Drętwota!
Kolejny uczeń padł niczym długi na łazienkowe kafelki. Tym
razem padło na Krukona z piątej klasy.
Do jego czoła przyłożono dwie różdżki, następnie jednym
tchem wypowiedziano:
-Statim Finis.
Złota poświata uniosła się nad jego głową, a następnie
zniknęła w niewielkich buteleczkach, mieniąc się za szkłem. Jeszcze jedno
zaklęcie:
-Obliviate.
I było pewne, że Krukon nie będzie nic pamiętał z tego
wydarzenia, gdy już się obudzi.
Tym właśnie przez ostatni tydzień zajmowali się Annie i Leo.
Gdy pierwszy raz napełnili buteleczki magią, myśleli, że już
po wszystkim. Że już nie muszą tego robić. Ale nie. Złote opary znikały z nich
regularnie, ilekroć były już pełne. Layla rosła w siły.
Annie i Leo byli na skraju wytrzymałości psychicznej.
Niewiele mówili, niewiele spali, po prostu robili, co musieli. Z bólem
obserwowali swoje ofiary, które niczego nieświadome z dnia na dzień słabły.
Annie czuła się rozdarta- stanęła przed wyborem: albo zrobi coś niemoralnego,
albo zginie. Czy aby na pewno pierwsza opcja okazała się dobrym wyborem?
Wątpiła w to z całą chwilą coraz mocniej.
I gdy tak robiła, co robiła, zdawała sobie sprawę, że jest
złym człowiekiem. Tchórzem. Utwierdzając się w tym przekonaniu, coraz bardziej
nienawidziła siebie.
Natomiast Leo czuł się bardziej zagubiony.
Wszystko to wydawało mu się jakby złym snem, godziny jakby
znikały na mgłą. Nie rozumiał słów, które do niego wymawiano, nawet nie
próbował udawać normalnego. Wpadł w trans, podążał za schematem trzech zaklęć: Drętwota, Statim Finis, Obliviate.
Te ostatnie nie było zaklęciem, które powinien znać
pierwszoroczniak. Obliviate to zaklęcie wymazujące pamięć. Jednak z braku
wyboru, spędzili kilka wieczorów na nauce tejże klątwy. Ćwiczyli na sobie
nawzajem. Gdy w końcu Leo nauczył się zaklęcia, Annie postanowiła je na nim
przećwiczyć i tak oto zapomniał wszystkiego, czego się nauczył.
To był ostatni raz, kiedy się śmiali.
Teraz nie potrafili popatrzeć sobie nawzajem w oczy. Nie
rozmawiali- co było zupełnie nienormalne. Zazwyczaj oboje mieli zbyt wiele do
powiedzenia. I zawsze, ZAWSZE się kłócili. Był to filar ich znajomości.
Filar ten runął wraz z ich pierwszą ofiarą.
Czy ich przyjaciele coś zauważyli? Oczywiście. Próbowali
nawet interweniować, jednak Annie i Leo unikali jakichkolwiek kontaktów z
innymi. Nauczyciele także zwrócili na to uwagę- jednak ostatecznie całą winę
zrzucono na stres przed egzaminami.
Annie pragnęła, by sprawiedliwość wymierzyła jej rozsądną
karę. Leo czuł się jak zaprogramowany robot do ataku.
Pewnego jednak wieczora jakiś jeden trybik się przestawił i
tak oto Leo zdał sobie sprawę, co się z nim dzieje. Coś złapało go za serce,
gdy odetchnął głęboko. To, co robił przez ostatnie tygodnie jakby wreszcie do
niego dotarło w całości.
Ze łzami w oczach ruszył do biblioteki. Nie wiedzieć czemu,
czuł, że powinien to zrobić. Zbliżała się cisza nocna, więc biegł ile sił w
nogach. Nienawidził każdego swojego kroku i oddechu. Tak, był złym człowiekiem.
Pomyślał o Annie. Widział, jak to wszystko na nią wpływa.
Ona także była na skraju wytrzymałości. A jeśli… a jeśli pewnego dnia nie
wytrzyma ciężaru i…? Powinien ją wspierać. Tak, teraz to wiedział.
Tak bardzo pragnął cofnąć czas.
Czy wtedy jednak podjąłby inną decyzję? Czy na pewno wolał
być martwy niż odarty z wszelkiej ludzkiej godności?
Sięgnął po ogromny słownik łaciny, obserwowany pod
zdziwionym spojrzeniem pani Pince.
Gdy znalazł odpowiedź, poczuł, że braknie mu tchu.
Statim finis…
… czyli koniec jest
bliski.
Aria sama nie wiedziała, czy targające nią uczucia są dobre.
Stres z dodatkiem podekscytowania to zdecydowanie niebezpieczna mieszanina.
Mimo to szła. Do biblioteki. Zawsze tam się spotykali. Było godzina 2:30. Tej właśnie nocy miała wykonać
ostatnie zadanie, by Charles mógł wrócić na ziemię.
Oddać krew.
Towarzyszyli jej jednak Mike i James. Chciała, by byli z
nią, gdy będzie świadkiem czegoś niesamowitego. W końcu czuła się użyteczna, dobra.
Pomogła komuś. Stawiła czołu wyzwaniu. Podołała.
Przed nią jeszcze jeden, mały krok i będzie mogła ujrzeć
Charlesa. Jego twarz i uśmiech, który tyle razy sobie wyobrażała. Ilekroć się
śmiał, chciała móc zobaczyć jego roześmiane oczy. I to wszystko już dzisiaj.
W końcu coś jej się udało. Nie czuła się już taka
beznadziejna.
Ale cała ta sprawa oddawania krwi nieco ją przerażała, więc
chciała mieć przy sobie Jamesa i Mike’a. Co prawda, Charles obiecał jej, że to
będzie małe ukłucie. Jasne, wierzyła mu, ale… krew to krew, tak?
Gdy tylko weszła do biblioteki, zawołała:
Gdy tylko weszła do biblioteki, zawołała:
-Charles, jestem! Są ze mną James i Mike. Mam nadzieję, że
się nie złościsz?
Po chwili odpowiedział jej głos, który stopniowo się do niej zbliżał:
Po chwili odpowiedział jej głos, który stopniowo się do niej zbliżał:
-Nie. Mówiłaś, że możemy im zaufać.- odparł, jednak gdzieś
daleko w jego tonie pobrzmiewał chłód.
Zignorowała to.
-Tak, możemy. Jasne. Ja… jestem gotowa.- odparła, aż trzęsąc
się z ekscytacji. Nie mogła powstrzymać uśmiechu zadowolenia, który rozciągał
się na jej twarzy.- Co mam robić?
-Spokojnie.- Charles roześmiał się szczerze, a Aria poczuła
miłe ciepło na sercu.- Najpierw przygotuję poprzednie składniki.
Dokładnie przed nią, w powietrzu uniosło się kilka kropel
jadu akromantuli i krótki pukiel włosia jednorożca, który pod wpływem
substancji zmienił kolor na kompletnie czarny. Cała trójka wpatrywała się w te
właśnie przedmioty z zaciekawieniem.
-Trzymam je w dłoni.- wyjaśnił Charles.- Drugą ręką nakłują
twoją, by dostać trochę krwi. Ja muszę
to zrobić, takie są zasady. I… jeszcze jedna. Musisz tego naprawdę chcieć. Inaczej
wszystko pójdzie na marne.
Aria zaczerpnęła powietrza.
-Bardzo. Bardzo chcę ci pomóc. Od samego początku.
-Świetnie. Więc… więc wyciągnij rękę nad jad i włosie.
Sytuacja ta była tak dziwna, że oboje czuli się nieco
zakłopotani. Aria spojrzała na Jamesa i Mike’a. Obaj uśmiechnęli się pokrzepiająco,
jednak gdzieś w ich wzroku dojrzała niepewność i niepokój, ale nic nie
powiedzieli.
Aria wyciągnęła rękę i zacisnęła zęby. Serce przyśpieszyło
jej gwałtownie, jakby chciało wyrwać się z piersi.
-Spokojnie.- usłyszała głos Charlesa. Głos… który brzmiał
nieco inaczej niż zwykle. Był zbyt niepokojący.- Drobne ukłucie.
Poczuła zimno ostrza na swojej ręce i poczuła oślepiający
ból, gdy przebyło ono drogę od łokcia, przez całe przedramię, aż do nadgarstka.
Krew polała się na jad i włosie.
Przez chwilę nic się nie stało. Aria bała się, że za mało
pragnie, by jej przyjaciel wrócił na ziemię. Ale nie, po chwili oślepiło ją
światło i upadła z jękiem na ziemię, czując rozrywający ból w swojej lewej
ręce. Jej blizna w kształcie przekrzywionego krzyża została przecięta przez
długą szramę ciągnącą się przez całe jej przedramię. Z miejsca, gdzie linie się
przecięły, wyciekła czarna kropla. Dziewczyna patrzyła na to z obojętnością.
Kręciło jej się w głowie. James i Mike natychmiast do niej podbiegli, gdy tylko
jasność zniknęła.
-MAŁE UKŁUCIE!?- zawołał Mike, patrząc z przerażeniem na
ranę Arii. Trzęsącą się ręką wyciągnął różdżkę, jednak na nic. Nim zdążył
wypowiedzieć jakiekolwiek zaklęcie, dziewczyna poderwała się na równe nogi.
Przed nią stał Charles. Jednak… wcale nie wyglądał na 12
lat. Raczej na 17. Miał ciemne jak smoła włosy i tak samo czarne oczy- jego
tęczówki były tak samo czarne jak źrenice, co przyprawiało o dreszcze. Ubrany
był w zwykłą, czarną szatę.
-Charles?- zapytała cicho Aria.
Chłopak zaśmiał się w odpowiedzi.
-Wreszcie. Mój plan się udał.
-Ty… Ty wcale nie masz 12 lat…- powiedziała Aria, kompletnie
nic nie rozumiejąc. I wtedy to zobaczyła.
Charles nie był do końca… widzialny, namacalny. Jego
struktura była dziwna, tak, jakby mógł się rozpłynąć we mgłę w każdej chwili.
I wtedy zrozumiała. Charles był demonem.
Z przerażeniem spojrzała na Jamesa i Mike’a, którzy chyba
już to zauważyli. Demonem, czyli stworzeniem tak złym, że nawet piekło nie
przyjęło go do siebie po jego śmierci. Był tym, czym byli Kishan i Layla.
Nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, on złapał ich przerażone
spojrzenia i się roześmiał.
-Och, zdziwieni? Cóż, wasz głupi hipogryf miał rację. Nie
można ufać nieznajomym.
Kompletna cisza. Cała trójka wpatrywała się z
niedowierzaniem w nowo odrodzonego demona.
Aria nie była w stanie pojąć, co właśnie zrobiła.
-Kim… kim ty jesteś?
-Och, łatwiej byłoby powiedzieć, kim NIE jestem.- spojrzenie
świdrujących, czarnych jak noc oczu budziło zgrozę.- Jestem Charles. Morderca.
Demon. Jednak nie pozwolę wam poznać mojej historii. Nie mam na to czasu.
-Miej odwagę się przyznać.- odezwał się po raz pierwszy
James, a w jego oczach nie było już strachu. Pałał z nich gniew.
Charles spojrzał na niego z furią i przez chwilę Aria była
przerażona tym, co ma się zaraz stać. Jednak demon jakby ochłonął i odparł:
-Tak. Masz rację. Nikt nie zna mojej historii. To czas, by
świat dowiedział się, kim jestem. Zacznijmy więc od początku. Czyli od mojego
brata, Kishana.
Brata? No tak. Nagle… wszystko stało się jasne. Aria
wychodziła z szoku i kierowała nią coraz większa złość.
-Kishan on zawsze chciał wyrwać Hogwart z rąk czwórki założycieli.
Wyciągnąłem do niego pomocną dłoń. Razem byliśmy w stanie to zrobić. Bylibyśmy
panami tej szkoły. Ale nie, on chciał zrobić to sam. Oczywiście, nie udało mu
się! Idiota.- Charles promieniował złością do swojego brata.-Gdy zrozumiał, że
wszystko stracone- posyłał do szkoły tygrysy, by codziennie zabijały po jednym
uczniu. To była jego zemsta. Jednak ja także zaplanowałem SWOJĄ WŁASNĄ zemstę.
Kilka zręcznych zaklęć i tygrysy odwróciły się przeciwko niemu, rozszarpując go
na śmierć. Od tego czasu przeklętymi zwierzętami Kishana stały się tygrysy. Za
swoje złe czyny został demonem.
Całą trójka w szoku przypomniała sobie, jak rok temu
pokonała Kishana. Ponownie został rozszarpany przez tygrysy, tym razem widmowe.
Jego krzyki do dzisiaj czasem pobrzmiewały w ich głowach.
-Ale jest jeszcze Layla.- prychnął Charles. Zdawało się,
jakby te imię budziło w nim niesmak.- Ukochana mojego wspaniałego braciszka.
Gdy mu odbiło- co tu więcej mówić- zerwał z nią. Zrozpaczona wariatka zabijała
każdego mężczyznę na swojej drodze w niezwykle okrutny sposób. Próbowałem ją
uspokoić. Zapewnić jej miłość, na jaką zasługiwała. Ale ona była nieokrzesana.
Odrzuciła mnie i zmusiła do walki.- mówił z goryczą.- Z zawiści zadusiłem ją w
nocy. Ona stała się demonem, a mnie w końcu wchłonęła ziemia, bym i ja się nim
stał.
Aria oddychała z trudem.
-JAK… JAK MOGŁEŚ MNIE TAK WYKORZYSTAĆ!?- krzyknęła, nie
kryjąc łez. Teraz dobrze wiedziała, co takiego zrobiła. Targały nią ogromny
szok i poczucie zdrady nie do opisania.
Demon spojrzał na nią obojętnie.
-Jesteś tylko marionetką w moim wielkim planie, dziewczynko.
Wróciłem, by zdobyć Hogwart, tak, jak kiedyś miałem zamiar. I pokazać mojemu
bratu, kto jest tym lepszym. BO WIEM, ŻE TU BYŁEŚ, KISHANIE! POKAŻ SIĘ!
W powietrzu rozbrzmiał znajomy, ogłuszający pisk. Aria
poczuła pulsujący ból w swojej krwawiącej ręce, o której zapomniała. Przecięty
przekrzywiony krzyż- znak Kishana- rozbłysnął na czarno. Demon pojawił się obok
swojego brata.
Miał tak samo jasne, prawie białe włosy i czerwone oczy, co
poprzednio. Taką samą czarną szatę i pelerynę z przekrzywionym krzyżem.
Uśmiechnął się drwiąco.
-Kopę lat, braciszku.
Wtem stało się coś jeszcze. Ziemia się zatrzęsła. Aria
wpadła na Jamesa, który złapał ją mocno. Cała trójka była tak oszołomiona tym,
czego się właśnie dowiedzieli, że nie byli w stanie nic mówić. Jedynie żądza
sprawiedliwości i walki rozpalała ich młode umysły. Widok Kishana sprawił, że
wspomnienia ich walki sprzed roku stały się żywe.
I wtedy pojawił się ktoś jeszcze.
Kobieta. Czarne, długie włosy okalały jej jasną twarz o
pięknych, dużych oczach w kolorze morza. Także miała na sobie zwykłą, ciemną
szatę.
Demonica.
-Layla?- zapytali jednocześnie Kishan i Charles, zdumieni.
Kobieta spojrzała na nich z wyższością.
-Tak, idioci. Miło was widzieć po latach rozłąki. Podczas
gdy wy zajęci jesteście rodzinną kłótnią, ja rosnę w siłę. Przez miesiące
żywiłam się magią czarodziei z Ministerstwa, by móc wrócić z zaświatów.
Czerpałam też magię z uczniów Hogwartu. I dzisiaj jestem gotowa, by jeszcze raz
stawić wam czoła. Ta szkoła będzie moja.
Kishan prychnął.
-Nigdy jej nie chciałaś.
Spojrzała na niego z nieskrywaną nienawiścią.
-Nie, dopóki mnie nie zostawiłeś. Poprzysięgłam zemstę za
moje złamane serce. Najlepszą zemstą będzie odebranie ci tego, czego naprawdę
pragniesz.
Demon warknął. Aria, James i Mike cofnęli się ku wyjściu. Od
demonów emanowała moc i wzajemna nienawiść. Musieli ostrzec pozostałych, zanim
stanie się coś naprawdę złego.
-Szkoła będzie moja.- odrzekł dumnie Charles.- Mam ją w
garści.
Wybuchła kłótnia. Pomiędzy ich słowami trzaskały iskry. Wymieniane
wrogie spojrzenia zwiastowały zbliżający się rozlew krwi. Nagle Kishan spojrzał
na trójkę młodych czarodziei, która wycofała się w cień.
-Chwila. Oni coś kombinują. Znam ich już trochę. Są
sprytni.- zmrużył oczy.- Jeszcze się policzymy za to, co stało się rok temu.
Layla zamyśliła się.
-No tak, czarodzieje! Będą stawiać opór.- następne słowa
wypowiedziała z obrzydzeniem.- Stawmy im wspólnie czoła, a następnie…
-Chcesz sojuszu?- parsknął Charles.
-Nie, idioto!- warknęła demonica.- Rozerwę cię na strzępy
jak psa. Jeszcze pamiętam, że mnie zabiłeś. Ale zanim to zrobimy, powinniśmy
uporać się z tymi gnidami. Będą nam przeszkadzać. Potem… potem przekonamy się,
do kogo naprawdę będzie należeć ta szkoła.
Kishan i Charles niechętnie przystanęli na te warunku, choć
w ich oczach już czaiła się żądza krwi. Layla mówiła o tym, co słuszne i
mądre- musieli się z nią zgodzić.
Cała trójka w postaci pół-widzialnych smug wyleciała przez
okno, rozbijając je w drobny mak.
Tak rozpętała się III Bitwa o Hogwart.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay