poniedziałek, 7 sierpnia 2017

The Lost Ones #1

[JAMES]
Promień słoneczny padł przez okno i oświetlił złote litery na moim kufrze.
J.S.P.
James Syriusz Potter.
Niektórzy ludzie uważają grawerowane inicjały na kufrze za niepotrzebny luksus, który służy tylko I wyłącznie do przechwalania się nim przed biedniejszymi rodzinami. Ja jednak od zawsze uważałem to za ładny dodatek, który ożywiał zwykłą, nudną walizkę. Z resztą, w mojej rodzinie stało się to niemal tradycją. Tata posiadał taki kufer za młodu, więc i ja przed wyjazdem do Hogwartu dostałem taki sam, tylko literki były nieco inne. Następnie Albus także taką otrzymał, a potem Lily. Razem stanowiliśmy gang podpisanych walizek, co niektórzy odczytywali jako bogactwo i wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Owszem, mojej rodzinie powodziło się naprawdę dobrze. Tata był szefem biura aurorów, wielce szanowanym i bardzo znanym. Mama była dziennikarką, ale zarabiała naprawdę dobrze- pewnie dlatego, że robiła to, co kocha i wychodziło jej to świetnie. Ale nigdy nie opływaliśmy w luksusach. Nigdy nie mieliśmy najdroższych rzeczy i nigdy nie byliśmy rozrzutni. W gruncie rzeczy, nie byliśmy też milionerami. Po prostu nigdy nie wpadaliśmy w większe problemy finansowe, co inni z zazdrości nazywają wielkim bogactwem. A my naprawdę nie robiliśmy nic złego. Staraliśmy się żyć spokojnie, jak normalna rodzina i obdarzać się coraz większą miłością każdego dnia.
Chociaż już kilkadziesiąt lat temu jedna noc przypieczętowała, że nigdy nie będziemy normalną rodziną. Noc, w którą moi dziadkowie zginęli z rąk czarnoksiężnika.
Westchnąłem na tę myśl i ruszyłem w kierunku łazienki. Po drodze wygładziłem swoją czarną szatę i poprawiłem krawat w barwach Gryffindoru. Musiałem wyglądać nieskazitelnie. Nie tylko dlatego, że wymagano tego ode mnie, ale też dlatego, że lubiłem wyglądać elegancko. Przez większość roku szkolnego raczej nie przejmowałem się swoim wyglądem, więc chociaż dzisiaj mogłem zrobić dobre wrażenie. Sam nie wiedziałem, na kim. Może po prostu chciałem pokazać samemu sobie, że potrafię wyglądać dobrze.
Stanąłem przed lustrem i przyjrzałem się sobie. Te same ciemne jak smoła włosy, których nigdy nie mogłem ułożyć. Popatrzyłem na nie z niezadowoleniem. Te same brązowe oczy, w których od dawna malował się lekki smutek.
Miałem już 16 lat.
Wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
Przyjrzałem się swojej twarzy. No tak, zapomniałem ogolić ten przeklęty, lekki zarost, który co rusz pojawiał się na mojej buzi. Jedno machnięcie różdżką i pozbyłbym się go natychmiast, ale NIE- poza Hogwartem nie można mi było używać magii. Czekałem, aż skończę w końcu 17 lat, stanę się dorosły i ten głupi zakaz zniknie raz na zawsze. Nie mogłem się już doczekać.
Póki co, musiałem sobie jednak radzić inaczej.
Sięgnąłem po maszynkę i piankę do golenia. No to jedziemy.
Usłyszałem w progu cichy chichot. Szybko zdałem sobie sprawy, że w zamyśleniu nie zamknąłem drzwi od łazienki. Odwróciłem się w tamtą stronę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta.
Lily popatrzyła na białą pianę na mojej twarzy.
-To jakiś nowy styl?
-Tak. Podoba ci się?
-Oczywiście! Tworzysz nowe trendy, braciszku. Nie zdziwię się, jeśli jutro w Hogwarcie połowa chłopców będzie tak wyglądać.
Roześmiałem się na tę myśl. Podszedłem bliżej mojej siostry. Właśnie skończyła 13 lat i szła teraz do 3 klasy. Bardzo się stresowała, bo ten rok był dosyć trudny ze względu na nowe przedmioty, a ona wciąż się wahała, czy dokonała dobrego wyboru. Byłem tego pewien, w końcu to inteligentna dziewczyna.
Nie trudno było zauważyć, że już była prześliczna. Długie, rudy włosy wyglądały niemal jak z reklamy, a w brązowych oczach, takich samych jak moich, czaiła się nieśmiała troska. Wyglądała niezwykle dostojnie, a zarazem uroczo w hogwarckiej szacie i krawacie w barwach Gryffindoru. Za kilka lat będzie łamać męskie serca. Chociaż nie, była na to zbyt miła.
-Jak się czujesz?- zapytałem, a z twarzy nie schodził mi uśmiech.
-Chyba zaraz zwymiotuję.- wyszeptała cicho, patrząc na mnie z niepokojem. Spoważniałem i podszedłem bliżej, łapiąc ją za ramiona.
-Lily, nie musisz się niczego bać. Dokonałaś właściwego wyboru. Jestem tego pewien. Tak poza tym, trzeci rok jest jednym z najlepszych, bo można po raz pierwszy odwiedzić Hogsmeade, to niesamowite miejsce. Przecież tak na to czekałaś.
Skinęła głową, jednak widziałem, że wciąż się waha. Zacisnęła usta i posmutniała jeszcze bardziej. Chyba wiedziałem, o czym myśli.
-A jeśli ten idiota znów będzie ci dokuczał, powiedz mi natychmiast. Już raz skopałem mu tyłek, z chęcią zrobię to jeszcze raz.- zastanowiłem się chwilę.- Chociaż możesz też zrobić to sama, jeśli masz na to ochotę. Wezmę całą odpowiedzialność na siebie.
Lily w końcu się roześmiała, a jej mięśnie twarzy rozluźniły się wyraźnie. Odetchnąłem z ulgą.
Moja siostra od najmłodszych lat była prześladowana przez chłopaka z sąsiedztwa, Liama Schreave. Był to najbardziej mugolowaty z mugoli- przynajmniej tak sądziliśmy. Gdy Lily rozpoczynała swój pierwszy rok w Hogwarcie, była niezwykle podekscytowana. Cieszyła się też, że w końcu odetnie się od chłopca, który przez ostatnie lata sprawiał jej zarówno psychiczny, jak i fizyczny ból. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w dniu odjazdu zobaczyliśmy go na peronie 9 i ¾. Wyglądało na to, że Liam był mugolakiem. Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony; ja czy Lily. Jeszcze większy był nasz szok, gdy okazało się, że chłopak trafił do Gryffindoru, na co kompletnie nie zasługiwał. Na początku moja siostra trzymała się dzielnie, ale szybko została główną ofiarą Liama i jego kumpli. Zaczepiali ją, wyśmiewali, poniżali, a Lily w końcu się załamała. Pewnego dnia przesadzili. Byłem wtedy gniewnym czwartoklasistą, więc gdy miarka się przebrała, rzuciłem się na Liama, stosując bardzo nieodpowiednie zaklęcia. Chłopak nieźle wtedy oberwał, podczas gdy ja wyszedłem bez szwanku.
Za to dostałem miesiąc kary.
Niczego nie żałuję.
Liam jednak nie zaprzestał swoich zaczepek. Lily w końcu nauczyła się go ignorować i nawet odprawiać go z kwitkiem. Jednak, gdy nikt nie patrzył, była naprawdę podłamana. Nie mogłem tego znieść. Moja siostra tak bardzo czekała na Hogwart, a teraz to wszystko niszczył jakiś idiota.
W tym momencie w drzwiach pojawił się Albus.
-Hej, księżniczki.- prychnął, patrząc mi w oczy w rozbawieniem.- Pośpieszcie się, zaraz musimy wyjeżdżać.
On się w ogóle nie zmienił na przestrzeni lat. Wciąż był wyjątkowo wnerwiającym gnojkiem. Tyle, że 15-letnim.
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, Al wyciągnął do Lily ramię z udawaną elegancją.
-Madame.
Nasza siostra się roześmiała i przyjęła jego ramię. Uniosłem brwi, zwracając uwagę na źle ułożony kołnierz mojego brata, który odstawał mu niechlujnie. Rzeczywiście, nadawał się na księcia.
Odeszli, zostawiając mnie samego z sobą. Odetchnąłem, nagle znów tracąc cały humor. Szybko się ogoliłem, zacinając się tylko raz. Wróciłem po kufer i zszedłem na dół.
Tam wszyscy już na mnie czekali, a ja czułem się wyjątkowo idiotycznie, śledzony przez ich zmartwione spojrzenia. Wciąż się zastanawiali, czy aby na pewno ze mną wszystko w porządku.
Oczywiście, że nic nie było w porządku. Ukrywałem to tak bardzo, jak tylko mogłem pod nasadą uśmiechów i żartów. Nikt nie wiedział, że w środku wciąż panuje chaos.
Gdy zszedłem na dół, załapałem zszokowany wzrok mojej matki. Szybko oderwała się od nieposłusznego kołnierza Ala i zakryła usta dłońmi.
-Na Merlina.- westchnęła.- James, wyrosłeś na takiego przystojniaka.
Objęła mnie, a ja wywróciłem oczami, czując, że się czerwienię.
-Mamooo…
Nieoczekiwanie odezwał się tata:
-Ma to po mnie.
Mama zwróciła się w jego stronę, starając się powstrzymać uśmiech.
-Ale oczy ma po mnie.
To wszystko było już wystarczająco zawstydzające.
-Jedźmy już.

[ARIA]
Rodzice byli zbyt zajęci Dianą, by zauważyć, że w ogóle od nich odeszłam. A nawet jeśli to zauważyli, to i tak ich to nie obchodziło. Opanowali sztukę ignorowania mnie do perfekcji.
Czekałam na tylko jedną osobę. Jak zwykle się spóźniał, narażając mnie na niepokój oczekiwania. Ludzie na peronie przepychali się obok mnie, czasem nawet nie zwracając na to uwagi. Ktoś popchnął w moim kierunku wózek z klatką, w której siedziała sowa. Wpadłam na nią, a zwierzę zagruchało, zaniepokojone. Szybko odeszłam w inną stronę.
Wśród tłumów szukałam jego twarzy, jednak wszystko to było na nic. Gdy tylko go zobaczę, natychmiast mu to wytknę. Nie mogłam na niego wiecznie czekać.
A może mogłam?
Z tłumu ktoś się wyłonił. Omal nie zachłysnęłam się powietrzem. Nie pamiętałam, żeby James Potter był aż tak przystojny. Chyba zmienił fryzurę, choć włosy wciąż odmawiały mu posłuszeństwa. Ciemna szata podkreślała jego oczy, które skierowały się na mnie. Naprawdę, podobała mi się jego elegancja.
Nasze spojrzenia się spotkały i nagle mój oddech przyspieszył. Czy wiedział, że myślałam o tym, jak wygląda? Nic nie mogłam odczytać z jego twarzy.
Następnie on wlepił wzrok w ziemię i po prostu mnie wyminął. Bez słowa.
Po 3 latach wciąż bolało.
Obejrzałam się, gdy odchodził. Na samym początku, gdy tak robił, w moich oczach pojawiały się łzy. Jednak teraz umiałam to hamować. Odetchnęłam głęboko, starając się zachowywać normalnie. Nikt nie mógł wiedzieć, że James Potter każdego dnia łamał moje serce na nowo.
Poczułam czyjeś dłonie na swoich bokach i podskoczyłam lekko. Przy uchu usłyszałam znajomy głos:
-Hej, Uciekinierko.
Uśmiechnęłam się na dźwięk tego przezwiska. To urocze, że wciąż mnie tak nazywał. Natychmiast się do niego odwróciłam i już miałam mu wytknąć spóźnienie, ale kompletnie zmiękłem pod wpływem jego wzroku. Spojrzałam w te jasnobrązowe oczy i uśmiechnęłam się nieco głupio.
-Cześć. Dłużej się nie dało?
Uśmiech nie schodził z jego twarzy, choć teraz dostrzegłam też na niej lekkie poczucie winy.
-Przepraszam. Rodzice chcieli się upewnić, czy aby na pewno nic nie kombinuję. Wiesz, jacy są.
Kiwnęłam głową ze śmiechem.
Ja i Derek poznaliśmy się w Błędnym Rycerzu*. Ja uciekałam przed rodzicami, którzy mnie nienawidzili, podczas gdy on żył w zupełnym przeciwieństwie- rodzice zachowywali się, jakby był z porcelany i kontrolowali go na każdym jego kroku. Szybko się z nim zaprzyjaźniłam. Byliśmy dwójką zbiegów, która szukała choć trochę wolności i szczęścia, podróżując Błędnym Rycerzem i uciekając przed wszystkim, co złe.
Zanurzyłam palce w jego karmelowej czuprynie. Przyjrzałam mu się lepiej. Jak to możliwe, że trafiłam na kogoś tak idealnego?
Pochylił się i nasze usta się zetknęły, a ja westchnęłam cicho z tęsknoty, podchodząc bliżej. Czułam, jak moje złamane serce znów zrasta się w jedno pod wpływem jego pocałunków.
Byliśmy parą już od roku.
Wakacje ciągnęły się wyjątkowo długo. Ze względu na to, że nasi rodzice byli tacy, a nie inni, nie mogliśmy się spotykać przez te dwa miesiące. Szkoła oznaczała więcej wykradzionych wspólnie chwil, choć i tam nie było ich wiele. On szedł teraz do 7 klasy, ja do 6. On był w Ravenclawie, ja w Gryffindorze. A do tego oboje byliśmy prefektami.
Mimo to pielęgnowaliśmy nasz związek tak tylko, jak mogliśmy. Nigdy nie zapomnę tego, że to Derek Williamson wyciągnął mnie z otchłani najgłębszej rozpaczy. Nigdy.
-Chyba powinniśmy już iść.- szepnął. Wiedziałam, że nie chce tego tak samo, jak ja.
Odsunęłam się niechętnie.
-Chyba tak.
Złapaliśmy się za ręce i ruszyliśmy w kierunku pociągu. Było mało prawdopodobne, że znajdziemy wolny przedział.
Po drodze poczułam, że ktoś na mnie wpada. Obejrzałam się i zobaczyłam błysk rudych włosów. Dziewczyna odgarnęła je z twarzy i uśmiechnęła się promiennie.
-Przepraszam, jestem strasznie zakręcona.
Roześmiałam się.
-Jak zwykle, Lils.
Lily Potter. Miała oczy tak podobne do swojego brata, że to aż bolało.
-Jak minęły ci wakacje?
Zastanowiłam się.
-Tak jak zwykle. W oczekiwaniu na powrót do Hogwartu.
Dziewczyna roześmiała się.
-Taa, czyli tak jak u mnie. Gdzieś zgubiłam Julię, chyba powinnam ją znaleźć.- wywróciła komicznie oczami.- Do zobaczenia później.
-Cześć.
Nie wiem, czy mnie to bardziej przygnębiało, czy raczej cieszyło. Dogadywałam się niemal z każdym Potterem. Z każdym, oprócz tego jednego, najstarszego.
To niedorzeczne. Poznałam Lily tylko i wyłącznie dzięki Jamesowi, kiedy przyjechałam go odwiedzić na wakacje po pierwszej klasie. Spałam wtedy z jego siostrą w jednym pokoju i szybko się polubiłyśmy, jednak nigdy nie sądziłam, że będzie mi ona bliższa niż James.
Derek wziął mój kufer i pomógł mi wejść do pociągu. Nie wiem, jakim cudem, ale udało nam się znaleźć wolny przedział. Szybko zamknęliśmy drzwi i usiedliśmy na miejsca.
Kiedyś prefekci musieli siedzieć w specjalnym przedziale, ale w pewnym momencie prefekci to zignorowali, więc zrezygnowano z tego pomysłu. Całe szczęście. Wolałam być sam na sam z Derekiem.
Przez chwilę po prostu rozmawialiśmy o tym, jak minęły nam ostatnie dwa miesiące. Mogłam z nim rozmawiać bez przerwy. W końcu wykradliśmy też kilka pocałunków, a ja czułam, że cała się rozpływam pod wpływem tego uczucia. Tak bardzo, bardzo mi go brakowało.
Potem po prostu siedzieliśmy blisko siebie, a ja ułożyłam głowę na jego ramieniu. Siedzieliśmy w ciszy, ciesząc się swoją obecnością. Szybko pogrążyłam się w rozmyślaniach.
Wciąż nie mogłam zapomnieć widoku Jamesa na peronie. Niesamowite, jak szybko z najbliższej mi osoby stał się kimś zupełnie obcym.
Po śmierci Mike’a pod koniec drugiej klasy oboje byliśmy załamani. Obwiniałam się o jego śmierć, bo to w końcu przeze mnie Charles powstał. Czułam się wykorzystana, bezwartościowa i winna wszystkiemu. Potrzebowałam wsparcia. Tak rozpaczliwie chciałam, by ktoś powiedział, że wcale nie jestem beznadziejną morderczynią.
James przechodził wewnętrzny szok. Odciął się od każdego, dosłownie każdego. Nie mogłam do niego dotrzeć na żaden sposób, po prostu zamknął się w sobie i zupełnie o mnie zapomniał. Zapomniał, że też potrzebuję pomocy. Że nie on jedyny cierpi. Nigdy nie czułam się tak zraniona. Do tego rodzice nie przestali mnie odtrącać, a Diana zaczęła mi szeptać okrutne słówka, w które wtedy bezgranicznie wierzyłam.
Wtedy zjawił się Derek, który otoczył mnie swoją opieką i sprawił, że znów poczułam się kochana. Mówił mi, że nie powinnam się obwiniać. Że takie jest życie i nie możemy nic z tym zrobić. Że wcale nie jestem bezwartościowa, a ja powoli zaczynałam mu wierzyć.
W tym samym czasie James zaczął się powoli podnosić z głębin rozpaczy. Zaczął dopuszczać do siebie najbliższych. Wszystkich, tylko nie mnie. Miałam nadzieję, że po wszystkim przyjdzie i przeprosi, choć nawet nie byłam już na niego zła. Nie potrafiłam się na niego złościć.
Ale tak się nie stało. Po dojściu do siebie dalej mnie unikał, a ja nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego. Wiele razy szykowałam sobie przemowy, by w końcu go o to zapytać. Wciąż miałam nadzieję, że to odbuduje naszą przyjaźń. Ale ostatecznie zabrakło mi odwagi, by z nim porozmawiać. Po tym wszystkim, co się stało, moja pewność siebie wyparowała i nie byłam już tą dawną Arią. Przynajmniej, jeśli chodzi o niego. On jeden mnie w taki sposób onieśmielał. Bałam się tego, co mógłby mi powiedzieć. Bałam się tego, że nienawidzi mnie za to, co się stało. Że on także obwinia mnie o śmierć Mike’a.
I w taki właśnie sposób nasza przyjaźń się rozpadła.
Wiedziałam, że Mike byłby na nas wściekły. Korytarze były takie puste bez niego, a ja wciąż czułam, że nikt nigdy nie zastąpi tej dziury w moim sercu. Brakowało mi jego przyjaźni. Jego porad, uwag, uśmiechów, żartów. Wciąż pamiętałam, jak marszczył brwi, gdy się skupiał, albo jak z łatwością przychodziła mu nauka nowych zaklęć. Pamiętam radosne błyski w jego oczach, gdy opowiadał o czymś, co go fascynowało. Tak bardzo, bardzo za tym tęskniłam. Wciąż tęskniłam.
Każdego wieczora przepraszałam go po cichu za to, co zrobiłam. Był taki odważny, zginął dlatego, że chciał uratować mnie i Jamesa. Dlaczego, och, dlaczego pozwoliłam mu wtedy iść do tego lasu? Dlaczego go nie zatrzymałam?
Tak, o to też się obwiniałam.
Kochamy cię, powiedziałam wtedy.
Ja was też, odparł.
To były ostatnie słowa z jego ust, które usłyszałam.
Nie chciałam, żeby to było nasze pożegnanie. Wciąż zastanawiałam się, jak by teraz wyglądał, gdyby żył. Jak teraz wyglądałyby nasze życia. Zapewne wciąż bylibyśmy trójką przyjaciół po przejściach.
Wciąż bylibyśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Nie wytrzymałam, rozpłakałam się.
Derek spojrzał na mnie z niepokojem.
-Aria, co się stało?
Nic nie powiedziałam. Po prostu wtuliłam się w niego jeszcze mocniej, w jedyną osobę, która mnie kochała. Pociągałam nosem raz za razem, próbując się uspokoić. Żal mi było przyszłości, której pozwoliłam uciec trzy lata temu. Żal mi było tego wszystkiego, co mogłam mieć, a nie mam. Żal mi było wszystkich tych błędów, które popełniłam.

[JAMES]
Jak zwykle nie mogłem się opędzić od pożegnań rodziców. Kocham ich i w ogóle, ale jestem ich najstarszym dzieckiem. Wiem, że się o mnie martwili, ale potrafiłem sam o siebie zadbać. Mam wrażenie, że z każdym rokiem było coraz gorzej.
Pomachałem im po raz ostatni i ruszyłem przed siebie. Kątem oka zobaczyłem, że Al już nalazł Rosie. Razem ruszyli na poszukiwania swojej grupki przyjaciół. Zniknęli między nieznajomymi, więc ja ponownie skupiłem się na tym, by na nikogo nie wpaść.
Prawda była taka, że nie miałem nikogo, kogo miałbym szukać, więc skierowałem się od razu w stronę pociągu.
Usłyszałem za sobą piskliwy głosik:
-JULIA!
Idąca przede mną jasnowłosa dziewczynka odwróciła się i spojrzała na mnie z ekscytacją. Uśmiechnąłem się do niej, gdy zza moich pleców wyleciała Lily. Ruszyły ku sobie, by zamknąć się w długim uścisku, chichocząc jak wariatki. Sam roześmiałem się cicho i nieco przyspieszyłem. Mimo wszystko, w głębi bolało mnie, że nie mam nikogo, kto tak cieszyłby się na mój widok. Uśmiech zniknął z mojej twarzy tak szybko, jak się pojawił.
Julia była córką profesora Nevilla, więc od dziecka blisko przyjaźniła się z naszą rodziną. Ona i Lily zawsze się lubiły, jednak prawdziwa przyjaźń wykiełkowała, gdy w pierwszej klasie obie trafiły do Gryffindoru. Od tego czasu stały się praktycznie nierozłączne, a ja byłem wdzięczny Julii za to, że zajmuje się moją siostrą, gdy ja nie mogę tego robić.
Ktoś szturchnął mnie ramieniem, ktoś uderzył łokciem, ktoś inny popchnął, burcząc słowa przeprosin. Miałem serdecznie dość tych zapasów, więc jeszcze bardziej przyśpieszyłem. Obok siebie usłyszałem chichot, a gdy się tam obejrzałem grupka dziewczyn pomachała do mnie zalotnie. Nie miałem pojęcia, kto to taki, mimo to uśmiechnąłem się lekko i także do nich pomachałem, bo sądziłem, że tak właśnie wypada zrobić. Na ten gest zaczęły chichotać jeszcze głośniej, a ja zarumieniłem się lekko. Na Merlina, nienawidziłem tego typu sytuacji i tych wszystkich dziewczyn, które leciały na moje nazwisko, a nie na mnie.
W końcu wydostałem się z najgorszego tłumu. Towarzystwo się trochę rozrzedziło, więc odetchnąłem z ulgą. Uczucie spokoju jednak szybko minęło, gdy ją ujrzałem.
Wszystkie zmysły kazały mi podbiec do niej i jak najszybciej ją przytulić. Przeprosić, wyjaśnić wszystko, pogładzić po włosach. Jednak rozum podpowiadał co innego; szybko opanowałem tę szaleńczą chęć, godząc się z własną porażką.
Przyjrzała mi się uważnie, a następnie spojrzała mi w oczy. Poczułem, jak serce zabiło mi szybciej.
W jednej chwili pojawiło się tyle uczuć: szczęście, smutek, nadzieja, tęsknota, a na sam koniec wstyd. I to właśnie on mnie zdominował. Wstyd. Okropny, ogromny wstyd. Nie mogłem dłużej patrzeć w te śliczne, niebieskie oczy, które niegdyś tak często błyszczały radością. Odwróciłem wzrok i wyminąłem Arię jak najszybciej, by nie musieć dłużej tego czuć. Jednak wstyd nie zniknął, aż do samego końca tego dnia.
Wsiadłem czym prędzej do pociągu. Wszedłem jako jeden z pierwszych, wiec bez problemu znalazłem wolny przedział. Usiadłem tam i jeszcze raz przeanalizowałam swoje żałosne zachowanie.
Nie mogłem stłamsić wstydu, który zawładnął całym moim ciałem, aż do szpiku kości. Nie mogłem czuć niczego innego po tym, jak się zachowałem.
Po śmierci Mike’a całe moje życie nagle przestało mieć sens. Zamknąłem się w sobie i nie dopuszczałem nikogo. Nie chciałem, by ktokolwiek mówił mi, że będzie dobrze, bo wiedziałem, że nie będzie. Nigdy nic nie będzie już tak samo.
Byłem wtedy tylko głupim, prawie 13 letnim dzieciakiem i nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo byłem samolubny. Odtrąciłem też moją najbliższą przyjaciółkę, Arię, chociaż ona także przeżywała trudny czas. Wiedziałem o tym i nieraz wyobrażałem, co musiało dziać się w jej głowie. To, że się obwiniała, było niesprawiedliwe. To nie była niczyja wina.
Nie wsparłem jej, gdy najbardziej mnie potrzebowała, bo sam szukałem jakiejkolwiek deski ratunku. Zostawiłem ją samą z tym wszystkim, co czuła. Pozwoliłem, by tak po prostu obarczała się winą za coś, za co nie powinna. Ale wtedy nie myślałem o tym w ten sposób. Dni ciągnęły się w nieskończoność, a jedyne, czego pragnąłem, to dołączyć do Mike’a. Zaczął odwiedzać mnie lekarz. Z początku krzyczałem na niego i kazałem mu się wynosić, jednak on był dobry w tym, co robił. Cierpliwie, powoli mnie otwierał, a z każdą sesją mówiłem mu coraz więcej. Miewałem częste migreny. Gdy w końcu to z siebie wyrzuciłem, poczułem, jakbym stracił ciężar spoczywający na moich barkach. Jeszcze tego samego wieczora wyszedłem do rodziny. Po półtora miesiąca bezustannego siedzenia w swoim pokoju, w końcu odważyłem się wyjrzeć na świat. Mama rozpłakała się na mój widok, a ja zdałem sobie sprawę, co takiego zrobiłem całej mojej rodzinie. Zacząłem przepraszać, ale słowa utknęły mi w gardle, więc także płakałem, opłakując siebie, swoje czyny, moją rodzinę, przyjaciół, a także Mike’a. Doktor przypisał mi leki, które regularnie zażywałem.
Powrót do szkoły okazał się niezwykle trudny. Trzecia klasa była najgorszym rokiem w moim życiu, bo boleśnie zdawałem sobie sprawę z tego, że nie ma przy mnie Mike’a. Czasem o tym zapominałem i odwracałem się w ławce, by o czymś mu opowiedzieć. Ale go nigdy nie było. Depresja zaczęła powracać, a jedynym, co mnie ratowało, to leki.
Tak bardzo brakowało mi Mike’a. Kogoś, z kim zawsze mógłbym pogadać o wszystkim. Kto mnie nie oceniał i lubił takiego, jakim jestem, a nie dlatego, że mój ojciec jest sławny. Kto zawsze był, gdy go potrzebowałem i wspierał mnie nawet, gdy robiłem głupoty. Zawsze stawał w mojej obronie i pakował się ze mną w te same kłopoty. Pomagał mi, a ja pomagałem mu. A gdy było trzeba, poświęcił dla mnie życie.
Też dlatego było to takie przytłaczające; myśl, że umarł tylko dlatego, że chciał pomóc mi i Arii. Gdyby nie to, nigdy nie poszedłby do lasu, więc może wtedy wcale by nie zginął…
Trzecia klasa była też trudna ze względu na Arię. Chciałem ją przeprosić, w głowie miałem ułożony cały plan, ale zabrakło mi odwagi. Miałem wrażenie, że znienawidziła mnie za to, że zostawiłem ją w potrzebie. Z reszta, szybko znalazła kogoś, kto mnie zastąpił. Po prostu nie byłem jej więcej potrzebny. To bolało.
W czwartej klasie wciąż byłem wytrącony z równowagi, jednak zacząłem normalnie funkcjonować. Łatwo było mnie zdenerwować i ogólnie raczej nie pakowałem się w żadne towarzystwo, pozostając samotną wyspą. Ludzie krzywo na mnie patrzyli, jakbym postradał zmysły. A ja miałem wrażenie, że mają rację. Oczywiście, przez cały ten czas zarówno Al, jak i Lily starali się dotrzymywać mi towarzystwa. Jednak ich także odrzucałem. Nie chciałem mieć przy sobie nikogo.
W piątej klasie wszystko się zmieniło. Zostałem prefektem i kapitanem drużyny quidditcha jednocześnie. Do tego wszystkiego doszły jeszcze nadchodzące SUMy. Nie miałem czasu, by znów popadać w żale. Byłem tak zajęty, że miałem mało czasu na jakiekolwiek rozmyślania. Nie wiem, czy był to celowy zabieg, który mój tata uknuł z profesor McGonagall, w każdym bądź razie zadziałało; moja uwaga była odwrócona na tyle, że potrafiłem zapomnieć o smutku. Znów zacząłem się uśmiechać, rozmawiać i zachowywać tyle samo pewności siebie, ile miałem kiedyś. Ludzie znów zaczęli mnie lubić, a także nagle stałem się obiektem westchnień wielu dziewczyn, co znacznie mnie przytłaczało. To nie było tak, że udawałem wesołego; gdy byłem z ludźmi, naprawdę czułem się szczęśliwe, a wszyscy lubili tego wyluzowanego, radosnego Pottera. Ale gdy zostawałem sam, tęsknota w moim sercu znów krzyczała. Tęsknota zarówno za Mikem, jak i Arią.
Zamiast jednego, straciłem dwoje przyjaciół.
Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Przyłożyłem ją do zimnej szyby, ale nie pomogło. Wiedziałem, że to oznacza, że powinienem wziąć swoje leki.
Tak, wciąż brałem te psychotropy. Wiedzieli o tym tylko moi rodzice i lekarz. Gdybym mógł, im także bym tego nie mówił, żeby się o mnie tak nie martwili, ale niestety nie miałem wyjścia. Przynajmniej zataiłem to przed Alem i Lily, którzy myśleli, że wyzdrowiałem.
Wyciągnąłem listek tabletek i już miałem wziąć jedną, gdy usłyszałem pod drzwiami przedziału radosne głosy. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, otworzyły się i stanął w nich Al waz z przyjaciółmi. Szybko schowałem lekarstwa, ale widziałem minę Ala. Szok i niepokój, jakie się odmalowały w jego oczach były nie do opisania. Myślał, że skończyłem z tym już z 2 lata temu.
Jednak poza nim nikt niczego nie zauważył, a Al szybko doszedł do siebie.
-Hej, możemy tu usiąść? Szukamy jakiegoś wolnego przedziału, a ty siedzisz sam, więc...
Wiedziałem, że łże. Po prostu chciał dotrzymać mi towarzystwa. I byłem mu za to wdzięczny, bo tego towarzystwa potrzebowałem. Tylko wtedy nie myślałem o przeszłości.
Westchnąłem teatralnie, jakby prosił mnie o zbyt wiele.
-No nie wiem, Al. Co do ciebie mam wątpliwości, ale resztę zapraszam.
Al przewrócił oczami, a reszta roześmiała się.
Do pomieszczenia wsypała się cała gromada ludzi. Al, Rose, Alex, Annie, Rachel oraz Leon. Cóż, stanowili całkiem sporą ekipę, ale uważałem, że to wspaniale. Łączyli w swojej grupie każdy hogwarcki dom, co mogłoby się wydawać niemożliwe. Leon dołączył do nich dopiero po III Bitwe o Hogwart i bezustannie kłócił się z Annie, ale szybko zaaklimatyzował się w nowej grupie.
Resztę drogi spędziłem na pogodnych rozmowach i uśmiechaniu się. Nie było to wymuszone, jak zapewne uważał Albus, który wlepiał we mnie wzrok przez całą podróż.

Rozpoczęcie przebiegało jak zwykle: ceremonia przedziału, regulamin, przemowy, jedzenie. W trakcie posiłku Profesor McGonagall po raz kolejny niespodziewanie zabrała głos, więc wszyscy zwróciliśmy ku niej głowy, zaskoczeni.
-Drodzy uczniowie, proszę was jeszcze o chwilę uwagi. Chciałabym powiedzieć, że niedługo będziemy mieli gości. Postanowiliśmy uczcić to, że nasza szkoła znów jest w pełni sił. Wiem, że tego nie zauważaliście, ale ostateczne dojście szkoły do stanu starej świetności zajęło nam całe 3 lata, bo było to dosyć skomplikowaną sprawą.
Skrzywiłem się. Jako prefekt dobrze wiedziałem, że rzeczywiście nie było to łatwe. Podczas gdy wszyscy myśleli, że pracę nad szkołą zakończyły się już dawno, było jeszcze wiele szczegółów, które wymagały więcej pracy, niż by się mogło wydawać. Prefekci odpowiadali za poszczególne z nich, co było dużą odpowiedzialnością. Ja musiałem na przykład dopilnować, by wszystkie stracone tytuły z biblioteki wróciły na swoje miejsce. Niektóre z nich było naprawdę trudno zdobyć, a ja denerwowałem się tym tak bardzo, że nie mogłem spać po nocach.
-Teraz jednak wszystko znów jest tak, jak należy, a my możemy się cieszyć w pełni zorganizowaną szkołą. Hogwart znów jest w pełni sił!
Uczniowie zaczęli bić brawo, więc dołączyłem do nich.
-Z tego powody wydajemy bal, który ma uczcić nasz sukces, jak i przywitać nowy rok szkolny. Wraz z dyrekcją pomyśleliśmy, że jeśli wyjdziemy z tego z klasą, stanie się to tradycją.
Uczniowie zaczęli bić ogłuszające brawa, niezwykle podekscytowani tym pomysłem. Ktoś pogwizdywał. Ja spojrzałem na Ala. Oboje wiedzieliśmy, co to oznacza dla nas, prefektów: jeszcze więcej pracy.
Siedząca obok mnie Rosie, która także należała do grona prefektów, westchnęła. To będzie trudne zadanie.
-Bal odbędzie się za dwa tygodnie.- DWA TYGODNIE!? Nie mogłem w to uwierzyć. Teraz byłem niemal pewien, że nie damy rady. Mój ból głowy nagle się wzmógł.- Oprócz was, uczniów, przybędą jeszcze dyrektorowie szkół, z którymi niegdyś współpracowaliśmy: Beaxubatons i Durmstrangu, wraz z niewielką grupką swoich najstarszych uczniów.
Westchnąłem. No świetnie. Teraz to już naprawdę mamy przerąbane. Poczułem, że coś dudni mi w głowie, wzmagając ból.
-A, jeszcze jedno. Niestety, ale ze względów organizacyjnych w balu będą mogli wziąć udział tylko uczniowie klas czwartych lub wyżej wraz ze swoimi partnerami.
Jęki zawodu, oburzenia i sprzeciwu poniosły się po całej sali. Były tak głośne, że poczułem, jakby ktoś wiercił mi dziury w mózgu. Złapałem się za głowę i utkwiłem wzrok w butach, marząc tylko o tym, by wszyscy się zamknęli. Ktoś dotknął mojego ramienia. Natychmiast się odwróciłem i zobaczyłem zmartwiony wzrok Rosie.
-James, wszystko w porządku?
Skinąłem głową i wyprostowałem się. Profesor McGonagall uciszyła uczniów, jednak ból w głowie wcale nie zmalał. Czułem, że jeśli zaraz nie wyjdę, bomba atomowa w mojej głowie wybuchnie.
-Bardzo mi przykro, drodzy uczniowie. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. A teraz proszę, byście dokończyli swój posiłek.
Wciąż dobiegały mnie niezadowolone pomruki, jednak zignorowałem je. Cudem przetrwałem resztę kolacji. Gdy wstałem, poczułem, że kręci mi się w głowie. Jednak jako prefekt miałem obowiązek zaprowadzić wraz z pozostałymi prefektami pierwszorocznych do wieży Gryffindoru. Zawołałem do najbliżej grupki, by poszli za mną.
Po drodze opowiadałem im wszystko, co powinienem, głownie skupiając się na tym, by zaraz nie zemdleć. Może i nie byłem najlepszym przewodnikiem tego wieczora, ale szybko wykonałem swoją robotę.
Al i Rosie przyszli zaraz po mnie ze swoimi grupami. Dosiedli się do reszty swoich przyjaciół, którzy zajmowali miejsce przy kominku. Już miałem uciec do swojego dormitorium, gdy Al zawołał:
-Hej, James, chodź do nas. Co będziesz robił sam, tam, na górze? Nie możesz wiecznie rozmawiać ze ścianami.
Oczywiście, musiał mi dopiec. Ale dostrzegłem niepokój w jego oczach, jednak szybko pokręciłem głową.
-Nie, dzięki, ja… wolę ściany, braciszku…
Zupełnie tak, jakby coś uderzało mnie w głowę od środka. Przez chwilę poczerniało mi przed oczami. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
Mimowolnie jęknąłem i złapałem się za głową. Lily, która podeszła do mnie nawet nie wiem kiedy, złapała mnie za ramię.
-James, dobrze się czujesz?
-Tak. To znaczy nie, ale to nic takiego. A teraz proszę, zostawcie mnie już.
Skierowałem się do schodów, jednak Al nie dawał za wygraną. Chwycił mnie za przegub i powiedział:
-Czy mógłbyś w końcu powiedzieć, co się z tobą dzieje? Martwimy się, bo zachowujesz się dziwnie.
Usłyszałem złość w jego głosie i poczułem, że to uczucie ogarnia i mnie potężną falą.
-A czy ty mógłbyś przestać być tak UPIERDLIWY!? Mam dość twojego towarzystwa, nie widzisz!?
Nieco za głośno. Szmery, dotyczące balu i całej tej niesprawiedliwości z nim związanej ucichły i wszystkie oczy skierowały się na mnie.
Świetnie, niech wszyscy widzą, jak jestem u skraju wytrzymałości. Dopiero co przestano mnie uważać za dziwaka.
Bez słowa skierowałem się w stronę dormitorium, mając dość wszystkiego i wszystkich. Nie spojrzałem na miny Ala i Lily. Bałem się tego, co mogłem tam dostrzec.
Po drodze na kogoś wpadłem. Byłem oszołomiony bólem, ale wiedziałem, że to Aria.
-Wybacz.- mruknąłem szorstko, omijając ją szybko.
Od razu pożałowałem, że zachowałem się w taki sposób. Przecież i tak już mnie nienawidziła. Po co dodawałem oliwy do ognia?
Gdy w końcu znalazłem się sam, wyciągnąłem po omacku te przeklęte tabletki, byłem kompletnie zamroczony bólem. Wziąłem jedną z nich, zapiłem wodą i położyłem się na łóżku.
Moja.głowa.zaraz.eksploduje.
Ból zaczął powoli mijać. Nie od razu, ale po 15 minutach czułem się już znacznie lepiej. Zawsze tak miałem, gdy martwiłem się za mocno- bolała mnie głowa. Gdy myślałem dużo o Mike’u, traciłem nad tym kontrolę. Przez moje rozważania w pociągu, zetknięcie z Arią, a do tego cały ten bal doprowadziłem się do takiego stanu.
Schowałem głowę w poduszce, starając się znów nie zadręczać, by nie poczuć się jeszcze gorzej. Już teraz jednak żałowałem mojego wybuchu, tego, jak odezwałem się do Arii i tego, co powiedziałem Alowi.

Chciałem, żeby ktokolwiek z nich przyszedł tutaj i zapytał, co jest ze mną nie tak. Chociażby po to, żebym mógł się wytłumaczyć. Ale nikt nie przyszedł.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay