[JAMES]
Promień słoneczny padł przez okno i oświetlił złote litery
na moim kufrze.
J.S.P.
James
Syriusz Potter.
Niektórzy ludzie uważają grawerowane inicjały na kufrze za
niepotrzebny luksus, który służy tylko I wyłącznie do przechwalania się nim
przed biedniejszymi rodzinami. Ja jednak od zawsze uważałem to za ładny
dodatek, który ożywiał zwykłą, nudną walizkę. Z resztą, w mojej rodzinie stało
się to niemal tradycją. Tata posiadał taki kufer za młodu, więc i ja przed
wyjazdem do Hogwartu dostałem taki sam, tylko literki były nieco inne.
Następnie Albus także taką otrzymał, a potem Lily. Razem stanowiliśmy gang podpisanych
walizek, co niektórzy odczytywali jako bogactwo i wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Owszem, mojej rodzinie powodziło się naprawdę dobrze. Tata
był szefem biura aurorów, wielce szanowanym i bardzo znanym. Mama była
dziennikarką, ale zarabiała naprawdę dobrze- pewnie dlatego, że robiła to, co
kocha i wychodziło jej to świetnie. Ale nigdy nie opływaliśmy w luksusach.
Nigdy nie mieliśmy najdroższych rzeczy i nigdy nie byliśmy rozrzutni. W gruncie
rzeczy, nie byliśmy też milionerami. Po prostu nigdy nie wpadaliśmy w większe
problemy finansowe, co inni z zazdrości nazywają wielkim bogactwem. A my
naprawdę nie robiliśmy nic złego. Staraliśmy się żyć spokojnie, jak normalna
rodzina i obdarzać się coraz większą miłością każdego dnia.
Chociaż już kilkadziesiąt lat temu jedna noc
przypieczętowała, że nigdy nie będziemy normalną rodziną. Noc, w którą moi
dziadkowie zginęli z rąk czarnoksiężnika.
Westchnąłem na tę myśl i ruszyłem w kierunku łazienki. Po
drodze wygładziłem swoją czarną szatę i poprawiłem krawat w barwach
Gryffindoru. Musiałem wyglądać nieskazitelnie. Nie tylko dlatego, że wymagano
tego ode mnie, ale też dlatego, że lubiłem wyglądać elegancko. Przez większość
roku szkolnego raczej nie przejmowałem się swoim wyglądem, więc chociaż dzisiaj
mogłem zrobić dobre wrażenie. Sam nie wiedziałem, na kim. Może po prostu
chciałem pokazać samemu sobie, że potrafię wyglądać dobrze.
Stanąłem przed lustrem i przyjrzałem się sobie. Te same
ciemne jak smoła włosy, których nigdy nie mogłem ułożyć. Popatrzyłem na nie z
niezadowoleniem. Te same brązowe oczy, w których od dawna malował się lekki
smutek.
Miałem już 16 lat.
Wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
Przyjrzałem się swojej twarzy. No tak, zapomniałem ogolić
ten przeklęty, lekki zarost, który co rusz pojawiał się na mojej buzi. Jedno
machnięcie różdżką i pozbyłbym się go natychmiast, ale NIE- poza Hogwartem nie
można mi było używać magii. Czekałem, aż skończę w końcu 17 lat, stanę się
dorosły i ten głupi zakaz zniknie raz na zawsze. Nie mogłem się już doczekać.
Póki co, musiałem sobie jednak radzić inaczej.
Sięgnąłem po maszynkę i piankę do golenia. No to jedziemy.
Usłyszałem w progu cichy chichot. Szybko zdałem sobie
sprawy, że w zamyśleniu nie zamknąłem drzwi od łazienki. Odwróciłem się w tamtą
stronę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta.
Lily popatrzyła na białą pianę na mojej twarzy.
-To jakiś nowy styl?
-Tak. Podoba ci się?
-Oczywiście! Tworzysz nowe trendy, braciszku. Nie zdziwię
się, jeśli jutro w Hogwarcie połowa chłopców będzie tak wyglądać.
Roześmiałem się na tę myśl. Podszedłem bliżej mojej siostry.
Właśnie skończyła 13 lat i szła teraz do 3 klasy. Bardzo się stresowała, bo ten
rok był dosyć trudny ze względu na nowe przedmioty, a ona wciąż się wahała, czy
dokonała dobrego wyboru. Byłem tego pewien, w końcu to inteligentna dziewczyna.
Nie trudno było zauważyć, że już była prześliczna. Długie,
rudy włosy wyglądały niemal jak z reklamy, a w brązowych oczach, takich samych
jak moich, czaiła się nieśmiała troska. Wyglądała niezwykle dostojnie, a
zarazem uroczo w hogwarckiej szacie i krawacie w barwach Gryffindoru. Za kilka
lat będzie łamać męskie serca. Chociaż nie, była na to zbyt miła.
-Jak się czujesz?- zapytałem, a z twarzy nie schodził mi
uśmiech.
-Chyba zaraz zwymiotuję.- wyszeptała cicho, patrząc na
mnie z niepokojem. Spoważniałem i podszedłem bliżej, łapiąc ją za ramiona.
-Lily, nie musisz się niczego bać. Dokonałaś właściwego
wyboru. Jestem tego pewien. Tak poza tym, trzeci rok jest jednym z najlepszych,
bo można po raz pierwszy odwiedzić Hogsmeade, to niesamowite miejsce. Przecież
tak na to czekałaś.
Skinęła głową, jednak widziałem, że wciąż się waha.
Zacisnęła usta i posmutniała jeszcze bardziej. Chyba wiedziałem, o czym myśli.
-A jeśli ten idiota znów będzie ci dokuczał, powiedz mi
natychmiast. Już raz skopałem mu tyłek, z chęcią zrobię to jeszcze raz.-
zastanowiłem się chwilę.- Chociaż możesz też zrobić to sama, jeśli masz na to
ochotę. Wezmę całą odpowiedzialność na siebie.
Lily w końcu się roześmiała, a jej mięśnie twarzy
rozluźniły się wyraźnie. Odetchnąłem z ulgą.
Moja siostra od najmłodszych lat była prześladowana przez
chłopaka z sąsiedztwa, Liama Schreave. Był to najbardziej mugolowaty z mugoli-
przynajmniej tak sądziliśmy. Gdy Lily rozpoczynała swój pierwszy rok w
Hogwarcie, była niezwykle podekscytowana. Cieszyła się też, że w końcu odetnie
się od chłopca, który przez ostatnie lata sprawiał jej zarówno psychiczny, jak i
fizyczny ból. Jakież było nasze zdziwienie, gdy w dniu odjazdu zobaczyliśmy go
na peronie 9 i ¾. Wyglądało na to, że Liam był mugolakiem. Nie wiem, kto był bardziej
zdziwiony; ja czy Lily. Jeszcze większy był nasz szok, gdy okazało się, że
chłopak trafił do Gryffindoru, na co kompletnie nie zasługiwał. Na początku
moja siostra trzymała się dzielnie, ale szybko została główną ofiarą Liama i
jego kumpli. Zaczepiali ją, wyśmiewali, poniżali, a Lily w końcu się załamała.
Pewnego dnia przesadzili. Byłem wtedy gniewnym czwartoklasistą, więc gdy miarka
się przebrała, rzuciłem się na Liama, stosując bardzo nieodpowiednie zaklęcia.
Chłopak nieźle wtedy oberwał, podczas gdy ja wyszedłem bez szwanku.
Za to dostałem miesiąc kary.
Niczego nie żałuję.
Liam jednak nie zaprzestał swoich zaczepek. Lily w końcu
nauczyła się go ignorować i nawet odprawiać go z kwitkiem. Jednak, gdy nikt nie
patrzył, była naprawdę podłamana. Nie mogłem tego znieść. Moja siostra tak
bardzo czekała na Hogwart, a teraz to wszystko niszczył jakiś idiota.
W tym momencie w drzwiach pojawił się Albus.
-Hej, księżniczki.- prychnął, patrząc mi w oczy w
rozbawieniem.- Pośpieszcie się, zaraz musimy wyjeżdżać.
On się w ogóle nie zmienił na przestrzeni lat. Wciąż był wyjątkowo
wnerwiającym gnojkiem. Tyle, że 15-letnim.
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, Al wyciągnął do
Lily ramię z udawaną elegancją.
-Madame.
Nasza siostra się roześmiała i przyjęła jego ramię.
Uniosłem brwi, zwracając uwagę na źle ułożony kołnierz mojego brata, który
odstawał mu niechlujnie. Rzeczywiście, nadawał się na księcia.
Odeszli, zostawiając mnie samego z sobą. Odetchnąłem,
nagle znów tracąc cały humor. Szybko się ogoliłem, zacinając się tylko raz.
Wróciłem po kufer i zszedłem na dół.
Tam wszyscy już na mnie czekali, a ja czułem się wyjątkowo
idiotycznie, śledzony przez ich zmartwione spojrzenia. Wciąż się zastanawiali,
czy aby na pewno ze mną wszystko w porządku.
Oczywiście, że nic nie było w porządku. Ukrywałem to tak
bardzo, jak tylko mogłem pod nasadą uśmiechów i żartów. Nikt nie wiedział, że w
środku wciąż panuje chaos.
Gdy zszedłem na dół, załapałem zszokowany wzrok mojej matki.
Szybko oderwała się od nieposłusznego kołnierza Ala i zakryła usta dłońmi.
-Na Merlina.- westchnęła.- James, wyrosłeś na takiego
przystojniaka.
Objęła mnie, a ja wywróciłem oczami, czując, że się
czerwienię.
-Mamooo…
Nieoczekiwanie odezwał się tata:
-Ma to po mnie.
Mama zwróciła się w jego stronę, starając się
powstrzymać uśmiech.
-Ale oczy ma po mnie.
To wszystko było już wystarczająco zawstydzające.
-Jedźmy już.
[ARIA]
Rodzice byli zbyt zajęci Dianą, by zauważyć, że w ogóle od
nich odeszłam. A nawet jeśli to zauważyli, to i tak ich to nie obchodziło.
Opanowali sztukę ignorowania mnie do perfekcji.
Czekałam na tylko jedną osobę. Jak zwykle się spóźniał,
narażając mnie na niepokój oczekiwania. Ludzie na peronie przepychali się obok
mnie, czasem nawet nie zwracając na to uwagi. Ktoś popchnął w moim kierunku
wózek z klatką, w której siedziała sowa. Wpadłam na nią, a zwierzę zagruchało,
zaniepokojone. Szybko odeszłam w inną stronę.
Wśród tłumów szukałam jego twarzy, jednak wszystko to było
na nic. Gdy tylko go zobaczę, natychmiast mu to wytknę. Nie mogłam na niego
wiecznie czekać.
A może mogłam?
Z tłumu ktoś się wyłonił. Omal nie zachłysnęłam się
powietrzem. Nie pamiętałam, żeby James Potter był aż tak przystojny. Chyba
zmienił fryzurę, choć włosy wciąż odmawiały mu posłuszeństwa. Ciemna szata
podkreślała jego oczy, które skierowały się na mnie. Naprawdę, podobała mi się
jego elegancja.
Nasze spojrzenia się spotkały i nagle mój oddech
przyspieszył. Czy wiedział, że myślałam o tym, jak wygląda? Nic nie mogłam
odczytać z jego twarzy.
Następnie on wlepił wzrok w ziemię i po prostu mnie
wyminął. Bez słowa.
Po 3 latach wciąż bolało.
Obejrzałam się, gdy odchodził. Na samym początku, gdy tak
robił, w moich oczach pojawiały się łzy. Jednak teraz umiałam to hamować.
Odetchnęłam głęboko, starając się zachowywać normalnie. Nikt nie mógł wiedzieć,
że James Potter każdego dnia łamał moje serce na nowo.
Poczułam czyjeś dłonie na swoich bokach i podskoczyłam
lekko. Przy uchu usłyszałam znajomy głos:
-Hej, Uciekinierko.
Uśmiechnęłam się na dźwięk tego przezwiska. To urocze, że
wciąż mnie tak nazywał. Natychmiast się do niego odwróciłam i już miałam mu
wytknąć spóźnienie, ale kompletnie zmiękłem pod wpływem jego wzroku. Spojrzałam
w te jasnobrązowe oczy i uśmiechnęłam się nieco głupio.
-Cześć. Dłużej się nie dało?
Uśmiech nie schodził z jego twarzy, choć teraz dostrzegłam
też na niej lekkie poczucie winy.
-Przepraszam. Rodzice chcieli się upewnić, czy aby na pewno
nic nie kombinuję. Wiesz, jacy są.
Kiwnęłam głową ze śmiechem.
Ja i Derek poznaliśmy się w Błędnym Rycerzu*. Ja uciekałam
przed rodzicami, którzy mnie nienawidzili, podczas gdy on żył w zupełnym
przeciwieństwie- rodzice zachowywali się, jakby był z porcelany i kontrolowali
go na każdym jego kroku. Szybko się z nim zaprzyjaźniłam. Byliśmy dwójką
zbiegów, która szukała choć trochę wolności i szczęścia, podróżując Błędnym
Rycerzem i uciekając przed wszystkim, co złe.
Zanurzyłam palce w jego karmelowej czuprynie. Przyjrzałam
mu się lepiej. Jak to możliwe, że trafiłam na kogoś tak idealnego?
Pochylił się i nasze usta się zetknęły, a ja westchnęłam
cicho z tęsknoty, podchodząc bliżej. Czułam, jak moje złamane serce znów zrasta
się w jedno pod wpływem jego pocałunków.
Byliśmy parą już od roku.
Wakacje ciągnęły się wyjątkowo długo. Ze względu na to, że
nasi rodzice byli tacy, a nie inni, nie mogliśmy się spotykać przez te dwa
miesiące. Szkoła oznaczała więcej wykradzionych wspólnie chwil, choć i tam nie
było ich wiele. On szedł teraz do 7 klasy, ja do 6. On był w Ravenclawie, ja w
Gryffindorze. A do tego oboje byliśmy prefektami.
Mimo to pielęgnowaliśmy nasz związek tak tylko, jak
mogliśmy. Nigdy nie zapomnę tego, że to Derek Williamson wyciągnął mnie z
otchłani najgłębszej rozpaczy. Nigdy.
-Chyba powinniśmy już iść.- szepnął. Wiedziałam, że
nie chce tego tak samo, jak ja.
Odsunęłam się niechętnie.
-Chyba tak.
Złapaliśmy się za ręce i ruszyliśmy w kierunku pociągu.
Było mało prawdopodobne, że znajdziemy wolny przedział.
Po drodze poczułam, że ktoś na mnie wpada. Obejrzałam się
i zobaczyłam błysk rudych włosów. Dziewczyna odgarnęła je z twarzy i
uśmiechnęła się promiennie.
-Przepraszam, jestem strasznie zakręcona.
Roześmiałam się.
-Jak zwykle, Lils.
Lily Potter. Miała oczy tak podobne do swojego
brata, że to aż bolało.
-Jak minęły ci wakacje?
Zastanowiłam się.
-Tak jak zwykle. W oczekiwaniu na powrót do
Hogwartu.
Dziewczyna roześmiała się.
-Taa, czyli tak jak u mnie. Gdzieś zgubiłam Julię, chyba
powinnam ją znaleźć.- wywróciła komicznie oczami.- Do zobaczenia później.
-Cześć.
Nie wiem, czy mnie to bardziej przygnębiało, czy raczej
cieszyło. Dogadywałam się niemal z każdym Potterem. Z każdym, oprócz tego
jednego, najstarszego.
To niedorzeczne. Poznałam Lily tylko i wyłącznie dzięki
Jamesowi, kiedy przyjechałam go odwiedzić na wakacje po pierwszej klasie.
Spałam wtedy z jego siostrą w jednym pokoju i szybko się polubiłyśmy, jednak
nigdy nie sądziłam, że będzie mi ona bliższa niż James.
Derek wziął mój kufer i pomógł mi wejść do pociągu. Nie
wiem, jakim cudem, ale udało nam się znaleźć wolny przedział. Szybko
zamknęliśmy drzwi i usiedliśmy na miejsca.
Kiedyś prefekci musieli siedzieć w specjalnym przedziale,
ale w pewnym momencie prefekci to zignorowali, więc zrezygnowano z tego
pomysłu. Całe szczęście. Wolałam być sam na sam z Derekiem.
Przez chwilę po prostu rozmawialiśmy o tym, jak minęły nam
ostatnie dwa miesiące. Mogłam z nim rozmawiać bez przerwy. W końcu wykradliśmy
też kilka pocałunków, a ja czułam, że cała się rozpływam pod wpływem tego
uczucia. Tak bardzo, bardzo mi go brakowało.
Potem po prostu siedzieliśmy blisko siebie, a ja ułożyłam
głowę na jego ramieniu. Siedzieliśmy w ciszy, ciesząc się swoją obecnością.
Szybko pogrążyłam się w rozmyślaniach.
Wciąż nie mogłam zapomnieć widoku Jamesa na peronie.
Niesamowite, jak szybko z najbliższej mi osoby stał się kimś zupełnie obcym.
Po śmierci Mike’a pod koniec drugiej klasy oboje byliśmy
załamani. Obwiniałam się o jego śmierć, bo to w końcu przeze mnie Charles
powstał. Czułam się wykorzystana, bezwartościowa i winna wszystkiemu.
Potrzebowałam wsparcia. Tak rozpaczliwie chciałam, by ktoś powiedział, że wcale
nie jestem beznadziejną morderczynią.
James przechodził wewnętrzny szok. Odciął się od każdego,
dosłownie każdego. Nie mogłam do niego dotrzeć na żaden sposób, po prostu
zamknął się w sobie i zupełnie o mnie zapomniał. Zapomniał, że też potrzebuję
pomocy. Że nie on jedyny cierpi. Nigdy nie czułam się tak zraniona. Do tego
rodzice nie przestali mnie odtrącać, a Diana zaczęła mi szeptać okrutne słówka,
w które wtedy bezgranicznie wierzyłam.
Wtedy zjawił się Derek, który otoczył mnie swoją opieką i
sprawił, że znów poczułam się kochana. Mówił mi, że nie powinnam się obwiniać.
Że takie jest życie i nie możemy nic z tym zrobić. Że wcale nie jestem
bezwartościowa, a ja powoli zaczynałam mu wierzyć.
W tym samym czasie James zaczął się powoli podnosić z głębin
rozpaczy. Zaczął dopuszczać do siebie najbliższych. Wszystkich, tylko nie mnie.
Miałam nadzieję, że po wszystkim przyjdzie i przeprosi, choć nawet nie byłam
już na niego zła. Nie potrafiłam się na niego złościć.
Ale tak się nie stało. Po dojściu do siebie dalej mnie
unikał, a ja nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego. Wiele razy szykowałam sobie
przemowy, by w końcu go o to zapytać. Wciąż miałam nadzieję, że to odbuduje
naszą przyjaźń. Ale ostatecznie zabrakło mi odwagi, by z nim porozmawiać. Po
tym wszystkim, co się stało, moja pewność siebie wyparowała i nie byłam już tą
dawną Arią. Przynajmniej, jeśli chodzi o niego. On jeden mnie w taki sposób
onieśmielał. Bałam się tego, co mógłby mi powiedzieć. Bałam się tego, że nienawidzi
mnie za to, co się stało. Że on także obwinia mnie o śmierć Mike’a.
I w taki właśnie sposób nasza przyjaźń się rozpadła.
Wiedziałam, że Mike byłby na nas wściekły. Korytarze były
takie puste bez niego, a ja wciąż czułam, że nikt nigdy nie zastąpi tej dziury
w moim sercu. Brakowało mi jego przyjaźni. Jego porad, uwag, uśmiechów, żartów.
Wciąż pamiętałam, jak marszczył brwi, gdy się skupiał, albo jak z łatwością
przychodziła mu nauka nowych zaklęć. Pamiętam radosne błyski w jego oczach, gdy
opowiadał o czymś, co go fascynowało. Tak bardzo, bardzo za tym tęskniłam.
Wciąż tęskniłam.
Każdego wieczora przepraszałam go po cichu za to, co
zrobiłam. Był taki odważny, zginął dlatego, że chciał uratować mnie i Jamesa.
Dlaczego, och, dlaczego pozwoliłam mu wtedy iść do tego lasu? Dlaczego go nie
zatrzymałam?
Tak, o to też się obwiniałam.
Kochamy cię,
powiedziałam wtedy.
Ja was też, odparł.
To były ostatnie słowa z jego ust, które usłyszałam.
Nie chciałam, żeby to było nasze pożegnanie. Wciąż zastanawiałam
się, jak by teraz wyglądał, gdyby żył. Jak teraz wyglądałyby nasze życia.
Zapewne wciąż bylibyśmy trójką przyjaciół po przejściach.
Wciąż bylibyśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Nie wytrzymałam, rozpłakałam się.
Derek spojrzał na mnie z niepokojem.
-Aria, co się stało?
Nic nie powiedziałam. Po prostu wtuliłam się w niego
jeszcze mocniej, w jedyną osobę, która mnie kochała. Pociągałam nosem raz za
razem, próbując się uspokoić. Żal mi było przyszłości, której pozwoliłam uciec
trzy lata temu. Żal mi było tego wszystkiego, co mogłam mieć, a nie mam. Żal mi
było wszystkich tych błędów, które popełniłam.
[JAMES]
Jak zwykle nie mogłem się opędzić od pożegnań rodziców.
Kocham ich i w ogóle, ale jestem ich najstarszym dzieckiem. Wiem, że się o mnie
martwili, ale potrafiłem sam o siebie zadbać. Mam wrażenie, że z każdym rokiem
było coraz gorzej.
Pomachałem im po raz ostatni i ruszyłem przed siebie.
Kątem oka zobaczyłem, że Al już nalazł Rosie. Razem ruszyli na poszukiwania
swojej grupki przyjaciół. Zniknęli między nieznajomymi, więc ja ponownie
skupiłem się na tym, by na nikogo nie wpaść.
Prawda była taka, że nie miałem nikogo, kogo miałbym
szukać, więc skierowałem się od razu w stronę pociągu.
Usłyszałem za sobą piskliwy głosik:
-JULIA!
Idąca przede mną jasnowłosa dziewczynka odwróciła się i
spojrzała na mnie z ekscytacją. Uśmiechnąłem się do niej, gdy zza moich pleców
wyleciała Lily. Ruszyły ku sobie, by zamknąć się w długim uścisku, chichocząc
jak wariatki. Sam roześmiałem się cicho i nieco przyspieszyłem. Mimo wszystko,
w głębi bolało mnie, że nie mam nikogo, kto tak cieszyłby się na mój widok.
Uśmiech zniknął z mojej twarzy tak szybko, jak się pojawił.
Julia była córką profesora Nevilla, więc od dziecka blisko
przyjaźniła się z naszą rodziną. Ona i Lily zawsze się lubiły, jednak prawdziwa
przyjaźń wykiełkowała, gdy w pierwszej klasie obie trafiły do Gryffindoru. Od
tego czasu stały się praktycznie nierozłączne, a ja byłem wdzięczny Julii za
to, że zajmuje się moją siostrą, gdy ja nie mogę tego robić.
Ktoś szturchnął mnie ramieniem, ktoś uderzył łokciem, ktoś
inny popchnął, burcząc słowa przeprosin. Miałem serdecznie dość tych zapasów,
więc jeszcze bardziej przyśpieszyłem. Obok siebie usłyszałem chichot, a gdy się
tam obejrzałem grupka dziewczyn pomachała do mnie zalotnie. Nie miałem pojęcia,
kto to taki, mimo to uśmiechnąłem się lekko i także do nich pomachałem, bo
sądziłem, że tak właśnie wypada zrobić. Na ten gest zaczęły chichotać jeszcze
głośniej, a ja zarumieniłem się lekko. Na Merlina, nienawidziłem tego typu
sytuacji i tych wszystkich dziewczyn, które leciały na moje nazwisko, a nie na
mnie.
W końcu wydostałem się z najgorszego tłumu. Towarzystwo
się trochę rozrzedziło, więc odetchnąłem z ulgą. Uczucie spokoju jednak szybko
minęło, gdy ją ujrzałem.
Wszystkie zmysły kazały mi podbiec do niej i jak najszybciej
ją przytulić. Przeprosić, wyjaśnić wszystko, pogładzić po włosach. Jednak rozum
podpowiadał co innego; szybko opanowałem tę szaleńczą chęć, godząc się z własną
porażką.
Przyjrzała mi się uważnie, a następnie spojrzała mi w
oczy. Poczułem, jak serce zabiło mi szybciej.
W jednej chwili pojawiło się tyle uczuć: szczęście,
smutek, nadzieja, tęsknota, a na sam koniec wstyd. I to właśnie on mnie
zdominował. Wstyd. Okropny, ogromny wstyd. Nie mogłem dłużej patrzeć w te
śliczne, niebieskie oczy, które niegdyś tak często błyszczały radością.
Odwróciłem wzrok i wyminąłem Arię jak najszybciej, by nie musieć dłużej tego
czuć. Jednak wstyd nie zniknął, aż do samego końca tego dnia.
Wsiadłem czym prędzej do pociągu. Wszedłem jako jeden z
pierwszych, wiec bez problemu znalazłem wolny przedział. Usiadłem tam i jeszcze
raz przeanalizowałam swoje żałosne zachowanie.
Nie mogłem stłamsić wstydu, który zawładnął całym moim
ciałem, aż do szpiku kości. Nie mogłem czuć niczego innego po tym, jak się
zachowałem.
Po śmierci Mike’a całe moje życie nagle przestało mieć
sens. Zamknąłem się w sobie i nie dopuszczałem nikogo. Nie chciałem, by
ktokolwiek mówił mi, że będzie dobrze, bo wiedziałem, że nie będzie. Nigdy nic
nie będzie już tak samo.
Byłem wtedy tylko głupim, prawie 13 letnim dzieciakiem i
nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo byłem samolubny. Odtrąciłem też moją
najbliższą przyjaciółkę, Arię, chociaż ona także przeżywała trudny czas.
Wiedziałem o tym i nieraz wyobrażałem, co musiało dziać się w jej głowie. To,
że się obwiniała, było niesprawiedliwe. To nie była niczyja wina.
Nie wsparłem jej, gdy najbardziej mnie potrzebowała, bo
sam szukałem jakiejkolwiek deski ratunku. Zostawiłem ją samą z tym wszystkim,
co czuła. Pozwoliłem, by tak po prostu obarczała się winą za coś, za co nie
powinna. Ale wtedy nie myślałem o tym w ten sposób. Dni ciągnęły się w
nieskończoność, a jedyne, czego pragnąłem, to dołączyć do Mike’a. Zaczął
odwiedzać mnie lekarz. Z początku krzyczałem na niego i kazałem mu się wynosić,
jednak on był dobry w tym, co robił. Cierpliwie, powoli mnie otwierał, a z
każdą sesją mówiłem mu coraz więcej. Miewałem częste migreny. Gdy w końcu to z
siebie wyrzuciłem, poczułem, jakbym stracił ciężar spoczywający na moich
barkach. Jeszcze tego samego wieczora wyszedłem do rodziny. Po półtora miesiąca
bezustannego siedzenia w swoim pokoju, w końcu odważyłem się wyjrzeć na świat. Mama
rozpłakała się na mój widok, a ja zdałem sobie sprawę, co takiego zrobiłem
całej mojej rodzinie. Zacząłem przepraszać, ale słowa utknęły mi w gardle, więc
także płakałem, opłakując siebie, swoje czyny, moją rodzinę, przyjaciół, a
także Mike’a. Doktor przypisał mi leki, które regularnie zażywałem.
Powrót do szkoły okazał się niezwykle trudny. Trzecia
klasa była najgorszym rokiem w moim życiu, bo boleśnie zdawałem sobie sprawę z
tego, że nie ma przy mnie Mike’a. Czasem o tym zapominałem i odwracałem się w
ławce, by o czymś mu opowiedzieć. Ale go nigdy nie było. Depresja zaczęła
powracać, a jedynym, co mnie ratowało, to leki.
Tak bardzo brakowało mi Mike’a. Kogoś, z kim zawsze
mógłbym pogadać o wszystkim. Kto mnie nie oceniał i lubił takiego, jakim
jestem, a nie dlatego, że mój ojciec jest sławny. Kto zawsze był, gdy go
potrzebowałem i wspierał mnie nawet, gdy robiłem głupoty. Zawsze stawał w mojej
obronie i pakował się ze mną w te same kłopoty. Pomagał mi, a ja pomagałem mu.
A gdy było trzeba, poświęcił dla mnie życie.
Też dlatego było to takie przytłaczające; myśl, że umarł
tylko dlatego, że chciał pomóc mi i Arii. Gdyby nie to, nigdy nie poszedłby do
lasu, więc może wtedy wcale by nie zginął…
Trzecia klasa była też trudna ze względu na Arię. Chciałem
ją przeprosić, w głowie miałem ułożony cały plan, ale zabrakło mi odwagi.
Miałem wrażenie, że znienawidziła mnie za to, że zostawiłem ją w potrzebie. Z
reszta, szybko znalazła kogoś, kto mnie zastąpił. Po prostu nie byłem jej
więcej potrzebny. To bolało.
W czwartej klasie wciąż byłem wytrącony z równowagi,
jednak zacząłem normalnie funkcjonować. Łatwo było mnie zdenerwować i ogólnie
raczej nie pakowałem się w żadne towarzystwo, pozostając samotną wyspą. Ludzie
krzywo na mnie patrzyli, jakbym postradał zmysły. A ja miałem wrażenie, że mają
rację. Oczywiście, przez cały ten czas zarówno Al, jak i Lily starali się
dotrzymywać mi towarzystwa. Jednak ich także odrzucałem. Nie chciałem mieć przy
sobie nikogo.
W piątej klasie wszystko się zmieniło. Zostałem prefektem
i kapitanem drużyny quidditcha jednocześnie. Do tego wszystkiego doszły jeszcze
nadchodzące SUMy. Nie miałem czasu, by znów popadać w żale. Byłem tak zajęty,
że miałem mało czasu na jakiekolwiek rozmyślania. Nie wiem, czy był to celowy
zabieg, który mój tata uknuł z profesor McGonagall, w każdym bądź razie
zadziałało; moja uwaga była odwrócona na tyle, że potrafiłem zapomnieć o
smutku. Znów zacząłem się uśmiechać, rozmawiać i zachowywać tyle samo pewności
siebie, ile miałem kiedyś. Ludzie znów zaczęli mnie lubić, a także nagle stałem
się obiektem westchnień wielu dziewczyn, co znacznie mnie przytłaczało. To nie
było tak, że udawałem wesołego; gdy byłem z ludźmi, naprawdę czułem się
szczęśliwe, a wszyscy lubili tego wyluzowanego, radosnego Pottera. Ale gdy
zostawałem sam, tęsknota w moim sercu znów krzyczała. Tęsknota zarówno za
Mikem, jak i Arią.
Zamiast jednego, straciłem dwoje przyjaciół.
Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Przyłożyłem ją
do zimnej szyby, ale nie pomogło. Wiedziałem, że to oznacza, że powinienem
wziąć swoje leki.
Tak, wciąż brałem te psychotropy. Wiedzieli o tym tylko
moi rodzice i lekarz. Gdybym mógł, im także bym tego nie mówił, żeby się o mnie
tak nie martwili, ale niestety nie miałem wyjścia. Przynajmniej zataiłem to
przed Alem i Lily, którzy myśleli, że wyzdrowiałem.
Wyciągnąłem listek tabletek i już miałem wziąć jedną, gdy
usłyszałem pod drzwiami przedziału radosne głosy. Zanim zdążyłem cokolwiek
zrobić, otworzyły się i stanął w nich Al waz z przyjaciółmi. Szybko schowałem
lekarstwa, ale widziałem minę Ala. Szok i niepokój, jakie się odmalowały w jego
oczach były nie do opisania. Myślał, że skończyłem z tym już z 2 lata temu.
Jednak poza nim nikt niczego nie zauważył, a Al szybko
doszedł do siebie.
-Hej, możemy tu usiąść? Szukamy jakiegoś wolnego
przedziału, a ty siedzisz sam, więc...
Wiedziałem, że łże. Po prostu chciał dotrzymać mi
towarzystwa. I byłem mu za to wdzięczny, bo tego towarzystwa potrzebowałem.
Tylko wtedy nie myślałem o przeszłości.
Westchnąłem teatralnie, jakby prosił mnie o zbyt wiele.
-No nie wiem, Al. Co do ciebie mam wątpliwości, ale resztę
zapraszam.
Al przewrócił oczami, a reszta roześmiała się.
Do pomieszczenia wsypała się cała gromada ludzi. Al, Rose, Alex, Annie, Rachel oraz
Leon. Cóż, stanowili całkiem sporą ekipę, ale uważałem, że to wspaniale.
Łączyli w swojej grupie każdy hogwarcki dom, co mogłoby się wydawać niemożliwe.
Leon dołączył do nich dopiero po III Bitwe o Hogwart i bezustannie kłócił się z
Annie, ale szybko zaaklimatyzował się w nowej grupie.
Resztę drogi spędziłem na pogodnych rozmowach i
uśmiechaniu się. Nie było to wymuszone, jak zapewne uważał Albus, który wlepiał
we mnie wzrok przez całą podróż.
Rozpoczęcie przebiegało jak zwykle: ceremonia przedziału,
regulamin, przemowy, jedzenie. W trakcie posiłku Profesor McGonagall po raz
kolejny niespodziewanie zabrała głos, więc wszyscy zwróciliśmy ku niej głowy,
zaskoczeni.
-Drodzy uczniowie, proszę was jeszcze o chwilę uwagi.
Chciałabym powiedzieć, że niedługo będziemy mieli gości. Postanowiliśmy uczcić
to, że nasza szkoła znów jest w pełni sił. Wiem, że tego nie zauważaliście, ale
ostateczne dojście szkoły do stanu starej świetności zajęło nam całe 3 lata, bo
było to dosyć skomplikowaną sprawą.
Skrzywiłem się. Jako prefekt dobrze wiedziałem, że
rzeczywiście nie było to łatwe. Podczas gdy wszyscy myśleli, że pracę nad
szkołą zakończyły się już dawno, było jeszcze wiele szczegółów, które wymagały
więcej pracy, niż by się mogło wydawać. Prefekci odpowiadali za poszczególne z
nich, co było dużą odpowiedzialnością. Ja musiałem na przykład dopilnować, by
wszystkie stracone tytuły z biblioteki wróciły na swoje miejsce. Niektóre z
nich było naprawdę trudno zdobyć, a ja denerwowałem się tym tak bardzo, że nie
mogłem spać po nocach.
-Teraz jednak wszystko znów jest tak, jak należy, a my
możemy się cieszyć w pełni zorganizowaną szkołą. Hogwart znów jest w pełni sił!
Uczniowie zaczęli bić brawo, więc dołączyłem do nich.
-Z tego powody wydajemy bal, który ma uczcić nasz sukces,
jak i przywitać nowy rok szkolny. Wraz z dyrekcją pomyśleliśmy, że jeśli
wyjdziemy z tego z klasą, stanie się to tradycją.
Uczniowie zaczęli bić ogłuszające brawa, niezwykle
podekscytowani tym pomysłem. Ktoś pogwizdywał. Ja spojrzałem na Ala. Oboje
wiedzieliśmy, co to oznacza dla nas, prefektów: jeszcze więcej pracy.
Siedząca obok mnie Rosie, która także należała do grona
prefektów, westchnęła. To będzie trudne zadanie.
-Bal odbędzie się za dwa tygodnie.- DWA TYGODNIE!? Nie
mogłem w to uwierzyć. Teraz byłem niemal pewien, że nie damy rady. Mój ból
głowy nagle się wzmógł.- Oprócz was, uczniów, przybędą jeszcze dyrektorowie
szkół, z którymi niegdyś współpracowaliśmy: Beaxubatons i Durmstrangu, wraz z
niewielką grupką swoich najstarszych uczniów.
Westchnąłem. No świetnie. Teraz to już naprawdę mamy
przerąbane. Poczułem, że coś dudni mi w głowie, wzmagając ból.
-A, jeszcze jedno. Niestety, ale ze względów
organizacyjnych w balu będą mogli wziąć udział tylko uczniowie klas czwartych
lub wyżej wraz ze swoimi partnerami.
Jęki zawodu, oburzenia i sprzeciwu poniosły się po całej sali.
Były tak głośne, że poczułem, jakby ktoś wiercił mi dziury w mózgu. Złapałem
się za głowę i utkwiłem wzrok w butach, marząc tylko o tym, by wszyscy się
zamknęli. Ktoś dotknął mojego ramienia. Natychmiast się odwróciłem i zobaczyłem
zmartwiony wzrok Rosie.
-James, wszystko w porządku?
Skinąłem głową i wyprostowałem się. Profesor McGonagall
uciszyła uczniów, jednak ból w głowie wcale nie zmalał. Czułem, że jeśli zaraz
nie wyjdę, bomba atomowa w mojej głowie wybuchnie.
-Bardzo mi przykro, drodzy uczniowie. Uznaliśmy, że tak
będzie najlepiej. A teraz proszę, byście dokończyli swój posiłek.
Wciąż dobiegały mnie niezadowolone pomruki, jednak
zignorowałem je. Cudem przetrwałem resztę kolacji. Gdy wstałem, poczułem, że
kręci mi się w głowie. Jednak jako prefekt miałem obowiązek zaprowadzić wraz z
pozostałymi prefektami pierwszorocznych do wieży Gryffindoru. Zawołałem do
najbliżej grupki, by poszli za mną.
Po drodze opowiadałem im wszystko, co powinienem, głownie
skupiając się na tym, by zaraz nie zemdleć. Może i nie byłem najlepszym
przewodnikiem tego wieczora, ale szybko wykonałem swoją robotę.
Al i Rosie przyszli zaraz po mnie ze swoimi grupami.
Dosiedli się do reszty swoich przyjaciół, którzy zajmowali miejsce przy
kominku. Już miałem uciec do swojego dormitorium, gdy Al zawołał:
-Hej, James, chodź do nas. Co będziesz robił sam, tam, na
górze? Nie możesz wiecznie rozmawiać ze ścianami.
Oczywiście, musiał mi dopiec. Ale dostrzegłem niepokój w
jego oczach, jednak szybko pokręciłem głową.
-Nie, dzięki, ja… wolę ściany, braciszku…
Zupełnie tak, jakby coś uderzało mnie w głowę od środka.
Przez chwilę poczerniało mi przed oczami. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
Mimowolnie jęknąłem i złapałem się za głową. Lily, która
podeszła do mnie nawet nie wiem kiedy, złapała mnie za ramię.
-James, dobrze się czujesz?
-Tak. To znaczy nie, ale to nic takiego. A teraz proszę,
zostawcie mnie już.
Skierowałem się do schodów, jednak Al nie dawał za
wygraną. Chwycił mnie za przegub i powiedział:
-Czy mógłbyś w końcu powiedzieć, co się z tobą dzieje?
Martwimy się, bo zachowujesz się dziwnie.
Usłyszałem złość w jego głosie i poczułem, że to uczucie
ogarnia i mnie potężną falą.
-A czy ty mógłbyś przestać być tak UPIERDLIWY!? Mam dość
twojego towarzystwa, nie widzisz!?
Nieco za głośno. Szmery, dotyczące balu i całej tej niesprawiedliwości
z nim związanej ucichły i wszystkie oczy skierowały się na mnie.
Świetnie, niech wszyscy widzą, jak jestem u skraju
wytrzymałości. Dopiero co przestano mnie uważać za dziwaka.
Bez słowa skierowałem się w stronę dormitorium, mając dość
wszystkiego i wszystkich. Nie spojrzałem na miny Ala i Lily. Bałem się tego, co
mogłem tam dostrzec.
Po drodze na kogoś wpadłem. Byłem oszołomiony bólem, ale
wiedziałem, że to Aria.
-Wybacz.- mruknąłem szorstko, omijając ją szybko.
Od razu pożałowałem, że zachowałem się w taki sposób.
Przecież i tak już mnie nienawidziła. Po co dodawałem oliwy do ognia?
Gdy w końcu znalazłem się sam, wyciągnąłem po omacku te
przeklęte tabletki, byłem kompletnie zamroczony bólem. Wziąłem jedną z nich,
zapiłem wodą i położyłem się na łóżku.
Moja.głowa.zaraz.eksploduje.
Ból zaczął powoli mijać. Nie od razu, ale po 15 minutach
czułem się już znacznie lepiej. Zawsze tak miałem, gdy martwiłem się za mocno-
bolała mnie głowa. Gdy myślałem dużo o Mike’u, traciłem nad tym kontrolę. Przez
moje rozważania w pociągu, zetknięcie z Arią, a do tego cały ten bal
doprowadziłem się do takiego stanu.
Schowałem głowę w poduszce, starając się znów nie
zadręczać, by nie poczuć się jeszcze gorzej. Już teraz jednak żałowałem mojego
wybuchu, tego, jak odezwałem się do Arii i tego, co powiedziałem Alowi.
Chciałem, żeby ktokolwiek z nich przyszedł tutaj i zapytał,
co jest ze mną nie tak. Chociażby po to, żebym mógł się wytłumaczyć. Ale nikt
nie przyszedł.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Zapraszam na mojego drugiego bloga [ZAKOŃCZONY]: dalsze-losy-nieszczesliwych-kochankow.blogspot.com
Oraz na aska: ask.fm/SmallMockingjay